Powyborczy klimat na lewicy

Wbrew zapowiedziom wybory prezydenckie nie zakończyły sporu i nie rozstrzygnęły kwestii hegemonii po lewej stronie spektrum politycznego. Ostateczna rozgrywka ciągle jeszcze przed nami.
Poseł Adrian Zandberg Powyborczy klimat na lewicy
Poseł Adrian Zandberg / PAP/Rafał Guz

Co musisz wiedzieć?

  • W wyborach prezydenckich Adrian Zandberg zdobył 4, 86 proc. głosów, a Magdalena Biejat  4,23 proc. głosów.
  • Dla Nowej Lewicy porażka z kandydatem partii Razem była bolesna.
  • Razem  postanowiło postawić na bardziej antysystemową strategię.

 

Wierzę, że wicemarszałkini Senatu, Magdalena Biejat, w majowych wyborach prezydenckich zdobędzie znacząco lepszy wynik niż Adrian Zandberg i będzie to koniec Partii Razem” – mówił na początku roku w Studiu PAP wiceprzewodniczący Nowej Lewicy Andrzej Szejna. Bliski współpracownik Włodzimierza Czarzastego postawił sprawę jasno. Głównym politycznym celem Nowej Lewicy podczas kampanii prezydenckiej była próba anihilacji Partii Razem, co zapewniłoby formacji kierowanej przez Czarzastego i Biedronia pełną dominację na lewicy. Dla zbuntowanego lewicowca Adriana Zandberga i jego środowiska politycznego była to więc rozgrywka o najbardziej elementarny cel w polityce – przetrwanie. Szanse nie były wyrównane. Partia Razem nie miała funduszy na kampanię. W wyborach parlamentarnych politycy tej formacji startowali z list SLD (po wchłonięciu Wiosny Roberta Biedronia zmienionego w Nową Lewicę), przez co partia nie spełniła wymogów do otrzymania subwencji państwowej. W konsekwencji ugrupowanie Zandberga było jedyną większą partią biorącą udział w wyborach prezydenckich bez dostępu do publicznych środków. Co więcej, pod koniec zeszłego roku Razem przeżyło ogromny wstrząs wewnętrzny, jakim był rozłam partii, odejście ówczesnej współprzewodniczącej Magdaleny Biejat, grupy posłanek i senatorek, a także wielu członków tego ugrupowania, co spowodowało największy kryzys w historii tej formacji. Gdy Zandberg ogłosił swój start w wyborach, część liberalnych publicystów składało już jego i jego ugrupowanie do grobu.

Resztki Razem właśnie wymaszerowały na margines. O co jeszcze chodzi Zandbergowi?

–pytał na łamach tygodnika „Polityka” Rafał Kalukin.

Jednak w kwestii sporu na lewicy pierwsza tura wyborów prezydenckich przyniosła inne rozstrzygnięcie, niż zakładali bliscy obozowi władzy komentatorzy. Adrian Zandberg zdobył 952 821 głosów (4,86%), wyprzedzając Magdalenę Biejat (829 345 głosów – 4,23%), co – biorąc pod uwagę przywoływaną już przeze mnie różnicę politycznych potencjałów – należy traktować jako duży sukces Partii Razem. Sukces ten nie oznacza jednak politycznej dominacji. Ostatecznie oba wyniki, gdyby próbować przełożyć je na poparcie dla partii desygnujących oboje kandydatów, nie gwarantują nawet wejścia do Sejmu. Dla lewicy wybory prezydenckie zamiast obrazu politycznego nieboszczyka i triumfującego nad nim dominatora przyniosły obraz dwóch półżywych. Co wobec tego powinna zrobić każda z formacji, jeśli chce przetrwać? Spróbujmy się temu przyjrzeć.

 

