Obowiązek wojskowy nie powinien obejmować kobiet
Co musisz wiedzieć:
- Autor uważa, że obowiązek wojskowy nie powinien obejmować kobiet z powodów biologicznych (mniejsza siła fizyczna, cykl menstruacyjny) oraz demograficznych (potrzeba zwiększenia dzietności).
- Wprowadzenie powszechnej służby wojskowej dla kobiet mogłoby dodatkowo opóźnić zakładanie rodzin i pogłębić kryzys demograficzny w Polsce.
- Zamiast nakładać obowiązek wojskowy na kobiety, państwo powinno raczej zachęcać mężczyzn do szkolenia wojskowego oraz promować politykę prorodzinną.
Istnieją dwa zasadnicze argumenty przeciwko powoływaniu kobiet do wojska. I nie chodzi bynajmniej o wykluczanie ich z armii, lecz o nie wprowadzanie programu obowiązkowego lub konkurencyjnie zachęcającego do wojskowej ścieżki kariery. Pierwszy dotyczy biologii, a drugi demografii.
Demograficzny argument na rzecz kobiet
Faktem jest, że Polska, podobnie zresztą jak reszta krajów europejskich, mierzy się z dużym kryzysem demograficznym. Dzieci rodzi się dramatycznie mało. W Polsce jest to średnio ledwo jedno dziecko na kobietę, a w skali Unii Europejskiej wskaźnik ten wynosi niespełna 1,4 dziecka na kobietę. Jeśli trend ten się nie zatrzyma, to być może w ciągu trzech-czterech lat polska dzietność spadnie poniżej wartości 1. Podczas gdy minimalny bezpieczny i zdrowy wskaźnik dzietności to przeciętnie 2,15 dziecka na kobietę.
Nie jest to tekst o skutkach zapaści demograficznej, więc jedynie dla zarysowania stawki warto dodać, że niska dzietność przekłada się na osłabienie rozwoju gospodarczego, zaburzenia strukturalne w społeczeństwie, niedobór pracowników na rynku oraz braki w kadrach administracji publicznej i w wojsku, cywilizacyjne cofanie się najbardziej wyludniających się regionów, obniżenie innowacyjności społeczeństwa, nieproporcjonalnie wysokie wydatki w zakresie służby zdrowia i emerytur, upowszechnianie zachowań antyspołecznych i konflikty pokoleniowe czy pogorszenie pozycji wyludniającego się państwa na arenie międzynarodowej.
Natomiast pomysł, że duże ubytki demograficzne powstające z pokolenia na pokolenie przy niskiej dzietności można uzupełnić imigrantami, rzeczywistość zweryfikowała negatywnie. Zdrowa demografia, gospodarka i społeczeństwo mogą być w niewielkim stopniu zasilane obcokrajowcami, ale nie powinny na nich bazować, bo rodzi to wiele problemów związanych z integracją przybyszów i jej kosztami, dezintegracją społeczeństwa przyjmującego czy drenażem mózgów w państwach, z których imigranci przybywają – a w efekcie także osłabianiem ich rozwoju i napędzaniem w nich biedy, korupcji czy wojen domowych.
- Tragiczna pomyłka w USA. Nie żyje kobieta
- PKO BP wydał ważny komunikat
- Zatrzymać import ukraińskiej stali
- Prezydent Karol Nawrocki podjął decyzję ws. Marszu Niepodległości
- Polska królikiem doświadczalnym nowego systemu - „rewolucyjnej dyktatury” tworzącej „nową demokrację”
- Komunikat dla mieszkańców woj. małopolskiego
- GIF wycofuje popularny lek na tarczycę. Może być niebezpieczny
Polityka prodemograficzna
Państwo polskie powinno zatem wprowadzić cały system sprzyjający dzietności. Od łatwo dostępnych mieszkań dla młodych par, przez stabilność zatrudnienia, promowanie prorodzinnych i antyindywidualistycznych wzorców kulturowych, po zwalczanie izolacji społecznej i smartfonozy u młodzieży, przez które wchodzący w dorosłość mężczyźni i kobiety niejednokrotnie nie potrafią się zachować, w tym zagadywać, flirtować, randkować, dogadywać się. Nie wspominając o tworzeniu związków i rodzin.
Już samo wydłużenie edukacji wyższej opóźnia mocno zachodzenie przez wiele kobiet w pierwszą ciążę. A pamiętajmy, że u kobiet płodność z wiekiem drastycznie się pogarsza. Liczne badania z zakresu biologii gamet, zarodków i płodów dowiodły, że po 35. roku życia kobiety z każdym rokiem ryzyko wystąpienia zespołu wad wrodzonych u jej dziecka znacząco wzrasta – jak podają podręczniki do genetyki medycznej czy embriologii, towarzystwa ginekologiczne (m.in. American College of Obstetricians and Gynecologists), a także rozliczne publikacje naukowe, wydane m.in. w takich czasopismach, jak „Fertility and Sterility”, „JBRA Assisted Reproduction” czy „Journal of Obstetrics and Gynaecology Canada”. Jest tak z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że żeńskie komórki rozrodcze powstają jeszcze w czasie prenatalnym (gdy kobieta jest w brzuchu matki, jako płód). W przeciwieństwie do plemników, powstających wciąż od nowa co około 73 dni. Komórka jajowa jest więc w takim wieku, jak jej posiadaczka. Natomiast u mężczyzn plemniki co około 2,5 miesiąca są nowe.
