Marcin Królik: Tak, lewica ma obsesję na punkcie Kościoła

Istnieje możliwość - nieduża wprawdzie, ale należy ją brać pod uwagę - że mogę kiedyś zrobić wielką karierę. Może się wówczas zdarzyć, że jakiś odpowiednik Tomasza Piątka - a kto wie, czy nie on sam - zechce poszukać na mnie haków. No wiecie - że niby spotykałem się z jakimiś niewłaściwymi ludźmi, bywałem widywany gdzieś, gdzie nie powinienem itp. Postanowiłem wyręczyć tego hipotetycznego kogoś i sam się dobrowolnie przyznać. A więc… czasem utrzymuję towarzyskie kontakty z lewakami. Mało tego, są to lewacy z partii Razem. Ostatnio nawet wybrałem się z nimi na piwo.
Pominę kontekst tego spotkania, ponieważ nie on jest tu istotny. Ważne jest to, że siedzieliśmy sobie w knajpie, gaworząc bardzo politycznie. Ja wiedziałem, jakie oni mają poglądy, oni także mniej więcej znali moje. A przynajmniej mieli świadomość, że siedzi z nimi prawak. Pełna jawność, szczerość i brak jakichkolwiek niedomówień. Kiedy już upewnili się, że nie traktuję ich jak szatanów wcielonych, ktoś zapytał, co musieliby zrobić, żebym przynajmniej rozważył głosowanie na nich. A dodam, że były tam osoby kandydujące w najbliższych wyborach i szukające pomysłu na skuteczną kampanię. Odparłem im: przestańcie popierać aborcję, co do reszty najpewniej bez większych problemów się dogadamy.
Oczywiście nie żywiłem żadnych złudzeń ani w kwestii możliwości zmiany przez nich zdania, ani co do reakcji na moje słowa. Była ona dokładnie taka, jak się spodziewałem. Chwila konsternacji, bąknięcie, że nie będą klękać przed biskupem, a potem znowu było miło i z uznaniem wzajemnej autonomii. Co ciekawe, w naszym gronie znajdowała się działaczka, która pobiła rekord w zbieraniu podpisów pod projektem ustawy liberalizującej prawo do aborcji. Kiedy zażartowałem, że skuteczność to pomocna cecha w polityce, odparła ze śmiertelną powagą: wartości też.
Owo podniesione przez jednego ze współbiesiadników "nieklękanie przed biskupem" wydaje mi się absolutnie kluczowe. No bo popatrzmy sobie z lotu ptaka na koalicję pod wodzą panów Czarzastego, Biedronia i Zandberga. Cóż widzimy? Gościa, który broni Peerelu (nie wnikam w tym momencie, czy i na ile słusznie), rycerza tęczowej rewolucji i orędownika świata pracy i społecznej sprawiedliwości. A w każdym razie tak to się prezentuje na pierwszy rzut oka. A przy okazji przypomnijmy, że połączone siły tej grupy mają niezłe wyniki w sondażach i sporą szansę wprowadzenia do przyszłego sejmu kilku nazwisk. Być może z którymś z nich piłem nawet to piwo. Swoją drogą nie jestem pewien, czy alians ów będzie kiedyś większym kompromatem dla mnie, czy dla nich.
Co całą tę ekipę spaja? Tak naprawdę tylko jedno - światopoglądowa krucjata przeciwko Kościołowi i tzw. tradycyjnym wartościom. Prym wiedzie tu Biedroń, bo dla niego to całkiem naturalna pożywka. Czarzasty może trochę doszlusował dla potrzeb wizerunkowych. Natomiast co do Razem, to choć w ich etosie antyklerykalizm był najpewniej obecny od samego początku, nie zawsze go aż tak usilnie eksponowali. W ten sposób uśpili czujność części prawicowych komentatorów, którzy twierdzili, że okej, może to i lewicowcy, ale przynajmniej mają realistyczny program gospodarczy. Można się z nim nie zgadzać, ale przynajmniej jest z czym dyskutować. Nie to, co z Biedroniem.
Pojawiały się również - być może odosobnione, ale jednak słyszalne - opinie, że Polsce potrzebna jest racjonalna lewica. A jest potrzebna, gdyż ktoś przecież musi upominać się o najbiedniejszych, o ofiary bandyckiej reprywatyzacji, o zarabiających grosze ochroniarzy itp. Ta mądra lewica na pewno istnieje i się ujawni, gdy tylko pojmie, że Polacy wcale nie chcą gejowskich dziwactw i nie życzą sobie plucia na Kościół. Mówił o tym jeden z niezwykle przeze mnie cenionych publicystów, a ja instynktownie przyjmowałem jego punkt widzenia.
