[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Kamanda Kamali Harris chce zaorać wszystko
– Co się stało w Waszyngtonie?
– No cóż, ludzie byli wkurzeni, szczególnie wyborcy republikańscy, a najbardziej wśród nich twardzi zwolennicy prezydenta Trumpa. Przez długi czas czuli się wykluczeni, opluwani i pogardzani przez możnych USA. A wierzyli, że Trump ich docenia jako amerykańskich patriotów. W Waszyngtonie zjawili się gniewni, przekonani, że Demokraci ukradli im wybory. Czyli że wybory sfałszowano. Trump powitał ich odpowiednio i zagrzewał do walki. Mówił o „ukradzionych wyborach” i procesie legalizowania tego w Kongresie dokładnie w tym samym czasie. Wiwatowało na jego cześć ze 150 tysięcy osób. Część tłumu po takich słowach poszła na Kapitol. Trump nie wiedział, co sam rozpętał; zachował się tak nieodpowiedzialnie jak gardzący jego zwolennikami liberalni, postępowi przeciwnicy. Większość z tych, która poszła na Kapitol, zachowywała się raczej spokojnie, ale wielu było nabuzowanych.
Ponadto tłum był infiltrowany radykałami lewicowymi z Antify i Black Lives Matter. No i byli rozmaici zadymiarze. Dochodziło nawet do tego, że niektórzy ludzie z tego tłumu odpędzali zadymiarzy, niektórych lewackich, przeszkadzali im niszczyć mienie i budynki. No i naturalnie bal miała grupa wielkich dziwaków, a wśród nich nawiedzony aktor, który się przebrał za szamana czy wikinga. Z tego wszystkiego jednak wyszedł wjazd do templum amerykańskiej demokracji, w którą większość wjeżdżających przestało po wyborach wierzyć. I udało im się na kilka godzin zastopować głosowanie. W trakcie zdarzenia w większości wypadków wszystko odbyło się raczej spokojnie. Pochodzili trochę, poniszczyli trochę, naśmiecili dużo. Ale w dwóch wypadkach było bardzo ostro: zginął policjant, którego pobito gaśnicą, oraz zginęła dziewczyna, weteran Air Force, do której strzelił spanikowany, źle wyszkolony policjant. Generalnie był to wjazd ludzi wściekłych na to, że zostali wykluczeni, sfałszowano bowiem wybory. Podobne demonstracje odbywały się w całych Stanach Zjednoczonych, ale bez takiego dramatycznego finału.
– Czy możliwe, żeby to była prowokacja wymierzona w Donalda Trumpa?
– Aby prowokacja wyszła, ludzie muszą być nastawieni w taki sposób, aby było ich łatwo sprowokować. Jak powiedziałem, ludzie byli wściekli, tłum infiltrowali lewacy, ale tłum miał własny cel: zaprotestować przeciwko prawdziwym czy rzekomym fałszerstwom wyborczym, popędzić skorumpowanych polityków. Natomiast liberałowie i inni postępowcy naturalnie wykorzystali tę zadymę przeciwko Trumpowi. Proszę zauważyć, że od tego czasu skulił ogon pod siebie i właściwie milczy. Już nie szaleje buńczucznie. Wylewa się na niego fala nienawiści i nie wygląda na to, aby w tej chwili miał wolę walki. Wydaje się, że skończył ten mecz.
– Czy przemysł nienawiści skierowany dziś przeciwko Trumpowi to metody przećwiczone wcześniej w Polsce, np. przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu?
– Nie. To stara jak świat czarna propaganda. Jest to jedno z narzędzi sprawowania władzy (tools of statecraft). My ją nazywamy „Rufmord”, czyli mord na reputacji. Już w czasach antycznych go stosowano – rozsiewano trujące plotki. Opowiadano na przykład niesmaczne kawały. Proszę pamiętać, że humor jest chyba jednym z najbardziej wyrafinowanych sposobów agresji. Metodę Rufmord do perfekcji doprowadził Komintern. W naszych czasach jest to wszystko niemożebnie amplifikowane przez media korporacyjne i media społecznościowe. Wypuszcza się paradygmat ataku, agentura rozprowadza główne wątki, a użyteczni idioci to powielają dziesiątki milionów razy. Śp. Lech Kaczyński padł właśnie ofiarą tego typu ataków. Najważniejsze w tej sytuacji jest, aby osoba atakowana zignorowała atak. Natomiast do kontrataku powinni przystąpić jego przyjaciele i zwolennicy. Automatycznie i w rozmaitej formie: od najbardziej subtelnej do najbardziej brutalnej. Bo jak mawiał sto lat temu Mieczysław Jałowiecki, książę pierejesławski: „na chamstwo odpowiada się jeszcze większym chamstwem”. Bo inaczej małpiarnia nie kapuje i dalej sobie pozwala. Trzeba tę lekcję sobie przyswoić.
– Czy koncerny Big Tech decydują dziś, kto będzie prezydentem USA i co prezydent USA może powiedzieć swoim wyborcom?
– Big Tech i Big Pharma oraz inne ośrodki oligarchiczne mają niewspółmiernie dużo – za dużo do powiedzenia w amerykańskiej republice. Nie decydują, kto będzie prezydentem, ale wspierają rzeką złota tych, których preferują, a już na pewno tych, którzy mają szansę. Nie wspierali Trumpa; dla oligarchów to był wielki szok, że taki człowiek wygrał. I teraz otwarcie oraz w ukryciu (fundusze, propaganda, algorytmy i cenzura!) robili wszystko, aby nie wygrał.
– Dziś to one decydują, co „ma prawo” powiedzieć urzędujący prezydent USA. Silniejsze są od państwa?
– Big Tech czy w ogóle Wielki Kapitał jest tak silny, jak mu się na to pozwoli. Na przykład w Chinach klęczą na kolanach i miauczą, bo tam totalitarne państwo komunistyczne tego od nich wymaga. Kolaborują, jak trzeba. I nie ośmielają się nikogo strofować czy też odłączać od Facebooka czy innych ustrojstw. Tutaj, w USA, Big Tech i inni wyzyskują słabość demokracji, która została zdominowana przez opcję liberalną, otwartą. I pozwalają sobie na wiele, naturalnie „w imię wolności”. Ale wolności ograniczonej do tego, co Big Tech służy.
– Donald Trump zapowiada w przemówieniu „początek wielkiej podróży”. Co to znaczy?
– To może znaczyć wszystko. A dla jego zwolenników oznacza to, że będzie kontynuował wspólny marsz z nimi. Tak to odbierają. Pytanie jest, w jakiej formie? Założy nową partię? Ugruntuje swoją dominację w Partii Republikańskiej przez wycięcie mydłkowatych łże-konserwatystów z przywództwa? Doradzam, aby po prostu wpakował swoją fortunę w utworzenie imperium medialnego, również mediów społecznościowych. Wszystkie opcje są możliwe – naraz i osobno.
– Dlaczego wcześniej nikt takich konkurencyjnych social mediów nie założył? Przecież było wiadomo, że istniejące są w rękach lewicy.
– Nie wszystkie były w rękach lewicy, a tylko część. Reszta doszlusowała, bo taki duch czasów. Wielcy kapitaliści to często świnie, które się dostosowują do sytuacji zastanej. Byleby robić kasę. W tym sensie kapitalizm jest najbardziej wydolnym systemem rozwoju gospodarczego, ale jego problemem są kapitaliści, którzy są amoralni. Czyli problemem kapitalizmu są kapitaliści. Z drugiej strony problemem socjalizmu jest socjalizm, który wszystko niszczy. Ale wracając do mediów społecznościowych, to nieprawda, że istnieje tylko Big Tech. To prawda, że jego właściciele i szefowie chcą mieć monopol i niszczą wszelką konkurencję. Ale my mamy Parler.com czy Gab.com zamiast Twittera, Duckduckgo.com zamiast Google. Ludzie zaczynają masowo opuszczać Facebooka. Od dawna tworzy się alternatywa internetowa, którą teraz trzeba promować. Na przykład moja żona na Boże Narodzenie dała mi domenę marekchodakiewicz.com. Będę tam wieszał wszystko, co piszę. Ta alternatywa, mimo szalonego zwalczania przez Big Tech, powstaje właśnie dzięki kapitalizmowi, czyli wolnemu rynkowi. Dzięki inicjatywie oddolnej maluczkich i łasce zwykłych ludzi, czyli klientów, możni zobaczą, że stracą biznes. Niektórzy padną. Czy pamięta Pan Myspace.com? Wyglądało to na równorzędne do Facebooka. I co? Zniknęło, bo okazało się kiepskie, nie potrafiło konkurować. I FB je zniszczył i wchłonął.
– Czy obecny, a być może i przyszły konflikt wewnętrzny może sprawić, że Stany Zjednoczone stracą pozycję największego mocarstwa na rzecz Chin?
– Wszystko może się zdarzyć. Ale niekoniecznie za jednym zamachem, chyba że Chiny zaatakują i zwyciężą w III wojnie światowej. Wtedy Ameryka może się rozpaść natychmiast albo po prostu zniknąć. Ale nie zakładam takiego czarnego scenariusza. Można raczej nastawiać się na konflikt regionalny, który zresztą już jest, chociaż nie jest jeszcze gorący. Jest cyberwojna, wojna gospodarcza, wojna informacyjna. W tej chwili w Waszyngtonie, DC, panuje atmosfera schyłkowego imperium bizantyjskiego, gdzieś w XI wieku. Czyli jeszcze ponad 400 lat przed upadkiem. Ale patrioci nie zgadzają się na to i jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.
– Czy pod rządami Joe Bidena i Kamali Harris USA staną się, jak UE, jednym z ośrodków neomarksistowskiej rewolucji?
– Ależ USA już jest głównym ośrodkiem. To właśnie w Ameryce przygotowano ostatnią odsłonę rewolucji socjalistycznej. To właśnie stąd fanaberie te rozlały się na świat. Naturalnie zapożyczono z arsenału europejskiego i sowieckiego lewactwa, ale formuła rewolucji seksualnej jest nowa, tak samo rewolucji rasistowskiej „sprawiedliwości społecznej”. To wszystko przetestowano najpierw u nas, zanim trafiło nad Wisłę czy gdzie indziej.
– To w jaki sposób i w jakich segmentach rewolucja Kamali Harris zmieni USA?
– Ambicja Harris i jej kamandy nie zna ograniczeń. Chcą zaorać wszystko i nasypać soli w glebę, tak aby nic normalnego nie wyrosło. Będzie się to odbywało nie tylko na szczeblu federalnym, ale na każdym innym – od powiatowego w górę. Nie przepuszczą nikomu i niczemu. Jak nie uda im się uchwalić odpowiednich ustaw, to wprowadzą biurokratyczne regulacje bez konsultacji z kimkolwiek. Ale czy im się uda, to inna sprawa. W tej chwili to naprawdę zależy od ludzi zwykłych – jak to komuna mówiła, a postkomuna powtarza – od „roboli” i „śrubokrętów”. Tutaj nazywamy ich „Joe Sixpack” (Józek od sześciu piw) albo „Jane Winecooler” (Janka od rozwodnionego winka). Jak będzie solidarność narodowa, jak ci ludzie nie dadzą się stłamsić, to mamy szanse, będzie konserwatywna, narodowa, populistyczna reakcja.
– Czy budowany jest jakiś konserwatywny „ruch oporu”?
– Ruch oporu istnieje. Ale jest embrionalny i ma charakter getta. Naturalnie są jednostki, które starają się temu przeciwstawiać w rozmaity sposób (e.g., ucząc dzieci w domu, a nie w zainfekowanych lewactwem szkołach publicznych czy prywatnych), ale większość jest bezsilna i neutralizowana. Kluczowy dla terroru rewolucyjnego jest sojusz między uczelniami, gdzie tę rewolucję politycznej poprawności wymyślono, państwem, które pilnuje, aby rewolucja wygrywała za pomocą prawodawstwa i biurokracji, oraz wielkimi korporacjami (w tym medialnymi – Big Tech), które wymuszają, aby zdobycze rewolucji również obowiązywały w prywatnych firmach oraz w życiu prywatnym. Ruch oporu jest w powijakach. Przeciętny Amerykanin ma świadomość dużo mniejszą niż przeciętny Polak, który przeżył komunę. A małolaty – takie jak „Julki” – są na porównywalnym poziomie zniewolenia i ignorancji i tu, i nad Wisłą.
– Czy Stanom Zjednoczonym grozi wojna domowa?
– Jest to niestety jedna z możliwych opcji. Nie pójdziem żywo w trumnę. Wśród patriotów są nawet tacy, którzy tego chcą. Ale ja nie jestem optymistą. Tutejsza komuna – jak bolszewicy – opanuje najważniejsze centra i będzie rozprawiać się z konserwatywnymi gniazdami oporu pojedynczo aż do skutku.
– Jak zmienią się priorytety amerykańskiej polityki zagranicznej?
– Na szczęście biurokracji zajmuje dużo czasu, aby sprawy zagraniczne przearanżować. To jest natura bestii bez względu na to, kto wybory wygrywa. Demokraci są deklaratywnie antyrosyjscy (bo Trump to rzekomo „ruski agent”, a Putina największy grzech, że jest LGBT). Warszawa będzie mogła na tym coś ugrać, o ile MSZ potrafi, w co wątpię. Bardzo ważne jest, aby bronić projekt Intermarium, którego Demokraci nie lubią. Trudna sprawa, nie ma tutaj w DC lobby, ale nie ma zrozumienia, jak takie rzeczy naprawdę funkcjonują.
– Niemcy „dostaną Europę Wschodnią w lenno”?
– Jest to jedna z opcji. Tak byłoby najłatwiej. Z błogosławieństwem Waszyngtonu wolna ręka dla Berlina zakamuflowana jako wola Brukseli. Inna opcja to oddanie Intermarium Moskwie. Albo przyzwolenie na kondominium niemiecko-rosyjskie w wersji soft. Trzeba tak manewrować, aby nawet Demokratom wydawało się, że opłaca się utrzymać Trójmorze jako obszar suwerenny. Trzeba stworzyć odpowiednią narrację i powołać właściwe lobby w Waszyngtonie.
– Czego Polacy mogą się spodziewać po zmianie na fotelu prezydenta Stanów Zjednoczonych?
– Należy się spodziewać rozmaitych szaleństw, w tym szczególnie badziewi niszczącego gospodarkę New Green Deal [Zielony Ład – przyp. red.], który wprowadzi ekstremalne rozwiązania tzw. ochrony środowiska, oraz dalszych odsłon rewolucji LGBT.
– Jak w tej sytuacji powinna sobie radzić Polska?
– Jak zawsze: z humorem. Przeczekać. Jeśli RP nie ma elit, które takie sprawy rozumieją (poza jednostkami) ani nie potrafią sobie z tym radzić (chyba że na kolanach), to trzeba udawać, że się z tym zgadzamy otwarcie, a w ukryciu sabotować jak najbardziej i odrzucać. Rżnąć głupa, bo na nic innego sił nie ma.
Wywiad pochodzi z Tygodnika Solidarność