Krzysztof "Toyah" Osiejuk: Nie dajmy zadusić polskiej szkoły

Dziecku, które weszło w 13 rok życia, powie się, że jest już dużym chłopcem – dziewczynkom akurat mówić tego nie będzie trzeba, bo one same dobrze to wiedzą – a teraz marsz do gimnazjum, do nauki! No ale żeby to skutecznie przeprowadzić, trzeba wiedzieć, po co się to robi i z jaką perspektywą. A więc trzeba mieć na sercu polską szkołę i polskiego ucznia… no i może przede wszystkim samą Polskę.
/ screen YouTube
      


     Jak nam od pewnego czasu donoszą media, dziś prezydent Duda ma podjąć decyzję odnośnie podpisania, ewentualnie zawetowania ustawy o zmianach w systemie edukacji. Z tej oto okazji chciałbym dziś przypomnieć swój stary, bo jeszcze z marca 2012 roku, tekst, w którym pisałem o tym, jak polska edukacja, pod czujnym okiem władzy Platformy Obywatelskiej, umiera. Dziś już nie pamiętam, jaki miałem ogólny nastrój w marcu roku 2012, kiedy jednak dziś na nowo wracam do tamtego tekstu, wydaje mi się, że na ów klimat beznadziei musiały mieć wpływ jakieś dziś już zapomniane przez nas polityczne wydarzenia. W każdym razie, kiedy wygląda na to, że po tych wszystkich ciemnych latach odzyskaliśmy szansę na autentyczną naprawę tego, co III RP zdążyła w tak spektakularny sposób spieprzyć, grzechem byłoby owej naprawie przeszkadzać. Mam nadzieję, że prezydent Duda ma tego świadomość.
 