Klęska Nowej Lewicy

Dla Nowej Lewicy zarówno wynik wyborczy Magdaleny Biejat, jak i „mijanka” z liderem Razem były z pewnością bolesnymi ciosami. „Nie będę was okłamywać, liczyłam na więcej” – mówiła zupełnie szczerze sama kandydatka podczas wieczoru wyborczego. Podobne, będące wyrazem rozczarowania, głosy było słychać z ust innych prominentnych polityków Nowej Lewicy. „Wynik był nie najgorszy, ale daleki od tego, czego moglibyśmy sobie życzyć. Potencjał Lewicy jest zdecydowanie większy” – mówił wiceszef klubu Lewicy Tomasz Trela na antenie TVP Info. Pytanie, czy rzeczywiście formacja kierowana przez Czarzastego i Biedronia miała realną szansę na uzyskanie większego poparcia? Otóż moim zdaniem nie. Uważam nawet, że gdyby politycy NL postawili w wyborach na kogoś wprost kojarzonego z ich formacją, to skończyłoby się to jeszcze większą katastrofą, bo to nie kandydatka, lecz stojąca za nią formacja były największym problemem w przekonywaniu wyborców. Magdalena Biejat w wielu miejscach swojego programu miała wiele sensownych prospołecznych postulatów, a jej wizerunek osoby rzeczowej, a przy tym sympatycznej i nieagresywnej, mógł przypaść do gustu części wyborców. Pozostaje pytanie o wiarygodność formacji, która kandydatkę desygnowała. Czy w przypadku Nowej Lewicy mamy jeszcze do czynienia z ugrupowaniem jakkolwiek lewicowym, czy też bezideową, cyniczną partią władzy, gotową na każde możliwe ustępstwo, by się przy tej władzy utrzymać? To, jak formacja ta odeszła od idei lewicowych, widać nawet na najbardziej elementarnym poziomie – sposobie uprawiania polityki. Tu warto pewne rzeczy przypomnieć.

 

Bez radykalizmu, bez podmiotowości, bez ambicji

Jeśli popatrzymy, czy to na dorobek intelektualny myślicieli lewicowych, czy na tradycję historyczną ruchu lewicowego, to możemy śmiało postawić tezę, że myśl lewicowa wzięła się ze sprzeciwu wobec sytuacji niesprawiedliwości społecznej, wobec wyzysku społecznego itd. To jest rzecz absolutnie kluczowa dla pojęcia lewicy. Konstrukcje polityczne w rodzaju państwa opiekuńczego pojawiają się dużo później, jako sposób walki z tymi nierównościami. Jednak tym, co cechowało myślenie lewicowe przez wiele lat, był pewien radykalizm, aż do pojęcia rewolucji włącznie. Lewica żyła przez dziesiątki lat ideami walki klasowej, zwycięstwa lewicy i zapanowania sprawiedliwości społecznej. Ten radykalizm był wręcz wpisany w DNA myślenia lewicowego i był również czynnikiem, którym lewica przez wiele lat przyciągała do siebie ludzi (z jednej strony przedstawicieli grup wykluczonych liczących na poprawę własnego losu, z drugiej przeważnie młodych idealistów nie godzących się z zastanym porządkiem świata). Można powiedzieć, że lewica stawiała pewne sprawy ostro i w tym kryła się jej polityczna siła. Tymczasem dzisiejsza lewica często to odrzuca. Dawna wiara, że społeczny gniew może mieć naturę transformacyjną dla świata w stronę bardziej sprawiedliwą, została zastąpiona przez przekonanie, że takie zjawiska, jak gniew społeczny czy bunt, są czymś z samej swojej natury podejrzanym. Z marzeń o byciu awangardą społecznych zmian pozostało niewiele, a nową polityczną rolą została obrona status quo poprzez głoszenie haseł o „odpowiedzialności za państwo” czy też „walce z radykalizmem”. Patrząc na Nową Lewicę, widać całą tę polityczną drogę. Od bywającego ostrym krytykiem balcerowiczowskiej transformacji SdRP, przez chodzącą na zgniłe kompromisy partię władzy SLD, do smutnego obrazu, który prezentuje dziś sobą Nowa Lewica. Brak jakkolwiek rozumianego „radykalizmu” połączony z postrzeganiem samych siebie jako części dzisiejszego systemu (a także jego obrońców) powoduje, że NL jest formacją pozbawioną nie tylko własnej podmiotowości, ale także wszelkiej politycznej ambicji. To skrajne podporządkowanie PO i jej liderom widać niemal na każdym kroku.

 

Przede wszystkim nie zaszkodzić PO

W czasie kampanii prezydenckiej Biejat nie chodziła na debaty do największej stacji informacyjnej, TV Republika, co z punktu widzenia politycznego było czystym szaleństwem. Co warto podkreślić, pierwszy decyzję o bojkotowaniu prawicowych mediów podjął sztab Rafała Trzaskowskiego. Sztab Biejat uczynił to później, powtarzając całą argumentację – niczym polityczny klon. Przed drugą turą wyborów prezydenckich kandydatka NL „oddała” swoje poparcie Trzaskowskiemu w zasadzie za darmo – trudno nazywać politycznym uzyskiem mgliste zapewnienia odnośnie do wsparcia programu mieszkaniowego lewicy.