Myliliśmy się obaj. Żadna lewicowa formacja nigdy nie wyzbędzie się antyklerykalnego resentymentu, choćby nie wiem jak sensowne i na pozór logiczne propozycje przedstawiała w zakresie ekonomii czy redystrybucji dóbr. W sytuacji krytycznej to raczej ich się wyrzeknie, a w zamian do upadłego będzie bronić aborcji, rozdziału Kościoła od państwa czy rzekomo dyskryminowanych mniejszości. Podobno wilk złapany w sidła jest w stanie odgryźć sobie przytrzaśniętą łapę, byle tylko się uwolnić. Lewicowcy mają dokładnie tak samo. Jeśli zostaną przyparci do muru, prędzej odetną się od tych przysłowiowych ochroniarzy, niż zrezygnują z walki o "prawa reprodukcyjne". To nie ocena, to po prostu obserwacja.
Sedno nawet nie w tym, że te kwestie mają u nich prymat. Nie, one są w ich aksjologii nierozerwalnie zintegrowane z zagadnieniami bytowymi. To jeden konglomerat, jedna wojna z odwieczną opresją. W ich optyce prawo do zabicia własnego dziecka waży tyle samo co dążenie do bardziej godnej płacy czy wyrównania szans kobiet i mężczyzn. Gdyby - choćby w imię czysto politycznej kalkulacji - wycofali się z antyklerykalizmu, czy może raczej antyeklezjalizmu - bo to określenie chyba jest bardziej adekwatne - toby usunęli jeden z filarów swojej tożsamości. Mogą to oczywiście niekiedy wyciszyć, lecz nigdy na długo.
Widać to wyjątkowo klarownie właśnie na przykładzie Razem. To Adrian Zandberg mimo wyciąganej mu przeszłości długo uchodził za polityka pragmatycznego, mówiącego bardziej o sprawach bytu niż odbytu. To on najlepiej wypadł w debacie przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Lecz to już pieśń przeszłości. Razem w pewnym sensie zostało zagonione w kozi róg zarówno przez koalicjantów, jak i przez PiS, które na niwie polityki społecznej rozdaje karty i nie zostawia nazbyt wielkiego pola do manewru ewentualnym konkurentom. Czym w takiej sytuacji można się odróżnić? Oczywiście wojną światopoglądową. Wilk więc odgryza łapę i biegnie dalej.
Zwłaszcza że potencjalna baza, na której lewica mogłaby budować swoją politykę, jest w większości konserwatywna i nic nie wskazuje, żeby miało się to zmienić. Górnicy przed zjazdem do szybu raczej wolą zrobić znak krzyża niż przypiąć sobie tęczowy znaczek czy rozmyślać o katastrofie klimatycznej. Prędzej puszczą sobie na YouTube promowaną przez TVPiS Roksanę Węgiel niż apokaliptyczne tyrady Grety Thunberg. O ochroniarzach już w ogóle nie wspomnę - u nich już prędzej miałaby chyba szansę Konfederacja. Z ekspedientkami i kasjerkami też, jak przypuszczam, ciężko o wspólny język.
Co zatem pozostaje? To, co zwykle, gdy do zbawców dociera, że klasa wyzyskiwana wykazuje znaczną odporność na uświadomienie - nieklękanie przed biskupem, obrona bardziej chętnych do współpracy mniejszości seksualnych i ratowanie klimatu. Choć najbardziej to pierwsze. To jest motor napędzający resztę. Tym najłatwiej rozgrzać rewolucyjny płomień, bo raz, że w społeczeństwie występuje pewien zasób antyklerykalizmu, a dwa - osoby homoseksualne niepogodzone ze stanowiskiem Kościoła co do ich orientacji - lub po prostu z samymi sobą - będą lgnąć do tych, którzy zaoferują im jakąś możliwość zemsty.
Nie ma się więc co dziwić, że lewica radykalizuje się w tym kierunku. Gorzej że pociąga za sobą twory w rodzaju KO, które nie widząc dla siebie miejsca ani w zagospodarowanym przez PiS centrum, ani na prawicy, ostrzą sobie apetyt na razemowy elektorat. No i mamy z tego takie kwiatki jak na przykład wypowiedź kandydata tej formacji - lekarza z zawodu, więc tym bardziej ciarki chodzą po plecach - o tym, że jest zwolennikiem - uwaga, uwaga - ograniczonej eutanazji. Aż się boję pomyśleć, co znaczy ta "ograniczona". No ale przecież nie klękamy przed biskupem.
Marcin Królik