Prof. David Engels: Jak ślepa tolerancja spycha w otchłań kraj pozbawiony tożsamości
Można więc przecierać oczy ze zdumienia widząc i słysząc, z jaką to intensywnością pojawiła się w ostatnich dniach w niemieckich mediach dyskusja na temat migracji i związanych z nią problemów. Nie ma chyba „prominenta”, który w związku z wydarzeniami w Izraelu i Gazie nie wygłosiłby oracji, która jeszcze nie tak dawno oznaczały raczej jego polityczną śmierć.
Czytaj również: Tusk tylko na rok? Zaskakujące informacje mediów
PiS poprze pomysły rządu Tuska? Znamienne słowa Witek
Przez całe lata nawet najmniejszy sceptycyzm wobec niekontrolowanej, powodowanej głównie ubóstwem, masowej imigracji ludzi z krajów islamskich czy z Afryki Subsaharyjskiej do starej Europy był piętnowany jako rasistowski, ekstremistyczny, ultraprawicowy, populistyczny, identytarny lub ultranacjonalistyczny.
Ci, którzy odważyli się przekroczyć pewne granice, byli natychmiast skutecznie uciszani przy pomocy wszystkich możliwych środków współczesnej technologii medialnej.
Żadna obca kultura nie może zostać zintegrowana bez znaczących zachęt integracyjnych
Terroryzm, nadużywanie państwa opiekuńczego, przestępczość klanowa, poligamia, tworzenie gett, fundamentalizm, małżeństwa dzieci, masowe gwałty – wydawało się, że nic nie mogłoby mieć większego wpływu na psychikę mediów, uniwersytetów i elit, aby wreszcie zapragnąć odwrócić tę nierealistyczną koncepcję, zgodnie z którą miliony słabo lub ledwo wykształconych, kulturowo obcych ludzi dałoby się w bardzo krótkim czasie przesiedlić do dotychczas raczej homogenicznych europejskich państw narodowych bez żadnych istotnych i znaczących zachęt integracyjnych i asymilacyjnych, nie narażając się wcześniej czy później na bardzo poważne problemy.
Lewicowo-zielona fascynacja utopiami politycznymi
Fascynacja utopiami politycznymi, sytuującymi się gdzieś pomiędzy Willą Kunterbunt, komunami po roku 1968, fantazjami pensjonarek i „Wielkim Resetem” Klausa Schwaba, jakże popularnym wśród lewicowo-zielonych „polityków”, była jak dotąd silniejsza niż jakakolwiek forma rzeczywistości.
Oczywiście ten zasadniczy sceptycyzm nie oznacza, że migracja i integracja, nawet ponad granicami kulturowymi, byłyby zawsze skazana na niepowodzenie. Jednakże tak duża liczba imigrantów, krótki czas, brak przygotowania instytucjonalnego, a przede wszystkim poważne wątpliwości co do własnej tożsamości u tych kultur, które miały zapewnić gościnę, stanowi konglomerat czynników będący przeszkodą niemal nie do pokonania na drodze do prawidłowego rozwoju.
I nawet w możliwie najbardziej pokojowym wariancie wciąż pojawiałoby się pytanie, w jakim stopniu owo nieodwracalne przekształcanie dotychczas stosunkowo jednorodnego obszaru cywilizacyjnego w swego rodzaju mozaikę różnorodnych, w dużej mierze obcych sobie cywilizacyjnie społeczeństw równoległych, koordynowanych praktycznie jedynie za sprawą kilku niejasnych regulacji prawnych, będzie krokiem, na który większość społeczeństwa udzieliłaby świadomej zgody.
Chwile zwątpienia
Teraz jednak, gdy straszliwe wydarzenia i konflikty w Izraelu i Strefie Gazy przesączają się do Europy, oglądając te obrazy w mediach i gdy tak naprawdę już nie wiemy, czy Brama Brandenburska ma służyć jako symbol wandalizmowi w obronie klimatu, miejscem demonstracji islamistycznych czy też tłem dla flagi izraelskiej, wszędzie w Niemczech słychać już zdziwione westchnienia: czyżby zatem otworzyło się jakieś małe okienko czasowe na jakąś introspekcję?