To przecież naturalne, że będziemy głosować na Rafała Trzaskowskiego. My współrządzimy. Tu warunków nie może być

– mówił w radiowej Jedynce przywoływany już w tym tekście wiceszef klubu Lewicy Tomasz Trela.

Podobna uległość jest widoczna w kwestiach programowych. Przed wyborami lewica obiecywała wzrost płacy minimalnej o 7,5%. Oficjalna rządowa propozycja zakłada wzrost o 3% (co wobec inflacji daje zerową albo nawet ujemną podwyżkę). Nie słychać protestów polityków NL w tej sprawie. Od polityków Razem słyszałem, że gdy partia ta była jeszcze w jednym klubie z NL i chciała twardo postawić jakąś kwestię programową, to zjawiał się Włodzimierz Czarzasty i ogłaszał, że „nie zaryzykuje rozpadu koalicji”. Oczywiście można uznać, że tego typu opowiadania to jedynie czarna legenda rozgłaszana przez dawnego politycznego partnera. Niemniej cała postawa polityczna zarówno od strony komunikacyjnej, jak i realnego politycznego działania uwiarygodniają takie opowieści. Formacja Czarzastego kompletnie za darmo poparła wotum zaufania dla premiera Tuska, mimo iż gołym okiem widać, że obecna większość, jeśli chce myśleć o politycznym odbiciu, potrzebuje zmiany lidera. Słabość premiera była aż nadto widoczna w ostatnich dniach kampanii, a jego półprzytomna tyrada wygłoszona na antenie Polsatu, podczas której Tusk powoływał się na skazanego za pomówienia freakfightera Jacka Murańskiego w celu zaszkodzenia kantatowi PiS, z pewnością nie przysłużyła się końcówce kampanii Rafała Trzaskowskiego. Co więcej, exposé pokazało, że premier nie jest zdolny do żadnej autorefleksji. Jeśli liderzy Nowej Lewicy nie widzą, że obecna polityka pcha ich już nie w stronę politycznej nieistotności (to już się wydarzyło), lecz całkowitego zniknięcia ze sceny politycznej, to warunkiem niezbędnym dla przetrwania całej formacji jest wymiana takiego kierownictwa.

 

Razem na rozdrożu

Mimo podobnego wyborczego wyniku sytuacja w Razem po wyborach prezydenckich jest zupełnie inna. Formacja uniknęła śmierci, pokonała w symbolicznym pojedynku politycznego rywala, a co najważniejsze, na nowo uwierzyła w sens własnego istnienia. Razem, jak na lewicę przystało, znowu stało się formacją buntu wyrażającą gniew i niezadowolenie, a jej lider swoimi merytorycznymi wystąpieniami w debatach prezydenckich stał się jednym z najbardziej wyrazistych krytyków obecnego rządu. Pytanie: „Co dalej?” jest tu kwestia kluczową. Do kogo chce się zwracać Partia Razem po wyborach? W kampanii za swój target obrali niezadowolonych wyborców obecnej koalicji. Widać to zwłaszcza w przepływach wyborców w drugiej turze, gdzie 83,8% wyborców Zandberga zagłosowało na Trzaskowskiego. Kontynuacja tej strategii może zapewnić Razem bezpieczne przekroczenie progu wyborczego (rozczarowanych polityką obecnej koalicji wyborców z pewnością będzie przybywać), a w przyszłości rolę „języczka u wagi” przy tworzeniu kolejnego liberalno-lewicowego rządu. Części polityków Razem, z którymi rozmawiałem, taka rola wyraźnie odpowiada. W ich optyce razemowska lewica jest kimś w rodzaju zbawcy liberalnej demokracji przed „strasznym” prawicowym populizmem. Razem jest „strategicznym zasobem polskiej demokracji” – twierdzą niektórzy przedstawiciele tego ugrupowania. Jednak takie podejście ma liczne mankamenty.