Przeszkody dla dzietności
Każdy czynnik opóźniający zachodzenie w pierwszą ciążę logicznie zmniejsza prawdopodobieństwo pojawienia się drugiego bądź trzeciego dziecka. Wniosek ten podtrzymują również dane demograficzne zbierane przez Eurostat: im później kobieta urodzi pierwsze dziecko, tym mniejsze prawdopodobieństwo pojawienia się kolejnych. Tymczasem trwająca zapaść demograficzna jest już tak głęboka, że nie da się jej zażegnać jedynakami. Systemowe polityki powinny promować tworzenie rodzin co najmniej 2+2 lub 2+3, a bezdzietnych zachęcać do urodzenia chociaż jednego dziecka.
Czynnikiem opóźniającym urodzenie pierwszego dziecka mogą być nie tylko późno nabyte, własne cztery kąty, brak stałego związku przez kryzys relacji międzyludzkich, zwlekanie przez pracodawcę z umową o pracę na czas nieokreślony, ale i gorączka edukacyjna czy służba wojskowa. Oczywiście na tle problemu mieszkaniowego miesiąc lub rok szkolenia wojskowego może mieć nieduże znaczenie, tym niemniej dokładanie kobiecie obowiązków w jej okresie rozrodczym raczej nie sprawi, że urodzi więcej dzieci.
Biologia również przemawia przeciwko
O ile dla mężczyzn szkolenie wojskowe może okazać się znakomitym antidotum na nadmierny indywidualizm, izolację społeczną i braki w umiejętnościach interpersonalnych* – składowe przyczyn kryzysu demograficznego – tak w przypadku kobiet niekoniecznie efekt taki wystąpi. Z wielu przyczyn. M.in. kobiety mają inne wzorce zachowań grupowych. Ich sylwetki są zaś dużo bardziej różnorodne niż męskie, przez co nawet uniformizacja strojów może stanowić problem.
Do tego dochodzi okres miesiączkowy – warunkowany hormonalnie, nieodzowny element, jeszcze bardziej problematyzujący obowiązkowe szkolenie wojskowe dla kobiet. Kobiety mają okres nierównocześnie, znosząc wtedy bóle brzucha, migreny, a zwłaszcza krwawienie. Powoływanie kobiet do wojska musiałoby to jakoś uwzględniać, co wydaje się organizacyjnym chaosem. Ponadto część kobiet dotyka zespół napięcia przedmiesiączkowego, który poprzez hormony i neuroprzekaźniki powoduje wahania nastroju. To na pewno nie sprzyja utrzymaniu werwy, mobilizacji i morale.
Warunki fizyczne
Drugi istotny argument biologiczny odnosi się do siły fizycznej. Kobiety bez wątpienia są znacznie słabsze fizycznie od mężczyzn. Mają mniej mięśni, a więcej tkanki tłuszczowej, ich kości nie są tak gęste, jak męskie, a stawy i więzadła są mniej wytrzymałe. Pojemność płuc czy wydolność serca również są mniejsze u kobiet niż u mężczyzn. Fakty te, znane od dawna, są „odkrywane” na nowo z powodu trwającego sporu o „liczbę płci” czy o pojęcie „kobiety” i opisywane w różnych publikacjach naukowych, w tym m.in. w periodykach „Physiology & Behavior”, „Physiology” czy „Journal of Functional Morphology and Kinesiology”.
Kobiety mają też statystycznie niższy wzrost – a dodajmy, że wysokość poniżej 155 cm kwalifikuje do wojskowej kategorii D, czyli niezdolności do służby wojskowej w czasie pokoju. Kobiet o takim wzroście wcale nie jest tak niewiele. Oczywiście istnieją wybitnie wysportowane i uzdolnione fizycznie kobiety, ale ogółem płeć żeńska w mniejszym stopniu nadaje się do ciężkiego treningu fizycznego.
Przypis
*Przy założeniu, że służba wojskowa, mimo swego rygoru, jest ogółem przyjaznym i formującym doświadczeniem. Powszechnie znane i wcale niezmyślone historie o nadmiernym wykorzystywaniu wyższych pozycji w hierarchii, zachowania graniczące z mobbingiem, czasem zbyt wymagające i niepotrzebnie surowe zasady – wszystko to skutecznie zniechęca młodych mężczyzn do wojska, przez co zamiast patrzeć na nie jak na nowe, wartościowe doświadczenie i możliwość zdobycia kolejnych umiejętności, obawiają się oni potencjalnie panującej na szkoleniu surowości. Sytuacji nie poprawia fakt, że niektóre badania psychologiczne wykazały, iż wojskowi to jedna z najbardziej narcystycznych grup zawodowych, wraz z celebrytami, naukowcami, influencerami i chirurgami. Zapewne niejedna osoba, która miała do czynienia z wyżej postawionymi przedstawicielami armii, doświadczyła antyspołecznego traktowania z ich strony. Takie historie siłą rzeczy roznoszą się wśród ludzi i zdecydowanie nie zachęcają do odbycia co do zasady korzystnego i ciekawego szkolenia.
Argumenty „za” są mizerne
Istnieje całkiem sensowny postulat, by podstawowe szkolenie wojskowe było nieco lżejsze. Dzięki temu mężczyźni chętniej by na nie szli, a spróbowawszy, potencjalnie częściej decydowaliby się na dalszą karierę w armii, obejmującą cięższe szkolenia. Pozornie argument ten wydaje się logiczny również w odniesieniu do kobiet, z jednoczesnym nałożeniem na nie obowiązku wojskowego. Jednakże w kontekście demografii skłanianie kobiet do służby w wojsku dalej jest problematyczne, niezależnie od rodzaju czy trudności szkolenia. Tylko kobiety mogą rodzić dzieci i tego, chcąc nie chcąc, nie przeskoczymy.
Drugi kontrargument zwolenników powoływania kobiet do armii jest paradoksalny. Twierdzą oni, że skoro kobiety rodzą dziś tak mało dzieci, to nie ma przeciwwskazań, by szły do wojska. „W końcu raczej i tak nie urodzą”. Jednak takie osoby mylą – i to na zasadniczym poziomie – sekwencję rozumowania. Bo chodzi o to, by dzieci było więcej, a nie jeszcze mniej. Zaś ewentualne rozgraniczanie, by do wojska szły tylko kobiety bezdzietne, może doprowadzić do polaryzacji społecznej lub zachodzenia w ciążę nie z naturalnego pragnienia założenia rodziny, lecz wymuszonych starań celem uniknięcia służby wojskowej.
Szkodliwe kalkulacje
Mam przy tym wszystkim silne wrażenie, że ci, którzy postulują, by albo obie płcie były powoływane do wojska, albo żadna (nie jest to bardzo powszechna narracja, ale rzuca się ona w oczy w różnych grupach tożsamościowych, lewicowych i libertariańskich, i wychodzi praktycznie wyłącznie od mężczyzn), liczą raczej cynicznie na to, że z obawy władz przed wdrażaniem służby kobiet nie zostanie wprowadzony żaden obowiązek. Dla nikogo. Na zasadzie:
„Sprawmy, by myślano, że szkolenie wojskowe wyłącznie dla mężczyzn to dyskryminacja. A ponieważ nikt nie wdroży obowiązkowego szkolenia dla kobiet w imię «równości», to bojąc się oskarżeń o dyskryminację mężczyzn, rząd całkowicie zrezygnuje z powszechnych szkoleń”.
Ta tożsamościowa narracja, przypominająca trochę męski wokeizm, jest nie tylko nielogiczna i niespójna. Stanowi też podarek dla Kremla.
Na marginesie, obowiązek ewidencji wojskowej dla kobiet już teraz de facto funkcjonuje, lecz nie jest powszechny. Dotyczy kobiet, które ukończyły studia z określonych dziedzin okołomedycznych i zdrowotnych, w tym na przykład z pielęgniarstwa, ratownictwa medycznego, farmacji, psychologii, weterynarii czy fizjoterapii. Co więcej, także kobiety po szkoleniu na techniczki weterynarii bądź farmacji muszą stawić się w komisji wojskowej. Nie jest to równoznaczne z nakazem przejścia podstawowego szkolenia wojskowego, ale stanowi pewien krok w kierunku armii.
Propozycje
Zamiast kierować do wojska kobiety, zdecydowanie lepszym rozwiązaniem będzie zachęcenie do niego mężczyzn. Nie tylko zarobkiem 6 tysięcy złotych za początkowe, miesięczne szkolenie, ale i promowaniem wizerunku takiego szkolenia jako ciekawego, wartościowego i przydatnego, bez stereotypowo przypisanych mu skarg na złe traktowanie bądź kiepskie warunki. W przypadku kobiet sens mogłoby mieć kilkudniowe, obowiązkowe cywilne szkolenie wojskowe z niesienia pomocy medycznej, dostarczania przesyłek podczas działań wojennych, podstawowego korzystania z broni. To samo dotyczyć by mogło mężczyzn, którzy od komisji wojskowej otrzymali kategorię D i E.
[Niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]