      Weekendowa „Rzeczpospolita” opublikowała właśnie tekst poświęcony czemuś, co zostało, dziś już chyba z 10 lat temu, nazwane reformą systemu edukacji, i co wraca do nas z każdym rokiem w postaci nie reformy, lecz jakichś przedziwnych ruchów, które zamiast reformować, powodują tylko kolejne wstrząsy. I stopniową zapaść całego systemu.
       No i oczywiście „Rzeczpospolita”, dokładnie w swoim stylu, odpowiednim do tego typu sytuacji, zamiast zwrócić uwagę na sedno problemu, kieruje nas na stary – i skutecznie wypróbowany – tor rozważań, na temat tego, czy to co się w polskiej szkole dzieje, budzi protesty środowiska, bo nauczyciele, tak jak każda korporacja, dbają tylko o własną kieszeń, czy może za tymi niepokojami stoi zwyczajny lęk o dalszy spadek jakości nauczania? Czy jest tak, jak mówi były szef MEN Edmund Wittbrodt – dziś oczywiście człowiek Platformy Obywatelskiej – że „każde środowisko protestuje, kiedy burzy się porządek, do którego się przyzwyczaiło”, czy może rację ma ów anonimowy nauczyciel z Krakowa, który wyraża obawę, że w nowym systemie uczniowie „zupełnie zbagatelizują naukę tych przedmiotów, których nie wybiorą jako rozszerzonych”? Czy wreszcie, jak alarmują dyrektorzy szkół, zmiana programu nauczania sprawi, że wielu nauczycieli straci pracę, czy może bardziej należy wierzyć jakiemuś Andrzejowi Jasińskiemu z czegoś, co się nazywa Ośrodkiem Rozwoju Edukacji, który zapewnia, że wprawdzie na poziomie ogólnym liczba godzin niektórych przedmiotów się zmniejszy, ale wszystko się wyrówna w ramach późniejszych specjalizacji?
      I tak się toczy ta niby-debata, a tymczasem, jak już wspomniałem na początku, system edukacji systematycznie się rozpada. I to z powodów całkiem niezależnych od tego, co powie któryś z dyrektorów, czy jakiś urzędnik zatrudniony w jednym z tych absurdalnych urzędów tuczących się na polskiej szkole. A początek przecież, trzeba przyznać, nie był całkiem niedorzeczny. Pomysł, by skrócić podstawówkę z ośmiu do sześciu lat, miał zdecydowanie ręce i nogi. Nie trzeba przecież wybitnego umysłu, by rozumieć, że 7 i 8 klasa, a więc 14 i 15-latki, to dzieci zdecydowanie za duże, żeby chodzić do tej samej szkoły co 7-latki. I że trzymanie ich dzień w dzień, przez całe lata, w tym środowisku, w dodatku w towarzystwie tych nauczycieli, ich wyłącznie, i to pod każdym możliwym względem, demoralizuje.
       A więc zaproponowany system 6 + 3 + 3 mógł być z pewnością dobrym rozwiązaniem. Jednak sens tego rozwiązania mógłby być odpowiednio rozpoznany pod jednym warunkiem, że po skończeniu szkoły podstawowej, małe dzieci staną się dziećmi dużymi, a więc gdyby po szóstej klasie 13 latki przechodziły w doroślejszy system nauczania. Niestety, wbrew, jak się domyślam, planom jakie mieli autorzy tej reformy, polskie gimnazja nigdy nie miały okazji pełnić owej funkcji pośredniego ogniwa między podstawówką dla małych i liceum dla dużych; skracać pobyt w szkole dla małych, do 13 roku życia i przygotować do pobytu w szkole dla dużych, od 16 roku życia.
     Gimnazja działające przy liceach – tyle że niestety bardzo nieliczne – akurat starają się to robić, i z nienajgorszym skutkiem, co widać po wynikach, ogólnej postawie i stopniu dojrzałości swoich absolwentów. Tyle że są to gimnazja pojedyncze, najczęściej specjalistyczne, a więc przeważnie z oddziałami dwujęzycznymi, do których w dodatku dzieci przyjmowane są na podstawie wewnętrznych egzaminów. No i bardzo dobrze. Myślę zresztą, że tak to właśnie miało, przynajmniej w teorii, wyglądać w całej Polsce: 13-latki będą podlegały edukacji bardziej zbliżonej do tej, jakiej podlegają 18-latki, niż tej, która obejmuje dzieci 7 czy 9-letnie.
      Oczywiście, może też być tak, że kiedy postanowiono wprowadzić gimnazja, akurat nikt nic sobie szczególnego nie myślał, ani tym bardziej nie planował. Mogło się zdarzyć, że gdzieś ktoś coś usłyszał, pomyślał, że właściwie czemu nie, i tyle. Że od samego początku nikt nawet nie brał pod uwagę, że gimnazja zostaną wyodrębnione ze szkół podstawowych, i że one będą pełniły jakąkolwiek inną funkcję poza posiadaniem tej swojej nazwy. A może któryś z tych urzędników pomyślał, że kiedyś były gimnazja, więc niech i dziś, w nowej Polsce, też będą? Wszystko jest możliwe.
      Nieważne. To co się liczy, to fakt, że owe gimnazja generalnie, co widać po 10 latach od czasu jak się pojawiły, zaczęły żyć własnym życiem, stając się czymś całkowicie – zakładam dobrodusznie – niezamierzonym. A więc przede wszystkim przedłużeniem podstawówek, wylęgarnią młodocianych przestępców i polem nieustannego użerania się nauczycieli z uczniami, i odwrotnie. Miałem okazję przed kilkoma laty pracować zarówno w takim, które było przerobioną podstawówką i w takim, które zostało podczepione do liceum. Różnica jest wręcz niewyobrażalna. Oczywiście, dzieci są tylko dziećmi i oczywiście są różne wszędzie. Jednak nigdzie tak jak w tym typowym osiedlowym gimnazjum, nie widać było tak wyraźnie, że to jest dalej ta sama podstawówka, tyle że akurat gdzieś wywiało maluchy. Dlaczego tak się dzieje? To oczywiste. Te szkoły są za duże, bez żadnego oblicza – a przez to wszystkie takie same – i oczywiście obowiązkowe dla wszystkich, bez jakiejkolwiek preselekcji, z identycznym dla wszystkich egzaminem końcowym.
      Pamiętam 15 latków przychodzących do liceum 10 lat temu, i pamiętam te podstawówkowe dzieci, jak stawały się niemal dorosłą młodzieżą po dwóch czy trzech miesiącach pobytu w liceum; tyle im było potrzeba żeby się przestawić na doroślejszy system w szkole. Na samodzielne robienie notatek, na elementarną odpowiedzialność za własne zaniedbania, lenistwo czy nieobecności, na porzucenie nawyku uciekania się do oczywistych kłamstw jako wymówek itd. Teraz do liceum przychodzą dzieci 16 letnie, i kiedy można by się było spodziewać, że ów dodatkowy rok, jaki uzyskały dzięki trzem latom w gimnazjum, pozwoli im wejść w ten nowy świat z większą powagą i przygotowaniem, okazuje się, że wszystko poszło w dokładnie przeciwnym kierunku. Ich podstawówkowe nawyki zostały tylko lepiej utrwalone, a przez to, że wiek 15-16 lat to czas naprawdę szczególny, stały się też znacznie trudniejsze do wyprostowania, i teraz często nawet semestr, nawet rok, do tego nie wystarcza. I tę zmianę widzi każdy w miarę doświadczony nauczyciel.
