[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Żal i gniew
Usłyszałam od jednego z kaznodziejów zapadające w ucho hasło komentujące dzisiejszą Liturgię Słowa: „przebaczenie nie jest opcją”, ergo przebaczenie jest jednym z podstawowych punktów chrześcijańskiego programu naprawczego dla duszy. I tak, „aż 77 razy”, czyli zawsze. Nie dyskutujemy z tym, a jednak prawdopodobnie każdy wie, jak niezwykle trudno odpuścić, zwłaszcza gdy rana zadana przez innych dotyczy jakiejś bardzo ważnej sfery. Przebaczenie, jako jeden z największych aktów wolności wewnętrznej, nie jest też czymś, co można byłoby na kimkolwiek wymuszać, czy to pięścią, czy to moralnym szantażem.
Nie chcę tu twierdzić, że mam instrukcję czy remedium na ból każdego serca, nic z tych rzeczy - tragedie, które nam się przydarzają zasługują na to, by w ich obliczu widzowie po prostu - przepraszam za kolokwializm - zamknęli gęby i pomilczeli, pobyli z bolejącym bez słów, dali mu "aż i tylko" obecność. W świecie ludzkim jedynie fundamentalizm zna odpowiedzi na wszelkie pytania. Istnieje jednak kilka metod ułatwienia sobie przebaczenia, ile jednak będziemy potrzebowali czasu na ich realizację zależy od nas, Bóg jest cierpliwy.
Gniew
Jednym z największych nieporozumień życia duchowego jest mylenie uczucia gniewu, który rodzi się w nas pod wpływem trudnej lub zagrażającej życiowej sytuacji, z postawą gniewu i czynami wynikającymi z tego gniewu. Jak wszystko, co zostało nam ofiarowane w pakiecie z napisem „bycie człowiekiem” i uczucie gniewu ma swoje miejsce i ważne zadanie. Ostatnią z dobrą dla nas rzeczą byłyby próby tłumienia, uciekania od własnego gniewu. Wiele osób już od dzieciństwa szkolonych jest do bycia grzecznymi, ludźmi, który się nie złoszczą, tak, że po latach nie umieją swego gniewu ani odczuwać, ani nazywać. A on jest potrzebny do ochrony, jest życiową siłą, która może być twórcza, jeśli tylko zostanie przez nas właściwie ukierunkowana. Osoby nieodczuwające gniewu wcale, najczęściej nie wiedzą, że nic w przyrodzie nie ginie i ów gniew, upchany ciasno z nieświadomych rejonach psychiki, bardzo im bruździ, szukając możliwości ujścia w sposób inny niż standardowy. Opcje są różne, albo napady niekontrolowanej i nieadekwatnej agresji w momentach tzw. „od czapy”, albo cały szereg możliwych zaburzeń emocjonalnych i osobowościowych, albo choroby somatyczne o podłożu psychicznym. Do wyboru do koloru. Nie tędy zatem droga, by gniewu czy żalu nie czuć, gdy dzieje się nam krzywda. Cała sztuka w umiejętnym przeżywaniu. I nie chodzi o to, że jakiś wielki brat patrzy i będzie nas z tego przeżywania rozliczał, ani o złote rady i szablony pasujące rzekomo do wszystkich, chodzi o to, że zostaliśmy zranieni z zewnątrz, np. zdradą, oszustwem, przemocą, i by w całej tej biedzie sobie pomagać a nie szkodzić.
Podzielę się, że przerabiałam to na sobie całkiem niedawno, kiedy niespodziewanie otrzymałam od ludzi, którym ufałam latami taki „strzał z pięści między oczy”, że przez pierwsze dni mogłam tylko leżeć i patrzeć w ścianę. Po tym doświadczeniu złamanego serca, kiedy tak jak po pobiciu mija odrętwienie i zaczynamy odczuwać ból, tlić się poczyna gniew. Przez chwilę to mały dymek, zaledwie iskierka w morzu żalu, lecz po niedługim czasie wybucha on w emocjach niczym eksplozja nuklearna i przelatuje przez myśli z prędkością światła, wyświetlając obrazy najdzikszych sposobów odpłacenia się. To wszystko dzieje się na razie tylko w głowie. Przychodzi jednak taki punkt w czasie, w którym albo zaczniemy, już intencjonalnie, ów gniew w sobie rozniecać, delektując się odwetem, co koniec końców doprowadzi przynajmniej do słownej awantury, albo zdecydujemy przyjąć emocje, które zaczynają stygnąć. W zależności od skali krzywdy, ten czas może być różny. To taki moment, w którym wiemy, że już decydujemy.
