Ewa Zarzycka dla "TS": Ja minę, ty miniesz, on minie…
Tymczasem w autobusach, na ulicy, w większości rozmów prywatnych – spokój. Polacy kupują chryzantemy, gromadzą lampki, opracowują plany wizyt u Marysi, Adama czy cioci Ani, którzy spoczywają na rozrzuconych po kraju i zagranicy cmentarzach. Bo jak zawsze o tej porze, przypominamy sobie o kruchości życia. O tym, że śmierć naprawdę istnieje. Że kiedyś ktoś będzie w te dni zapalał świeczkę i na naszym grobie.
W III w. pogrzeb chrześcijański był tryumfalnym pochodem. Jego uczestnicy, ubrani w białe szaty, nieśli migotliwe kaganki, przy grobie czuli przedsmak radosnego wytchnienia boskiego raju. Dziś biel zastąpiły żałobne kiry, pogrzebowy orszak nie ciągnie już głównymi ulicami. Dziś lubimy podpatrywać zapłakanych celebrytów, pogrążonych w prawdziwej czy udawanej żałobie, ale czujemy się skrępowani, gdy w takiej samej sytuacji znajdzie się nasz bliski znajomy. Bywa, że od nich uciekamy, jakby żałobą można było się zarazić. Nie umiemy się żegnać z tymi, co odchodzą. Udajemy, że nas śmierć nie dotyczy.
A przecież „ja minę, ty miniesz, on minie”… I cały ten medialny zgiełk też.
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (43/2017) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.
#REKLAMA_POZIOMA#