Marcin Królik: Weźcie sobie waszą Tokarczuk

Otóż nie, wcale nie cieszę się z literackiego nobla dla Olgi Tokarczuk. Nie cieszę się i nie zamierzam tego ukrywać. Mam kompletnie w nosie, czy ktoś mi wytknie, że wyłamuję się z ogólnonarodowego pojednania. Zresztą o jakim pojednaniu my tu mówimy? Pani Olga już zdążyła zadeklarować, po której stronie stoi. Moje odczucia w tej kwestii oscylują gdzieś między totalną obojętnością wobec tej bufonowatej nagrody w ogóle, szyderą z rytualnego tańca snobów, jaki zawsze się przy takich okazjach odbywa, a irytacją, że znów jak zwykle wszystko przebiega wedle dobrze znanego schematu.
Ktoś mi ostatnio zarzucił, że wszystko postrzegam w kategoriach politycznych. No niestety na to wychodzi. Niestety, bo naprawdę wolałbym, by było inaczej. Tylko że rzeczywistość ma głęboko w jelitach to, co ja bym wolał. To nie ja upolityczniam. Ja jedynie rejestruję to, co jest i jakie jest. A fakt, że Tokarczuk, która sama się już dawno upolityczniła, stając po jednej stronie, otrzymuje nobla tuż przed wyborami, niesie aż nadto czytelne znaczenie. Kiedy w 1980 roku laureatem zostawał mało komu znany Czesław Miłosz, było podobnie. Wtedy chodziło o okazanie wsparcia antykomunistycznej opozycji. A dziś?
Dziś zapewne mniej więcej o to samo. Ponieważ jednak historia powtarza się jako farsa, to nowa opozycja, którą trzeba moralnie podnieść na duchu, stanowi raczej karykaturę samej siebie sprzed lat. A i reżim, przeciwko któremu rzuca się na barykady, jest bardziej zmorą z tęczowych snów o faszyzmie, niż realnym zagrożeniem. Nie mówiąc już o tym, jak skrajnie groteskowo brzmi wypowiedź samej nagrodzonej, że mimo problemów z demokracją w jej kraju ma on wciąż coś do powiedzenia światu. No i oczywiście, by rodacy poszli głosować we właściwy sposób – czyli w domyśle czytaj: byle tylko nie na to przebrzydłe, ciemne PiS.
No bo jak już wielokrotnie udowodniono, ludzie postępowi – a do takich niewątpliwie się Olga Tokarczuk zalicza – demokrację pojmują bardzo specyficznie. Uważają, że działa jedynie wtedy, gdy zabezpiecza ich wizję świata i spełnia ich zachcianki. Jeśli tego nie robi, jest wielki bunt. Co ciekawe, ten absurd zaczyna się dostrzegać już nawet na tak umiłowanym przez Tokarczuk zachodzie, czego dowód dało niedawno nie pałające bynajmniej miłością do Kaczyńskiego „Politico”, konstatując, że ów zachód ma na punkcie Polski obsesję. I coś jest na rzeczy.
To w Niemczech, z terytorium których pani Tokarczuk wygłosiła swą ponoblowską odezwę do narodu, młody neonazista próbował pozabijać ludzi modlących się w synagodze, ale to w Polsce szaleje antysemityzm. W tychże samych Niemczech media kilka dni blokowały informacje o zajściach w sylwestrową noc w Kolonii, ale to w Polsce panuje zamordyzm i cenzura, choć większość mediów wali w rząd jak w bęben. To my – według noblistki – fałszujemy własną historię, ale to Izrael musztrował młodych brytyjskich historyków, jak mają pisać o holokauście, co niedawno ujawnił prof. Norman Davies. To jej nie wadzi?
