[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Cztery twarze ubóstwa

„Rzeka ubóstwa płynie przez nasze miasta i staje się coraz większa, aż występuje z brzegów. Ta rzeka wydaje się nas przytłaczać, tak bardzo, że wołanie naszych braci i sióstr, którzy proszą o pomoc, wsparcie i solidarność staje się coraz głośniejsze (…)„Nie odwracaj twarzy od żadnego biedaka”. Krótko mówiąc, kiedy stajemy przed ubogim, nie możemy odwracać wzroku, ponieważ uniemożliwilibyśmy sobie samym spotkanie z obliczem Pana Jezusa”, pisze papież Franciszek w Orędziu na VII Światowy Dzień Ubogich
zdjęcie poglądowe  [Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Cztery twarze ubóstwa
zdjęcie poglądowe / pixabay.com/calinconstantinescu02

 

Papież zauważa, że bieda to nie liczby, ale twarze. Każdy ubogi to konkretna historia, to spojrzenie. O dostrzeżenie tych twarzy apeluje Franciszek. To bardzo ważny apel, o potrzebie ujrzenia człowieka w człowieku powiedziano dziś zapewne niejedno. Jednak nie o tych twarzach chciałam dziś mówić, ale bardziej o twarzach jako obliczach biedy, z którą spotykamy się w naszej codzienności.

Twarz pierwsza

Powiedzmy sobie szczerze, nie ma biedy łatwej. Każdy brak boli, szczególnie brak, na który jesteśmy w jakimś sensie skazani. Ten niedostatek możliwości manewru stawia nas zawsze w zderzeniu z wewnętrzną wizją tego, jak powinno być. Na tym tle pierwsza z odsłon biedy, z którą mamy do czynienia, wydaje się być najłatwiejszą. To bieda w sensie literalnym, brak środków na zaposcojenie podstawowych życiowych potrzeb, są to zwykle biedni spoza kręgu naszego bliskiego kręgu, wszyscy potrzebujący ubodzy, chorzy, prześladowani, do których wychodzimy z pomocą, ale po spotkaniu których wracamy do domu, do własnych okoliczności życia. Nie mówię, że spotkania takie nie kosztują czy nie zostawiają nas zmienionymi, ale poza przypadkami osób szczególnie powołanych do życia wśród najbiedniejszych, jest to bieda, która może nas poruszać - i oby poruszała - ale która nie przedefiniowuje naszych bezpiecznych schronień. 

Czasami, jako społeczeństwo, ustawiamy nasze granice wobec biednych tak ekstremalnie wysoko, że przybiera to wręcz karykaturalną postać. Pamiętam taką sytuację, gdy sporo lat temu wracałam do domu w piękną słoneczną sobotę. Mieszkałam wtedy w ścisłym centrum dużego miasta. Na ulicy było mrowie ludzi siedzących w ogródkach barów i restauracji, spacerujących, robiących zakupy, zwiedzających i w tym tłumie na ławce siedział starszy człowiek, który krzyczał do wszystkich sytych - wielu z nich jadło właśnie posiłki - że jest straszliwie głodny, żeby ktoś mu pomógł. Stanęłam pod wpływem tego, najpierw umiarkowanego, później głośnego krzyku i nie mogłam się poruszyć. Życie wokół toczyło się jak gdyby nigdy nic, nikomu choćby zmarszczka nie przemknęła po twarzy. Sielankowy obraz trwał. Gdyby ktoś wtedy zrobił zdjęcie lub namalował obraz tej sceny, to mógłby się on nazywać idylliczną sobotą. Z tym że to nie był obraz, ani zdjęcie - ta scena miała także dramatyczny wręcz efekt audio. A ja stałam, jakby mnie wmurowało i nie miałam siły ruszyć się z miejsca, bariera ustawiona przez społeczność wobec tego bezdomnego, bardzo zniszczonego człowieka była tak silna, że nie miałam siły jej złamać, czułam to wręcz fizycznie, jak jakąś magnetyczną ścianę. Są takie razy, kiedy takiej granicy nie umiem przekroczyć - ze strachu, wstydu etc. Wtedy akurat po minutach zmagań mi się to udało. I żeby nie było wątpliwości, wcale nie uważam, że zgromadzeni tam ludzie byli źli, gorsi czy lepsi ode mnie, ani że ów wołający był od nich lepszy - to nie taka płaszczyzna porównań. Za reakcjami ludzi z ulicy i moimi własnymi stoi wiele złych doświadczeń, przekonań, lęków. Często samej mi się nie udaje ich przekroczyć. Miejsce, w którym wydarzyła się tamta sytuacja jest takim odcinkiem miasta, gdzie przewijają się codziennie duże ilości proszących o pomoc, głównie narkomanów, zawsze powstaje pytanie, czy dając pieniądze nie finansuję nałogu etc., ale jednak ten krzyk o pomoc nie mącący spojrzeń setek ludzi będzie mi dźwięczał w uszach. I pytam siebie, co jest w takiej sytuacji trudniejsze: głód czy milcząca informacja - nie jesteś jednym z nas. A uznać w tym drugim człowieka możesz zawsze, nawet gdy nie masz środków finansowych albo rozeznajesz, że w danym przypadku nie powinieneś dawać pieniędzy.