Po pierwsze – Razem w takim układzie byłoby na trwałe skazane na rolę mniejszego partnera w koalicji, może gdzieniegdzie potrafiącego przewalczyć jakiś ważny dla siebie postulat, lecz ostatecznie skazanym na funkcję, w najlepszym razie, dokonującego korekty danej polityki, nigdy zaś ją projektującego. Po drugie – koncepcja Razem jako „zasobu strategicznego polskiej demokracji” to twór zrodzony z politycznych fantazji, którego w realnym świecie nikt nie chce i nie potrzebuje – co już teraz widać w hejcie wylewanym przez polityczny mainstream na Zandberga i jego formację. Wiara, że to się zmieni, jedynie utrudnia konfrontację z rzeczywistością. A ta wygląda następująco: w sytuacji, kiedy liberalny mainstream na całym świecie sięga po niedemokratyczne metody w celu spetryfikowania własnej władzy, dalsze opowiadanie społeczeństwu, że mamy do czynienia z konfrontacją między liberalnymi demokratami i prawicowymi autorytatystami, jest nie tylko sprzeczne z rzeczywistością, ale też politycznie niefunkcjonalne, gdyż utrudnia dotarcie do potencjalnego elektoratu. W drugiej turze wyborów prezydenckich na Karola Nawrockiego głosowały nie tylko grupy ekonomicznie lub symbolicznie tradycyjnie wykluczone (rolnicy, robotnicy, osoby bezrobotne, emeryci i renciści), ale także 53% ludzi młodych, w tym 45% uczniów i studentów. Tak jak pisałem w poprzednim numerze naszego tygodnika, obecny system, ze względu na swoją wykluczającą coraz większe grupy społeczne naturę, jest coraz powszechniej odrzucany. Prawica w Polsce widzi więcej i już teraz bierze udział w sporze na temat tego, jak ma wyglądać nowa społeczno-polityczna rzeczywistość, która zastąpi obecną. Jeśli lewica chciałaby do tego sporu przystąpić, powinna wykazać się dojrzałością i odwagą do przekroczenia ram własnego środowiska i jego fantazji. Taki kierunek w Razem od dawna wskazuje Paulina Matysiak. Jeszcze kilka miesięcy temu była za to poddawana ostracyzmowi w swoim środowisku politycznym.

Dziś, gdy rozmawiam z politykami Razem, widzę coraz większe zrozumienie dla prezentowanej przez nią postawy. Czy ten kierunek myślenia ostatecznie zwycięży? Na dziś trudno powiedzieć. Już w tych wyborach mogliśmy zaobserwować przepływy elektoratu między Adrianem Zandbergiem a... Sławomirem Mentzenem. Przynajmniej dla części elektoratu antysystemowego Razem może być potencjalną opcją wyboru. Czy politycy tej formacji będą mieli dość odwagi i umiejętności, by sięgnąć po to poparcie? Odpowiedź na to pytanie zdefiniuje nie tylko kwestię hegemona na lewicy, ale także całą przyszłość lewicy w Polsce na długie lata.  


 

POLECANE
Policja otoczyła restaurację w Wałbrzychu, w której zebrali się członkowie Ruchu Obrony Granic z ostatniej chwili
Policja otoczyła restaurację w Wałbrzychu, w której zebrali się członkowie Ruchu Obrony Granic

– W jednej z restauracji przebywa Robert Bąkiewicz z organizatorami zgromadzenia. Wraz z nimi około 7-8 osób w podeszłym wieku. Około 70 funkcjonariuszy policji w tym momencie pilnuje restauracji – informuje Telewizja Republika i pokazuje to, co dzieje się w sobotę w Wałbrzychu.

Trzęsienie ziemi w Pałacu Buckingham. Są przerażeni z ostatniej chwili
Trzęsienie ziemi w Pałacu Buckingham. Są przerażeni

Harry i Meghan planują nowe show. Pałac Buckingham obawia się kolejnych medialnych "bomb".

Polityk Polski 2050 przyznaje: Oczekiwano, że powstrzymam marszałka przed zwołaniem ZN Wiadomości
Polityk Polski 2050 przyznaje: "Oczekiwano, że powstrzymam marszałka przed zwołaniem ZN"

Wypowiedź marszałka Sejmu Szymona Hołowni, w której ujawnił, że próbowano namówić go do dokonania zamachu stanu, wywołała szeroką falę komentarzy wśród polityków. Głos zabrała również poseł Polski 2050 Barbara Oliwiecka, która przyznała, że otrzymała sygnały, iż powinna odwieść lidera swojego ugrupowania od decyzji o zwołaniu Zgromadzenia Narodowego.

Hołownia mówił o zamachu stanu. Jest reakcja Tuska z ostatniej chwili
Hołownia mówił o zamachu stanu. Jest reakcja Tuska

– Ostatnio mamy przykłady, jak niepoważne zachowanie albo niepoważne słowa mogą zrodzić bardzo poważne konsekwencje – stwierdził w sobotę premier Donald Tusk odnosząc się do słów marszałka Sejmu Szymona Hołowni o zamachu stanu.

Szeremeta zadebiutuje na mistrzostwach świata. Jest szansa na złoto? z ostatniej chwili
Szeremeta zadebiutuje na mistrzostwach świata. Jest szansa na złoto?

