[Tylko u nas] Ksiądz z karetki covidowej. Jedzie tam skąd inni uciekają
![Ks. Rafał Przybyła w stroju ochronnym [Tylko u nas] Ksiądz z karetki covidowej. Jedzie tam skąd inni uciekają](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16088606031d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b37295eb84d7525f5292cdbbabba100df405.jpg)
W tych jakże trudnych dla wszystkich czasach pandemicznych ksiądz Rafał Przybyła z Diecezji Gliwickiej daje wyjątkowe i rzadko spotykane świadectwo życia i posługi kapłańskiej. Tam skąd inni ludzie uciekają ze strachu o siebie, on wkracza do działania i bynajmniej nie ogranicza się do pobożnych słów. Kilka miesięcy temu został strażakiem - ochotnikiem i regularnie jeździ w teren do pożarów, wypadków i różnych kataklizmów. Zaś od początku grudnia, również na ochotnika, przemierza cały Śląsk jako szeregowy ratownik w karetce covidowej prywatnego pogotowia ratunkowego Eskulap z Zabrza. Szczelnie „zapakowany” w antywirusowy kombinezon, maseczkę i przyłbicę, jest dla postronnych osób nie do rozpoznania. Od innych członków załogi różni go jednak to, że zamiast termometru nosi w kieszeni naczynko z olejami świętymi do namaszczania chorych. Nie narzuca się jednak, lecz dyskretnie asystuje duchowo ciężko chorym pacjentom przewożonym do szpitali.
Pochodzący ze spodgliwickiego Toszka 40-letni ks. Przybyła jest na co dzień rezydentem w parafii św. Franciszka w Zabrzu – Zaborzu. To właśnie w tym mieście jest chyba najbardziej rozpoznawalny z racji swej aktywności. Przed laty zainicjował Sztafetę Miłosierdzia organizowaną w Niedzielę Miłosierdzia Bożego po Wielkanocy. Zapraszał mieszkańców i parafian do udziału w nietypowym maratonie: jedni biegali, inni jeździli na motorach, koniach lub na rowerze. A wszystko to po to, by zbierać ofiary na jakiś wybrany, charytatywny cel. Został też diecezjalnym duszpasterzem miłośników koni (organizuje m.in. doroczną pielgrzymkę konną), zawodowo prowadzi też profesjonalną hipoterapię niepełnosprawnych dzieci ze świetnymi efektami. Z myślą o dzieciach i rodzinach miał już też stworzony plan otwarcia poradni pedagogiczno – psychologicznej, który jednak pokrzyżowała pandemia. A w wolnych chwilach znajduje jeszcze czas na grę w rekonstrukcyjnej orkiestrze dętej ułanów śląskich. Co ważne, jak dotąd sam zarabiał na te wszystkie dzieła, zbierając po parafiach makulaturę, elektrośmieci i koreczki, a także sprzedając ozdoby wypalane w drewnie.
Wiosną br. po wybuchu pandemii, gdy większość ludzi zaczynała się zamykać w swych domach, a niektórzy księża także w swych plebaniach, ks. Przybyła zapragnął być jeszcze bliżej ludzi w kryzysowych sytuacjach. M.in. dlatego został strażakiem ochotnikiem. Ten sam cel przyświecał mu, gdy widząc coraz poważniejsze braki zdziesiątkowanego koronawirusem personelu medycznego i ludzi umierających w szpitalach z dala od bliskich, zgłosił się do służby w karetce covidowej.
- Naprawdę nie wiem, skąd się we mnie bierze to głębokie pragnienie pomagania i bycia blisko ludzi cierpiących, by wspierać ich nie tylko modlitwą, ale też konkretnym czynem. Taki już po prostu jestem. Może nie na darmo dostałem takie imię na chrzcie świętym, bo Rafał – Rafael znaczy boże lekarstwo, Bóg uzdrawia
– mówi zakłopotany ks. Przybyła z rozmowie z Tygodnikiem Solidarność. I skromność ta nie jest udawana. Nigdy nie zabiegał o sławę, pochwały czy zainteresowanie mediów, bo i – jak mówi – nie chce być duchownym celebrytą.
Karetka, którą jeździ ks. Przybyła, nie ma statusu stricte ratunkowej, lecz bardziej transportowej, zamawianej przez lekarzy i przychodnie do pacjentów wymagających pilnego przewiezienia do szpitala jednoimiennego z racji objawów covidowych. Z tego też powodu kapłan na razie nie uczestniczył w akcji bezpośredniego ratowania życia pacjenta czy też nie był świadkiem jego umierania. Stąd też na razie nie sięgał po oleje sakramentu namaszczenia chorych.