Tymczasem polski reżim nie dość, że Tokarczuk gratuluje, to jeszcze wspaniałomyślnie zwalnia ją z podatku za nagrodę. Mnie osobiście w tym wszystkim najbardziej szkoda ministra Glińskiego. Im wytrwalej biedaczyna się podlizuje naburmuszonym artychom, w tym większym stopniu ci mają go za nic i tym głośniej go wygwizdują, gdzie tylko się da. Po noblu dla Tokarczuk po raz kolejny postanowił wkupić się w łaski szanownych państwa i zatweetował, że będzie musiał nadrobić lekturowe zaległości z niej. Żal na to patrzeć – naprawdę. Czasem lepiej ugryźć się w język, niż się tak poniżać.
I proszę nie sądzić, że napisanie tego wszystkiego przyszło mi z łatwością. Jakimś wielkim fanem Tokarczuk może nigdy nie byłem, ale kilka jej rzeczy nawet mi się spodobało. Mam w domu zbiór opowiadań „Gra na wielu bębenkach” i raz na jakiś czas któreś z nich sobie odświeżam. Najbardziej lubię to o zabawie w kryminał. Gdy jednak mój punkt ciężkości przesunął się z kultury na politykę, pisarstwo Tokarczuk zaczęło mi się wydawać mocno pretensjonalne i wydziwaczone. Natomiast po powieści „Prowadź swój pług przez kości umarłych” dodatkowo olśniło mnie, że sama zajmuje się polityką, maskując to nadobną paplaniną. I tak pozostało jej chyba do dziś.
Ta moja złość wynika też trochę z poczucia bycia okradzionym z kilku pięknych mitów. Nie mówię już nawet o noblu, który kiedyś jawił mi się jako szczyt prestiżu i z trudem musiałem do siebie dopuszczać smutną prawdę na jego temat. Mówię tu przede wszystkim o samej kulturze, w której niegdyś idealistycznie widziałem duchowe laboratorium, gdzie testuje się na równych prawach rozmaite obszary egzystencji, ale z czasem przekonałem się, że to po prostu kolejny front tępej ideologicznej nawalanki, i albo nauczysz się śpiewać tak, jak każą dominujące ośrodki, albo możesz se co najwyżej bloga pisać.
W końcu to nie kto inny jak sama szacowna noblistka stwierdził, że serce powieści bije po lewej stronie. Powiedziała to, jeśli się nie mylę, po wręczeniu jej ostatniej Nike. No tak, a ja głupi myślałem, że powieść serce ma po prostu tam, gdzie tętni serce autora. Nie wnikam, czy chodziło jej o to, że ludzie innych światopoglądów nie mają talentu, czy był to pewnego rodzaju triumfalny stadny okrzyk swego między swymi. W każdym razie na pewno była to otwarta polityczna deklaracja. Z czego oczywiście – żeby było jasne – nie czynię zarzutu. Każdy ma prawo mieć poglądy i walczyć o swoją wizję świata tym, co ma pod ręką.
Tylko nie bądźmy cholernymi hipokrytami i nie udawajmy, że teraz nagle wszyscy wesoło tańczymy przy ognisku i podśpiewujemy Kumbaya. Olga Tokarczuk wystarczająco jasno określiła, czyja jest, a kogo sobie raczej nie życzy widzieć na swojej imprezce. Zgoda? Pojednanie? Zasypywanie podziałów? Czemu nie. Tylko nic na siłę, nic z wymuszonym uśmiechem. Tokarczuk to „ich” prorokini, więc niech sobie ją biorą. Oni sami wyznaczyli reguły tej gry. A jak ktoś mądry rzekł: nie ma sensu się pchać na przyjęcie, gdzie walą po mordzie.
Tak więc sorry bardzo, ale ja nie gratuluję i się nie cieszę. Nie muszę, nie mam obowiązku ani, szczerze mówiąc, przyjemności. Dziwne historyjki, w których nie za bardzo wiadomo, o co chodzi, popieranie aborcji i rytualne oskarżanie Polaków o to, że mordowali Żydów, być może wystarczy dziś do zdobycia nobla, ale w moich oczach jest wilczym biletem. I naprawdę chciałbym, by było inaczej. Niestety – jak już wspomniałem – to nie ja ustaliłem reguły tej gry.
Marcin Królik