Julia Szeremeta po raz pierwszy weźmie udział w mistrzostwach świata, które zaplanowano w Liverpoolu między 4 a 14 września. Polski Związek Bokserski ogłosił już pełną listę zawodników reprezentujących Polskę na tym turnieju.

PKP Intercity wydał pilny komunikat z ostatniej chwili
PKP Intercity wydał pilny komunikat

Dodatkowa przerwa technologiczna w kanałach sprzedaży PKP IC w dniu 28 lipca 2025 r. – informuje w komunikacie PKP Intercity.

W rejonie Rzymu kolejne przypadki afrykańskiego wirusa. Służby alarmują z ostatniej chwili
W rejonie Rzymu kolejne przypadki afrykańskiego wirusa. Służby alarmują

Włoskie służby sanitarne alarmują – w regionie stołecznym Lacjum, obejmującym Rzym i okolice, odnotowano kolejne zachorowania na gorączkę Zachodniego Nilu, niebezpieczną chorobę wirusową przenoszoną przez komary.

Ta książka anonimowego dyplomaty może wstrząsnąć stosunkami niemiecko-polskimi i wyobrażeniem Polaków nt. Niemców tylko u nas
Ta książka anonimowego dyplomaty może wstrząsnąć stosunkami niemiecko-polskimi i wyobrażeniem Polaków nt. Niemców

Przedstawiamy naszym Czytelnikom fragment powstającej książki pod tytułem "Protokół rozbieżności" anonimowego, polskiego dyplomaty od lat pracującego w Niemczech. Książka w zbeletryzowanej formie opisuje szokujący stan stosunków polsko-niemieckich, a także różnego rodzaju postawy Niemców i Polaków.

Paraliż na europejskich lotniskach. Masowe strajki utrudnią podróż tysiącom turystów Wiadomości
Paraliż na europejskich lotniskach. Masowe strajki utrudnią podróż tysiącom turystów

W sobotę we Włoszech zaczęły się masowe strajki pracowników lotniskowych, które mogą poważnie wpłynąć na funkcjonowanie europejskiego ruchu lotniczego.

PiS ma powody do radości. Jest nowy sondaż z ostatniej chwili
PiS ma powody do radości. Jest nowy sondaż

Prawo i Sprawiedliwość jest najchętniej wybieraną partią polityczną w Polsce i ma dużą przewagę nad drugą Koalicją Obywatelską – wynika z badania Ipsos dla TVP.

REKLAMA

Powyborczy klimat na lewicy

Wbrew zapowiedziom wybory prezydenckie nie zakończyły sporu i nie rozstrzygnęły kwestii hegemonii po lewej stronie spektrum politycznego. Ostateczna rozgrywka ciągle jeszcze przed nami.
Poseł Adrian Zandberg Powyborczy klimat na lewicy
Poseł Adrian Zandberg / PAP/Rafał Guz

Co musisz wiedzieć?

  • W wyborach prezydenckich Adrian Zandberg zdobył 4, 86 proc. głosów, a Magdalena Biejat  4,23 proc. głosów.
  • Dla Nowej Lewicy porażka z kandydatem partii Razem była bolesna.
  • Razem  postanowiło postawić na bardziej antysystemową strategię.

 

Wierzę, że wicemarszałkini Senatu, Magdalena Biejat, w majowych wyborach prezydenckich zdobędzie znacząco lepszy wynik niż Adrian Zandberg i będzie to koniec Partii Razem” – mówił na początku roku w Studiu PAP wiceprzewodniczący Nowej Lewicy Andrzej Szejna. Bliski współpracownik Włodzimierza Czarzastego postawił sprawę jasno. Głównym politycznym celem Nowej Lewicy podczas kampanii prezydenckiej była próba anihilacji Partii Razem, co zapewniłoby formacji kierowanej przez Czarzastego i Biedronia pełną dominację na lewicy. Dla zbuntowanego lewicowca Adriana Zandberga i jego środowiska politycznego była to więc rozgrywka o najbardziej elementarny cel w polityce – przetrwanie. Szanse nie były wyrównane. Partia Razem nie miała funduszy na kampanię. W wyborach parlamentarnych politycy tej formacji startowali z list SLD (po wchłonięciu Wiosny Roberta Biedronia zmienionego w Nową Lewicę), przez co partia nie spełniła wymogów do otrzymania subwencji państwowej. W konsekwencji ugrupowanie Zandberga było jedyną większą partią biorącą udział w wyborach prezydenckich bez dostępu do publicznych środków. Co więcej, pod koniec zeszłego roku Razem przeżyło ogromny wstrząs wewnętrzny, jakim był rozłam partii, odejście ówczesnej współprzewodniczącej Magdaleny Biejat, grupy posłanek i senatorek, a także wielu członków tego ugrupowania, co spowodowało największy kryzys w historii tej formacji. Gdy Zandberg ogłosił swój start w wyborach, część liberalnych publicystów składało już jego i jego ugrupowanie do grobu.