- Nie mam nic do ukrycia, ale też nie obnoszę się i nie narzucam ze swym kapłaństwem. Choć na pewno jeżdżąc w karetce covidowej pełnię dwie posługi jednocześnie. Widząc jednak ludzi w poważnym stanie zdrowia, bardziej staram się towarzyszyć im życzliwą rozmową i serdecznym uśmiechem, na ile tylko można ten uśmiech wyrazić spod maseczki i przyłbicy. Jeśli się modlę nad kimś to bardziej w duchu. Nie chcę bowiem ludzi straszyć czy przygnębiać, tylko wspierać. A jest niestety takie mylne przekonanie, że jak nad chorym modli się kapłan, a już nie daj Boże namaszcza olejem świętym, to znak niechybnie nadchodzącej śmierci i stanu beznadziejnego. Tymczasem ci chorzy potrzebują nadziei i wiary w to, że nie wszystko stracone
– wyjaśnia kapłan.
Na razie raz zdradził się swym stanem duchownym wychodząc z roli stricte ratownika. Zabierał z domu starszą, prawie nieprzytomną kobietę w bardzo poważnym stanie. Miał świadomość, że mogą to być jej ostatnie chwile.
- Był przy niej obecny dorosły syn, a po wystroju pokoju wnioskowałem, że to bardzo religijna osoba. Przedstawiłem się więc, że jestem księdzem i spytałem, czy jest potrzebne udzielenie rozgrzeszenia i sakramentu namaszczenia chorych? Syn kobiety stanął jak wryty ze zdziwienia, nie dowierzał. Nabrał pewności dopiero, gdy towarzyszący mi inny ratownik potwierdził moją tożsamość i stan duchowny. Okazało się jednak, że matka tego pana zdążyła już wcześniej przystąpić do tych sakramentów i moja pomoc nie była już potrzebna. Oczywiście wioząc ją do szpitala, w duchu modliłem się za nią. Nie wiem, jaki był jej dalszy los
– wspomina ks. Przybyła.
To jednak właśnie tamten wyjazd najbardziej ze wszystkich zapadł mu w pamięci. A to z racji bardzo poruszającego zachowania owego syna względem najukochańszej, być może umierającej już matki. O swoich spostrzeżeniach kapłan napisał nawet na swym profilu w mediach społecznościowych.
„Powiedzieć do widzenia w codzienności, potrafi każdy. Powiedzieć do widzenia ostatni raz.... To trudna chwila. Ale gdy jest się pogodzonym, gdy potrafi się cierpieć i żyje się świadomością ze nie tu jest ojczyzna, wtedy jest inaczej, łatwiej? Dziś byłem świadkiem pożegnania syna z mamą. Obraz pełen ufności i miłości. Widziałem troskę, dobro - ono istnieje. Istnieją miejsca, w których istnieje miłość. Nie ta deklarowana, nie ta z opowieści. Miłość realna. Miłość, która nie pasuje do współczesnego pojmowania humanizmu. Spotkałem dziś wspaniałych ludzi. Syna i matkę. To jest obraz - ikona, nie szkic. Wzruszony syn, mężczyzna, któremu popłynęły łzy. Jeśli człowiek żyje prostotą i ma właściwą hierarchię wartości, wówczas potrafi nieść krzyż i doniesie go i zwycięży.”
Kapłan ma też swoje spostrzeżenia z sal szpitalnych w tzw. czerwonej strefie covidowej, gdzie spotykał pacjentów jakże niepewnych swego losu, swego jutra. Ale nie tylko to im doskwiera.
- Przez moje doświadczenie chorób, wypadków, pobytów w szpitalach, pracy z dziećmi i osobami z niepełnosprawnościami widziałem dużo cierpienia. Wczoraj widziałem jeszcze jedno cierpienie: samotność tych chorych. Choć byłem świadkiem, jak personel szpitala starał się rozweselać podopiecznych, to jednak jestem świadom, że to tylko namiastka, którą mogą im podarować. Z pewnością takich okazji bycia w szpitalu będzie więcej, skoro jeżdżę w karetce covidowej. Ale to nie praca tylko służba. Bo tam człowiek uczy się być człowiekiem
– podkreśla nasz rozmówca. Dlatego zachęcał w kończącym się adwencie do modlitwy za cierpiących, szczególnie w samotności. Zwłaszcza za tych, którzy umierają w samotności.
- Jeśli znamy kogoś, kto cierpi, kto jest w szpitalu, to nie wahajmy się do niego zadzwonić i porozmawiać. Możemy czynić dobro w naprawdę banalny sposób
– podsumowuje ks. Przybyła.
Na koniec pytamy go jeszcze o to czy śmiercionośna pandemia zmieniła nas na tyle, by przewartościować priorytety i potrafić skupić się na głębszym przeżywaniu istoty świąt Bożego Narodzenia?
- Pandemia uczy nas czynienia dobra i empatii. Jedni pomagają wyprowadzić psa chorym, inni robią im zakupy, a jeszcze inni wprost się nimi opiekują. Ale jeśli chodzi o przeżywanie świąt to obawiam się, że niestety dla sporej części społeczeństwa komercyjny szał przedświątecznych zakupów w ogóle przyćmiewa ich istotę. Wszak świętujemy przyjście na świat syna Bożego, który cierpiał, umarł i zmartwychwstał by otworzyć nam drogę do raju. Pamiętajmy o tym siadając do wigilijnego stołu nie po to, by coś z niego przerzuć, ale by święta prawdziwie przeżyć
– kończy kapłan.