Mimo wszystko, nawet kiedy potrafisz dostrzec twarz wołającego o pomoc, to po tym spotkaniu wracasz do ciepłego domu. Nawet gdy tej pomocy udzielasz cyklicznie, gdy przeżywasz trudne sytuacje życiowe spotykanych osób, to potem wracasz do ciepłego domu. Nawet gdy zajmujesz się pomocą zawodowo, to i tak później wracasz do ciepłego domu. Nie mówię, że to źle - chodzi mi tylko o to, że ta twarz biedy, pod tym kątem patrząc, jest łatwiejsza w przeżywaniu niż pozostałe.

Twarz druga

Na ogół znacznie trudniejsza jest bieda, od której trudniej się odseparować - biedni z naszego otoczenia, czasem bardzo bliskiego. Złośliwa starsza ciocia lub wujek, którzy nie mają nikogo innego, rodzic z demencją, przyjaciele w tarapatach, chorzy, trudne osoby w rodzinie lub bliskim sąsiedztwie albo w pracy. To tylko mały ułamek sytuacji, których możemy doświadczać. Niektórych szczerze kochamy, za innych czujemy się odpowiedzialni lub po prostu chcemy im życzyć dobrze. Łączy ich jedno - odczytujemy w sumieniu, gdzieś w centrum naszej jaźni, że są to osoby jakoś nam zadane. I one czasem wytrącają nas z naszych bezpiecznych przystani, azylów psychicznych. Oczywiście nie namawiam do tego, by nie być asertywnym i dawać sobie wszystkim na około wchodzić na głowę, ale wcześniej czy później zawsze spotykamy tych, co do których jesteśmy pewni, że to w ich twarzach patrzy na nas Chrystus.

Ta odpowiedzialność może budzić liczne frustracje, trudy, na które nie czujemy się gotowi i którymi czasem nie umiemy podołać - może być tak, że na jeden udany akt miłości czy przyjaźni przypadają w sercu lub działaniu dwa nieudane. Spotkanie z taką biedą, biedą nieoczywistą, często niematerialną, to dopiero kuźnia charakteru, którą czasem - nie ma się co oszukiwać - przegrywamy. I do której wciąż na nowo staramy się powstawać.

Takiej biedy często nie da się nie słyszeć, przed takim ubóstwem, równie często, nie ma powrotu do ciepłego domu.