      I teraz wchodzimy w coś, co zostało nazwane reformą podstawy programowej. Od września 2012 owa fikcja w postaci gimnazjów, które miały stanowić wspomniane przez mnie wcześniej ogniwo na drodze do dorosłości, a stały się bezsensownym i nie służącym niczemu przedłużeniem podstawówki, zamiast ulec poważnej naprawie, została tylko wzmocniona i jakby oficjalnie zatwierdzona. Przypomnę bardzo krótko, o co w tej reformie chodzi. Myśl jest mianowicie taka, że skoro młodzież uzyskuje tak fantastyczne wykształcenie ogólne w podstawówkach i gimnazjach, a nam, w nowych, jakże wymagających czasach, trzeba przede wszystkim specjalistów, prawie całe nauczanie ogólne będzie się odbywało w podstawówkach i gimnazjach, natomiast licea zajmą się niemal już tylko kształceniem wspomnianych fachowców. I znów, oczywiście, być może miałoby to sens, gdyby gimnazja można było uznać za sukces. Bo w teorii wszystko do siebie pasuje: trzy lata kształcenia ogólnego w gimnazjum + rok ogólnego kształcenia w liceum + dwa lata na specjalizację. A więc cztery plus dwa – wszystko wygląda rozsądnie. Tyle że teoretyczne założenia wzięły w łeb pewnie z powodu (oczywiście!) braku pieniędzy na przebudowanie szkół, ich zmniejszenie itd., a więc czegoś, co było pierwszym i być może podstawowym warunkiem sukcesu.
      A więc co będziemy mieli? Dokładnie to co napisałem wyżej, tyle że jeszcze gorzej. Bo w momencie, gdy te biedne dzieci nabiorą podstawowej ogłady, by wziąć się wreszcie do prawdziwej nauki, okaże się, że czas już minął. I w efekcie, pojawi się cała armia 19 latków, którzy ani nie będą umiały liczyć, ani pisać, ani mówić, którzy będą się snuły po ulicach, bez pracy, bez jakiegokolwiek sensu w życiu i bez jakichkolwiek perspektyw. I proszę mi nie mówić, że ja przesadzam i dramatyzuję. Już jest bardzo źle.      Niedawno w tej samej „Rzeczpospolitej”, w której dziś czytam ten kompletnie pusty tekst, nawet nie wiadomo po co i dla kogo, Robert Mazurek rozmawiał z pewną panią doktor z Uniwersytetu Warszawskiego, która ma zajęcia ze studentami dziennikarstwa. I w tej oto rozmowie, skarżyli się właściwie oboje, że ci właśnie młodzi ludzie, pragnący w przyszłości zostać dziennikarzami, systematycznie nie są w stanie rozpoznać nawet najbardziej pospolitych polskich frazeologizmów, takich jak „posypać głowę popiołem”, czy „gdzie dwóch się bije” i takie tam. I to są studenci dziennikarstwa. I proszę mi teraz powiedzieć, na jakiej zasadzie mamy wierzyć, że studenci budownictwa, medycyny, psychologii, matematyki, czy elektroniki są lepiej przygotowani?
      Oto prawdziwy problem. Pewnie, że nauczyciele boją się, że stracą pracę, czy choćby nawet tylko część godzin. Może akurat my angliści mniej niż fizycy, matematycy, czy poloniści, ale tu też przecież nie jest łatwo. Strach przed kryzysem jest powszechny. I wcale nie dotyczy tylko nauczycieli. Życie jest coraz trudniejsze, koszty utrzymania rosną, przyszłość jest bardzo, bardzo niejasna. Nikt nie jest spokojny. W tej sytuacji, uważam za wyjątkową bezczelność ze strony tych, którzy w tak bezmyślny sposób psują polską szkołę, pokazywanie palcem na nauczycieli i ogłaszanie, że oto mamy kolejną korporację, z jej antyspołecznymi pretensjami. Że polski rząd stara się wreszcie uczynić ten system wydajnym i i bardziej przystosowanym do nowych wyzwań, a tymczasem grupa leniuchów, dla swoich prywatnych interesów, gotowa jest wysadzić w powietrze tak potrzebną reformę. Oczywiście dobrze się tego typu argumentów słucha, zwłaszcza gdy samemu się jest produktem tego nieszczęsnego systemu. Nie zmieni to jednak faktu, że w rzeczywistości o żadnej reformie mowy nie ma, i że tu wcale nie chodzi o nauczycieli. Oni zresztą akurat, wbrew tej propagandzie, nigdy za wiele nie mieli. Problemem jest polska szkoła, która zwyczajnie umiera.
      Ktoś pewnie mi teraz powie, że łatwo jest mi tak się tu oburzać i tylko krytykować tych co, co by o nich nie mówić, przynajmniej próbują coś robić. A czy ja mam jakieś propozycje? Ale przecież ja je tu przedstawiłem. Niech już zostanie ten system. Niech te gimnazja sobie będą. Tyle że bez podjęcia przez państwo pewnego wysiłku – również finansowego – co do tego, by z gimnazjów zrobić prawdziwe szkoły dla dzieci, które już za chwilę staną się dorosłe, nie ma w ogóle o czym mówić. To już lepiej było tego nie ruszać i zostawić tamtą 8-letnią podstawówkę sprzed lat i cztery lata liceum z fakultetem w dwóch ostatnich klasach. Lub ewentualnie, skoro koniecznie trzeba coś zmieniać, wrócić do tego co mieliśmy w dawnej Polsce, a więc do systemu 6 letnich, lub jeszcze lepiej, 5-letnich – czyli obowiązkowo do 18 roku życia – gimnazjów, zorganizowanych na takiej zasadzie, że będą się mieściły jak najdalej od lokalnych szkół podstawowych. Dziecku, które weszło w 13 rok życia, powie się, że jest już dużym chłopcem – dziewczynkom akurat mówić tego nie będzie trzeba, bo one same dobrze to wiedzą – a teraz marsz do gimnazjum, do nauki! No ale żeby to skutecznie przeprowadzić, trzeba wiedzieć, po co się to robi i z jaką perspektywą. A więc trzeba mieć na sercu polską szkołę i polskiego ucznia… no i może przede wszystkim samą Polskę.
       No właśnie. Polskę. Za cokolwiek się wziąć, na końcu i tak pojawia się Polska. A więc znów odbyliśmy sobie taką akademicką pogawędkę, wywołującą najwyżej wzruszenie ramion.
       Niezmiennie przypominam, że w księgarni pod adresem www.coryllus.pl   są do kupienia moje książki. Polecam gorąco.
 

 

POLECANE
Jest akt oskarżenia przeciwko Danielowi Obajtkowi. Były prezes Orlenu zabrał głos z ostatniej chwili
Jest akt oskarżenia przeciwko Danielowi Obajtkowi. Były prezes Orlenu zabrał głos

Prokuratura Regionalna w Warszawie skierowała w poniedziałek do sądu akt oskarżenia wobec byłego prezesa Orlenu Daniela Obajtka ws. zawarcia przez Orlen umów na usługi detektywistyczne ze wskazaną przez niego firmą. Były szef Orlenu odniósł się już do sprawy na platformie X.

Rosja blokuje przejęcie konsulatu w Gdańsku. To własność Federacji Rosyjskiej z ostatniej chwili
Rosja blokuje przejęcie konsulatu w Gdańsku. "To własność Federacji Rosyjskiej"

Rosja zapowiedziała, że mimo zamknięcia konsulatu w Gdańsku w budynku pozostanie jej pracownik administracyjno-techniczny. Władze miasta podkreślają, że nieruchomość należy do Skarbu Państwa i zapowiadają kroki prawne, jeśli Federacja Rosyjska nie opuści obiektu. Dyrektor Biura Prawnego Urzędu Miejskiego w Gdańsku Cezary Chabel ocenił, że „stanowisko strony rosyjskiej jest niezrozumiałe”.

Matka Krzysztofa Stanowskiego walczyła o życie. Nowy wpis sugeruje poprawę z ostatniej chwili
Matka Krzysztofa Stanowskiego walczyła o życie. Nowy wpis sugeruje poprawę

Matka Krzysztofa Stanowskiego była o krok od śmierci. Po dramatycznej reanimacji i operacji pojawił się sygnał od dziennikarza, że jej stan się poprawia.

Awantura Kolumbijczyków w hostelu w Starachowicach. Nie żyje 19-latek z ostatniej chwili
Awantura Kolumbijczyków w hostelu w Starachowicach. Nie żyje 19-latek

Nocna awantura w hostelu pracowniczym w Starachowicach zakończyła się tragedią. W wyniku bójki z użyciem noża zginął 19-letni obywatel Kolumbii, a policja zatrzymała sześć osób – również Kolumbijczyków.

Nowy członek RPP. Jest decyzja prezydenta Nawrockiego z ostatniej chwili
Nowy członek RPP. Jest decyzja prezydenta Nawrockiego

Prezydent RP Karol Nawrocki powołał dr. Marcina Zarzeckiego do Rady Polityki Pieniężnej – poinformowała w poniedziałek Kancelaria Prezydenta.

Plan von der Leyen storpedowany. Ważne głosowanie ws. MERCOSUR odwołane polityka
Plan von der Leyen storpedowany. Ważne głosowanie ws. MERCOSUR odwołane

Europoseł Ewa Zajączkowska-Hernik alarmowała, że Komisja Europejska tylko pozornie wstrzymała proces przyjmowania umowy UE–Mercosur, a kluczowe głosowanie nad klauzulami ochronnymi ma odbyć się w trybie ekspresowym. Ostatecznie jednak głosowanie zostało wycofane z porządku obrad.

Afera SKOK Wołomin. 14 lat więzienia za wypranie setek milionów złotych z ostatniej chwili
Afera SKOK Wołomin. 14 lat więzienia za "wypranie" setek milionów złotych

Sąd Okręgowy Warszawa-Praga wymierzył w poniedziałek 14 lat więzienia głównemu oskarżonemu w sprawach SKOK Wołomin Piotrowi Polaszczykowi w procesie dotyczącym "wyprania" około 350 mln zł.

Posiedzenie ws. aresztu Ziobry odroczone. Sąd: W dokumentacji prokuratury są braki z ostatniej chwili
Posiedzenie ws. aresztu Ziobry odroczone. Sąd: W dokumentacji prokuratury są braki

Decyzja w sprawie ewentualnego aresztu Zbigniewa Ziobry nie zapadła. Sąd odroczył posiedzenie po wniosku obrony, wskazując na nieprzekazanie pełnej dokumentacji przez prokuraturę. Sam śledczy potwierdził, że materiały niejawne nie trafiły do akt.

Eksplozja pod Poznaniem. Są ranni z ostatniej chwili
Eksplozja pod Poznaniem. Są ranni

W nocy z niedzieli na poniedziałek w jednym z domów w miejscowości Plewiska pod Poznaniem doszło do eksplozji. Dwie osoby zostały ranne i trafiły do szpitala. "To proch prawdopodobnie doprowadził do wybuchu" – informuje Radio Poznań.

Rośnie eurosceptycyzm. Polexit z największym poparciem w historii badań z ostatniej chwili
Rośnie eurosceptycyzm. Polexit z największym poparciem w historii badań

Choć większość Polaków nadal opowiada się za pozostaniem w Unii Europejskiej, rosnące poparcie dla polexitu osiągnęło najwyższy poziom od lat. Najnowszy sondaż pokazuje wyraźną zmianę nastrojów w kluczowych grupach społecznych.

REKLAMA

Krzysztof "Toyah" Osiejuk: Nie dajmy zadusić polskiej szkoły

Dziecku, które weszło w 13 rok życia, powie się, że jest już dużym chłopcem – dziewczynkom akurat mówić tego nie będzie trzeba, bo one same dobrze to wiedzą – a teraz marsz do gimnazjum, do nauki! No ale żeby to skutecznie przeprowadzić, trzeba wiedzieć, po co się to robi i z jaką perspektywą. A więc trzeba mieć na sercu polską szkołę i polskiego ucznia… no i może przede wszystkim samą Polskę.
/ screen YouTube
      


     Jak nam od pewnego czasu donoszą media, dziś prezydent Duda ma podjąć decyzję odnośnie podpisania, ewentualnie zawetowania ustawy o zmianach w systemie edukacji. Z tej oto okazji chciałbym dziś przypomnieć swój stary, bo jeszcze z marca 2012 roku, tekst, w którym pisałem o tym, jak polska edukacja, pod czujnym okiem władzy Platformy Obywatelskiej, umiera. Dziś już nie pamiętam, jaki miałem ogólny nastrój w marcu roku 2012, kiedy jednak dziś na nowo wracam do tamtego tekstu, wydaje mi się, że na ów klimat beznadziei musiały mieć wpływ jakieś dziś już zapomniane przez nas polityczne wydarzenia. W każdym razie, kiedy wygląda na to, że po tych wszystkich ciemnych latach odzyskaliśmy szansę na autentyczną naprawę tego, co III RP zdążyła w tak spektakularny sposób spieprzyć, grzechem byłoby owej naprawie przeszkadzać. Mam nadzieję, że prezydent Duda ma tego świadomość.
 