Resztki Razem właśnie wymaszerowały na margines. O co jeszcze chodzi Zandbergowi?

–pytał na łamach tygodnika „Polityka” Rafał Kalukin.

Jednak w kwestii sporu na lewicy pierwsza tura wyborów prezydenckich przyniosła inne rozstrzygnięcie, niż zakładali bliscy obozowi władzy komentatorzy. Adrian Zandberg zdobył 952 821 głosów (4,86%), wyprzedzając Magdalenę Biejat (829 345 głosów – 4,23%), co – biorąc pod uwagę przywoływaną już przeze mnie różnicę politycznych potencjałów – należy traktować jako duży sukces Partii Razem. Sukces ten nie oznacza jednak politycznej dominacji. Ostatecznie oba wyniki, gdyby próbować przełożyć je na poparcie dla partii desygnujących oboje kandydatów, nie gwarantują nawet wejścia do Sejmu. Dla lewicy wybory prezydenckie zamiast obrazu politycznego nieboszczyka i triumfującego nad nim dominatora przyniosły obraz dwóch półżywych. Co wobec tego powinna zrobić każda z formacji, jeśli chce przetrwać? Spróbujmy się temu przyjrzeć.

 

Klęska Nowej Lewicy

Dla Nowej Lewicy zarówno wynik wyborczy Magdaleny Biejat, jak i „mijanka” z liderem Razem były z pewnością bolesnymi ciosami. „Nie będę was okłamywać, liczyłam na więcej” – mówiła zupełnie szczerze sama kandydatka podczas wieczoru wyborczego. Podobne, będące wyrazem rozczarowania, głosy było słychać z ust innych prominentnych polityków Nowej Lewicy. „Wynik był nie najgorszy, ale daleki od tego, czego moglibyśmy sobie życzyć. Potencjał Lewicy jest zdecydowanie większy” – mówił wiceszef klubu Lewicy Tomasz Trela na antenie TVP Info. Pytanie, czy rzeczywiście formacja kierowana przez Czarzastego i Biedronia miała realną szansę na uzyskanie większego poparcia? Otóż moim zdaniem nie. Uważam nawet, że gdyby politycy NL postawili w wyborach na kogoś wprost kojarzonego z ich formacją, to skończyłoby się to jeszcze większą katastrofą, bo to nie kandydatka, lecz stojąca za nią formacja były największym problemem w przekonywaniu wyborców. Magdalena Biejat w wielu miejscach swojego programu miała wiele sensownych prospołecznych postulatów, a jej wizerunek osoby rzeczowej, a przy tym sympatycznej i nieagresywnej, mógł przypaść do gustu części wyborców. Pozostaje pytanie o wiarygodność formacji, która kandydatkę desygnowała. Czy w przypadku Nowej Lewicy mamy jeszcze do czynienia z ugrupowaniem jakkolwiek lewicowym, czy też bezideową, cyniczną partią władzy, gotową na każde możliwe ustępstwo, by się przy tej władzy utrzymać? To, jak formacja ta odeszła od idei lewicowych, widać nawet na najbardziej elementarnym poziomie – sposobie uprawiania polityki. Tu warto pewne rzeczy przypomnieć.

 