Czy też może zostanie ona zamknięta tak szybko, jak wszystkie tamte poprzednie sporadyczne chwile zwątpienia? Prawdopodobnie tak.
Co się zatem stało? Powojenna tożsamość Niemiec została w dużej mierze zbudowana na haśle „Nigdy więcej”. Na tym „Nigdy więcej”, które obok ludobójczych zbrodni na Polakach, obywatelach Związku Sowieckiego, osobach niepełnosprawnych, duchowieństwie, homoseksualistach i wielu innych grupach, opierało się przede wszystkim na polityce pamięci o strasznej zbrodni holokaustu na Żydach.
„Nie możemy mordować milionów Żydów, a potem - choć upłynęły dziesięciolecia - wpuszczać miliony ich najgorszych wrogów”
Nic więc dziwnego, że zdewastowane żydowskie nagrobki, pobici posiadacze jarmułek czy płonące gwiazdy Dawida nie mogą być już dłużej ignorowane, a raczej budzić pytania o trwałość tamtych dobrych powojennych zamierzeń, choć tym razem największe zagrożenie prawdopodobnie nie wynika z rodzimego antysemityzmu lecz z tego, który – mimo ignorowania wielokrotnych ostrzeżeń – został zaimportowany ze świata islamu.
Jak mogło dojść do tego historycznego salto mortale, które Karl Lagerfeld opisał kiedyś słynną frazą: „Nie możemy mordować milionów Żydów, a potem - choć upłynęły dziesięciolecia - wpuszczać miliony ich najgorszych wrogów”?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta: we współczesnych Niemczech wytężona tolerancja wobec wszystkiego, co obce, stała się psychologiczną przepustką do uwolnienia się od ciężaru własnej przeszłości.
Służy jako symbol, że oto teraz, w obliczu nowych wyzwań w związku z pojawieniem się nowych mniejszości, wszystko stało się „zupełnie inne” – choć summa summarum pozostaje bardziej instrumentalizacją tamtych innych w sensie samoafirmacji moralnej niż prawdziwym wewnętrznym otwarciem na świat.
Ucieczka od ciężaru własnej historii: „Niemcy” stali się „ludzcy”
Bowiem fiasko polityki masowej imigracji (głównie z krajów muzułmańskich) nie stało się przez te wszystkie lata jakimś sygnałem ostrzegawczym, lecz raczej, paradoksalnie, okazją do składania sobie gratulacji, do winszowania sobie: tak jak w owej przypowieści biblijnej o synu marnotrawnych, dla którego wszystkie drzwi powinny być zawsze otwarte, aby hojny ojciec mógł błyszczeć w blasku swojej dobroci i tolerancji, nie będąc już „Niemcem”, lecz tylko „człowiekiem”, podczas gdy ów syn, „który tutaj mieszka od dawna”, należy po prostu do inwentarza i musi zapłacić za ucztę.
Czy ta antyżydowska nienawiść, której nie da się obecnie ukryć przed oczami nawet najbardziej zaślepionych polityków i która charakteryzuje niemałą część liczącej obecnie co najmniej sześć milionów społeczności muzułmańskiej w Niemczech, spowoduje zmianę myślenia w całym społeczeństwie? Nie ma nic bardziej pewnego niż to.
Bowiem prawdziwa polityka integracyjna obejmuje także konieczność istnienia kultury przewodniej, która jest czymś więcej niż tylko patriotyzmem konstytucyjnym. Jednak sytuacja przedstawia się wyjątkowo ponuro, szczególnie w Niemczech, właśnie dlatego, że owa „wiodąca kultura” polega obecnie zasadniczo na postrzeganiu własnej tożsamości historycznej w dużej mierze jako preludium do Hitlera i na całkowitym jej odrzuceniu: posthistoria jako ucieczka od własnego ciężaru historii.
