Polityczna eliminacja kandydatów staje się "normą"

Gdy francuski sąd wyeliminował Marine Le Pen, liderkę sondaży, z wyścigu o prezydenturę, w Polsce natychmiast pojawiło się pytanie: czy tak samo pozbędą się Karola Nawrockiego. Wiadomo przecież, że europejski establishment zrobi wszystko, by nie dopuścić do władzy konserwatystów.
Marine Le Pen Polityczna eliminacja kandydatów staje się
Marine Le Pen / Wikimedia Commons / Vox España

Sąd, a za nim liberalne media, ogłosił, że liderka Zjednoczenia Narodowego została skazana za malwersacje finansowe. Wyrok – poza czterema latami więzienia, w tym dwa w zawieszeniu, oraz stu tysiącami euro grzywny – odbiera jej na pięć lat możliwość ubiegania się o publiczne stanowiska. Malwersacje polegały na tym, że opłacany z pieniędzy publicznych asystent deputowanej do Parlamentu Europejskiego w rzeczywistości pracował na rzecz partii. 

O ile należy takie praktyki piętnować, o tyle orzeczenie bezwzględnego więzienia na dwa lata oraz eliminacja z czynnej polityki to kara drakońska. Szczególnie, że od odsiadki przysługuje skazanej apelacja, która wstrzymuje wykonanie kary. Natomiast w przypadku pozbawienia biernego prawa wyborczego wyrok jest wykonywany natychmiast. 

Marine Le Pen oczywiście się odwoła. Sąd drugiej instancji zapowiedział, że rozpatrzy apelację w 2026 roku, a więc przed wyborami prezydenckimi, jednak i tak orzeczenie oznacza polityczne trzęsienie ziemi. Nie tylko we Francji, ale w całej Europie. Nikt nie może przecież mieć złudzeń, że sprawa ma charakter stricte polityczny i wpisuje się w europejski trend eliminowania z gry polityków domagających się fundamentalnej reformy Unii Europejskiej: odejścia od federalizacji, odrzucenia Zielonego Ładu i całej polityki klimatycznej, zakończenia tęczowej rewolucji obyczajowej, wzmocnienia suwerenności państw narodowych, przywrócenia wolności słowa i podstawowych zasad demokracji. 

Takich poglądów brukselski establishment boi się jak ognia i zwalcza je wszelkimi sposobami. W Polsce przekonujemy się o tym aż nazbyt boleśnie. 

 

To już otwarta wojna 

Nie możemy mieć wątpliwości, że decyzja ma podłoże polityczne. Sąd zresztą wcale tego nie ukrywał. W uzasadnieniu stwierdził, że wyrok ma uniemożliwić Marine Le Pen wygranie wyborów, gdyż oznaczałoby to „nieodwracalne naruszenie ładu demokratycznego”. Co więcej, opozycyjność wobec obecnego kształtu Unii Europejskiej oraz jej instytucji została uznana za okoliczność obciążającą. 

Nie chodzi więc o niezgodne z prawem zatrudnianie politycznych asystentów – we Francji i innych krajach, także w Polsce, jest to niestety dość powszechne – ale o ustalenie, kto może zostać głową państwa. Mianowany przez prezydenta Emmanuela Macrona sędzia w rzeczywistości określa pulę, spośród której obywatele mogą wybierać. To jawne ograniczanie demokracji.

Manewr został wcześniej przetestowany w Rumunii, gdzie – z powodu zarzutów o rosyjskie wpływy na kampanię wyborczą – tamtejszy sąd unieważnił pierwszą turę wyborów prezydenckich, a następnie Centralne Biuro Wyborcze wykluczyło z udziału w nich Călina Georgescu, lidera sondaży i zwycięzcę nieuznanego głosowania. 

Gdy Rumuni wyszli na ulice i protestowali przeciwko łamaniu zasad demokracji, wydawało się, że takie szwindle mogą zdarzać się tylko w Europie Środkowej. W dojrzałych demokracjach to przecież nie do pomyślenia. A jednak Bukareszt, podobnie jak Warszawa, pełniły rolę poligonów do testowania nowego zamordyzmu. 

Teraz stało się jasne, że partie, które kontrolują unijne instytucje i ogromne, przepływające przez nie pieniądze, użyją wszystkich narzędzi, by obecny system władzy trwał. Bez względu na skalę bezprawia, jaka będzie towarzyszyć utrzymaniu status quo.   

 

Antydemokratyczna krucjata

Wyeliminowanie z gry Le Pen, a wcześniej Georgescu nie może być jednak zaskoczeniem. Unijne elity od kilku dekad starają się ograniczać wpływ zwykłych obywateli na kierunek polityki Wspólnoty. Konieczność powtórzenia referendum w sprawie przyjęcia euro przez Francję, a potem w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego przez Irlandię spowodowało, że tego rodzaju plebiscyty stały się bardzo niemile widziane. Wręcz zwalczane. Zamiast odwoływać się do woli narodu, brukselscy politycy wolą zakulisowe uzgodnienia, gry lobbystów i tworzenie nieformalnych koterii, które zapewniają władzę. 

Przecież wybór członków Komisji Europejskiej oraz przewodniczącego jest pozbawiony walorów demokracji, a Komisja nie ma mandatu demokratycznego i nie znajduje się pod żadną polityczną czy społeczną kontrolą. 

Jedną siłą, która może przeciwstawiać się KE, są państwa narodowe. Ich przywódcy muszą jednak chcieć wejść na kurs kolizyjny z potężnym przeciwnikiem. Doświadczenie ośmiu lat rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce sprawiło, że dziś unijny establishment stara się zapobiegać podobnym konfliktom zawczasu, pozbywając się potencjalnych przeciwników. 

Francja i Rumunia wcale nie są pierwsze. Możliwości wpływania Brukseli, a właściwie paryskich i berlińskich elit popierających federalizację i kolonizowanie peryferii UE, zostało przetestowane w Grecji. Po kryzysie finansowym kontrolę nad tym krajem przejęła tzw. trojka, która w imieniu Brukseli sprzedawała greckie firmy, by spłacić długi wobec Niemiec, Francji i Holandii. 

Gdy rząd w Atenach nie chciał zgodzić się na drakoński plan uzdrowienia finansów i rozpisał referendum, Berlin rozgniewał się na dobre. Odciął Grecję od źródeł finansowania zadłużenia. Pieniędzy, mimo początkowych zgód, odmówiły wówczas Rosja, Chiny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. 

Ostatecznie premier Aleksis Tsipras zgodził się na wszystkie warunki, jakie stawiały Niemcy i ich sojusznicy, a Bruksela meblowała mu rząd. 
Później przyszedł czas na Hiszpanię i Włochy. Tam także wymuszone zostały zmiany premierów, a na ich czele umieszczono urzędników ślepo podporządkowanych brukselskim elitom. 

Najdłużej opierała się Polska. Przeciwko rządom Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego wyciągnięto jednak najcięższe działa, a kanonada trwała przez równe dwie kadencje. 

 

Centrum imperium 

Sukcesy w zmienianiu i modelowaniu rządów, bezprawnym rozszerzaniu władzy i absolutnej bezkarności oraz nieusuwalności sprawiły, że unijni urzędnicy poczuli siłę swojej władzy. Czują się jak cesarze władający imperium, w którym kraje członkowskie są jedynie prowincjami. Namiestników można nagradzać za wierną służbę – jak na przykład Donalda Tuska, lub rugać po kapralsku, co ostatnio opisał premier Słowacji Robert Fico. Po rozmowie z prezydentem USA Donaldem Trumpem na temat ceł zadzwoniła do niego szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i przez pół godziny łajała go, nazywając „kompletnym idiotą”.

Szefowa KE uważa, że Europa to ona i rości sobie – niezgodnie z wszelkimi traktatami – wyłączne prawo reprezentowania na zewnątrz interesów wszystkich krajów Unii. Aby jednak to było możliwe, osoby takie jak Marine Le Pen czy Mateusz Morawiecki muszą zostać wyrzucone poza nawias życia politycznego.

Następny w kolejce może być Karol Nawrocki, który ma poważne szanse, by wygrać wybory prezydenckie. Polacy oswajani są z myślą, że wynik głosowania może zostać nieuznany ze względu na status Sądu Najwyższego lub wpływanie na wynik wyborów przez obce mocarstwo. Dlatego gen. Piotr Pytel, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, mówi otwarcie, że Polacy będą mogli swobodnie wybrać głowę państwa pod warunkiem, iż kandydat Kremla odpadnie w pierwszej turze. Ma to oznaczać, że po pierwsze – jakiś kandydat Rosji wystartował, Pytel nie podaje jednak jego nazwiska, a po drugie – że możliwe jest unieważnienie pierwszej tury, jeśli człowiek ten zyska wysokie poparcie. 

Na bezczelnym kwestionowaniu zasad demokracji jednak się nie kończy. W ubiegłą środę premier Tusk poinformował, jakoby rosyjskie służby już próbowały na wybory wpływać. To wszystko tworzy atmosferę, w której niekorzystny dla obecnej władzy wynik wyborów może doprowadzić do ich unieważnienia. Zwycięstwo Nawrockiego krzyżowałoby przecież unijne plany federalizacji.  

 

Ideologiczna droga w przepaść

Unijny establishment, mimo posiadania ogromnego wpływu na media, uczelnie, think tanki i edukację, staje się jednak coraz bardziej wyizolowany. W rzeczywistości – poza ekologicznymi, klimatycznymi i obyczajowymi szaleństwami – nie ma Europejczykom wiele do zaoferowania. To szczególnie niebezpieczne, gdy wprowadzanie w życie ideologii zaczyna coraz mocniej uderzać po kieszeniach zwykłych obywateli. 

Oni już dawno zorientowali się, że brukselska biurokracji i pławiący się w luksusach komisarze w ogóle nie przejmują się interesami mieszkańców UE. Fala sprzeciwu narasta powoli i na razie udało się postawić jej tamy w Holandii, Austrii, Niemczech, Hiszpanii czy Belgii. Jednak we Włoszech, na Węgrzech czy Słowacji zainstalowały się rządy gotowe porozumieć się z Donaldem Trumpem, by także w Europie przeprowadzić konserwatywną kontrrewolucję na amerykańską modłę. 

Gdyby do tego grona dołączyła Francja, federaliści znaleźliby się w odwrocie. A Marine Le Pen nie tylko przodowała w sondażach, ale nie miała we Francji silnej konkurencji. Zbiegło się bowiem kilka czynników. Macron nie może startować na trzecią kadencję, a następcy nie wychował. Kryzys gospodarczy i imigracyjny coraz silniej uderzają w klasę średnią, która nie chce płacić na utrzymanie tysięcy przybyszów. Sama Marine Le Pen przez ostatnie lata zmyła z siebie miano polityka skrajnego i nabrała cech męża stanu. Prezydentura stała się dla niej osiągalna jak nigdy wcześniej. Dlatego musiała zostać wyeliminowana z gry. 


 

POLECANE
USA: Powstała nowa komisja ds. Ukrainy. Marco Rubio na czele z ostatniej chwili
USA: Powstała nowa komisja ds. Ukrainy. Marco Rubio na czele

Utworzono wspólną amerykańsko-europejsko-ukraińską komisję, która ma sformułować propozycję dotyczącą gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy - podał we wtorek amerykański serwis Axios. Według źródeł na jej czele stoi sekretarz stanu USA Marco Rubio.

To jest dywersja. Szokujące doniesienia ws. polskich F-35 z ostatniej chwili
"To jest dywersja". Szokujące doniesienia ws. polskich F-35

Serwis Niezależna.pl poinformował o poważnych zastrzeżeniach dotyczących infrastruktury dla polskich myśliwców F-35. Według ustaleń portalu, przy budowie hangarów w bazie w Łasku zastosowano materiały tańsze i słabsze niż te, które zalecał producent samolotów – firma Lockheed Martin. Amerykanie mieli nie wyrazić zgody na takie zmiany, co – jak twierdzi Niezależna – stawia pod znakiem zapytania bezpieczeństwo maszyn oraz warunki gwarancyjne.

