Szef bankowej „S” Marcin Stroński: Sprawy pracownicze mogą nas połączyć

– Panie Przewodniczący, jak rozpoczęła się pańska przygoda z Solidarnością? Kiedy wstąpił Pan do Związku i jak wyglądała pańska droga od szeregowe działacza do przewodniczącego Sekcji Bankowców?
– W bankowości zacząłem pracować tuż po studiach politologicznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. W kraju panowało wówczas duże bezrobocie, a w tym sektorze były akurat wakaty. Gdy zaczynałem pracę w banku, bardzo mnie irytowało i stresowało podejście przełożonych, którzy naciskali na realizację planów sprzedażowych. Wielu moich kolegów i koleżanek traciło z tego powodu zatrudnienie. Innymi słowy byli zwalniani, bo nie sprzedali klientom wystarczającej konkretnych (wymaganych) kredytów i usług bankowych. Osobiście nie zgadzałem się z takim podejściem. W mojej ocenie powinno się przede wszystkim pytać klienta o jego potrzeby, o to, co jest dla niego ważne, a nie przymuszać pracowników, aby na siłę sprzedawali produkty bankowe, bo ktoś umieścił je w planie sprzedażowym. Wówczas postanowiłem, że gdy tylko otrzymam umowę na stałe, to zapiszę się do związku zawodowego. Do Solidarności dołączyłem w 2011 roku.
– Dlaczego Solidarność?
– Solidarność była dla mnie ważna ze względów historycznych, ale też okazało się, że w banku, z którym się wtedy łączyliśmy istniała już komórka Solidarności. Zacząłem więc tworzyć struktury w moim banku, gdzie związków zawodowych żadnych jeszcze nie było. Później po połączeniu banków zostałem dokooptowany do Prezydium Komisji Zakładowej. W 2014 roku zostałem z kolei delegatem do Krajowej Sekcji Bankowców, a później kolega Alfred Bujara zaproponował mi funkcję Sekretarza w Sekretariacie Banków, Handlu i Ubezpieczeń. Po kolejnych czterech latach, wraz z nową kadencją w Związku, w 2018 roku zostałem wybranym przewodniczącym bankowej Solidarności. Moja droga rozpoczęła się zatem od sprzeciwu wobec nieetycznego kierowania sprzedażą w banku. Chciałem, żeby pracownicy w bankach byli uczciwie traktowani, ale i w drugą stronę. Wiedziałem, że działalność związkowa przynosi korzyści również konsumentom, a więc i całemu społeczeństwu.
Wartości „S” zawsze były dla mnie ważne
– Czy przy wyborze związku, poza względami praktycznymi, kierował się Pan także wartościami? Solidarności przywiązuje dużą wagę do wiary chrześcijańskiej, patriotyzmu i historii.
– To było kluczowe. Urodziłem się w latach 80., dlatego te wartości tożsamościowe, historyczne, patriotyczne, nauczanie społeczne Kościoła zawsze były dla mnie bardzo ważne. Solidarność to coś więcej niż związek zawodowy – to społeczność, która wyznając bliskie mi wartości, przyczyniła się do odzyskania przez Polskę wolności. Te nurty ideowe, które składały się na Solidarność były bardzo istotne. To było moje marzenie, by do tego Związku dołączyć i w nim działać. Nie wyobrażam sobie, abym mógł dołączyć do związku zawodowego, który był tworzony dajmy na to przez komunistów. W mojej rodzinie zawsze dobrze się mówiło o Solidarności, choć nikt z jej członków nie był w pierwszej linii zaangażowany w działalność związkową. Jestem więc swego rodzaju pionierem.
– A czy ktoś z Pana rodziny należał wcześniej do związku?
– Mój ojciec był górnikiem, więc pewnie był członkiem związku zawodowego, ale raczej szeregowym działaczem. Pozostali członkowie rodziny prowadzili z reguły drobne działalności gospodarcze, które obecnie są niszczone przez wielkie korporacje. To jest też ważne w kontekście ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele, którą wywalczyliśmy jako Solidarność. Ograniczanie wpływów międzynarodowych korporacji jest dobre dla rozwoju drobnego handlu a działanie w związku zawodowym w żaden sposób się z tym nie kłóci. Więcej, jest z tym całkowicie zbieżne.
Niepotrzebny spór
– Od transformacji ustrojowej minęły już ponad trzy dekady. Niektórzy działacze Solidarności poszli do polityki, inni do biznesu, jedni pozostali w Związku, inni z niego odeszli. Jedni gromadzą się w Sali BHP inni w Europejskim Centrum Solidarności. Jak Pan patrzy na ten podział?
– Są takie rzeczy, które nie powinny być wplątywane w spór polityczny, a niestety tam się znalazły. Mam znajomych we wszystkich możliwych opcjach politycznych, dlatego zawsze staram się ich wysłuchać, zrozumieć i unikać antagonizowania. Weźmy na przykład wolne niedziele. Wszystkie partie, którym są bliskie kwestie społeczne – PiS, Lewica, nawet narodowy nurt Konfederacji – popierały ograniczenie handlu. Można łączyć różne środowiska, ale nie powinno się ich antagonizować. Teraz modne jest na przykład ESG (uwzględnianie w zarządzaniu firmą kwestii środowiskowych, etycznych i pracowniczych – przyp. red.), które jestem przekonany, że są bliskie wielu politykom z różnych opcji. Tak samo w kwestiach związkowych. Europejskie Centrum Solidarności i historyczna Sala BHP leżą bardzo blisko siebie. Może warto byłoby się spotkać pośrodku, na placu albo pod krzyżem upamiętniającym ofiary Grudnia ‘70, żeby wspólnie porozmawiać. Tak, przewodniczący i działacze Solidarności poszli w różnych kierunkach, ale wierzę, że są takie sprawy, głównie pracownicze, które mogą nas połączyć. Mogą połączyć i Janusza Śniadka i Henrykę Krzywonos. Ten konflikt jest niepotrzebny, a zaostrzanie go przez polityków szkodzi Związkowi. Dla mnie Solidarność jest jedna i dziwi mnie to, że niektórzy atakują związek walczący o prawa pracownicze. Ja zawsze wierzyłem w dialog i myślę, że tak jak sala ECS i sala BHP są bardzo blisko, tak i my jesteśmy siebie bliżej niż nam się wydaje.
Tekst pochodzi z 37 (1807) numeru „Tygodnika Solidarność”.