Bez radykalizmu, bez podmiotowości, bez ambicji

Jeśli popatrzymy, czy to na dorobek intelektualny myślicieli lewicowych, czy na tradycję historyczną ruchu lewicowego, to możemy śmiało postawić tezę, że myśl lewicowa wzięła się ze sprzeciwu wobec sytuacji niesprawiedliwości społecznej, wobec wyzysku społecznego itd. To jest rzecz absolutnie kluczowa dla pojęcia lewicy. Konstrukcje polityczne w rodzaju państwa opiekuńczego pojawiają się dużo później, jako sposób walki z tymi nierównościami. Jednak tym, co cechowało myślenie lewicowe przez wiele lat, był pewien radykalizm, aż do pojęcia rewolucji włącznie. Lewica żyła przez dziesiątki lat ideami walki klasowej, zwycięstwa lewicy i zapanowania sprawiedliwości społecznej. Ten radykalizm był wręcz wpisany w DNA myślenia lewicowego i był również czynnikiem, którym lewica przez wiele lat przyciągała do siebie ludzi (z jednej strony przedstawicieli grup wykluczonych liczących na poprawę własnego losu, z drugiej przeważnie młodych idealistów nie godzących się z zastanym porządkiem świata). Można powiedzieć, że lewica stawiała pewne sprawy ostro i w tym kryła się jej polityczna siła. Tymczasem dzisiejsza lewica często to odrzuca. Dawna wiara, że społeczny gniew może mieć naturę transformacyjną dla świata w stronę bardziej sprawiedliwą, została zastąpiona przez przekonanie, że takie zjawiska, jak gniew społeczny czy bunt, są czymś z samej swojej natury podejrzanym. Z marzeń o byciu awangardą społecznych zmian pozostało niewiele, a nową polityczną rolą została obrona status quo poprzez głoszenie haseł o „odpowiedzialności za państwo” czy też „walce z radykalizmem”. Patrząc na Nową Lewicę, widać całą tę polityczną drogę. Od bywającego ostrym krytykiem balcerowiczowskiej transformacji SdRP, przez chodzącą na zgniłe kompromisy partię władzy SLD, do smutnego obrazu, który prezentuje dziś sobą Nowa Lewica. Brak jakkolwiek rozumianego „radykalizmu” połączony z postrzeganiem samych siebie jako części dzisiejszego systemu (a także jego obrońców) powoduje, że NL jest formacją pozbawioną nie tylko własnej podmiotowości, ale także wszelkiej politycznej ambicji. To skrajne podporządkowanie PO i jej liderom widać niemal na każdym kroku.

 

Przede wszystkim nie zaszkodzić PO

W czasie kampanii prezydenckiej Biejat nie chodziła na debaty do największej stacji informacyjnej, TV Republika, co z punktu widzenia politycznego było czystym szaleństwem. Co warto podkreślić, pierwszy decyzję o bojkotowaniu prawicowych mediów podjął sztab Rafała Trzaskowskiego. Sztab Biejat uczynił to później, powtarzając całą argumentację – niczym polityczny klon. Przed drugą turą wyborów prezydenckich kandydatka NL „oddała” swoje poparcie Trzaskowskiemu w zasadzie za darmo – trudno nazywać politycznym uzyskiem mgliste zapewnienia odnośnie do wsparcia programu mieszkaniowego lewicy.

To przecież naturalne, że będziemy głosować na Rafała Trzaskowskiego. My współrządzimy. Tu warunków nie może być

– mówił w radiowej Jedynce przywoływany już w tym tekście wiceszef klubu Lewicy Tomasz Trela.

Podobna uległość jest widoczna w kwestiach programowych. Przed wyborami lewica obiecywała wzrost płacy minimalnej o 7,5%. Oficjalna rządowa propozycja zakłada wzrost o 3% (co wobec inflacji daje zerową albo nawet ujemną podwyżkę). Nie słychać protestów polityków NL w tej sprawie. Od polityków Razem słyszałem, że gdy partia ta była jeszcze w jednym klubie z NL i chciała twardo postawić jakąś kwestię programową, to zjawiał się Włodzimierz Czarzasty i ogłaszał, że „nie zaryzykuje rozpadu koalicji”. Oczywiście można uznać, że tego typu opowiadania to jedynie czarna legenda rozgłaszana przez dawnego politycznego partnera. Niemniej cała postawa polityczna zarówno od strony komunikacyjnej, jak i realnego politycznego działania uwiarygodniają takie opowieści. Formacja Czarzastego kompletnie za darmo poparła wotum zaufania dla premiera Tuska, mimo iż gołym okiem widać, że obecna większość, jeśli chce myśleć o politycznym odbiciu, potrzebuje zmiany lidera. Słabość premiera była aż nadto widoczna w ostatnich dniach kampanii, a jego półprzytomna tyrada wygłoszona na antenie Polsatu, podczas której Tusk powoływał się na skazanego za pomówienia freakfightera Jacka Murańskiego w celu zaszkodzenia kantatowi PiS, z pewnością nie przysłużyła się końcówce kampanii Rafała Trzaskowskiego. Co więcej, exposé pokazało, że premier nie jest zdolny do żadnej autorefleksji. Jeśli liderzy Nowej Lewicy nie widzą, że obecna polityka pcha ich już nie w stronę politycznej nieistotności (to już się wydarzyło), lecz całkowitego zniknięcia ze sceny politycznej, to warunkiem niezbędnym dla przetrwania całej formacji jest wymiana takiego kierownictwa.