Gniew rozniecany jest jak potwór, którego pasiemy, a który w konsekwencji zjada nas samych, potwór bez oczu i uszu, jedynie z pełną zębów paszczą i rosnącym cielskiem, do pewnego momentu możemy trzymać go pod kluczem w piwnicy, ale w końcu będziemy za słabi, by go pętać. Ten potwór ta taka, powiedzmy, personifikacja gniewu, ale nie tego naturalnego emocjonalnego wzburzenia po doznanej krzywdzie, ale gniewu-jednego z siedmiu grzechów głównych, gniewu, który wykarmiony na naszej piersi zabija wszystko naokoło. Pod jego wpływem nie panujemy już nad tym, że sami giniemy w pierwszej kolejności. W pewnym sensie już o to nie dbamy. Taki gniew to pasożyt.
Powódź czy wodospad?
Wracając do mojego niedawnego doświadczenia zranienia. Poprosiłam Boga, by mi pomógł, i niejako natychmiast zrozumiałam, że kiedy rzeka jest tak bardzo wzburzona, to z tym nadmiarem wody coś trzeba zrobić, ale może to zaowocować powodzią, która zniszczy wszystko wokół, zerwie mosty, zatopi to, co żywe i pozostawi brud, albo znaleźć miejsce, gdzie można ją przekierować, gdzie wystąpi z koryta i otworzy nowy tor dla nurtu, gdzie spadnie wodospadem i stworzy coś młodego, zmieni rzeczywistość, ale na lepsze, bo ów gniew jest naszą siłą twórczą, potrafi zainicjować zmiany, których inaczej byśmy unikali. To wszystko nie dzieje się od razu, ale warto dać sobie szansę na wypatrzenie punktu, w którym możliwe jest przekroczenie kolein, swoich rutynowych ścieżek.
Żeby to mogło się stać potrzeba pozwolić emocjom żyć, ale nie podsycać ich i póki są silne, nie podejmować ważnych decyzji. Oczywiście nie zawsze tak się da, ale często jest możliwe, by zaczekać dzień, dwa, tydzień, zanim pójdziemy „dać komuś w zęby”. W rozmowie z krzywdzicielem, silne emocje nam nie pomogą, one służą informowaniu nas samych, co się z nami dzieje, wychwytywaniu np. zagrożeń dla naszych podstawowych potrzeb, ale nie są pomocne w konfrontacjach. Chyba że w konfrontacji z szarżującym na nas leśnym zwierzem, wtedy adrenalina doda sił do biegu albo pary w bicepsach. Poważnie jednak, zawsze, kiedy pod wpływem gniewu wybuchałam, okazywało się to dużo mniej skuteczne niż rozmowa na spokojniejszej płaszczyźnie, zwyczajnie głowa lepiej pracuje. Są też tacy krzywdziciele, od których trzeba się natychmiast odseparować, ale na ogół nasze konflikty są jednak mniej drastyczne.
Etapy wybaczenia
Pierwsza wewnętrzna decyzja, którą mogę podjąć i która jest także decyzją duchową, to uznanie, że nie chcę w sobie nosić tej urazy, w sensie, że nie chcę nią żyć, że aktem woli wypuszczam ją z rąk. Emocje mogą dawać o sobie znać jeszcze długo, ale już nas nie niewolą. To oczywiście nie znaczy, że mam się potulnie pakować z daną osobą w identyczny układ, przebaczenie to nie infantylność ani naiwność, jego wartość polega między innymi na wolności wewnętrznej do odpuszczenia.
Druga rzecz, to zgoda na to, że emocje będą się w nas jeszcze palić, nie ma sensu z nimi walczyć, bo tylko się na nich skupiamy, po prostu uznanie, że to czucie dzieje się we mnie samoistnie i niech sobie będzie, ono nie ma moralnego wektora, jeśli nie dajemy mu nad sobą władzy.
Kolejna i zdecydowanie nie najmniej ważna rzecz - to powierzenie siebie z tym zranionym wnętrzem Bogu. Tylko On może sprawić, by wybaczenie sięgnęło głębi naszego serca. Be względu na to, czy nie możemy wybaczyć innym czy sobie, Bóg naprawdę potrafi wygoić, wejść w tę przestrzeń i ją uzdrowić. Czasem szybko, czasem powoli, ale zaproszony nie odmówi wejścia. Przebaczyć 77 razy nie leży w ludzkiej mocy, ale On - Żywa Woda na wyschniętej, spękanej suszą i gorącem pustyni potrafi sprawić, że poprzerastane, zdeformowane blizny zaczną czuć, że miejsca trawione przez stan zapalny grzechu bieleją i doznają ulgi, że ciężar w klatce piersiowej ustępuje lekkości. On nie tylko potrafi to sprawić, On tego dla ciebie chce.
Na koniec warto jeszcze dodać, że przebaczenie to nie to samo, co pojednanie. Do pojednania potrzeba dobrej woli dwóch stron, przebaczyć, czyli wypuścić z rąk zapiekłą pomstę, być otwartym na pojednanie i życzyć krzywdzicielowi zbawienia duszy, możemy we własnym sercu. Wtedy, gdy będziemy gotowi.