[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Zmysły w służbie wiary
Co prawda w nagłówku zamieszczony jest fragment Orędzia Wielkanocnego poświęcony Paschałowi, chodzi jednak o doświadczenie tego, że nasze ciało i jego zmysły są narzędziami, które warto i wręcz powinno się wykorzystywać w służbie budowania wiary.
Pomosty ku nadprzyrodzoności
Nie ma chyba w całym roku liturgicznym okresu, który - pomimo całego spektrum teologii oczekiwania - bardziej byłby nakierowany na doświadczenie ciała niż Adwent i Boże Narodzenie. I nie chodzi mi jedynie o celebrowanie Chrystusa w ciele - w obrazie Wcielenia i Paruzji - ale o licznych pomostach, które prowadzą nas z codzienności ku nadprzyrodzoności.
Nie do przecenienia są takie pomoce duchowe, jak muzyka liturgiczną i sztuka sakralna, dlatego tak z głęboko na sercu leży mi, by ich jakość była najwyższa, na jaką nas stać. Nie chodzi o to, że schola kilku nastolatek lub sztuka ludowa miałaby być duchowo gorsze od śpiewu najwyższej klasy chóru lub wybitnych renesansowych fresków, chodzi o to, by mieć świadomość, że są one nie tylko swoistymi linkami do rzeczywistości, w której otwarci jesteśmy na spotkanie z Bogiem, ale też o to, że pełnią one funkcję olejku nardowego.
Czasem słyszy się, że plastikowe świece, tandetne pamiątki z miejsc kultu, obrazki z Jezusem wyglądającym jak Conchita Wurst na haju lub disco polo w świątyni są równie dobre, a nawet lepsze od „snobistycznych” śpiewów lub wydawania pieniędzy na wysoką sztukę w kościołach. Przykro mi to stwierdzić, ale to głos, który kalkowo pasuje do oburzania się Judasza na marnowanie pieniędzy przez Marię namaszczającą Jezusa. Clou całej sprawy jest nie tyle perfekcyjny efekt, ale oddanie sztuce służącej Bogu stu procent uwagi i stu procent serca. Także w aspektach, na które być może nikt nie zwróci uwagi, bo nie poklask jest tu celem.
W średniowiecznych katedrach różne formy artystyczne znajdują się na wysokościach, które nie są dostępne oku śmiertelnika stojącego na posadzce świątyni, a jednak one tam są. Po pierwsze dlatego, że średniowieczny człowiek budował tę katedrę dla Boga i Jemu miała się ona podobać, ale także dlatego, że dbanie o to, by była ona piękna tylko tak wysoko, jak sięga ludzkie oko, jest podobne do robienia z wnęki za ołtarzem schowka na szczotki.
Czytaj także: Ewangelia na III Niedzielę Adwentu (Niedziela Gaudete) z komentarzem [video]
Służba zmysłów
Pamiętam, jak lata temu, na ćwiczeniach z filozofii religii byłam świadkiem pewnej dyskusji, w której niektórzy studenci argumentowali, że świat wiary i kontaktu człowieka z Bogiem jest, mówiąc kolokwialnie, trefny, bo odkryto w jednym z płatów mózgu ośrodek odpowiedzialny za doświadczenia mistyczne. Uważali oni, że fakt ten stanowi argument przeciwny istnieniu Boga, bo tego typu odczucia produkuje nasz mózg. Nie przyszło im do głowy, że istnienie takiego ośrodka newrowego dla innych osób stanie się argumentem za zasadnością wiary, skoro sam mózg posiada system umożliwiający komunikację na poziomie duchowym. Podobnymi narzędziami w służbie wiary mogą być nasze zmysły.
Już święty Ignacy z Loyoli polecał adeptom medytacji i kontemplacji ignacjańskiej angażowanie do nich możliwie jak największej liczby dostępnych nam form sensorycznych, wierząc, że pomoże to w skuteczności takiej modlitwy dla wzrostu duchowego.
Od wzroku do powonienia
Zmysłem, który zwykle przychodzi nam do głowy w pierwszej kolejności jest wzrok. Adwentowy i bożonarodzeniowy wzrok karmi się wieloma bodźcami, których reakcją są skojarzenia związane z wiarą. Od płomyków świeczek roratnych poczynając a na orgii kolorów i ozdób kończąc. Dla mnie obrazem adwentowym numer jeden jest mgła opadająca na trawę, skąpana w świetle jutrzenki, czyli ikona słów „niebiosa rosę spuśćcie nam z góry, sprawiedliwego wylejcie chmury”, ale niezwykle karmiące dla wzroku jest także doświadczenie ciemności.
Słuch karmi się w tym czasie chorałem gregoriańskim, śpiewem polifonicznym, dźwiękiem dzwoneczków, trzaskającym ogniem, ciszą i odgłosem krzątania. W święta to także słuchanie rozmów i szczęk sztućców.
Nie bez kozery dotyk nazywa się pierwszym i najważniejszym językiem miłości. To najwcześniejsza oznaka opieki i troski, której doświadcza noworodek, najintymniejsza nuta miłości kochanków, najpewniejsza oznaka pocieszenia strapionych, podniesienia upadłych, najgłębsze doświadczenie bycia przy kimś. Zarówno dotyk, jak i smak wykorzystał sam Jezus dla budowania odczucia wspólnoty Nim poprzez eucharystyczne wino i chleb. Dotyk jest także zaangażowany w liturgiczny znak pokoju.
Smak, to oprócz Eucharystii także smak świąt i smak postu - smak dzieciństwa, odsyłający do czasu niewinności serca i radości, oraz smak wyrzeczenia i ofiary.
Zapach w Adwencie i Bożym Narodzeniu to kadzidło, wosk, igliwie, tradycyjne potrawy - kompot z suszu, zupa grzybowa, farsz do pierogów, piernik - dla mnie to też zapach perfum Miracle, które co roku dostawałam od cioci.
Czytaj także: [wywiad] Abp Guzdek: Synodalność to nic innego jak normalność! Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za Kościół
Sensoryczne chrześcijaństwo
Wydawać by się mogło, że niektóre z tych skojarzeń są infantylne i nie warto temu przeczyć, ale nie jest to ważne jeśli posiadają one jeden bardzo istotny cel - służenie za narzędzie, za pomost do zatrzymania i powrotu do świadomości bycia przy Bogu na wyciągnięcie ręki. Zmysły wykorzystane zarówno w samej liturgii, jak i poza nią mogą zakotwiczać nas w doświadczeniu spotkania i doświadczeniu wiary.
Najbardziej sensoryczne formy chrześcijaństwa, jakimi są katolicyzm i prawosławie, nie robią tego bez powodu i nie czynią boga z materii, one po prostu mają świadomość ścieżki wiodącej od empirycznego bodźca do stanu ducha.