Twarz trzecia

Kolejna odsłona nędzy to rodzaj biedy dla królestwa niebieskiego - ale nie chodzi mi o ubóstwo wybrane w wolności w ramach rad ewangelicznych - chodzi mi o najsłabszych z punktu widzenia królestwa. Ci najsłabsi to nie osoby najsłabsze po ludzku - tych Jezus często nazywa błogosławionymi - cichymi, prześladowanymi, prostymi, smucącymi się, doznającymi niesprawiedliwości - oni dla nieba często są tymi szczęśliwymi. Najsłabsi to ci wybierający obiektywne zło, zaślepieni, odrzucający istotne wartości. O jakże trudno nam ich kochać. A jednak w pewnym sensie to oni są tymi krzyczącymi z głodu. Nie będę wymieniać przykładów, każdy z nas pewnie widzi przed oczami konkretne oblicza tej biedy, które go naprawdę denerwują, których działania i poglądy uważa za zagrożenie dla społeczeństwa lub nawet cywilizacji.

Warto zapytać siebie, czy zgadzam się w towarzystwie tych ludzi wkroczyć do nieba, mało tego, czy jestem gotów o to Boga prosić. Czy chcę zaspokajać głód, który w sobie noszą, czy chcę być ich bliźnim?

Twarz czwarta

Czwarte spotkanie z biednym może być najtrudniejsze. To spotkanie ze sobą - własną nędzą moralną, własnymi błędami z przeszłości, własnym niedorastaniem do wyobrażeń, własnymi porażkami, własnymi grzechami, własną przegraną. Czy potrafię w tym człowieku, którego oglądam w lustrze dostrzec bliźniego, potrzebującego, o którego chcę się zatroszczyć, któremu zamiast codziennych smagań bicza krytyki, chcę dla odmiany okazać miłosierdzie?

W tym miejscu najlepiej byłoby odłożyć na chwilę dalszą lekturę i posiedzieć ze sobą, spojrzeć na siebie, jak na ubogiego w gronie innych ubogich. Jak na kogoś, kto bezgranicznie potrzebuje twojej akceptacji i opieki. Dostrzec własną twarz, która może być zupełnie inna niż to, co prezentujemy na codzień nie tylko światu, ale także i sobie.

Przyjęcie

To, co łączy wszystkich ubogich, o których pisałam, to ten bufor wolności, który każdy z nas otrzymał w darze, dzięki któremu możemy z rzeczywistością walczyć lub ją zaakceptować, w sensie przyjąć jej stan do wiadomości. To nie znaczy nie chcieć czy nie pracować nad poprawą sytuacji, tylko to, by przyjąć realia i okoliczności i zgodzić się na nie: na to, że świat często nie jest po naszej myśli; że istnieje cierpienie, którego nie umiemy wytłumaczyć, ale któremu zaprzeczając tylko je potęgujemy: tego, że bycie człowiekiem to także doświadczenie braku i bólu i że właśnie w nich często doświadczamy królestwa niebieskiego w postaci wyciągniętej ręki drugiego - uciekając od nich pozbawiamy się tego doświadczenia. To nie żadna apoteoza cierpiętnictwa, to po prostu reakcja na cierpienie, które i tak nas dotyka. Którego sobie nie wybieramy i nie wymyślamy.

W tym wszystkim mamy szansę stawać się karmiącymi, zaspokajającymi różne rodzaje głodu, także swoje własne, jeśli chcemy godzić się na świat i przyjmować zaspokojenie w kontakcie z Bogiem i poprzez uczenie się jego logiki, bo tylko On ma w sobie moc i umiejętność napełniania nas duchem i sensem. W tej współpracy z Nim nie ma przegranych, a im więcej mam i im mniej mój własny głód krzyczy, tym łatwiej i skuteczniej pomogę innym. Nie będę oszukiwać, że to droga łatwa i prosta, to raczej kamienista ścieżka pod górę, na której wiele razy będziemy się potykać i upadać, ale ma jeden zasadniczy plus - to droga wiodąca we właściwym kierunku.

 

 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Prof. Grzegorz Górski: Wspólna obrona... niemieckich interesów Wiadomości
Prof. Grzegorz Górski: Wspólna obrona... niemieckich interesów

Proponowane zmiany w traktatach konstytuujących Unię Europejską oraz regulujących jej funkcjonowanie, prezentowane były na ogół jako działanie mające służyć jej wzmocnieniu, w obliczu piętrzących się wyzwań.