 

Razem na rozdrożu

Mimo podobnego wyborczego wyniku sytuacja w Razem po wyborach prezydenckich jest zupełnie inna. Formacja uniknęła śmierci, pokonała w symbolicznym pojedynku politycznego rywala, a co najważniejsze, na nowo uwierzyła w sens własnego istnienia. Razem, jak na lewicę przystało, znowu stało się formacją buntu wyrażającą gniew i niezadowolenie, a jej lider swoimi merytorycznymi wystąpieniami w debatach prezydenckich stał się jednym z najbardziej wyrazistych krytyków obecnego rządu. Pytanie: „Co dalej?” jest tu kwestia kluczową. Do kogo chce się zwracać Partia Razem po wyborach? W kampanii za swój target obrali niezadowolonych wyborców obecnej koalicji. Widać to zwłaszcza w przepływach wyborców w drugiej turze, gdzie 83,8% wyborców Zandberga zagłosowało na Trzaskowskiego. Kontynuacja tej strategii może zapewnić Razem bezpieczne przekroczenie progu wyborczego (rozczarowanych polityką obecnej koalicji wyborców z pewnością będzie przybywać), a w przyszłości rolę „języczka u wagi” przy tworzeniu kolejnego liberalno-lewicowego rządu. Części polityków Razem, z którymi rozmawiałem, taka rola wyraźnie odpowiada. W ich optyce razemowska lewica jest kimś w rodzaju zbawcy liberalnej demokracji przed „strasznym” prawicowym populizmem. Razem jest „strategicznym zasobem polskiej demokracji” – twierdzą niektórzy przedstawiciele tego ugrupowania. Jednak takie podejście ma liczne mankamenty.

Po pierwsze – Razem w takim układzie byłoby na trwałe skazane na rolę mniejszego partnera w koalicji, może gdzieniegdzie potrafiącego przewalczyć jakiś ważny dla siebie postulat, lecz ostatecznie skazanym na funkcję, w najlepszym razie, dokonującego korekty danej polityki, nigdy zaś ją projektującego. Po drugie – koncepcja Razem jako „zasobu strategicznego polskiej demokracji” to twór zrodzony z politycznych fantazji, którego w realnym świecie nikt nie chce i nie potrzebuje – co już teraz widać w hejcie wylewanym przez polityczny mainstream na Zandberga i jego formację. Wiara, że to się zmieni, jedynie utrudnia konfrontację z rzeczywistością. A ta wygląda następująco: w sytuacji, kiedy liberalny mainstream na całym świecie sięga po niedemokratyczne metody w celu spetryfikowania własnej władzy, dalsze opowiadanie społeczeństwu, że mamy do czynienia z konfrontacją między liberalnymi demokratami i prawicowymi autorytatystami, jest nie tylko sprzeczne z rzeczywistością, ale też politycznie niefunkcjonalne, gdyż utrudnia dotarcie do potencjalnego elektoratu. W drugiej turze wyborów prezydenckich na Karola Nawrockiego głosowały nie tylko grupy ekonomicznie lub symbolicznie tradycyjnie wykluczone (rolnicy, robotnicy, osoby bezrobotne, emeryci i renciści), ale także 53% ludzi młodych, w tym 45% uczniów i studentów. Tak jak pisałem w poprzednim numerze naszego tygodnika, obecny system, ze względu na swoją wykluczającą coraz większe grupy społeczne naturę, jest coraz powszechniej odrzucany. Prawica w Polsce widzi więcej i już teraz bierze udział w sporze na temat tego, jak ma wyglądać nowa społeczno-polityczna rzeczywistość, która zastąpi obecną. Jeśli lewica chciałaby do tego sporu przystąpić, powinna wykazać się dojrzałością i odwagą do przekroczenia ram własnego środowiska i jego fantazji. Taki kierunek w Razem od dawna wskazuje Paulina Matysiak. Jeszcze kilka miesięcy temu była za to poddawana ostracyzmowi w swoim środowisku politycznym.

Dziś, gdy rozmawiam z politykami Razem, widzę coraz większe zrozumienie dla prezentowanej przez nią postawy. Czy ten kierunek myślenia ostatecznie zwycięży? Na dziś trudno powiedzieć. Już w tych wyborach mogliśmy zaobserwować przepływy elektoratu między Adrianem Zandbergiem a... Sławomirem Mentzenem. Przynajmniej dla części elektoratu antysystemowego Razem może być potencjalną opcją wyboru. Czy politycy tej formacji będą mieli dość odwagi i umiejętności, by sięgnąć po to poparcie? Odpowiedź na to pytanie zdefiniuje nie tylko kwestię hegemona na lewicy, ale także całą przyszłość lewicy w Polsce na długie lata.  



 

Polecane
Emerytury
Stażowe