[Tylko u nas] Krysiak: Feministyczny "Mein Kampf", czyli jak trzech prowokatorów ośmieszyło gender-studies
![popkorn [Tylko u nas] Krysiak: Feministyczny](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16140764681d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b372ce9a18bbc645ea65789e19540eb0c356.jpg)
Nie każdy super bohater nosi płachtę
Świat nauk humanistycznych cierpi na ciężkie odrealnienie. Choroba ta trwa od dekad, bo przynajmniej od końca lat 60-tych. Pomijając materialne mury uniwersytetów, nawet sam język socjologii, kulturoznawstwa i innych „nauk krytycznych” jawi się niezrozumiałym. Heteronormatywność, gender-performance, cis-płciowość, TERFizm, freyseksualność, czy mikro-agresje – to tylko niektóre z absurdalnych konceptów zasilających jego slang. Dla postronnych może wydawać się to realną domeną wiedzy, poważną nauką, która odkrywa nie tylko świat, ale i swój własny potencjał.
Błąd! To wszystko fasada, za którą nie kryje się żaden dom. To majaki, które udają spójną wiedzę. Tego przynajmniej postanowiła dowieść trójka akademików - pani Pluckrose (pisarka) oraz panowie Lindsay (matematyk) i Boghossian (wykładowca akademicki) – publikując w 2017/2018r. serię kompletnie zmyślonych, kompletnie absurdalnych artykułów naukowych.
Opublikować artykuł to może każdy! - pomyśli może jakiś czytelnik. I to prawda! Nasza trójka za miejsce publikacji obrała sobie jednak tzn. peer-reviewed journals, czyli naukowe żurnale o (teoretycznie) najwyższych standardach admisji. Takie, w których kilku ekspertów z danej dziedziny dokonuje rewizji artykułu-kandydata i dopiero po licznych czytaniach i poprawkach, gdy spece są zadowoleni, dany artykuł jest publikowany.
Nasza trójka prowokatorów napisała takich artykułów-kandydatów ponad 20 w 10 miesięcy (przeciętny akademik z prawdziwej dziedziny nauki publikuje około jednego artykułu na rok), z czego cztery zostały opublikowane, a cztery dalsze dołączyłyby do ich grona, gdyby nie fakt, że prowokacja została zdemaskowana. Reszta nie została odrzucona dlatego, bo szwankowała w nich metodologia czy dane, ale dlatego, bo... teksty były „za mało radykalne”.
Jak bardzo absurdalne były te teksty? – pytałem sam siebie, poznając całą sprawę. Nie byłem przygotowany jednak na absurdalną rzeczywistość!
Psie gwałty i queerowy performance płci
„W jaki sposób ludzcy towarzysze kontrolują, wzmacniają i reagują na przemoc wśród psów? Jakie problemy otaczają queerowy performance płci i seksualności oraz jak wygląda ludzka reakcja na stosunki homoseksualne wśród czworonogów? I na koniec: czy psy cierpią z powodu opresji ze względu na przypisywaną im przez ludzi płeć?" - takie pytania zadawał jeden z opublikowanych przez prowokatorów artykuł. A żeby przetłumaczyć to z pseudo-naukowego na polski: z kim kopulują zwierzaki w parku i jak reagują na to ludzie, oraz dlaczego jest to element prześladowania gejów i kobiet?
Artykuł, mimo multum zagadnień, opierał się na prostym założeniu: ludzie przenoszą swoje uprzedzenia na psy i można to zaobserwować na spacerach. Trójka prowokatorów nakłamała więc, że zaobserwowała i przepytała kilka tysięcy osób w pewnym parku w Portland, w stanie Oregon. Dla zachowania anonimowości, żadne dane osobiste przepytywanych nie zostały zarejestrowane (jak więc żurnal odróżniał takie dane od tych wyssanych z palca? Wcale!), zanotowane zostały jednak psie imiona oraz „przypisywana im przez właścicieli płeć”. Obiektem obserwacji były też faktyczne psie genitalia, ale nie zrównywano ich z „płcią” - prawdopodobnie po to, by nie urazić potencjalnie transseksualnej tożsamości czworonogów.
Wnioski badania były zatrważające! Okazało się bowiem, że ataki seksualne hetero-psów na suki nie były karane. Przeciwnie, patriarchalni właściciele zachęcali swoje zwierzaki do wskakiwania na samice (takie są pewnie skutki braku Konwencji Stambulskiej...)! Co więcej, badanie wykazało też, że jeżeli dochodziło do przemocy, agresorami byli zawsze mężczyźni, którzy kopali suki – badacze „naliczyli” aż 39 takich przypadków. Co więcej, najbardziej prześladowane były psy z tendencjami homoseksualnymi – heteronormatywni właściciele reagowali ponoć panicznie na dwa samce próbujące w kopulację.
Wnioski artykułu były takie, że patriarchat promieniuje ze świata homo sapiens na inne gatunki (jeden rozdziałów tekstu nazywał się nawet „Psy represjonowane”) i że potencjalnym rozwiązaniem leczącym samczą dominacje u mężczyzn byłoby... prowadzanie ich samych na smyczach. I karanie, gdy zaczną się źle zachowywać. Gdyby prawo na to pozwalało, rzecz jasna.
Mimo kompletnie sfabrykowanych danych artykuł został nie tylko opublikowany - „Gender, Place & Culture - A Journal of Feminist Geography” (tak, istnieje feministyczna geografia!) nagrodził go jako „przykład idealnej pracy naukowej” w 25-lecie swojego istnienia.
Feminazistki
Dałoby się opublikować pełną nienawiści retorykę Hitlera jako naukowe mądrości? Nie tylko dałoBY się, ale już się DAŁO – bo to właśnie zrobiła nasza trójka w artykule pt. „Our Struggle is My Struggle", „Nasza walka jest moją walką”. Tak, nawet sam tytuł artykułu był dosłownym tłumaczeniem nazistowskiego bestsellera.
Żeby tekst został zaakceptowany, nie potrzeba było wiele. Trio napisało nowoczesny wstęp, a potem zaczęło żywcem cytować akwarelistę. Jedyną ważną zmianą była zamiana krytyki Żydów na krytykę... białych mężczyzn.
Specjaliści po fachu, oceniający artykuł, byli zachwyceni: według jednego z nich, tekst skupiał się na ważnym problemie i cechował się przemyślaną metodologią.
Tylnymi drzwiami
Heteroseksualni mężczyźni są transfobami, jeżeli wykluczają możliwość zbliżeń seksualnych z osobami z penisem. To dyskryminujące. I trzeba to zmienić.
Takie było założenie innego opublikowanego artykułu trójki prowokatorów. Największy problem autorzy (każdy artykuł pisany i publikowany był pod pseudonimem) widzieli w tym, że heteroseksualni mężczyźni nie są zainteresowani byciem pasywnym partnerem podczas analnej penetracji. Nie jest to jednak – jak nauczał artykuł – nic normalnego, nic inherentnego dla heteroseksualnych mężczyzn, a jedynie efekt wyuczonej homo- i transhisterii. Artykuł prezentował jednak rozwiązanie rzekomego problemu – ćwiczenie czyni bowiem mistrza! Heteroseksualnym mężczyznom tekst polecał regularną samo-penetrację, najpierw małymi, a potem większymi obiektami. To miało zwalczyć ich niechęć do całego zjawiska i uczynić z nich bardziej tolerancyjnych towarzyszy łóżkowych osób z zaburzeniami identyfikacji płciowej. Czego się wszak nie robi w imieniu Tolerancji?!
Jeden z recenzentów artykułu, który miał ocenić, czy zostanie on opublikowany, czy nie, nie mógł ukryć swojego zachwytu. „Przepraszam za tak wiele pytań, ale wasze badanie jest tak podniecające, że nie mogę się powstrzymać.” - napisał. Inny dodał zaś, że artykuł jest „fantastyczny”.
Wiele więcej – różnorodność głupoty
Ostatni opublikowany artykuł (inne czekały na publikację; cały proces może trwać miesiące lub lata) wyjaśniał, czemu otyłość powinna być postrzegana na równi z body-buildingiem. Jeszcze inny wskazywał restauracje z ładnymi kelnerkami jako gniazdo samczego upokarzania kobiet. Inny zaś noszący znamienny tytuł „Kiedy śmieją się z ciebie, a ty o tym nie wiesz...” - krytykował satyrę jako amplifikator ucisku w społeczeństwie.
W sumie o całej sprawie można by pisać w nieskończoność – Grievance Studies Affair, prowokacja genialnej trójki, jest źródłem śmiechu i grozy, które nadal nie wyschło. Wniosek z tej historii jednak jest krótki i spójny: Gender Studies nie są nauką i nie da się w nich odróżnić parodii od „na serio”.
Tylko co teraz z tym fantem zrobić, bo przecież Gender Studies od dawna nie są już tylko przedmiotem studiów na amerykańskich uczelniach. Tego rodzaju zajęcia są promowane jako poważny kierunek studiów i rzetelna nauka – również w Polsce.
Czy wolno krzywdzić młodych, wysyłając ich na taki kierunek? Jak traktować ludzi, którzy używają argumentów z Gender Studies w realnych dyskusjach? Czy śmiać się, czy płakać?
I może najważniejsze – kiedy Polska pójdzie w ślady Węgier, które w 2018r. odcięły publiczne finansowanie dla Gender Studies na państwowych uniwersytetach i wygnały precz ten zabobon paradujący jako prawdziwa nauka?