Zwycięzca konkursu na najpiękniejszego Włocha postanowił zostać księdzem z ostatniej chwili
Zwycięzca konkursu na najpiękniejszego Włocha postanowił zostać księdzem

Cztery lata temu został uznany za najpiękniejszego mężczyznę we Włoszech; teraz przygotowuje się do kapłaństwa i studiuje teologię - historię 21-letniego Edoardo Santiniego z okolic Florencji przedstawiła w sobotę agencja ANSA i włoska prasa.

Dziwna sytuacja na profilu Michała Boniego: Ktoś mi się włamał na konto! z ostatniej chwili
Dziwna sytuacja na profilu Michała Boniego: "Ktoś mi się włamał na konto!"

Niecodzienna sytuacja miała miejsce na profilu Michała Boniego na platformie "X" (dawniej "Twitter").

Afera wiatrakowa - Hennig-Kloska się pogrąża: Kobieto, czemu kłamiesz? z ostatniej chwili
Afera wiatrakowa - Hennig-Kloska się pogrąża: "Kobieto, czemu kłamiesz?"

Media huczą wokół tzw. Afery Wiatrakowej, zwanej również "Lex Siemens". W projekcie ustawy o zamrożeniu cen prądu zgłaszający posłowie Polski 2050 i Koalicji Obywatelskiej zawarli szereg kontrowersyjnych zapisów, takich jak możliwość wywłaszczania pod wiatraki, czy radykalnego zmniejszenia minimalnej odległości od zabudowań. Nad ustawą pracowała poseł Polski 2050 Szymona Hołowni Paulina Hennig-Kloska.

Losowanie grup Euro 2024. Z kim zmierzą się Biało-Czerwoni? z ostatniej chwili
Losowanie grup Euro 2024. Z kim zmierzą się Biało-Czerwoni?

Wielkimi krokami zbliża się Euro 2024. Biało-Czerwoni poznali właśnie potencjalnych rywali w fazie grupowej imprezy. Okazuje się, że zmierzą się z wymagającymi zawodnikami.

Muzeum w Monachium chce odzyskać słynną rzeźbę. Naruszenie prawa z ostatniej chwili
Muzeum w Monachium chce odzyskać słynną rzeźbę. "Naruszenie prawa"

Jak informuje dziennik "Corriere della Sera" Niemcy domagają się od Włoch odzyskania słynnej rzeźby Dyskobola. W 1938 roku została zakupiona zgodnie z decyzją Hitlera, a w 1948 roku została przewieziona do Włoch. Gazeta przekazała, że Niemcy chcą odzyskać rzeźbę, która jak twierdzą została zabrana bezprawnie.

Znamy zwycięzcę konkursu Pucharu Świata w Lillehammer. Jak wypadli Polacy? z ostatniej chwili
Znamy zwycięzcę konkursu Pucharu Świata w Lillehammer. Jak wypadli Polacy?

Austriacki skoczek narciarski Stefan Kraft podtrzymał świetną passę, wygrywając konkurs Pucharu Świata w Lillehammer.

Szokujące odkrycie w Wielkopolsce. Zwłoki mężczyzny przed sklepem z ostatniej chwili
Szokujące odkrycie w Wielkopolsce. Zwłoki mężczyzny przed sklepem

W Krzywiniu w Wielkopolsce dokonano szokującego odkrycia. W samochodzie na parkingu przed jednym z sklepów znaleziono ciało mężczyzny.

Poważny wypadek w woj. świętokrzyskim. Są ranni z ostatniej chwili
Poważny wypadek w woj. świętokrzyskim. Są ranni

Na drodze wojewódzkiej 751 w Bodzentynie w woj. świętokrzyskim doszło do poważnego wypadku. Ranne zostały trzy osoby. Ze wstępnych ustaleń wynika, że 33-latka najprawdopodobniej jechała zbyt szybko. W wyniku tego błędu auto wpadło do rowu i dachowało.

Potężna awaria w polskim mieście. Wielu mieszkańców bez wody z ostatniej chwili
Potężna awaria w polskim mieście. Wielu mieszkańców bez wody

W związku z awarią magistrali na terenie Poznania mogą występować spadki ciśnienia lub przerwy w dostawach wody.

REKLAMA

[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Cztery twarze ubóstwa

„Rzeka ubóstwa płynie przez nasze miasta i staje się coraz większa, aż występuje z brzegów. Ta rzeka wydaje się nas przytłaczać, tak bardzo, że wołanie naszych braci i sióstr, którzy proszą o pomoc, wsparcie i solidarność staje się coraz głośniejsze (…)„Nie odwracaj twarzy od żadnego biedaka”. Krótko mówiąc, kiedy stajemy przed ubogim, nie możemy odwracać wzroku, ponieważ uniemożliwilibyśmy sobie samym spotkanie z obliczem Pana Jezusa”, pisze papież Franciszek w Orędziu na VII Światowy Dzień Ubogich
zdjęcie poglądowe  [Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Cztery twarze ubóstwa
zdjęcie poglądowe / pixabay.com/calinconstantinescu02

 

Papież zauważa, że bieda to nie liczby, ale twarze. Każdy ubogi to konkretna historia, to spojrzenie. O dostrzeżenie tych twarzy apeluje Franciszek. To bardzo ważny apel, o potrzebie ujrzenia człowieka w człowieku powiedziano dziś zapewne niejedno. Jednak nie o tych twarzach chciałam dziś mówić, ale bardziej o twarzach jako obliczach biedy, z którą spotykamy się w naszej codzienności.

Twarz pierwsza

Powiedzmy sobie szczerze, nie ma biedy łatwej. Każdy brak boli, szczególnie brak, na który jesteśmy w jakimś sensie skazani. Ten niedostatek możliwości manewru stawia nas zawsze w zderzeniu z wewnętrzną wizją tego, jak powinno być. Na tym tle pierwsza z odsłon biedy, z którą mamy do czynienia, wydaje się być najłatwiejszą. To bieda w sensie literalnym, brak środków na zaposcojenie podstawowych życiowych potrzeb, są to zwykle biedni spoza kręgu naszego bliskiego kręgu, wszyscy potrzebujący ubodzy, chorzy, prześladowani, do których wychodzimy z pomocą, ale po spotkaniu których wracamy do domu, do własnych okoliczności życia. Nie mówię, że spotkania takie nie kosztują czy nie zostawiają nas zmienionymi, ale poza przypadkami osób szczególnie powołanych do życia wśród najbiedniejszych, jest to bieda, która może nas poruszać - i oby poruszała - ale która nie przedefiniowuje naszych bezpiecznych schronień. 

Czasami, jako społeczeństwo, ustawiamy nasze granice wobec biednych tak ekstremalnie wysoko, że przybiera to wręcz karykaturalną postać. Pamiętam taką sytuację, gdy sporo lat temu wracałam do domu w piękną słoneczną sobotę. Mieszkałam wtedy w ścisłym centrum dużego miasta. Na ulicy było mrowie ludzi siedzących w ogródkach barów i restauracji, spacerujących, robiących zakupy, zwiedzających i w tym tłumie na ławce siedział starszy człowiek, który krzyczał do wszystkich sytych - wielu z nich jadło właśnie posiłki - że jest straszliwie głodny, żeby ktoś mu pomógł. Stanęłam pod wpływem tego, najpierw umiarkowanego, później głośnego krzyku i nie mogłam się poruszyć. Życie wokół toczyło się jak gdyby nigdy nic, nikomu choćby zmarszczka nie przemknęła po twarzy. Sielankowy obraz trwał. Gdyby ktoś wtedy zrobił zdjęcie lub namalował obraz tej sceny, to mógłby się on nazywać idylliczną sobotą. Z tym że to nie był obraz, ani zdjęcie - ta scena miała także dramatyczny wręcz efekt audio. A ja stałam, jakby mnie wmurowało i nie miałam siły ruszyć się z miejsca, bariera ustawiona przez społeczność wobec tego bezdomnego, bardzo zniszczonego człowieka była tak silna, że nie miałam siły jej złamać, czułam to wręcz fizycznie, jak jakąś magnetyczną ścianę. Są takie razy, kiedy takiej granicy nie umiem przekroczyć - ze strachu, wstydu etc. Wtedy akurat po minutach zmagań mi się to udało. I żeby nie było wątpliwości, wcale nie uważam, że zgromadzeni tam ludzie byli źli, gorsi czy lepsi ode mnie, ani że ów wołający był od nich lepszy - to nie taka płaszczyzna porównań. Za reakcjami ludzi z ulicy i moimi własnymi stoi wiele złych doświadczeń, przekonań, lęków. Często samej mi się nie udaje ich przekroczyć. Miejsce, w którym wydarzyła się tamta sytuacja jest takim odcinkiem miasta, gdzie przewijają się codziennie duże ilości proszących o pomoc, głównie narkomanów, zawsze powstaje pytanie, czy dając pieniądze nie finansuję nałogu etc., ale jednak ten krzyk o pomoc nie mącący spojrzeń setek ludzi będzie mi dźwięczał w uszach. I pytam siebie, co jest w takiej sytuacji trudniejsze: głód czy milcząca informacja - nie jesteś jednym z nas. A uznać w tym drugim człowieka możesz zawsze, nawet gdy nie masz środków finansowych albo rozeznajesz, że w danym przypadku nie powinieneś dawać pieniędzy.

Mimo wszystko, nawet kiedy potrafisz dostrzec twarz wołającego o pomoc, to po tym spotkaniu wracasz do ciepłego domu. Nawet gdy tej pomocy udzielasz cyklicznie, gdy przeżywasz trudne sytuacje życiowe spotykanych osób, to potem wracasz do ciepłego domu. Nawet gdy zajmujesz się pomocą zawodowo, to i tak później wracasz do ciepłego domu. Nie mówię, że to źle - chodzi mi tylko o to, że ta twarz biedy, pod tym kątem patrząc, jest łatwiejsza w przeżywaniu niż pozostałe.

Twarz druga

Na ogół znacznie trudniejsza jest bieda, od której trudniej się odseparować - biedni z naszego otoczenia, czasem bardzo bliskiego. Złośliwa starsza ciocia lub wujek, którzy nie mają nikogo innego, rodzic z demencją, przyjaciele w tarapatach, chorzy, trudne osoby w rodzinie lub bliskim sąsiedztwie albo w pracy. To tylko mały ułamek sytuacji, których możemy doświadczać. Niektórych szczerze kochamy, za innych czujemy się odpowiedzialni lub po prostu chcemy im życzyć dobrze. Łączy ich jedno - odczytujemy w sumieniu, gdzieś w centrum naszej jaźni, że są to osoby jakoś nam zadane. I one czasem wytrącają nas z naszych bezpiecznych przystani, azylów psychicznych. Oczywiście nie namawiam do tego, by nie być asertywnym i dawać sobie wszystkim na około wchodzić na głowę, ale wcześniej czy później zawsze spotykamy tych, co do których jesteśmy pewni, że to w ich twarzach patrzy na nas Chrystus.

Ta odpowiedzialność może budzić liczne frustracje, trudy, na które nie czujemy się gotowi i którymi czasem nie umiemy podołać - może być tak, że na jeden udany akt miłości czy przyjaźni przypadają w sercu lub działaniu dwa nieudane. Spotkanie z taką biedą, biedą nieoczywistą, często niematerialną, to dopiero kuźnia charakteru, którą czasem - nie ma się co oszukiwać - przegrywamy. I do której wciąż na nowo staramy się powstawać.

Takiej biedy często nie da się nie słyszeć, przed takim ubóstwem, równie często, nie ma powrotu do ciepłego domu.

Twarz trzecia

Kolejna odsłona nędzy to rodzaj biedy dla królestwa niebieskiego - ale nie chodzi mi o ubóstwo wybrane w wolności w ramach rad ewangelicznych - chodzi mi o najsłabszych z punktu widzenia królestwa. Ci najsłabsi to nie osoby najsłabsze po ludzku - tych Jezus często nazywa błogosławionymi - cichymi, prześladowanymi, prostymi, smucącymi się, doznającymi niesprawiedliwości - oni dla nieba często są tymi szczęśliwymi. Najsłabsi to ci wybierający obiektywne zło, zaślepieni, odrzucający istotne wartości. O jakże trudno nam ich kochać. A jednak w pewnym sensie to oni są tymi krzyczącymi z głodu. Nie będę wymieniać przykładów, każdy z nas pewnie widzi przed oczami konkretne oblicza tej biedy, które go naprawdę denerwują, których działania i poglądy uważa za zagrożenie dla społeczeństwa lub nawet cywilizacji.

Warto zapytać siebie, czy zgadzam się w towarzystwie tych ludzi wkroczyć do nieba, mało tego, czy jestem gotów o to Boga prosić. Czy chcę zaspokajać głód, który w sobie noszą, czy chcę być ich bliźnim?

Twarz czwarta

Czwarte spotkanie z biednym może być najtrudniejsze. To spotkanie ze sobą - własną nędzą moralną, własnymi błędami z przeszłości, własnym niedorastaniem do wyobrażeń, własnymi porażkami, własnymi grzechami, własną przegraną. Czy potrafię w tym człowieku, którego oglądam w lustrze dostrzec bliźniego, potrzebującego, o którego chcę się zatroszczyć, któremu zamiast codziennych smagań bicza krytyki, chcę dla odmiany okazać miłosierdzie?

W tym miejscu najlepiej byłoby odłożyć na chwilę dalszą lekturę i posiedzieć ze sobą, spojrzeć na siebie, jak na ubogiego w gronie innych ubogich. Jak na kogoś, kto bezgranicznie potrzebuje twojej akceptacji i opieki. Dostrzec własną twarz, która może być zupełnie inna niż to, co prezentujemy na codzień nie tylko światu, ale także i sobie.

Przyjęcie

To, co łączy wszystkich ubogich, o których pisałam, to ten bufor wolności, który każdy z nas otrzymał w darze, dzięki któremu możemy z rzeczywistością walczyć lub ją zaakceptować, w sensie przyjąć jej stan do wiadomości. To nie znaczy nie chcieć czy nie pracować nad poprawą sytuacji, tylko to, by przyjąć realia i okoliczności i zgodzić się na nie: na to, że świat często nie jest po naszej myśli; że istnieje cierpienie, którego nie umiemy wytłumaczyć, ale któremu zaprzeczając tylko je potęgujemy: tego, że bycie człowiekiem to także doświadczenie braku i bólu i że właśnie w nich często doświadczamy królestwa niebieskiego w postaci wyciągniętej ręki drugiego - uciekając od nich pozbawiamy się tego doświadczenia. To nie żadna apoteoza cierpiętnictwa, to po prostu reakcja na cierpienie, które i tak nas dotyka. Którego sobie nie wybieramy i nie wymyślamy.

W tym wszystkim mamy szansę stawać się karmiącymi, zaspokajającymi różne rodzaje głodu, także swoje własne, jeśli chcemy godzić się na świat i przyjmować zaspokojenie w kontakcie z Bogiem i poprzez uczenie się jego logiki, bo tylko On ma w sobie moc i umiejętność napełniania nas duchem i sensem. W tej współpracy z Nim nie ma przegranych, a im więcej mam i im mniej mój własny głód krzyczy, tym łatwiej i skuteczniej pomogę innym. Nie będę oszukiwać, że to droga łatwa i prosta, to raczej kamienista ścieżka pod górę, na której wiele razy będziemy się potykać i upadać, ale ma jeden zasadniczy plus - to droga wiodąca we właściwym kierunku.

 

 



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe