Wokalista Bartek Królik o problemach zdrowotnych: Mówiono mi, że mam stwardnienie rozsiane

– Obecnie jesteś dla mnie bardziej kierownikiem muzycznym, artystycznym niż solowym muzykiem.
– Coś w tym jest. Tak mnie życie pokierowało. Każdy artysta, który przejdzie przez wszystkie etapy i zakamarki muzyki, ma możliwość sprawdzenia się w tych rolach, które zawarłeś w pytaniu. Zaczynałem od grania w cyrku, grałem też na weselach oraz przy okazji różnych okoliczności. Przeszedłem wszystkie etapy, byłem zarówno na muzycznym zmywaku, jak i na muzycznych salonach.
– Co to jest muzyczny zmywak?
– To określenie jest dość pejoratywne. Nie jest to sztuka wysokich lotów, a raczej tylko chałtura.
- "Wdzierają się do domów". Niemcy w kłopocie
- Ważny komunikat dla mieszkańców Gdańska
- Decyzja sądu ws. koncesji dla Telewizji Republika i wPolsce24. Jest reakcja KRRiT
- Komunikat dla mieszkańców Warszawy
- OpenAI szykuje rewolucję w świecie sztucznej inteligencji. Chodzi o ChatGPT
- GiS ostrzega. Te objawy powinny zaniepokoić
- Wybuch w szkole we Wrocławiu. Ewakuowano 150 osób
- Wieloryb zaskoczył turystów w Zatoce Gdańskiej. Nagranie podbija sieć
- Komunikat dla mieszkańców Szczecina
Etap występów muzycznych w cyrku
– Kiedy zacząłeś grać w cyrku?
– Kiedy miałem 18 lat. Grałem na gitarze basowej. Dwa razy byłem na tzw. zimówce, czyli pracowałem w święta i sylwestra. Mam za sobą granie na dwudziestostopniowym mrozie w cyrku. Parafrazując więc popularne powiedzenie: Kto grał w takich warunkach, ten się w cyrku nie śmieje.
– Co to był za cyrk?
– Circus Royal w Holandii. Nazwy drugiego nie pamiętam. Cyrki w Holandii wspierane są przez króla i królową. To oni zezwalają na to, żeby cyrki funkcjonowały w swoim „światku”. Pół legalnie, pół nie. Król wyznacza miejsca, w których cyrk może pracować. Dzieją się tam dantejskie sceny. A w takim środowisku zarobiłem pierwsze pieniądze. Później pracowałem w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie, gdzie trafiłem na salony [śmiech].
– Chłopak z Mrągowa podbija warszawskie salony [śmiech]. Grałeś na Pikniku Country?
– Oczywiście, że tak.
– Wróćmy do cyrku. Jak nastolatek dostaje tam robotę?
– Przez totalny przypadek. Kolega zadzwonił do mnie z pytaniem, czy jadę z nim grać w hotelu, tzw. ekskluzywny kotlet. Zadzwoniłem do rodziców, zgodzili się na mój wyjazd. Pożyczyli mi parę złotych. Wsiadłem do małego dziewięcioosobowego busika, gdzie wszyscy jarali szlugi przez całą drogę do Holandii. Wysiadłem cały wysuszony i żółty od dymu. Noga wpadła w warstwę błota.
– To był zwiastun przygody z muzycznym biznesem.
- Coś w tym jest [śmiech]. Przedsmak ciemnej strony show-biznesu. W każdym razie ja w tym laczku stoję w błocie, myśląc, że gram w hotelu ekskluzywnego kotleta w garniturkach, a wylądowałem w barakach ze szczurami.
– Na jakim instrumencie grałeś, skoro dopiero po tej pracy kupiłeś swój pierwszy, profesjonalny instrument muzyczny?
– Grałem na podstawowej wersji instrumentu, z którego dało się wydobyć dźwięki na tyle skutecznie, żeby móc zarobić na życie.
– Jak widać, dałeś radę.
– Tak. Dałem radę.
– A potem Teatr Muzyczny Roma. To był przeskok.
Tak. To był spory przeskok. W międzyczasie utrata zdrowia i pierwszy udar. Można powiedzieć, że trochę Roma się do tego przyczyniła, bo na własne życzenie zrobiłem sobie dwa dni bez snu w czasie, gdy miałem niezdiagnozowane nadciśnienie. A nieleczone nadciśnienie grozi udarem. Ten pierwszy udar był źle zdiagnozowany i przez wiele lat żyłem ze złą wiedzą na temat swojej choroby, wręcz śmiertelną. Mówiono mi, że mam stwardnienie rozsiane. Dopiero 5–6 lat temu miałem drugi udar, którym mogłem się zająć na poważnie. Jedna lekarka z Łomianek bardzo mi pomogła. Wzięła grubą teczkę z papierami, przejrzała to wszystko jak dr House i stwierdziła, że jestem nieleczony od wielu lat i mam to, to i to
– I człowiek żyje w głębokiej niewiedzy. Diagnozujcie się.
– Wy, muzycy, którzy zarywacie noce i którym wydaje się, że jesteście niezniszczalni, dbajcie o swoje zdrowie.
– Ile miałeś lat, kiedy grałeś w Romie?
– 19–20 lat. Wtedy przyjechałem do Warszawy.
- Karol Nawrocki na Marszu 1000-lecia Królestwa Polskiego i 500-lecia Hołdu Pruskiego: Polska była sercem cywilizacji
- "Zatrzasnęli drzwi na mojej nodze". Rzecznik Karola Nawrockiego ujawnia kulisy debaty prezydenckiej
- Wokalista Bartek Królik o problemach zdrowotnych: Mówiono mi, że mam stwardnienie rozsiane
- Drony to klucz do nowoczesnej obronności Polski
Występy w warszawskich klubach muzycznych
– Co było potem?
– W międzyczasie kluby muzyczne w Warszawie, w których toczyło się klubowe życie stolicy. To była Piekarnia, Muza, Paragraf 51. Tam też grałem m.in. z siostrami Przybysz, kiedy formował się zespół Sistars. Razem z moim wspólnikiem Markiem Piotrowskim nagraliśmy dźwięki w domu, które potem formowały się w klubie Muza na Chmielnej. Do tego klubu chodzili wszyscy artyści i tam rodziły się postacie, które do dziś bardzo dobrze funkcjonują na rynku muzycznym w Polsce. Łąki Łan też tam się narodził.
– Bartek Królik to dla wielu osób gość z Sistars. Niedawno gruchnęła wiadomość o tym, że wracacie.
– Zgadza się. Będzie można nas zobaczyć na Męskim Graniu. Wystąpimy w trzech miastach: Warszawie, Wrocławiu i Krakowie.
– A co dalej?
– Pożyjemy, zobaczymy.
– Zgodzisz się ze mną, że po Was nie było już nikogo w głównym nurcie, kto specjalizowałby się w R&B?
Coś w tym jest. W Polsce muzyka związana z tańcem i rozrywką nie „siada”. Innymi słowy – są pewne środowiska, które taką muzykę traktują jako coś gorszego. Moim zdaniem niesłusznie. W muzyce tanecznej można rozróżnić muzykę dobrą i złą. W Sistars robiliśmy muzykę, która była bardziej wysublimowana i ciekawsza, to było jakościowe. Dlatego często słyszę, że nasze utwory do dziś są grywalne
– Wy byliście popem.
– Tak. Przez moment byliśmy popem.
– Dlaczego w głównym nurcie nie przyjmują się wokale śpiewające w niskich rejestrach?
– W Polsce nie lubi się kobiet z niskim głosem, chyba że mają wokal artefaktowy jak Katarzyna Nosowska, czyli taki szepcząco-opowiadający. Rządzą głosy czyste, wysokie, białe, kobiece. Głosy ciemne są w odwrocie. Mało jest głosów jakościowych. Jeżeli chodzi o chłopaków, to rządzi męski typ głosu, a nie chłopięcy.
– Podrzucam nazwisko: Dawid Podsiadło.
– Męski typ głosu.
– Naprawdę?
– To jest rodzaj barytonu, który jest trochę artefaktowy.
– Wróćmy do R&B i Sistars. Jest szansa, żeby takie brzmienia znalazły się z powrotem w głównym nurcie w Polsce?
– To są pytania bez odpowiedzi. Czekam już na to wiele lat [śmiech]. Pogodziłem się z tym, że może się to nie wydarzyć. Zająłem się też innymi rzeczami.
Nowe wcielenie Łąki Łan
– To teraz przejdźmy do Łąki Łan.
– Gramy koncerty, mamy wyprzedane sale. Ludzie są ciekawi naszej nowej odsłony i Wiktora, który zastąpił Włodzia [Paprodziad – były wokalista Łąki Łan – przyp. B.B.] na głównym wokalu. Chociaż nie mogę powiedzieć, że zastąpił, bo wielu z nas śpiewa w zespole. Wiktor wprowadził nowy dialekt do zespołu i dajemy mu na to przestrzeń.
– Czyli nowe wcielenie Łąki. To trochę jak z Linkin Park.
– Otóż to! Coś w tym jest!
– Inne brzmienie, inaczej rozłożone akcenty na konkretne stylistyki muzyczne. Wcześniej funk, teraz EDM.
– Ale uważaj! Nowoczesna muzyka elektroniczna totalnie czerpie z brzmień z muzyki funkowej lat 70. XX wieku. Wszystkie klawisze analogowe, które są z tamtych czasów, i ich brzmienie są funkowe. Obecnie zmieniła się forma, jest bardziej DJ-ska. Inaczej płynie i w inny sposób ludzie podnoszą i opuszczają ręce. Łąka teraz gra współczesną muzykę elektroniczną, ale używamy klasycznego instrumentarium.
– Ile razy w życiu byłeś ghostwriterem?
– Niewiele razy. Nie mam zdolności pisania tekstów dla innych. Nie sypię tekstami jak z rękawa. Myślę, że napisałem ponad sto piosenek dla innych osób.
– To żyjesz z ZAiKS-u jak król.
– To są mity. Zarabia się wtedy, kiedy piosenka ma zasięg ogólnopolski.
– Czyli jest w rotacji.
– Zgadza się. Żeby być w rotacji, musisz stanąć na rzęsach, a i tak czasami się nie udaje.
Współpraca z Agnieszką Chylińską
– Kolejny rozdział Twojej muzycznej drogi to współpraca z Agnieszką Chylińską.
– Ach! Najważniejsza ścieżka mojego życia, która trwała piętnaście lat.
Nasza współpraca była mocno kontrowersyjna jak na tamte czasy. Ludzie totalnie nie wiedzieli, czego się po niej spodziewać. My zresztą też. Myśleliśmy, że pójdzie to w zupełnie inne rejony. Agnieszka znała mnie z czasów Sistars i mówiła, że zawsze chciała mnie poznać i podobało jej się to, co robiliśmy. To mnie totalnie zszokowało, ale finalnie doszło do współpracy. Kiedy ją zaczęliśmy, to był trudny okres w muzyce, czas stagnacji, 2009 rok. Nic się nie działo. Musieliśmy wyważyć drzwi i pokazać, że artyście wszystko wolno. Zrobiliśmy to w sposób kontrowersyjny. Przygotowaliśmy EDM z artystką, która miała opinię legendy rockowej. Przez to spełniliśmy ukryte marzenia nas wszystkich
– Dlaczego ta przygoda się skończyła?
– Piętnaście lat powoduje, że przestajesz patrzeć na osobę z muzycznym zakochaniem. Przestajesz widzieć potencjał do zrobienia nowych rzeczy. Wyczerpuje się formuła i trzeba zmienić układ. Dobrze, że to zrobiła. Aga wzięła nas na spotkanie, na którym doszliśmy do wniosku, że jest to najlepszy moment na zmianę.
– Były krzyki i nerwy?
– Nie. Było kulturalnie.
– Czyli: „Bartku, Marku – dziękuję”.
– Dokładnie.
– A gdyby się Agnieszce teraz zmieniło?
– Nigdy nie mów nigdy.
– Na czym nie grasz, a chciałbyś się nauczyć?
– Na instrumentach dętych. Są bardzo trudne. Najtrudniejszymi instrumentami świata są obój i rożek angielski.
– Jako solowy artysta czujesz, że jesteś już w głównym nurcie?
– Jeszcze nie. Będę w mainstreamie, jak trafię do RMF FM, a to się może nigdy nie zdarzyć.
– Dlaczego?
– Z różnych względów. Nie spełniam kryteriów przynależności.
– Przecież mamy czasy internetu, mediów społecznościowych, serwisów streamingowych, a nie radia.
Oczywiście. Dziś każdy może opublikować swoją muzykę w internecie i ona później ginie. W tym przypadku musisz mieć pakiet całościowy. Co z tego, że będziesz miał kawałek w RMF, ale nie wypełnisz klubu w trakcie swojego koncertu?
– Masz jakąś konkretną grupę docelową?
– Nie jest do końca określona, dlatego że jestem eklektyczny.
– Jak Ci się współpracuje z mainstreamowymi artystami, np. kompletując skład do Orkiestry Męskiego Grania?
– Kwestia doświadczenia. Umiejętność rozmawiania z ludźmi. Domorosła psychologia.
Praca jako "psychoterapeuta"
– Działasz jak psychoterapeuta?
– Coś w tym jest. Nauczyłem się być psychologiem poprzez rozmowy z ludźmi o różnych typach osobowości. Jeżeli ktoś do mnie przychodzi, to wie, po co.
– A po co się do Ciebie przychodzi?
Po konkretną odmianę. Trzeba być zdesperowanym, żeby coś zmienić, a ja właśnie w tym pomagam
– Na czym polega popularność muzyki disco polo z Twojego punktu widzenia?
– Ona odpowiada na zapotrzebowanie konkretnej grupy docelowej. Ludzi skonstruowanych w konkretny sposób, mówiących konkretnym językiem i żyjących w określonym środowisku. Kiedyś byłem na koncercie Stachursky’ego.
– W którym jego wcieleniu?
– Kiedy grał rockowo. Byłem pod wielkim wrażeniem, znając jego historię. Facet nigdy nie będzie robił wyrafinowanej sztuki ani poezji. Jednocześnie odnalazłem w nim prawdę, on w swoim „sosie” jest mocno wyemancypowany. Jest radykalny. A muzyka lubi radykalność.
– Twoje dotychczasowe opus magnum to…?
– „Chłopiec z zapałkami” z mojego solowego repertuaru na ten moment. A takie, które rozwaliło rynek, to „Królowa łez” Agnieszki Chylińskiej.
– A co poza tym u Ciebie?
– Najlepszy moment jest jeszcze przede mną. Moimi dwiema solowymi płytami poszukiwałem swojej muzycznej drogi. Mając 46 lat, odnajduję siebie. Nie ograniczam się, jestem magmą, z której można lepić na wiele różnych sposobów. Jestem w najlepszym etapie swojego życia.