[Chrześcijanie w Ameryce Środk.] Nikaraguański Kościół stanął po stronie obywateli. Krwawa zemsta Ortegi
Kościół w Nikaragui stanął po stronie protestujących obywateli ściągając na siebie zemstę lewicowego rządu. Od kwietnia trwa seria ulicznych protestów rozpoczęta od sprzeciwu na tzw. Reformę Nikaraguańskiego Instytutu Ubezpieczeń Społecznych – czytajcie: obniżeniu emerytur oraz podwyżce podatków. Managua (stolica kraju) na uliczne protesty odpowiedziała z ogromną brutalnością spychając kraj w otchłań wojny domowej. Gdy okazało się, że zabitych zostało już kilkaset osób lewicowych dyktator Daniel Ortega buńczucznie podkreślił, że nie ustąpi i będzie „przewodził” krajem do 2021 roku. Media na całym świecie obiegły zdjęcia z Nikaragui po „wizycie” rządowych bojówek w jednym z kościołów. Paramilitarne grupy plądrując kościoły wyrzucają na podłogę nawet konsekrowaną hostię. 8 lipca Ortega zapowiedział, że nie rozpisze przedterminowych wyborów a 9 lipca został pobity arcybiskup Managui kard. Leopoldo Brenes. „Nieznanymi” sprawcami byli paramilitares z rządowych „bojówek”.
Komunistyczny watażka u władzy
Ronald Reagan już na początku lat 80-tych wiedział jakie konsekwencje dla Nikaragui i Ameryki Środkowej będą miały rządy Ortegi. Popularny „Ronnie” poznał się na komunistach w Ameryce Łacińskiej. Zbroił przeciwko Ortedze oddziały partyzantów zgrupowanych w formacji Contras a tego sojusznika komunistów z Kuby nazywał „szerzącym marksizm”. Daniel Ortega to były partyzant komunistycznego Sandinistowskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego (FSLN), przeszkolony przez służby Fidela Castro do walki dywersyjnej, jeden z pierwszych po-partyzanckich ministrów tzw. Rządu Odbudowy Narodowej. W 1979 roku partyzanci FSLN zwyciężyli w wojnie domowej i po zdobyciu stolicy rozpoczęli tworzenie nowego rządu. Okazało się, że w planach była „powtórka” z Kuby a wiarusi FSLN chcieli w Nikaragui wprowadzić komunistyczny zamordyzm. Daniel Ortega odegrał wówczas rolę liberała, który powstrzymał swoich towarzyszy przed wprowadzeniem kolejnego etapu rewolucji i w powszechnych demokratycznych wyborach w 1984 roku uzyskał 64% zostając prezydentem kraju. Ze względu na kryzys i ryzyko wybuchu kolejnej wojny oddał władzę w ręce opozycji w 1990 roku. Na urząd prezydencki wrócił w 2007 roku. Obecne działania Ortegi pokazują, że tym razem jest zdeterminowany by za wszelką cenę utrzymać swoje stanowisko. Ortega odpowiada także za renesans radykalnego antyklerykalizmu w post-FSLN-owskich elitach, którym nasiąkli w partyzanckich czasach. Prezydent Nikaragui potwierdził stereotyp o komunistycznych politykach – ile by nie udawali „liberałów” i „reformatorów” na politycznych salonach to i tak na sam koniec wyzionie z nich ta „gęba” szkolonego sowieckimi podręcznikami czerwonego terrorysty.
Zamieszki czy wojna?
Czy to jeszcze protesty, zamieszki, uliczne niepokoje, czy już wojna domowa? Docierają do nas informacje, że nikaraguańskie miasta, które stanęły po stronie protestu są oblężone przez rządowe wojsko i lojalne Ortedze paramilitarne grupy. Oznacza to wojnę. Daniel Ortega i jego polityczna kamaryla zdecydowali się na otwarty konflikt z własnym społeczeństwem. W „sąsiedzkiej” Wenezueli także ciężko o definicję, na ile to już wojna domowa, a na ile „jeszcze” protesty. Podobny do Ortegi komunistyczny aparatczyk Nicolas Maduro, pokorny uczeń lekcji Hugo Chaveza z cyklu - jak doprowadzić do ekonomicznego upadku naftowego krezusa, cały czas nie oddaje władzy a wojsko i policja strzela do protestujących. Lewicowi intelektualiści, którzy oklaskiwali w Europie różnych latynoskich Ortegów i Chavezów wierząc w każde ich słowo, że „z tym komunizmem to już przeszłość” a teraz są „socjal-demokratami” mają kolejny dowód na swoją wyjątkową naiwność. Niestety cena za polityczne fantasmagorie okazuje się bardzo wysoka.
Mike Bruszewski