      Weekendowa „Rzeczpospolita” opublikowała właśnie tekst poświęcony czemuś, co zostało, dziś już chyba z 10 lat temu, nazwane reformą systemu edukacji, i co wraca do nas z każdym rokiem w postaci nie reformy, lecz jakichś przedziwnych ruchów, które zamiast reformować, powodują tylko kolejne wstrząsy. I stopniową zapaść całego systemu.
       No i oczywiście „Rzeczpospolita”, dokładnie w swoim stylu, odpowiednim do tego typu sytuacji, zamiast zwrócić uwagę na sedno problemu, kieruje nas na stary – i skutecznie wypróbowany – tor rozważań, na temat tego, czy to co się w polskiej szkole dzieje, budzi protesty środowiska, bo nauczyciele, tak jak każda korporacja, dbają tylko o własną kieszeń, czy może za tymi niepokojami stoi zwyczajny lęk o dalszy spadek jakości nauczania? Czy jest tak, jak mówi były szef MEN Edmund Wittbrodt – dziś oczywiście człowiek Platformy Obywatelskiej – że „każde środowisko protestuje, kiedy burzy się porządek, do którego się przyzwyczaiło”, czy może rację ma ów anonimowy nauczyciel z Krakowa, który wyraża obawę, że w nowym systemie uczniowie „zupełnie zbagatelizują naukę tych przedmiotów, których nie wybiorą jako rozszerzonych”? Czy wreszcie, jak alarmują dyrektorzy szkół, zmiana programu nauczania sprawi, że wielu nauczycieli straci pracę, czy może bardziej należy wierzyć jakiemuś Andrzejowi Jasińskiemu z czegoś, co się nazywa Ośrodkiem Rozwoju Edukacji, który zapewnia, że wprawdzie na poziomie ogólnym liczba godzin niektórych przedmiotów się zmniejszy, ale wszystko się wyrówna w ramach późniejszych specjalizacji?
      I tak się toczy ta niby-debata, a tymczasem, jak już wspomniałem na początku, system edukacji systematycznie się rozpada. I to z powodów całkiem niezależnych od tego, co powie któryś z dyrektorów, czy jakiś urzędnik zatrudniony w jednym z tych absurdalnych urzędów tuczących się na polskiej szkole. A początek przecież, trzeba przyznać, nie był całkiem niedorzeczny. Pomysł, by skrócić podstawówkę z ośmiu do sześciu lat, miał zdecydowanie ręce i nogi. Nie trzeba przecież wybitnego umysłu, by rozumieć, że 7 i 8 klasa, a więc 14 i 15-latki, to dzieci zdecydowanie za duże, żeby chodzić do tej samej szkoły co 7-latki. I że trzymanie ich dzień w dzień, przez całe lata, w tym środowisku, w dodatku w towarzystwie tych nauczycieli, ich wyłącznie, i to pod każdym możliwym względem, demoralizuje.
       A więc zaproponowany system 6 + 3 + 3 mógł być z pewnością dobrym rozwiązaniem. Jednak sens tego rozwiązania mógłby być odpowiednio rozpoznany pod jednym warunkiem, że po skończeniu szkoły podstawowej, małe dzieci staną się dziećmi dużymi, a więc gdyby po szóstej klasie 13 latki przechodziły w doroślejszy system nauczania. Niestety, wbrew, jak się domyślam, planom jakie mieli autorzy tej reformy, polskie gimnazja nigdy nie miały okazji pełnić owej funkcji pośredniego ogniwa między podstawówką dla małych i liceum dla dużych; skracać pobyt w szkole dla małych, do 13 roku życia i przygotować do pobytu w szkole dla dużych, od 16 roku życia.
     Gimnazja działające przy liceach – tyle że niestety bardzo nieliczne – akurat starają się to robić, i z nienajgorszym skutkiem, co widać po wynikach, ogólnej postawie i stopniu dojrzałości swoich absolwentów. Tyle że są to gimnazja pojedyncze, najczęściej specjalistyczne, a więc przeważnie z oddziałami dwujęzycznymi, do których w dodatku dzieci przyjmowane są na podstawie wewnętrznych egzaminów. No i bardzo dobrze. Myślę zresztą, że tak to właśnie miało, przynajmniej w teorii, wyglądać w całej Polsce: 13-latki będą podlegały edukacji bardziej zbliżonej do tej, jakiej podlegają 18-latki, niż tej, która obejmuje dzieci 7 czy 9-letnie.
      Oczywiście, może też być tak, że kiedy postanowiono wprowadzić gimnazja, akurat nikt nic sobie szczególnego nie myślał, ani tym bardziej nie planował. Mogło się zdarzyć, że gdzieś ktoś coś usłyszał, pomyślał, że właściwie czemu nie, i tyle. Że od samego początku nikt nawet nie brał pod uwagę, że gimnazja zostaną wyodrębnione ze szkół podstawowych, i że one będą pełniły jakąkolwiek inną funkcję poza posiadaniem tej swojej nazwy. A może któryś z tych urzędników pomyślał, że kiedyś były gimnazja, więc niech i dziś, w nowej Polsce, też będą? Wszystko jest możliwe.
      Nieważne. To co się liczy, to fakt, że owe gimnazja generalnie, co widać po 10 latach od czasu jak się pojawiły, zaczęły żyć własnym życiem, stając się czymś całkowicie – zakładam dobrodusznie – niezamierzonym. A więc przede wszystkim przedłużeniem podstawówek, wylęgarnią młodocianych przestępców i polem nieustannego użerania się nauczycieli z uczniami, i odwrotnie. Miałem okazję przed kilkoma laty pracować zarówno w takim, które było przerobioną podstawówką i w takim, które zostało podczepione do liceum. Różnica jest wręcz niewyobrażalna. Oczywiście, dzieci są tylko dziećmi i oczywiście są różne wszędzie. Jednak nigdzie tak jak w tym typowym osiedlowym gimnazjum, nie widać było tak wyraźnie, że to jest dalej ta sama podstawówka, tyle że akurat gdzieś wywiało maluchy. Dlaczego tak się dzieje? To oczywiste. Te szkoły są za duże, bez żadnego oblicza – a przez to wszystkie takie same – i oczywiście obowiązkowe dla wszystkich, bez jakiejkolwiek preselekcji, z identycznym dla wszystkich egzaminem końcowym.
      Pamiętam 15 latków przychodzących do liceum 10 lat temu, i pamiętam te podstawówkowe dzieci, jak stawały się niemal dorosłą młodzieżą po dwóch czy trzech miesiącach pobytu w liceum; tyle im było potrzeba żeby się przestawić na doroślejszy system w szkole. Na samodzielne robienie notatek, na elementarną odpowiedzialność za własne zaniedbania, lenistwo czy nieobecności, na porzucenie nawyku uciekania się do oczywistych kłamstw jako wymówek itd. Teraz do liceum przychodzą dzieci 16 letnie, i kiedy można by się było spodziewać, że ów dodatkowy rok, jaki uzyskały dzięki trzem latom w gimnazjum, pozwoli im wejść w ten nowy świat z większą powagą i przygotowaniem, okazuje się, że wszystko poszło w dokładnie przeciwnym kierunku. Ich podstawówkowe nawyki zostały tylko lepiej utrwalone, a przez to, że wiek 15-16 lat to czas naprawdę szczególny, stały się też znacznie trudniejsze do wyprostowania, i teraz często nawet semestr, nawet rok, do tego nie wystarcza. I tę zmianę widzi każdy w miarę doświadczony nauczyciel.
      I teraz wchodzimy w coś, co zostało nazwane reformą podstawy programowej. Od września 2012 owa fikcja w postaci gimnazjów, które miały stanowić wspomniane przez mnie wcześniej ogniwo na drodze do dorosłości, a stały się bezsensownym i nie służącym niczemu przedłużeniem podstawówki, zamiast ulec poważnej naprawie, została tylko wzmocniona i jakby oficjalnie zatwierdzona. Przypomnę bardzo krótko, o co w tej reformie chodzi. Myśl jest mianowicie taka, że skoro młodzież uzyskuje tak fantastyczne wykształcenie ogólne w podstawówkach i gimnazjach, a nam, w nowych, jakże wymagających czasach, trzeba przede wszystkim specjalistów, prawie całe nauczanie ogólne będzie się odbywało w podstawówkach i gimnazjach, natomiast licea zajmą się niemal już tylko kształceniem wspomnianych fachowców. I znów, oczywiście, być może miałoby to sens, gdyby gimnazja można było uznać za sukces. Bo w teorii wszystko do siebie pasuje: trzy lata kształcenia ogólnego w gimnazjum + rok ogólnego kształcenia w liceum + dwa lata na specjalizację. A więc cztery plus dwa – wszystko wygląda rozsądnie. Tyle że teoretyczne założenia wzięły w łeb pewnie z powodu (oczywiście!) braku pieniędzy na przebudowanie szkół, ich zmniejszenie itd., a więc czegoś, co było pierwszym i być może podstawowym warunkiem sukcesu.
      A więc co będziemy mieli? Dokładnie to co napisałem wyżej, tyle że jeszcze gorzej. Bo w momencie, gdy te biedne dzieci nabiorą podstawowej ogłady, by wziąć się wreszcie do prawdziwej nauki, okaże się, że czas już minął. I w efekcie, pojawi się cała armia 19 latków, którzy ani nie będą umiały liczyć, ani pisać, ani mówić, którzy będą się snuły po ulicach, bez pracy, bez jakiegokolwiek sensu w życiu i bez jakichkolwiek perspektyw. I proszę mi nie mówić, że ja przesadzam i dramatyzuję. Już jest bardzo źle.      Niedawno w tej samej „Rzeczpospolitej”, w której dziś czytam ten kompletnie pusty tekst, nawet nie wiadomo po co i dla kogo, Robert Mazurek rozmawiał z pewną panią doktor z Uniwersytetu Warszawskiego, która ma zajęcia ze studentami dziennikarstwa. I w tej oto rozmowie, skarżyli się właściwie oboje, że ci właśnie młodzi ludzie, pragnący w przyszłości zostać dziennikarzami, systematycznie nie są w stanie rozpoznać nawet najbardziej pospolitych polskich frazeologizmów, takich jak „posypać głowę popiołem”, czy „gdzie dwóch się bije” i takie tam. I to są studenci dziennikarstwa. I proszę mi teraz powiedzieć, na jakiej zasadzie mamy wierzyć, że studenci budownictwa, medycyny, psychologii, matematyki, czy elektroniki są lepiej przygotowani?
      Oto prawdziwy problem. Pewnie, że nauczyciele boją się, że stracą pracę, czy choćby nawet tylko część godzin. Może akurat my angliści mniej niż fizycy, matematycy, czy poloniści, ale tu też przecież nie jest łatwo. Strach przed kryzysem jest powszechny. I wcale nie dotyczy tylko nauczycieli. Życie jest coraz trudniejsze, koszty utrzymania rosną, przyszłość jest bardzo, bardzo niejasna. Nikt nie jest spokojny. W tej sytuacji, uważam za wyjątkową bezczelność ze strony tych, którzy w tak bezmyślny sposób psują polską szkołę, pokazywanie palcem na nauczycieli i ogłaszanie, że oto mamy kolejną korporację, z jej antyspołecznymi pretensjami. Że polski rząd stara się wreszcie uczynić ten system wydajnym i i bardziej przystosowanym do nowych wyzwań, a tymczasem grupa leniuchów, dla swoich prywatnych interesów, gotowa jest wysadzić w powietrze tak potrzebną reformę. Oczywiście dobrze się tego typu argumentów słucha, zwłaszcza gdy samemu się jest produktem tego nieszczęsnego systemu. Nie zmieni to jednak faktu, że w rzeczywistości o żadnej reformie mowy nie ma, i że tu wcale nie chodzi o nauczycieli. Oni zresztą akurat, wbrew tej propagandzie, nigdy za wiele nie mieli. Problemem jest polska szkoła, która zwyczajnie umiera.
      Ktoś pewnie mi teraz powie, że łatwo jest mi tak się tu oburzać i tylko krytykować tych co, co by o nich nie mówić, przynajmniej próbują coś robić. A czy ja mam jakieś propozycje? Ale przecież ja je tu przedstawiłem. Niech już zostanie ten system. Niech te gimnazja sobie będą. Tyle że bez podjęcia przez państwo pewnego wysiłku – również finansowego – co do tego, by z gimnazjów zrobić prawdziwe szkoły dla dzieci, które już za chwilę staną się dorosłe, nie ma w ogóle o czym mówić. To już lepiej było tego nie ruszać i zostawić tamtą 8-letnią podstawówkę sprzed lat i cztery lata liceum z fakultetem w dwóch ostatnich klasach. Lub ewentualnie, skoro koniecznie trzeba coś zmieniać, wrócić do tego co mieliśmy w dawnej Polsce, a więc do systemu 6 letnich, lub jeszcze lepiej, 5-letnich – czyli obowiązkowo do 18 roku życia – gimnazjów, zorganizowanych na takiej zasadzie, że będą się mieściły jak najdalej od lokalnych szkół podstawowych. Dziecku, które weszło w 13 rok życia, powie się, że jest już dużym chłopcem – dziewczynkom akurat mówić tego nie będzie trzeba, bo one same dobrze to wiedzą – a teraz marsz do gimnazjum, do nauki! No ale żeby to skutecznie przeprowadzić, trzeba wiedzieć, po co się to robi i z jaką perspektywą. A więc trzeba mieć na sercu polską szkołę i polskiego ucznia… no i może przede wszystkim samą Polskę.
       No właśnie. Polskę. Za cokolwiek się wziąć, na końcu i tak pojawia się Polska. A więc znów odbyliśmy sobie taką akademicką pogawędkę, wywołującą najwyżej wzruszenie ramion.
       Niezmiennie przypominam, że w księgarni pod adresem www.coryllus.pl   są do kupienia moje książki. Polecam gorąco.
 


 

Polecane