Krzysztof "Toyah" Osiejuk: Walentynowicz

Ja bym bardzo chciał wiedzieć, jak to się stało, że ona skoczyła w pewnym momencie w ten ogień i nie było takiej mocy, żeby choć przez krótką chwilkę pomyślała, że to jest zbyt bolesne, albo nieopłacalne, albo po prostu za trudne. Jak to się stało, że nie skorzystała z tylu ciekawszych ofert? A musiała ich mieć bez liku.
screen YouTube Krzysztof "Toyah" Osiejuk: Walentynowicz
screen YouTube / screen YouTube
        Dzisiejszy tekst został przeze mnie napisany i opublikowany na blogu jeszcze w roku 2008, a następnie opublikowany w mojej pierwszej książce „O siedmiokilogramowym liściu i inne historie”. Przy okazji tegorocznych obchodów rocznicy Sierpnia 1980, pod pewnym względem pierwszych organizowanych w atmosferze zwycięstwa, uznałem, że nadszedł odpowiedni moment, by ów tekst przypomnieć. Ponieważ tysol.pl jest bardzo świeżym projektem, a tym bardziej świeża jest moja tu obecność, myślę, że nic nie zaszkodzi, jeśli owo wspomnienie o śp. Annie Walentynowicz trafi i tutaj.
 
 
      W „Rzeczpospolitej” na dzisiejszy weekend, artykuł o Annie Walentynowicz. Przeciętny zwyczajny artykuł przedstawiający sylwetkę historycznej postaci. Żadnych rewelacji, suche fakty, parę opinii. Standard.
Jest jednak zdjęcie. Duże, kolorowe zdjęcie pani Walentynowicz. Nie znam się na fotografii, a przynajmniej nie na tyle, żeby autorytatywnie stwierdzić, że to zdjęcie jest wybitne, a inne już nie tak wybitne, a na dodatek jeszcze powiedzieć, co sprawia, że któreś z nich jest udane, a inne już nie tak udane. Patrzę jednak na to zdjęcie od dzisiejszego ranka i nie mogę oderwać od niego oczu.
 
 
      I zastanawiam się, czy gdyby na nim nie stała Anna Walentynowicz, tylko ktoś inny, czy byłbym wciąż pod takim wrażeniem. Czy siła tego zdjęcia leży w postaci, którą przedstawia, czy w kunszcie Michała Szlagi, który je wykonał? Ciekawy też jestem, czy Walentynowicz pozowała do tego zdjęcia, czy po prostu tak sobie stanęła przed kamerą, a ten pan Szlaga zrobił to jedno zdjęcie.
Tak czy inaczej, efekt jest taki, że na zdjęciu jest ten smutny, szary teren Stoczni, sfotografowany w prostej perspektywie, a na pierwszym planie, w samym środku stoi Anna Walentynowicz, siwa, w okularach, w skromnym płaszczu, podparta na jednej inwalidzkiej kuli. Ani smutna, a nie wesoła, ani zamyślona. Stoi i patrzy prosto w oko kamery.
      A może jednak chodzi o to miejsce? Czy możliwe, że to ten fragment Stoczni Gdańskiej, nędzny, zapomniany, byle jaki, nadaje mu ten niezwykły charakter? Nie wiem.
      Faktem jest, że patrzę na to zdjęcie, jak na obraz i myślę sobie, że gdyby ktoś postanowił zrobić z niego plakat i sprzedawać go razem z plakatami, które są do kupienia w empikach, by je następnie ludzie oprawiali w antyramy i wieszali na ścianach swoich mieszkań, to ja bym sobie takie zdjęcie kupił. Kupiłbym sobie to zdjęcie, bo ono na mnie robi takie wrażenie, jak zdjęcia starych już Rolling Stonesów, albo jak video Boba Dylana Subterranean Homesick Blues. Najpiękniejszy pop świata.
      No ale tu jest jeszcze coś. To nie jest Bob Dylan, ani nawet piękny Mick Jagger. Tu jest Anna Walentynowicz - nie część pop-kultury, lecz część historii. I to najbardziej dramatyczna część historii.
      Historii najbardziej dramatycznej z możliwych. I jeszcze ten życiorys.
      Pisze Małgorzata Subotić, autorka artykułu o Annie Walentynowicz, a ja nie mam powodu, żeby te informacje kwestionować:
„Urodziła się na Wołyniu. Gdy miała dziesięć lat, we wrześniu 1939 roku, została sierotą, ojciec zginął, krótko potem zmarła matka. Skończyła tylko cztery klasy szkoły. Przygarnęła ja rodzina sąsiadów, którzy po wojnie opuścili kresy i osiedlili się pod Gdańskiem. Tam mieli gospodarstwo. A ona, kilkunastoletnia dziewczynka, była traktowana jak siła robocza, a nie człowiek. Walentynowicz wspomina, że pracowała od czwartej rano do północy. Nigdy z ‘państwem’ nie jadła przy wspólnym stole, nawet w Wigilię. By nie czuć się samotnie, spędzała ją w stajni, z końmi. Była też bita. Wreszcie zdecydowała się uciec do Gdańska. Zaczęła od pracy w fabryce margaryny. Ale zamarzyła się jej stocznia, skończyła kurs i została spawaczem. Pracowała jako spawacz przez kilkanaście lat, dopiero gdy zachorowała na raka, poprosiła o przeniesienie na suwnicę.”
      Co było dalej, wiemy wszyscy, mimo wszelkich prób i tych wszystkich usiłowań, byśmy nie wiedzieli. Wiemy, albo powinniśmy wiedzieć, ponieważ to, co było dalej, to taka sama część naszej historii, jak ta, o której i ja, jako dziecko i moje dzieci uczyły się, lub uczą na lekcjach historii Polski. Więc wiemy (lub powinniśmy wiedzieć), że któregoś dnia po Mszy Świętej podeszła do Bogdana Borusewicza i tak zaczęła ten nowy okres swojego życia, który ją wyniósł do pozycji pierwszego bohatera Sierpnia, by po latach sprowadzić ją do miejsca, w którym znajduje się dzisiaj. Biedna, opuszczona, wykpiona, a przede wszystkim znienawidzona przez tych, którzy w tej grze rozdają karty.
Wiele już napisano, zwłaszcza ostatnio tutaj, w Salonie, na temat, dlaczego historia tak niesprawiedliwie potraktowała ludzi, bez których nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy. Borusewicz jest dziś marszałkiem Senatu i jednym z najbardziej hołubionych polskich polityków, Wałęsa, jak się już zapowiada, niedługo będzie bohaterem serii uroczystości z okazji rocznicy otrzymania nagrody Nobla, na które to uroczystości zjechać mają najwięksi i najbardziej znakomici z całego świata. Nawet Bogdan Lis, obecnie przybolszewicki polityk, chodzi w glorii jednego z najważniejszych bohaterów sierpnia.
      Państwo Gwiazdowie, Krzysztof Wyszkowski, Kazimierz Świtoń, by nie wspomnieć innych, zupełnie już zapomnianych działaczy, takich jak zmarły niedawno Henryk Lenarciak, zostali skutecznie ze zbiorowej świadomości wyrzuceni. Prawdopodobnie, gdyby nie te już niemal trzy lata prezydentury Lecha Kaczyńskiego i działalność IPN-u, pies z kulawą nogą nie wiedziałby, że ci, co jeszcze nie umarli, w ogóle gdzieś jeszcze żyją. Raz do roku tylko byśmy oglądali w telewizji kolejkę lokalnych biznesmenów i polityków, kręcących się po wałęsowym ogródku, żeby przypomnieć się łaskawej pamięci jego i jego żony. A cała reszta obsługi historycznych aspiracji społeczeństwa pozostawałaby już tylko w rękach polityczno-biznesowo-medialnych trójek, wyznaczonych przez „sam pan wiesz, kogo", które by informowały, że, odwrotnie do tego, co nam się dotychczas wydawało, to nie Bulc nie wiedział w 1980 roku, kim jest Borowczak, a - wręcz przeciwnie - to Borowczak nie wiedział, kim jest Bulc.
      Wróćmy jednak do pierwszej bohaterki mojego dzisiejszego tekstu, pani Anny Walentynowicz. Przyjechała więc ta młoda wtedy jeszcze kobieta do Gdańska, podjęła pracę w tej fabryce margaryny, skończyła kurs spawacza, poszła pracować do Stoczni, a później, po latach, któregoś dnia uznała, że trzeba tępić czerwoną hołotę i rzuciła się w ten ogień.
      W „Dzienniku”, również dzisiejszym, Robert Mazurek rozmawia ze Sławomirem Cenckiewiczem, który przypomina swoją rozmowę z Adamem Hodyszem - kolejnym bezlitośnie zapomnianym bohaterem lat Solidarności, który mu miał kiedyś powiedzieć:
      „To bzdura, że najłatwiej było zwerbować robotników. Robotnik myślał tak: ‘Stoję przy imadle tutaj, to jak mnie wypieprzą ze stoczni, to będę stał przy imadle gdziekolwiek'. Natomiast naukowiec, literat, jak usłyszał od SB, że koniec z jego wspaniałą pracą, czy wydawaniem książek, miękł łatwiej.”
      Ktoś powie, że to nieprawda. Bo na przykład, raz to Wałęsa był Bolkiem, innym razem Maleszka - Ketmanem. Raz bohaterem była Anna Walentynowicz, innym razem tym, który się nie ugiął był Zbigniew Herbert. No wiec, pozostaje nam w takim razie ustalić, kto stanowił regułę, a kto był od tej reguły wyjątkiem. Historycy w IPN-ie mają odpowiednie klucze, więc mogą nam coś na ten temat powiedzieć. Ja mogę tylko polegać na swojej ograniczonej wiedzy i intuicji. A zarówno moja wiedza, jak i intuicja, mówią mi, że Walentynowicz nie była wyjątkiem. Wyjątkiem był Wałęsa i Herbert. Tak na marginesie, ciekawe to bardzo i paradoksalne, że to akurat jedyne miejsce, gdzie ci dwaj słynni Polacy są w stanie się zejść.
      Ale, niezależnie od tego, jak się te wyjątki z regułami układać będą, nie mówimy o nich. Tych dwóch, a już zwłaszcza Wałęsę, jestem w stanie zrozumieć. Mówimy o Annie Walentynowicz. Ja bym bardzo chciał wiedzieć, jak to się stało, że ona skoczyła w pewnym momencie w ten ogień i nie było takiej mocy, żeby choć przez krótką chwilkę pomyślała, że to jest zbyt bolesne, albo nieopłacalne, albo po prostu za trudne. Jak to się stało, że nie skorzystała z tylu ciekawszych ofert? A musiała ich mieć bez liku.
      Chciałbym, żeby ktoś się ją o to zapytał, żeby o tym opowiedziała, żeby ogólnopolskie media pozwoliły nam usłyszeć historię kogoś właśnie takiego. Ale pewne nie usłyszymy. Już Bogdan Borusewicz wyraźnie powiedział, że on sobie nie życzy, żeby można było opowiadać jego historię i historię tych, którymi on gardzi, na tych samych zasadach. Że albo on, albo oni. A w tej sytuacji, nawet gdyby ktoś się nad wyborem zastanawiał, wybór jest jasny.
      No więc pewnie nie usłyszę już opowieści Anny Walentynowicz. Trudno. Ale sobie jakoś poradzę. Będę patrzył na zdjęcia. Na zdjęcie Wolszczana, zdjęcie Herberta, zdjęcia Wałęsy, i wreszcie na to dzisiejsze zdjęcie Walentynowicz. Będę patrzył na nią, jak stoi w tym swoim płaszczu, z siwymi włosami i z tą kulą, na tym smutnym i pustym placu. I będę już wiedział.
 
 
Nakład wspomnianej na początku książki jest już niestety wyczerpany, natomiast gdyby ktoś był zainteresowany, zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie wciąż jest z czego wybierać.
 
 

 

POLECANE
Czarzasty wygadał się w TVN24. Co nas czeka po wyborach? z ostatniej chwili
Czarzasty wygadał się w TVN24. Co nas czeka po wyborach?

– Żeśmy się w październiku umówili, że wszystkie trudne sprawy robimy po wyborach prezydenckich... – powiedział we wtorek na antenie TVN24 wicemarszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty. Co to znaczy dla Polaków?

Rekordowe ceny gazu w UE. Jak plasuje się Polska? z ostatniej chwili
Rekordowe ceny gazu w UE. Jak plasuje się Polska?

Średnia cena gazu w UE w drugiej połowie 2024 r. wzrosła do 12,33 euro/100 kWh i jest najdroższa od 2008 r. Sprawdź, jak wypada Polska w tym zestawieniu.

Indie zaatakowały Pakistan. Są pierwsze nagrania z ostatniej chwili
Indie zaatakowały Pakistan. Są pierwsze nagrania

W nocy z wtorku na środę polskiego czasu Indie ostrzelały cele w Pakistanie. Obie stroną informują o ofiarach i stratach w sprzęcie.

Imigranci na granicy Polski i Niemiec: komunikat Straży Granicznej z ostatniej chwili
Imigranci na granicy Polski i Niemiec: komunikat Straży Granicznej

Funkcjonariusze Straży Granicznej w Tuplicach zatrzymali przemytnika ludzi i pięciu nielegalnych migrantów próbujących przekroczyć granicę.

Bezrobocie w Polsce. Dane za kwiecień 2025 z ostatniej chwili
Bezrobocie w Polsce. Dane za kwiecień 2025

Stopa bezrobocia rejestrowanego w kwietniu 2025 roku wyniosła 5,2 proc. i była o 0,1 pkt proc. niższa niż przed miesiącem – przekazało Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Indie zaatakowały Pakistan. Jest zapowiedź odwetu z ostatniej chwili
Indie zaatakowały Pakistan. Jest zapowiedź odwetu

Indie rozpoczęły Operację Sindoor, atakując, jak twierdzą, "infrastrukturę terrorystyczną" w Pakistanie. Pakistan zapowiada odwet.

Stanowi zagrożenie. Administracja Donalda Trumpa interweniuje ws. nielegalnego imigranta Wiadomości
"Stanowi zagrożenie". Administracja Donalda Trumpa interweniuje ws. nielegalnego imigranta

Administracja Donalda Trumpa interweniowała ws. nielegalnego imigranta z Hondurasu, który został zatrzymany przez służby 2 maja. Według medialnych doniesień sąd w stanie Wirginia miał oddalić przedstawione mężczyźnie zarzuty.

Ukraina: Rosyjski atak rakietowy na Sumy. Nie żyją trzy osoby z ostatniej chwili
Ukraina: Rosyjski atak rakietowy na Sumy. Nie żyją trzy osoby

Liczba ofiar śmiertelnych wtorkowego rosyjskiego ataku na miasto Sumy na północnym wschodzie Ukrainy wzrosła do trzech; rannych jest 11 osób – przekazały władze lokalne. Wcześniej administracja wojskowa obwodu sumskiego informowała o jednej ofierze śmiertelnej i sześciorgu poszkodowanych, głównie dzieciach.

Rumuni mądrzejsi od Polaków. System da się pokonać tylko u nas
Rumuni mądrzejsi od Polaków. System da się pokonać

W Niemczech coraz bliżej delegalizacji AfD, we Francji uniemożliwiają start w wyborach Marine Le Pen. W „starej Europie” układ jest już zamknięty, będzie niezwykle trudno go zniszczyć. Na szczęście jest jeszcze Europa Środkowa i Wschodnia – paradoksalnie, w byłych krajach komunistycznych jest dziś dużo więcej wolności.

Prezydent Brazylii spotka się z Władimirem Putinem. W tle inicjatywa pokojowa Wiadomości
Prezydent Brazylii spotka się z Władimirem Putinem. W tle "inicjatywa pokojowa"

Według medialnych doniesień prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva ma udać się w podróż do Moskwy. Przywódca zamierza spotkać się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Miałby on przedstawić "inicjatywę pokojową" ws. zakończenia wojny na Ukrainie.

REKLAMA

Krzysztof "Toyah" Osiejuk: Walentynowicz

Ja bym bardzo chciał wiedzieć, jak to się stało, że ona skoczyła w pewnym momencie w ten ogień i nie było takiej mocy, żeby choć przez krótką chwilkę pomyślała, że to jest zbyt bolesne, albo nieopłacalne, albo po prostu za trudne. Jak to się stało, że nie skorzystała z tylu ciekawszych ofert? A musiała ich mieć bez liku.
screen YouTube Krzysztof "Toyah" Osiejuk: Walentynowicz
screen YouTube / screen YouTube
        Dzisiejszy tekst został przeze mnie napisany i opublikowany na blogu jeszcze w roku 2008, a następnie opublikowany w mojej pierwszej książce „O siedmiokilogramowym liściu i inne historie”. Przy okazji tegorocznych obchodów rocznicy Sierpnia 1980, pod pewnym względem pierwszych organizowanych w atmosferze zwycięstwa, uznałem, że nadszedł odpowiedni moment, by ów tekst przypomnieć. Ponieważ tysol.pl jest bardzo świeżym projektem, a tym bardziej świeża jest moja tu obecność, myślę, że nic nie zaszkodzi, jeśli owo wspomnienie o śp. Annie Walentynowicz trafi i tutaj.
 
 
      W „Rzeczpospolitej” na dzisiejszy weekend, artykuł o Annie Walentynowicz. Przeciętny zwyczajny artykuł przedstawiający sylwetkę historycznej postaci. Żadnych rewelacji, suche fakty, parę opinii. Standard.
Jest jednak zdjęcie. Duże, kolorowe zdjęcie pani Walentynowicz. Nie znam się na fotografii, a przynajmniej nie na tyle, żeby autorytatywnie stwierdzić, że to zdjęcie jest wybitne, a inne już nie tak wybitne, a na dodatek jeszcze powiedzieć, co sprawia, że któreś z nich jest udane, a inne już nie tak udane. Patrzę jednak na to zdjęcie od dzisiejszego ranka i nie mogę oderwać od niego oczu.
 
 
      I zastanawiam się, czy gdyby na nim nie stała Anna Walentynowicz, tylko ktoś inny, czy byłbym wciąż pod takim wrażeniem. Czy siła tego zdjęcia leży w postaci, którą przedstawia, czy w kunszcie Michała Szlagi, który je wykonał? Ciekawy też jestem, czy Walentynowicz pozowała do tego zdjęcia, czy po prostu tak sobie stanęła przed kamerą, a ten pan Szlaga zrobił to jedno zdjęcie.
Tak czy inaczej, efekt jest taki, że na zdjęciu jest ten smutny, szary teren Stoczni, sfotografowany w prostej perspektywie, a na pierwszym planie, w samym środku stoi Anna Walentynowicz, siwa, w okularach, w skromnym płaszczu, podparta na jednej inwalidzkiej kuli. Ani smutna, a nie wesoła, ani zamyślona. Stoi i patrzy prosto w oko kamery.
      A może jednak chodzi o to miejsce? Czy możliwe, że to ten fragment Stoczni Gdańskiej, nędzny, zapomniany, byle jaki, nadaje mu ten niezwykły charakter? Nie wiem.
      Faktem jest, że patrzę na to zdjęcie, jak na obraz i myślę sobie, że gdyby ktoś postanowił zrobić z niego plakat i sprzedawać go razem z plakatami, które są do kupienia w empikach, by je następnie ludzie oprawiali w antyramy i wieszali na ścianach swoich mieszkań, to ja bym sobie takie zdjęcie kupił. Kupiłbym sobie to zdjęcie, bo ono na mnie robi takie wrażenie, jak zdjęcia starych już Rolling Stonesów, albo jak video Boba Dylana Subterranean Homesick Blues. Najpiękniejszy pop świata.
      No ale tu jest jeszcze coś. To nie jest Bob Dylan, ani nawet piękny Mick Jagger. Tu jest Anna Walentynowicz - nie część pop-kultury, lecz część historii. I to najbardziej dramatyczna część historii.
      Historii najbardziej dramatycznej z możliwych. I jeszcze ten życiorys.
      Pisze Małgorzata Subotić, autorka artykułu o Annie Walentynowicz, a ja nie mam powodu, żeby te informacje kwestionować:
„Urodziła się na Wołyniu. Gdy miała dziesięć lat, we wrześniu 1939 roku, została sierotą, ojciec zginął, krótko potem zmarła matka. Skończyła tylko cztery klasy szkoły. Przygarnęła ja rodzina sąsiadów, którzy po wojnie opuścili kresy i osiedlili się pod Gdańskiem. Tam mieli gospodarstwo. A ona, kilkunastoletnia dziewczynka, była traktowana jak siła robocza, a nie człowiek. Walentynowicz wspomina, że pracowała od czwartej rano do północy. Nigdy z ‘państwem’ nie jadła przy wspólnym stole, nawet w Wigilię. By nie czuć się samotnie, spędzała ją w stajni, z końmi. Była też bita. Wreszcie zdecydowała się uciec do Gdańska. Zaczęła od pracy w fabryce margaryny. Ale zamarzyła się jej stocznia, skończyła kurs i została spawaczem. Pracowała jako spawacz przez kilkanaście lat, dopiero gdy zachorowała na raka, poprosiła o przeniesienie na suwnicę.”
      Co było dalej, wiemy wszyscy, mimo wszelkich prób i tych wszystkich usiłowań, byśmy nie wiedzieli. Wiemy, albo powinniśmy wiedzieć, ponieważ to, co było dalej, to taka sama część naszej historii, jak ta, o której i ja, jako dziecko i moje dzieci uczyły się, lub uczą na lekcjach historii Polski. Więc wiemy (lub powinniśmy wiedzieć), że któregoś dnia po Mszy Świętej podeszła do Bogdana Borusewicza i tak zaczęła ten nowy okres swojego życia, który ją wyniósł do pozycji pierwszego bohatera Sierpnia, by po latach sprowadzić ją do miejsca, w którym znajduje się dzisiaj. Biedna, opuszczona, wykpiona, a przede wszystkim znienawidzona przez tych, którzy w tej grze rozdają karty.
Wiele już napisano, zwłaszcza ostatnio tutaj, w Salonie, na temat, dlaczego historia tak niesprawiedliwie potraktowała ludzi, bez których nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy. Borusewicz jest dziś marszałkiem Senatu i jednym z najbardziej hołubionych polskich polityków, Wałęsa, jak się już zapowiada, niedługo będzie bohaterem serii uroczystości z okazji rocznicy otrzymania nagrody Nobla, na które to uroczystości zjechać mają najwięksi i najbardziej znakomici z całego świata. Nawet Bogdan Lis, obecnie przybolszewicki polityk, chodzi w glorii jednego z najważniejszych bohaterów sierpnia.
      Państwo Gwiazdowie, Krzysztof Wyszkowski, Kazimierz Świtoń, by nie wspomnieć innych, zupełnie już zapomnianych działaczy, takich jak zmarły niedawno Henryk Lenarciak, zostali skutecznie ze zbiorowej świadomości wyrzuceni. Prawdopodobnie, gdyby nie te już niemal trzy lata prezydentury Lecha Kaczyńskiego i działalność IPN-u, pies z kulawą nogą nie wiedziałby, że ci, co jeszcze nie umarli, w ogóle gdzieś jeszcze żyją. Raz do roku tylko byśmy oglądali w telewizji kolejkę lokalnych biznesmenów i polityków, kręcących się po wałęsowym ogródku, żeby przypomnieć się łaskawej pamięci jego i jego żony. A cała reszta obsługi historycznych aspiracji społeczeństwa pozostawałaby już tylko w rękach polityczno-biznesowo-medialnych trójek, wyznaczonych przez „sam pan wiesz, kogo", które by informowały, że, odwrotnie do tego, co nam się dotychczas wydawało, to nie Bulc nie wiedział w 1980 roku, kim jest Borowczak, a - wręcz przeciwnie - to Borowczak nie wiedział, kim jest Bulc.
      Wróćmy jednak do pierwszej bohaterki mojego dzisiejszego tekstu, pani Anny Walentynowicz. Przyjechała więc ta młoda wtedy jeszcze kobieta do Gdańska, podjęła pracę w tej fabryce margaryny, skończyła kurs spawacza, poszła pracować do Stoczni, a później, po latach, któregoś dnia uznała, że trzeba tępić czerwoną hołotę i rzuciła się w ten ogień.
      W „Dzienniku”, również dzisiejszym, Robert Mazurek rozmawia ze Sławomirem Cenckiewiczem, który przypomina swoją rozmowę z Adamem Hodyszem - kolejnym bezlitośnie zapomnianym bohaterem lat Solidarności, który mu miał kiedyś powiedzieć:
      „To bzdura, że najłatwiej było zwerbować robotników. Robotnik myślał tak: ‘Stoję przy imadle tutaj, to jak mnie wypieprzą ze stoczni, to będę stał przy imadle gdziekolwiek'. Natomiast naukowiec, literat, jak usłyszał od SB, że koniec z jego wspaniałą pracą, czy wydawaniem książek, miękł łatwiej.”
      Ktoś powie, że to nieprawda. Bo na przykład, raz to Wałęsa był Bolkiem, innym razem Maleszka - Ketmanem. Raz bohaterem była Anna Walentynowicz, innym razem tym, który się nie ugiął był Zbigniew Herbert. No wiec, pozostaje nam w takim razie ustalić, kto stanowił regułę, a kto był od tej reguły wyjątkiem. Historycy w IPN-ie mają odpowiednie klucze, więc mogą nam coś na ten temat powiedzieć. Ja mogę tylko polegać na swojej ograniczonej wiedzy i intuicji. A zarówno moja wiedza, jak i intuicja, mówią mi, że Walentynowicz nie była wyjątkiem. Wyjątkiem był Wałęsa i Herbert. Tak na marginesie, ciekawe to bardzo i paradoksalne, że to akurat jedyne miejsce, gdzie ci dwaj słynni Polacy są w stanie się zejść.
      Ale, niezależnie od tego, jak się te wyjątki z regułami układać będą, nie mówimy o nich. Tych dwóch, a już zwłaszcza Wałęsę, jestem w stanie zrozumieć. Mówimy o Annie Walentynowicz. Ja bym bardzo chciał wiedzieć, jak to się stało, że ona skoczyła w pewnym momencie w ten ogień i nie było takiej mocy, żeby choć przez krótką chwilkę pomyślała, że to jest zbyt bolesne, albo nieopłacalne, albo po prostu za trudne. Jak to się stało, że nie skorzystała z tylu ciekawszych ofert? A musiała ich mieć bez liku.
      Chciałbym, żeby ktoś się ją o to zapytał, żeby o tym opowiedziała, żeby ogólnopolskie media pozwoliły nam usłyszeć historię kogoś właśnie takiego. Ale pewne nie usłyszymy. Już Bogdan Borusewicz wyraźnie powiedział, że on sobie nie życzy, żeby można było opowiadać jego historię i historię tych, którymi on gardzi, na tych samych zasadach. Że albo on, albo oni. A w tej sytuacji, nawet gdyby ktoś się nad wyborem zastanawiał, wybór jest jasny.
      No więc pewnie nie usłyszę już opowieści Anny Walentynowicz. Trudno. Ale sobie jakoś poradzę. Będę patrzył na zdjęcia. Na zdjęcie Wolszczana, zdjęcie Herberta, zdjęcia Wałęsy, i wreszcie na to dzisiejsze zdjęcie Walentynowicz. Będę patrzył na nią, jak stoi w tym swoim płaszczu, z siwymi włosami i z tą kulą, na tym smutnym i pustym placu. I będę już wiedział.
 
 
Nakład wspomnianej na początku książki jest już niestety wyczerpany, natomiast gdyby ktoś był zainteresowany, zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie wciąż jest z czego wybierać.
 
 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe