[Tylko u nas] M. Budzisz: Białoruś chce ropy przez Polskę. Prorosyjski liberał rzuca wyzwanie Łukaszence
Ale czy tak samo jest w przypadku drugiego z nich, który wywołał już entuzjazm w białoruskim Internecie i przez niektórych nazywany jest „kandydatem nadziei”? Wygląda na to, że mamy do czynienia w człowiekiem, który może zagrozić Łukaszence. Czy tak się stanie okaże się już jutro, bo wtedy Centralna Komisja Wyborcza ma decydować czy zarejestruje jego komitet. Tym poważnym konkurentem dla Łukaszenki jest Wiktar Babaryka, który przez 20 lat kierował Biełgazprombankiem, będącym własnością rosyjskiego Gazpromu. Babaryka jest przy tym aktywnym komentatorem białoruskiego życia gospodarczego oraz stanu w jakim znajduje się kraj. W szeregu wywiadów jakich udzielił mediom niezależnym lub półniezależnym w ostatnich miesiącach mówił, że sytuacja się pogarsza, bo władze nie przeprowadziły koniecznych reform. Niechęć do zmian, w jego opinii, wpycha Białoruś w zastój cywilizacyjny a Białorusinów w nędzę. Jawił się jako zwolennik reform, nowoczesności ale również silnych związków gospodarczych z Rosją. W jego opinii gospodarczych organizmów Białorusi i Rosji nie da się, i nawet nie powinno rozdzielać. Można powiedzieć, że kreował swój wizerunek, jako prorosyjskiego, ale pragmatycznego, powołującego się na interes gospodarki a nie względy ideowe patrioty Białorusi i zwolennika unowocześnienia kraju. Bankier z dwudziestoletnim stażem, pragmatyczny fachowiec, zwolennik reform i nowoczesności ale również mający dobre układy w Moskwie, to zapewne główne elementy przekazu jego kampanii. Sprawia ona przy tym wrażenie dobrze przemyślanej i niezwykle dynamicznej. O tym, że zamierza kandydować ogłosił 12 maja. Dwa dni później w jego grupie inicjatywnej było już ponad 4 tysiące osób, a w dniu rejestracji komitetu, 7,5 tysiąca. Kilka dni później informował, że ma już 9 183. osoby, które zgłosiły swój akces. Dziś na swojej stronie w Facebooku ogłosił, że ma już ponad 10 tys. osób w swym komitecie. Jak na Białoruś i kandydata niezależnego, nie dysponującego ‘resursem administracyjnym” to liczba imponująca. Więcej ma tylko Łukaszenka, do komitetu, którego zgłosiło się 11 tysięcy osób.
Co symptomatyczne, pytany przez dziennikarzy Svobody do kogo należy jego zdaniem Krym, Babaryka, uchylił się od odpowiedzi, mówiąc ze śmiechem, że „do Grecji.” Stanisław Bogdankiewicz, były prezes białoruskiego Banku Centralnego powiedział mediom, że za kandydaturą Babaryka, który jego zdaniem jest demokratą, człowiekiem chcącym zmian i szanującym prawa obywateli, może pójść również nomenklatura, bo i ludzie będący fundamentem obozu władzy mają już dość zastoju i arogancji Łukaszenki. I dlatego, jest zdania, że kandydatura byłego bankiera nie zostanie zarejestrowana. Inni białoruscy eksperci uważają, że Łukaszenka przyjmie wyzwanie. Robił tak do tej pory, w poprzednich wyborach rejestrując kandydatury liderów opozycji i zrobi tak teraz, tym bardziej, że uchylając się przed wyborczym sparingiem pokazywałby obozowi władzy swą słabość, a to jest nie mniej groźne. Warto zwrócić uwagę, że w pierwszej rozmowie już po zgłoszeniu swej kandydatury z wyborcami za pośrednictwem sieci Babarykau podkreślał, że czuje się Białorusinem, który zna ojczysty język, choć nie miał zbyt wiele okazji aby się nim posługiwać.
Mamy zatem do czynienia z intrygującą rozgrywką. Łukaszenka, o ile dopuści Babaryka do startu w wyborach będzie mierzył się z kandydatem będącym zwolennikiem pragmatycznej współpracy z Rosją, mówiącym o sobie, że jest białoruskim patriotą oraz opowiadającym się za unowocześnieniem kraju. Innymi słowy, siermiężny i socjalistyczny Łukaszenka kontra nowoczesny, prorosyjski liberał Babaryka.
Na przebieg wyborów, a może nawet na ich rezultat wpłynie sytuacja gospodarcza kraju. Mimo, że na Białorusi oficjalnie nie ogłoszono kwarantanny z powodu Covid-19 tamtejsza gospodarka już zaczęła odczuwać spowolnienie. Według oficjalnych danych Biełstatu PKB kraju spadł w ciągu pierwszych 4 miesięcy o 1,3 %. Przy czym różne gałęzie w odmienny sposób zareagowały. Budownictwo i rolnictwo zanotowały wzrost, podobnie handel detaliczny, który przezywał chwilowy wzrost obrotów, kiedy ludzie, podobnie jak w większości krajów Europy rzucili się robić zapasy. Ale inne wskaźniki statystyczne nie są optymistyczne. Produkcja przemysłowa spadła o 3,8 %, handel hurtowy o 10,3 %, transport towarów zmniejszył się o 10,1 % a pasażerski o 10,7 %.
Zdaniem białoruskich analityków wyniki gospodarki nie są zaskoczeniem. Z jednej strony należało spodziewać się negatywnego wpływu sporu naftowego z Rosją z początku roku, z drugiej ewidentnego spowolnienia, mimo, że władze nie zdecydowały się na wprowadzenie ograniczeń w związku z pandemią, bo „siadł” eksport a ludzie ograniczyli swą aktywność, co musiało wpłynąć na wielkość popytu wewnętrznego. Władze oczekują, jak poinformował niedawno premier Sergiej Rumas, że gospodarka zacznie rosnąć w lipcu, jednak zdaniem ekspertów taki scenariusz jest zupełnie nierealistyczny. W najlepszym razie, jak powiedział białoruskim mediom niezależnym Wadim Josub, w całym roku gospodarka skurczy się o 2 do 4 %. Jeśli polityka władz obarczona będzie błędami, to możemy mieć do czynienia, jak uważa, ze spadkiem rzędu 10 do 15 %. Międzynarodowe instytucje finansowe przewidują recesję, ale znacznie mniejszych rozmiarów. I tak prognoza Banku Światowego mówi o 4 % spadku, Europejskiego Banku Rekonstrukcji i Rozwoju o 5 %, a MFW o 6 %.
Wydaje się, że niezależnie od zabiegów reżimu Łukaszenki sytuacja gospodarcza w kraju nie ulegnie poprawie, wręcz przeciwnie możemy mieć do czynienia ze znacznym tąpnięciem. Głównie zależy to od rezultatów gospodarki rosyjskiej, a ostatnie szacunki są pod tym względem pesymistyczne. W Rosji, która importuje większość białoruskiej produkcji możemy mieć do czynienia z głęboką, nawet przekraczającą w skali roku 10 % recesją. Uczestnicy niedawnego forum zorganizowanego przez Rosyjską Akademię Nauk byli dość zgodni w swych szacunkach. Uważali, że rosyjski PKB spadnie o 4 do 6 % a dochody ludności nawet o 10 %. Taki rozwój wydarzeń oznacza spadek importu, w efekcie załamania się popytu, również białoruskiego. Jednak zdaniem niektórych ekspertów krytyczna sytuacja zacznie się pod koniec trzeciego i rozwinie w czwartym kwartale. W Rosji zaczną się zwolnienia, szacuje się nawet wzrost bezrobocia do 10 %, i w rezultacie na Białoruś wróci 300 do 400 tys. pracujących na stale na Wschodzie Białorusinów. Ludzie ci nie znajdą pracy w ojczyźnie, nie będą też mieli pomocy z opieki społecznej i wkrótce ich niezadowolenie może wybuchnąć.
To mogło spowodować, że Łukaszenka zdecydowali się na przyspieszenie terminu wyborów. Pierwotnie uważano, że odbędą się one pod koniec sierpnia, albo wręcz ostatniego dnia miesiąca, jednak władze zdecydowały się najwyraźniej przyspieszyć i ogłosiły datę głosowania na 9 sierpnia. Może to oznaczać, iż z jednej strony obawiają się, że czas nie pracuje na ich korzyść. Z drugiej zaś, że nieszczególnie im zależy na frekwencji itd. Wszystko wskazywało na to, że ogłoszona na Białorusi kampania przed wyborami prezydenckimi przejdzie zgodnie z przyjętym przez władze scenariuszem. Najpierw służby aresztowały opozycyjnego blogera i autora popularnego kanału na platformie You Tube Siarhiej Cichanouskiego, który ogłosił, że ma zamiar wystawić swoją kandydaturę a potem zatrzymywano zbierających się w różnych miastach Białorusi w jego obronie demonstrantów. Jak obliczono w ciągu ostatniego tygodnia zatrzymano 120 osób. Cichanouski, który siedzi w areszcie nie będzie mógł (termin upływa dzisiaj a w zastępstwie swą kandydaturę ma zamiar zgłosić jego żona) zarejestrować swojego komitetu wyborczego, a to uniemożliwia mu zbieranie podpisów i start w wyborach. Jego zwolennicy próbowali rejestrować szereg komitetów, po to aby i tak zacząć zbieranie podpisów, ale władza pracowicie odmawiała ich zatwierdzenia, podobnie jak komitetu innego kandydata uznanego za przedstawiciela stronnictwa „protestu” czyli Nikołaja Statkiewicza. Jednak pojawienie się silnego kandydata w postaci Wiktara Babaryka może wszystkie rachunki wyborcze władzy gruntownie zmienić.
Łukaszenka nie rezygnuje przy tym z rozgrywania „karty niezależności” wobec Moskwy. Najpierw w czasie ubiegłotygodniowego spotkania z premierem Rumasem powiedział, że „dostał informacje iż w ten niełatwy czas Rosja sprzedaje Europie gaz ziemny po 70 dolarów”. Zdaniem Łukaszenki Rosja powinna obniżyć cenę dla Białorusi (127 dolarów za 1000 m³), zwłaszcza jeśli Niemcom, „już nie mówię o tym, że to rok 75 rocznicy zwycięstwa”, dostarcza tak tanio. Dzień później zaś białoruski minister spraw zagranicznych Uładzimir Makiej poinformował o zawarciu pierwszego kontraktu na zakup 80 tys. ton ropy naftowej ze Stanów Zjednoczonych, co jest wynikiem rozmów w trakcie wizyty szefa Departamentu Stanu na początku lutego na Białorusi. Ropa ma przypłynąć do portu w Kłajpedzie na początku czerwca. Nieco wcześniej Łukaszenka podpisał zgodę na budowę interkonektora między dwiema nitkami przebiegającego przez Białoruś ropociągu (rozdziela się przed granicą), co ma pozwolić na zaopatrywanie białoruskich rafinerii z dwóch alternatywnych wobec rosyjskiego, kierunków – zarówno z Północy, jak i za pośrednictwem rurociągu Odessa – Brody, z południa. Trwają też prace umożliwiające dostawy ropy z Gdańska, w systemie rewersu, przez Rurociąg Przyjaźń. Aleksandr Tiszczenko, rzecznik prasowy białoruskiego państwowego koncernu petrochemicznego informował tez przed kilkoma dniami o zawarciu porozumienia w sprawie zakupów ropy naftowej z Norwegia i z Azerbejdżanem.
Wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli do czynienia z emocjonującym sezonem politycznym na Białorusi. Skala poparcia społecznego, jaką w krótkim czasie zgromadził wokół siebie Babaryka pokazuje, że potencjał protestu narasta. Niezależnie od wyborczej strategii władz w obecnej sytuacji gospodarczej nie będzie łatwo go rozładować. A to zwiastuje zmiany.
Marek Budzisz