Szaleństwo wokeizmu przejmuje monopol interpretacyjny
Pobożny, dumny ze swej rodziny i strukturalnie konserwatywny muzułmanin mógłby zostać zintegrowany w stricte katolickim społeczeństwem prawdopodobnie przy znacznie mniejszych tarciach niż przy szaleństwie intersekcjonalnego dekonstruktywizmu ideologii woke, która w coraz większym stopniu przejmuje monopol interpretacyjny w stosunku do Ustawy Zasadniczej.
Sprawę jeszcze bardziej utrudnia fakt, że w szczególności ów dekonstruktywizm wcale nie życzy sobie rzeczywistej i długotrwale harmonijnej integracji imigrantów w strukturę zachodniej kultury, lecz wręcz przeciwnie, całkowicie zwrócił się w stronę starego maoistowskiego kursu.
Z entuzjazmem promuje właśnie te grupy, które w rzeczywistości są najbardziej przeciwne lewicowemu poglądowi na ludzkość, jeśli tylko wspiera to i podsyca ich dialektykę rzekomo antyimperialistycznej i antykapitalistycznej rewolucji: przy pomocy islamu i klanów kultury macho chcą bowiem wypędzić ostatnie „staroświeckie” pozostałości chrześcijaństwa, klasyczną rodzinę i rycerskość, aby ostatecznie oczyścić drogę dla nowego, wspaniałego świata.
I tak oto przez wiele lat owo obywatelskie „Nigdy więcej” szło w parze z antyobywatelską, rewolucyjną polityką migracyjną, tak jak i uczciwie zamierzona polityka pamięci w duchu moralności judeochrześcijańskiej szła w parze z irracjonalną i samobójczą, powszechną nienawiścią do „starego białego człowieka”.
Bezbożny sojusz zaczyna się rozpadać
Alians ten wydaje się obecnie wykazywać pierwsze pęknięcia, gdyż trudno przeoczyć fakt, że bezbożny sojusz tej obywatelsko-humanistycznej polityki azylowej i lewicowo-zielono-rewolucyjnych projektów transformacyjnych sprowadził do Niemiec na masową skalę dokładnie to, co nigdy więcej nie powinno tutaj zagościć, mianowicie eksterminacyjny antysemityzm.
Obietnica niemieckiego powojennego społeczeństwa: Nigdy więcej!
Oczywiście ma to obecnie przede wszystkim zabarwienie islamistyczne, nie zaś europejskie, nawet jeśli mentalne zwarcie między uzasadnionym napiętnowaniem coraz bardziej spolaryzowanej sytuacji społecznej z jednej strony a antyżydowskimi stereotypami z drugiej z pewnością znajdzie odbiorców zarówno wśród lewicy jak i skrajnej prawicy.
Znacznie jednak większe ryzyko wiąże się z tym, że społeczeństwo większościowe stanie się pośrednio zakładnikiem sytuacji, a z powodu gwałtowności islamistycznych zamieszek z jednej strony i typowej nie tylko w Niemczech ale i we Francji propalestyńskiej narracji medialnej z drugiej, zmuszone zostanie do przyjęcia wobec kwestii migracyjnej i izraelskiej mniej więcej takiej samej postawy jak wobec Ukrainy, czyli posthistorycznej polityki chowania głowy w piasek, która przy pomocy ciepłym słówek i okazjonalnych humanitarnym plastrów sumienia pozwoliłaby na przeczekanie owego okna czasowego, w którym mogłyby zapaść rzeczywiste i odpowiedzialne decyzje.
I to tylko po to, aby jak najszybciej, w niezakłócony sposób, móc kontynuować tzw. „normalne życie”, aż w końcu gwarancje utrzymania tej tak upragnionej „normalności” nie będą już w jego własnych rękach, lecz wolny obywatel faktycznie stanie się obiektem szantażu, nawet nie zauważając tej zmiany...
--------
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu NIUS (DIE STIMME DER MEHRHEIT)
[z niemieckiego tłumaczył Marian Panic]