Rozgrywka Trump - Putin - Zełenski. Trzy kluczowe punkty tylko u nas
Rozgrywka Trump - Putin - Zełenski. Trzy kluczowe punkty

Najpierw miało być Monachium/Jałta w Anchorage, podczas spotkania prezydentów USA i Rosji. Konferencja prasowa, bardzo krótka i sucha, chyba zawiodła wszelkich zwolenników tezy o zaprzedaniu się Donalda Trumpa Moskwie. Ale i tak pisali o zdradzie Stanów Zjednoczonych i o tym, że Rosja przez 20 lat nie podbiła Ukrainy, no ale teraz ma po swej stronie Trumpa. Głosili, że o Monachium/Jałcie dowiemy się dopiero podczas rozmów Trumpa z Wołodymyrem Zełenskim i liderami Europy. No i znów nie wyszło. Jak żyć?

Prezydent Karol Nawrocki szykuje ogromne zmiany w konstytucji. Powstanie specjalna rada z ostatniej chwili
Prezydent Karol Nawrocki szykuje ogromne zmiany w konstytucji. Powstanie specjalna rada

Na przełomie września i października prezydent Karol Nawrocki powoła specjalną radę, która zajmie się opracowaniem projektu nowej konstytucji – ustalił reporter RMF FM Jakub Rybski. To jedna z najpoważniejszych inicjatyw politycznych od lat.

Pilny komunikat Białego Domu ws. spotkania Zełenski-Putin z ostatniej chwili
Pilny komunikat Białego Domu ws. spotkania Zełenski-Putin

W wydanym we wtorek po południu komunikacie Biały Dom informuje, że prezydent Rosji Władimir Putin wyraził zgodę na spotkanie z prezydentem Ukrainy, Wołodymirem Zełenskim. Podkreślono, że pozwala to na rozpoczęcie następnego etapu pokojowego. Równocześnie serwis Politico informuje nieoficjalnie, że Biały Dom widzi Budapeszt jako miejsce rozmów pokojowych Trump-Zełenski-Putin.

Notowania rządu Tuska najgorsze w historii. Jest najnowsze badanie OGB z ostatniej chwili
Notowania rządu Tuska najgorsze w historii. Jest najnowsze badanie OGB

Rząd Donalda Tuska znalazł się w najgorszym punkcie od początku swojej kadencji. Najnowszy sondaż Ogólnopolskiej Grupy Badawczej pokazuje rekordowo niski poziom ocen pozytywnych i najwyższy dotąd odsetek opinii negatywnych. Nawet wśród wyborców koalicji 13 grudnia topnieje poparcie dla rządu Tuska. 

Szefowa KRS o próbie nieuprawnionego wejścia do Krajowej Rady Sądownictwa: Tak tego nie zostawimy tylko u nas
Szefowa KRS o próbie nieuprawnionego wejścia do Krajowej Rady Sądownictwa: Tak tego nie zostawimy

Według pozyskanych przez Tysol.pl informacji, do siedziby Krajowej Rady Sądownictwa próbowała wejść grupa ludzi prawdopodobnie z Ministerstwa Sprawiedliwości. Zażądano wydania kluczy do pomieszczeń KRS. Zapytaliśmy szefową KRS Dagmarę Pawełczyk-Woicką o to jakie kroki KRS zamierza teraz podjąć.

Próba bezprawnego wejścia do KRS. Nowe informacje z ostatniej chwili
Próba bezprawnego wejścia do KRS. Nowe informacje

Według nieoficjalnych, pozyskanych przez Tysol.pl informacji, do siedziby Krajowej Rady Sądownictwa próbują wejść na razie "niezidentyfikowani" ludzie. Głos w sprawie podczas konferencji prasowej zabrali sędziowie - Zbigniew Łupina (KRS), Przemysław Radzik (zastępca Rzecznika Dyscyplinarnego Sędziów Sądów Powszechnych), Michał Lasota (zastępca Rzecznika Dyscyplinarnego Sędziów Sądów Powszechnych) i Piotr Schab (Rzecznik Dyscyplinarny Sędziów Sądów Powszechnych).

Spotkanie Putin-Zełenski. Nowe informacje z ostatniej chwili
Spotkanie Putin-Zełenski. Nowe informacje

Przywódca Rosji Władimir Putin zaproponował podczas poniedziałkowej rozmowy telefonicznej z prezydentem USA Donaldem Trumpem zorganizowanie w Moskwie dwustronnego spotkania z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim - poinformowała agencja AFP, powołując się na źródła zaznajomione ze sprawą.

Karol Nawrocki nie odpuścił Onetowi. Sprawa o Grand Hotel trafiła do sądu z ostatniej chwili
Karol Nawrocki nie odpuścił Onetowi. Sprawa o Grand Hotel trafiła do sądu

Wygląda na to, że Karol Nawrocki nie zamierza odpuszczać Onetowi głośnej publikacji z prostytutkami i Grand Hotelem w tle. Do sądu w maju trafił pozew cywilny, a także prywatny akt oskarżenia przeciwko dziennikarzom portalu. Wiele wskazuje na to, że sprawa ruszy na początku września.

REKLAMA

Polityczna eliminacja kandydatów staje się "normą"

Gdy francuski sąd wyeliminował Marine Le Pen, liderkę sondaży, z wyścigu o prezydenturę, w Polsce natychmiast pojawiło się pytanie: czy tak samo pozbędą się Karola Nawrockiego. Wiadomo przecież, że europejski establishment zrobi wszystko, by nie dopuścić do władzy konserwatystów.
Marine Le Pen Polityczna eliminacja kandydatów staje się
Marine Le Pen / Wikimedia Commons / Vox España

Sąd, a za nim liberalne media, ogłosił, że liderka Zjednoczenia Narodowego została skazana za malwersacje finansowe. Wyrok – poza czterema latami więzienia, w tym dwa w zawieszeniu, oraz stu tysiącami euro grzywny – odbiera jej na pięć lat możliwość ubiegania się o publiczne stanowiska. Malwersacje polegały na tym, że opłacany z pieniędzy publicznych asystent deputowanej do Parlamentu Europejskiego w rzeczywistości pracował na rzecz partii. 

O ile należy takie praktyki piętnować, o tyle orzeczenie bezwzględnego więzienia na dwa lata oraz eliminacja z czynnej polityki to kara drakońska. Szczególnie, że od odsiadki przysługuje skazanej apelacja, która wstrzymuje wykonanie kary. Natomiast w przypadku pozbawienia biernego prawa wyborczego wyrok jest wykonywany natychmiast. 

Marine Le Pen oczywiście się odwoła. Sąd drugiej instancji zapowiedział, że rozpatrzy apelację w 2026 roku, a więc przed wyborami prezydenckimi, jednak i tak orzeczenie oznacza polityczne trzęsienie ziemi. Nie tylko we Francji, ale w całej Europie. Nikt nie może przecież mieć złudzeń, że sprawa ma charakter stricte polityczny i wpisuje się w europejski trend eliminowania z gry polityków domagających się fundamentalnej reformy Unii Europejskiej: odejścia od federalizacji, odrzucenia Zielonego Ładu i całej polityki klimatycznej, zakończenia tęczowej rewolucji obyczajowej, wzmocnienia suwerenności państw narodowych, przywrócenia wolności słowa i podstawowych zasad demokracji. 

Takich poglądów brukselski establishment boi się jak ognia i zwalcza je wszelkimi sposobami. W Polsce przekonujemy się o tym aż nazbyt boleśnie. 

 

To już otwarta wojna 

Nie możemy mieć wątpliwości, że decyzja ma podłoże polityczne. Sąd zresztą wcale tego nie ukrywał. W uzasadnieniu stwierdził, że wyrok ma uniemożliwić Marine Le Pen wygranie wyborów, gdyż oznaczałoby to „nieodwracalne naruszenie ładu demokratycznego”. Co więcej, opozycyjność wobec obecnego kształtu Unii Europejskiej oraz jej instytucji została uznana za okoliczność obciążającą. 

Nie chodzi więc o niezgodne z prawem zatrudnianie politycznych asystentów – we Francji i innych krajach, także w Polsce, jest to niestety dość powszechne – ale o ustalenie, kto może zostać głową państwa. Mianowany przez prezydenta Emmanuela Macrona sędzia w rzeczywistości określa pulę, spośród której obywatele mogą wybierać. To jawne ograniczanie demokracji.

Manewr został wcześniej przetestowany w Rumunii, gdzie – z powodu zarzutów o rosyjskie wpływy na kampanię wyborczą – tamtejszy sąd unieważnił pierwszą turę wyborów prezydenckich, a następnie Centralne Biuro Wyborcze wykluczyło z udziału w nich Călina Georgescu, lidera sondaży i zwycięzcę nieuznanego głosowania. 

Gdy Rumuni wyszli na ulice i protestowali przeciwko łamaniu zasad demokracji, wydawało się, że takie szwindle mogą zdarzać się tylko w Europie Środkowej. W dojrzałych demokracjach to przecież nie do pomyślenia. A jednak Bukareszt, podobnie jak Warszawa, pełniły rolę poligonów do testowania nowego zamordyzmu. 

Teraz stało się jasne, że partie, które kontrolują unijne instytucje i ogromne, przepływające przez nie pieniądze, użyją wszystkich narzędzi, by obecny system władzy trwał. Bez względu na skalę bezprawia, jaka będzie towarzyszyć utrzymaniu status quo.   

 

Antydemokratyczna krucjata

Wyeliminowanie z gry Le Pen, a wcześniej Georgescu nie może być jednak zaskoczeniem. Unijne elity od kilku dekad starają się ograniczać wpływ zwykłych obywateli na kierunek polityki Wspólnoty. Konieczność powtórzenia referendum w sprawie przyjęcia euro przez Francję, a potem w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego przez Irlandię spowodowało, że tego rodzaju plebiscyty stały się bardzo niemile widziane. Wręcz zwalczane. Zamiast odwoływać się do woli narodu, brukselscy politycy wolą zakulisowe uzgodnienia, gry lobbystów i tworzenie nieformalnych koterii, które zapewniają władzę. 

Przecież wybór członków Komisji Europejskiej oraz przewodniczącego jest pozbawiony walorów demokracji, a Komisja nie ma mandatu demokratycznego i nie znajduje się pod żadną polityczną czy społeczną kontrolą. 

Jedną siłą, która może przeciwstawiać się KE, są państwa narodowe. Ich przywódcy muszą jednak chcieć wejść na kurs kolizyjny z potężnym przeciwnikiem. Doświadczenie ośmiu lat rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce sprawiło, że dziś unijny establishment stara się zapobiegać podobnym konfliktom zawczasu, pozbywając się potencjalnych przeciwników. 

Francja i Rumunia wcale nie są pierwsze. Możliwości wpływania Brukseli, a właściwie paryskich i berlińskich elit popierających federalizację i kolonizowanie peryferii UE, zostało przetestowane w Grecji. Po kryzysie finansowym kontrolę nad tym krajem przejęła tzw. trojka, która w imieniu Brukseli sprzedawała greckie firmy, by spłacić długi wobec Niemiec, Francji i Holandii. 

Gdy rząd w Atenach nie chciał zgodzić się na drakoński plan uzdrowienia finansów i rozpisał referendum, Berlin rozgniewał się na dobre. Odciął Grecję od źródeł finansowania zadłużenia. Pieniędzy, mimo początkowych zgód, odmówiły wówczas Rosja, Chiny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. 

Ostatecznie premier Aleksis Tsipras zgodził się na wszystkie warunki, jakie stawiały Niemcy i ich sojusznicy, a Bruksela meblowała mu rząd. 
Później przyszedł czas na Hiszpanię i Włochy. Tam także wymuszone zostały zmiany premierów, a na ich czele umieszczono urzędników ślepo podporządkowanych brukselskim elitom. 

Najdłużej opierała się Polska. Przeciwko rządom Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego wyciągnięto jednak najcięższe działa, a kanonada trwała przez równe dwie kadencje. 

 

Centrum imperium 

Sukcesy w zmienianiu i modelowaniu rządów, bezprawnym rozszerzaniu władzy i absolutnej bezkarności oraz nieusuwalności sprawiły, że unijni urzędnicy poczuli siłę swojej władzy. Czują się jak cesarze władający imperium, w którym kraje członkowskie są jedynie prowincjami. Namiestników można nagradzać za wierną służbę – jak na przykład Donalda Tuska, lub rugać po kapralsku, co ostatnio opisał premier Słowacji Robert Fico. Po rozmowie z prezydentem USA Donaldem Trumpem na temat ceł zadzwoniła do niego szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i przez pół godziny łajała go, nazywając „kompletnym idiotą”.

Szefowa KE uważa, że Europa to ona i rości sobie – niezgodnie z wszelkimi traktatami – wyłączne prawo reprezentowania na zewnątrz interesów wszystkich krajów Unii. Aby jednak to było możliwe, osoby takie jak Marine Le Pen czy Mateusz Morawiecki muszą zostać wyrzucone poza nawias życia politycznego.

Następny w kolejce może być Karol Nawrocki, który ma poważne szanse, by wygrać wybory prezydenckie. Polacy oswajani są z myślą, że wynik głosowania może zostać nieuznany ze względu na status Sądu Najwyższego lub wpływanie na wynik wyborów przez obce mocarstwo. Dlatego gen. Piotr Pytel, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, mówi otwarcie, że Polacy będą mogli swobodnie wybrać głowę państwa pod warunkiem, iż kandydat Kremla odpadnie w pierwszej turze. Ma to oznaczać, że po pierwsze – jakiś kandydat Rosji wystartował, Pytel nie podaje jednak jego nazwiska, a po drugie – że możliwe jest unieważnienie pierwszej tury, jeśli człowiek ten zyska wysokie poparcie. 

Na bezczelnym kwestionowaniu zasad demokracji jednak się nie kończy. W ubiegłą środę premier Tusk poinformował, jakoby rosyjskie służby już próbowały na wybory wpływać. To wszystko tworzy atmosferę, w której niekorzystny dla obecnej władzy wynik wyborów może doprowadzić do ich unieważnienia. Zwycięstwo Nawrockiego krzyżowałoby przecież unijne plany federalizacji.  

 

Ideologiczna droga w przepaść

Unijny establishment, mimo posiadania ogromnego wpływu na media, uczelnie, think tanki i edukację, staje się jednak coraz bardziej wyizolowany. W rzeczywistości – poza ekologicznymi, klimatycznymi i obyczajowymi szaleństwami – nie ma Europejczykom wiele do zaoferowania. To szczególnie niebezpieczne, gdy wprowadzanie w życie ideologii zaczyna coraz mocniej uderzać po kieszeniach zwykłych obywateli. 

Oni już dawno zorientowali się, że brukselska biurokracji i pławiący się w luksusach komisarze w ogóle nie przejmują się interesami mieszkańców UE. Fala sprzeciwu narasta powoli i na razie udało się postawić jej tamy w Holandii, Austrii, Niemczech, Hiszpanii czy Belgii. Jednak we Włoszech, na Węgrzech czy Słowacji zainstalowały się rządy gotowe porozumieć się z Donaldem Trumpem, by także w Europie przeprowadzić konserwatywną kontrrewolucję na amerykańską modłę. 

Gdyby do tego grona dołączyła Francja, federaliści znaleźliby się w odwrocie. A Marine Le Pen nie tylko przodowała w sondażach, ale nie miała we Francji silnej konkurencji. Zbiegło się bowiem kilka czynników. Macron nie może startować na trzecią kadencję, a następcy nie wychował. Kryzys gospodarczy i imigracyjny coraz silniej uderzają w klasę średnią, która nie chce płacić na utrzymanie tysięcy przybyszów. Sama Marine Le Pen przez ostatnie lata zmyła z siebie miano polityka skrajnego i nabrała cech męża stanu. Prezydentura stała się dla niej osiągalna jak nigdy wcześniej. Dlatego musiała zostać wyeliminowana z gry. 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe