Marcin Bąk: Niech plebs siedzi w domu, bo planeta płonie
Filozofia trepa
W roku 1989, już po pierwszych tak zwanych częściowo wolnych wyborach, podróżowałem z grupą kolegów nad polskie morze. Wiał wiatr przemian, wszyscy byliśmy świeżo po zdanych maturach, niektórzy z nas już mieli w kieszeniach indeksy studenckie, rozpoczynaliśmy wraz z Polską nowy etap historii. Jako bardzo młodzi ludzie jechaliśmy trochę zgodnie z zasadą omina mea mecum porto, obładowani masą sprzętu kampingowego, namiotami, śpiworami i plecakami. Mieliśmy bowiem dotrzeć w na pół – dzikie miejsce kampingowe na Mierzei Wiślanej i tam spędzić część wakacji, ostatnich przed studiami. Samochodów prywatnych nie posiadaliśmy, w tamtych czasach był to niedostępny luksus, więc wypadło nam jechać komunikacją kolejową. Traf chciał, że wraz z nami w tym samym wagonie podróżował pułkownik Wojska Polskiego. Ludowego Wojska Polskiego. Człowiek, odpowiadający najbardziej popularnym wyobrażeniom na temat „trepa”, zawodowego wojskowego sił zbrojnych Polski Ludowej. Bardzo mu się nie podobało, ze grupa młodych, długowłosych ludzi podróżuje pociągiem nad morze w celach wakacyjnych. Głośno narzekał na nas, skarżąc się innym pasażerom, że przez takich jak my są ciągłe kłopoty. Jeździmy dla przyjemności pociągiem, zajmując miejsce. Przyjeżdżamy nad morze, gdzie wykupujemy ze sklepów jedzenie, przez co powstają okresowe braki w zaopatrzeniu w żywność. Generalnie powinniśmy siedzieć w domach i się uczyć a nie sprawiać kłopoty.
Unijna gra pozorów – kogo próbują nabrać eurokraci?
Siedź w domu, bo planeta płonie!
Mam świadomość, że dla wielu współczesnych, młodych czytelników , ta opowieść brzmi jak bajka, niemniej w czasach PRL takie postawy nie były niczym dziwnym u funkcjonariuszy systemu. Dlaczego o tym przypominam dzisiaj? Otóż znajduje dużo podobieństw pomiędzy pewnym „trepowskim” stylem myślenia z czasów komunizmu, zapomnianym zdawać by się mogło a pewnymi współczesnymi tendencjami. Generalnie słyszymy coraz częściej, że transport i komunikacja są złe, ponieważ w ich wyniku powstaje mnóstwo dwutlenku węgla, odpowiedzialnego za zmiany klimatyczne. Samochody produkują dwutlenek węgla, pociągi produkują dwutlenek węgla, samoloty są bardzo złe, bo produkują ogromne ilości dwutlenku węgla. Trzeba więc ograniczyć koniecznie ruchliwość ludzkich mas. To się zresztą już dzieje, trochę tylnymi drzwiami a trochę całkiem już oficjalnie wprowadzane są w Unii Europejskiej regulacje, które mają skutecznie zniechęcić ludzi do przemieszczania się własnymi samochodami. Wiemy o tym, że w ciągu najbliższych lat mają zostać ograniczone możliwości zakupu i rejestracji aut spalinowych a w ambitnych planach eurokratów jest już całkiem realny całkowity zakaz rejestracji spalinowych samochodów. Włodarze wielkich miast europejskich, od dziesięcioleci zarządzanych przez progresywną lewicę, w swoim własnym zakresie ograniczają ludzką mobilność wprowadzając strefy czystego transportu, jak choćby w naszej Warszawie. Pewne procesy obserwuje już od lat – stałe zwiększanie się obszaru płatnego parkowania, zwężanie ulic, zmniejszanie się liczby miejsc parkingowych. Z drugiej strony parę lat temu miało miejsce pojawienie się firm oferujących za niewysoką opłatą możliwość wynajmowania rowerów i hulajnóg jako bieda – alternatywy dla samochodów czy zatłoczonych autobusów. Hasła stojące za tymi zmianami są może dobrze brzmiące ale w praktyce oznacza to po prostu zakaz poruszania się po centrach miast dla ubogich ludzi w ich starych, tanich samochodach. Jednocześnie socjologowie dostrzegają ciekawy choć i niepokojący zarazem trend w zurbanizowanych społeczeństwach zachodu. Coraz więcej osób, zwłaszcza młodych, nie odczuwa już wielkiej potrzeby wychodzenia z domu. Nie muszą spotykać się w celach towarzyskich ani żadnych innych, większość ich potrzeb zaspokajanych jest przez internet. Rozwijająca się błyskawicznie technologia AI jeszcze ten proces przyspieszyła. Trendy, o których piszę, widoczne są dość silnie w Japonii czy Korei ale i w naszej części świata dają o sobie znać. Nie chcą wychodzić i nie bardzo mają po co wychodzić. Oczywiście, pewna furtka dla klasy zarządzającej tą ludzką masą pozostaje – prywatne odrzutowce, które jakimś cudem nie wytwarzają dwutlenku węgla, luksusowe auta od których nie trzeba płacić „węglowego” podatku... Gdy na to wszystko patrzę, znowu nieodparcie przypominają mi się lektury najlepszych powieści Janusza Zajdla. W „Limes Inferior”, „Cylindrze van Troffa” a szczególnie w „Wyjściu z cienia” ludzie również mieli silnie ograniczoną możliwość przemieszczania się. Oczywiście wszystko było uzasadnione ich dobrem, zawsze za takimi regulacjami stoi uzasadnienie o jakimś dobru. W praktyce jednak bohaterowie zajdlowskich antyutopii przekonywali się, że ograniczenia poruszania służą tak naprawdę lepszej kontroli nad ludzką populacją. No i jak się dokładnie Zajdla poczyta, w tych kontrolowanych, odizolowanych społeczeństwach też była klasa zarządzająca, której wolno było podróżować.
Czy zmierzamy jako zachodnia cywilizacja w tym kierunku? Czy za opisywanymi zmianami stoją faktycznie świadome cele kontrolowania mas przez rządzących Europą? Nie znam odpowiedzi na te pytania, warto jednak uważnie przyglądać się wszystkim zmianom, tym wprowadzanym oficjalnie i tym które czynione są w mniej widowiskowy sposób.