Krzysztof "Toyah" Osiejuk: O dobrej dyktaturze, szlachetnych dyktatorach i o nas - psach Dobrej Zmiany
Jest oczywiście możliwe, zwłaszcza wobec najświeższych informacji dotyczących systemowych zmian w sposobie organizacji Salonu24, przekazanych nam właśnie przez właścicieli portalu, może się też zdarzyć, że teksty te będą się ukazywać już tylko wyłącznie pod adresem www.toyah.pl, no ale bądźmy dobrej myśli.
Mamy też oczywiście plany znacznie szersze, czyli związane z książkami. Tu akurat ja nie mam zbyt dużo do gadania, natomiast wiem, że nie będzie dodruku „Siedmiokilogramowego liścia” i „Elementarza”, będzie natomiast dodruk „Angielskiego listonosza”, nie wydamy drugiej części książki o zespołach, nie wydamy felietonów z „Warszawskiej Gazety”, no ale za to z pewnością wydamy biografię Tadeusza Sendzimira, wielkiego polskiego inżyniera i wynalazcy. Gdzieś tak w okolicach lata.
Co jeszcze? Mimo moich nieustannych i niepokonanych już chyba pretensji wobec obecnej władzy, będziemy jej tu bronić zębami i pazurami i osobiście nie widzę takiej możliwości, by to się miało zmienić.
A skoro już przedstawiłem zarys swojego programu na ten rok, wraz z deklaracjami ideowymi, chciałbym – przyznaję, że tym razem wyłącznie na zamówienie paru czytelników – przypomnieć jeszcze jeden tekst z czasów, gdy wydawało się, że jest już po nas, a jedyne co nas trzymało przy nadziei, to nasz wrodzony optymizm. Oto styczeń 2011 roku. Bardzo proszę.
Gdyby ktoś mnie spytał, czy biorę pod uwagę ewentualność, że obecna władza, pod kierunkiem Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego – wraz z odpowiednim zapleczem w postaci Krzysztofa Bondaryka, czy kto to tam teraz ma oko na to, żeby się wszystko gładko kręciło – dla utrzymania władzy weźmie nas za mordę, powiedziałbym raczej, że pewnie nie. Obawiam się wprawdzie, że za tą odpowiedzią nie stoi jakiś szczególnie wnikliwy ogląd sytuacji, lecz mój wrodzony optymizm, jednak mimo to, wciąż myślę, że oni nie zdecydują się na użycie siły w takim stopniu, byśmy to musieli odczuć bardziej fizycznie. Mam podejrzenie, że nawet w przypadku ludzi tak bardzo bezideowych i zepsutych jak oni, trzy lata władzy, to mimo wszystko trochę za mało, by dojść do takiego poziomu pewności siebie, gdzie można nam tu urządzić Rosję. I nie ma tu nic do rzeczy kwestia demokracji, czy jej braku. Dla nich, jak wiemy, to jest bez znaczenia. Mam wyłącznie nadzieję, że skoro oni są zbyt gnuśni, zbyt tchórzliwi, a przez z to zbyt mało zdeterminowani, by spróbować się podlizać komuś takiemu jak Leszek Balcerowicz, to tym bardziej nie będzie ich stać na to, by sprawić przyjemność Pawłowi Śpiewakowi.
Skąd mi przyszedł nagle do głowy ten Śpiewak? Otóż stało się tak przez wywiad, jakiego w weekendowej Rzeczpospolitej ten mędrzec udzielił Robertowi Mazurkowi. W swojej wypowiedzi, poza kompleksowym – nawet nie tyle krytykowaniem, co krytycznym opisem – rządów Platformy Obywatelskiej i osobiście Donalda Tuska, Śpiewak podkreśla trzy kwestie. Pierwsza jest taka, że Donald Tusk, jako człowiek całkowicie bezideowy, w swojej publicznej działalności kieruje się wyłącznie wręcz histeryczną w wiarą w potęgę skutecznego oszustwa. Druga taka, że dla niego główną siłą napędową jest z jednej strony pragnienie władzy, a z drugiej nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego. Trzecia natomiast, że owa nienawiść, jest jak najbardziej zrozumiała i uzasadniona. Dlaczego? Tego Śpiewak nie wyjaśnia. Widocznie w środowisku, w którym on akurat się obraca, fakt że nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego jest uzasadniona, stanowi aksjomat.
Jak mówię, poza tymi trzema uwagami, całość wypowiedzi Śpiewaka stanowi już tylko bardzo solidne dokumentowanie informacji, że dla Donalda Tuska jedynym sposobem na życie jest dążenie do władzy i traktowanie ludzi jak bezmyślnych durniów. Dopiero pod sam koniec, zresztą na wyraźnie powtarzane życzenie Mazurka, Paweł Śpiewak przedstawia swoją prognozę odnośnie tego, co się wydarzy, kiedy – co dla wszystkich oczywiste – Platforma Obywatelska po raz kolejny wygra wybory, a Donald Tusk zostanie ponownie premierem. Tu muszę skorzystać z cytatu:
„Jeśli PO wygra jesienne wybory, to ma wszystko: parlament, rząd, prezydenta, swój Trybunał Konstytucyjny, rzecznika praw obywatelskich, wkrótce IPN. Ma telewizje, radia, swoje media. Będą mieli pod kontrolą wszystko, łącznie ze sportem”.
Tak oto bez mrugnięcia swoim profesorskim okiem, Paweł Śpiewak prognozuje przyszłość dla kraju, w którym przyszło mu mieszkać. Ktoś pewnie się teraz spodziewa, że ten obraz zostanie uzupełniony jakąś mocną oceną takiej sytuacji. I będzie miał rację. Na pytanie Mazurka, czy ta wizja go nie niepokoi, Śpiewak powiada:
„Ja się tego nie boję, bo nie bardzo wierzę w despotyczne skłonności PO. Pocieszam się, że to byłby raczej miękki reżim. Dziennikarze będą się bali mocniej zaatakować Platformę, niezależni eksperci nie będą się tak wyrywać do krytykowania rządu, sędziowie będą brali pod uwagę to co powie prezydent Komorowski. Wszyscy będą wiedzieć, że z nimi trzeba się liczyć. […] Ale będzie to wszystko jakieś miękkie, da się to przeżyć…”.
I to, moim zdaniem stanowi nową, niezwykle ciekawą jakość. Otóż Paweł Śpiewak, w tym swoim intelektualnym geście, przewiduje, że jeśli Platforma Obywatelska zdobędzie pełnię władzy, zapanuje powszechny strach już nawet nie na poziomie życia społecznego, lecz na poziomie samego państwa. Posuwa się on nawet do tego, że tego strachu nie sugeruje, lecz wręcz opisuje go przy pomocy konkretnych słów o bardzo konkretnych znaczeniach. Mówi Śpiewak, że kiedy Platforma Obywatelska przejmie całość władzy, całe polskie państwo padnie u jej stóp właśnie w strachu i poczuciu, że oto nastał czas liczenia się z każdym słowem, każdym gestem, każdym ruchem, jakie płyną z tamtej strony. Paweł Śpiewak wie, że kiedy następne wybory wygra Donald Tusk i jego ludzie, życie publiczne w Polsce zejdzie do poziomu Rosji. No, prawie Rosji. Zdaniem Pawła Śpiewaka, aż tak źle nie będzie, bo nikt nikogo nie będzie mordował. Skąd on to wie? Stąd, że tak myśli. On zna ludzi, którzy będą tworzyć przyszłą władzę, i jemu się nie wydaje, żeby to byli jacyś krwiopijcy. Mówiąc precyzyjnie, on w to nie wierzy. A ponieważ nie ma w nim tej wiary, to również nie ma w nim tego strachu. Będzie więc gites.
Tego akurat już Paweł Śpiewak nie mówi, ale z całości tej wypowiedzi, wynika też wyraźnie, że on osobiście w najbliższych parlamentarnych wyborach odda swój głos na Platformę Obywatelską. Z pewnością jednak nie na Prawo i Sprawiedliwość, bo jak to już zostało powiedziane na początku, nienawiść do „tej gorszej części PiS-u” ma swoje praktyczne uzasadnienie, a wraz z nim odpowiednie konsekwencje.
Jest jednak jeszcze jedna rzecz, która domaga się wyjaśnienia, właśnie w związku z tą „uzasadnioną nienawiścią”. Zapewnia nas Śpiewak, że z tego co mu wiadomo o ludziach Platformy, oni, kiedy już zastraszą całe państwo, można się spodziewać, „powstrzymają się przed społecznie ryzykownymi decyzjami”. Nie bardzo jednak wiadomo, co Śpiewak ma na myśli, kiedy wspomina o tych „decyzjach”. O jakie to może chodzić decyzje? Czy o jakieś drastyczne podniesienie podatków, czy sprywatyzowanie służby zdrowia, lub szkół, czy może wprowadzenie ustawy, że Polacy powinni jedynie umieć się podpisać i liczyć w podstawowym zakresie. A może on nie wierzy w to, że Donald Tusk nagle postanowi wytłuc fizycznie jedną część społeczeństwa, bo mu tak wyjdzie taniej. Cokolwiek by to było, to jedno już wiemy. Można wierzyć, że ani to, ani to, ani tamto się nie wydarzy.
Jednak mnie osobiście, martwi bardzo ów przysłówek „społecznie”. No bo jeśli „społecznie”, to ja bym chciał wiedzieć, czy też „politycznie”. A na ten temat u Śpiewaka nie ma ani słowa. Więc ja wciąż nie wiem, czy kiedy już nastąpi czas owej miękkiej dyktatury, co się stanie na przykład z Jarosławem Kaczyńskim, czy choćby ze mną i z moimi dziećmi, które Kaczyńskiego lubią, a więc niewykluczone, że się kwalifikują do wspominanej „uzasadnionej nienawiści”
W innym miejscu wspomnianego wywiadu zapewnia nas Śpiewak, że Donald Tusk w swojej doktrynie rządzenia skupiony jest na realizowaniu społecznych oczekiwań, tak jak on je rozumie. A więc, nie należy się spodziewać, że on wprowadzi jakiekolwiek rozwiązania, które się ludziom nie spodobają. Ale czy problem PiS-u, i w ogóle moherów, Donald Tusk zakwalifikuje jako kwestię społeczną, czy polityczną? I z jakimi konsekwencjami? Jeśli polityczną, to, jak wnoszę ze słów Śpiewaka, droga wolna. Ale jeśli – na zasadzie, by do polityki się w ogóle nie mieszać, bo jest obrzydliwa – społeczną, to czy może w taki oto sposób, by społeczeństwu trzeba czasem w ramach igrzysk rzucić coś na ząb? No i coś co może jest jeszcze bardziej interesujące. Co Paweł Śpiewak i jego koledzy sądzą na temat obu rozwiązań? Stawiam sobie to pytanie, bo z takim Tuskiem, czy nawet z całym Systemem, jakoś sobie może poradzimy, ale dobrze by było wiedzieć, jaka jest aktualna kondycja tak zwanego społeczeństwa i jego elit. Bo, że zacytuję poetę – dla was to igraszka; nam chodzi o życie.
Każdy kto czyta to co się pojawia na tym blogu już od lat, wie, że my tak tu sobie czasem gadamy, a tak naprawdę wiemy, że wszystkie słowa zostały już dawno wyczerpane. Że właściwie – jak to mówią starzy Polacy – nie ma o czym gadać. Że wszystko wiadomo. A my tylko powtarzamy te stare zaklęcia, żeby nie zapomnieć. A więc, te dzisiejsze uwagi na temat Pawła Śpiewaka i moralnego, intelektualnego i czysto ludzkiego stanu, w jakim on się znalazł, nie mają znaczenia poza tą naszą codzienną satysfakcją. Jest jednak coś, w tym samym wydaniu „Rzeczpospolitej”, czego nie można przegapić, zwłaszcza, że tkwi, jak ten bonus, tuż obok syku Pawła Śpiewaka. Dosłownie obok. Otóż Anne Applebaum publikuje tam swój felieton na temat sytuacji na Węgrzech. I, naturalnie, przede wszystkim oficjalnie potwierdzając fakt, że Węgry jak najbardziej zachowują podstawowy system europejskiej demokracji, pisze tak:
„Jednak w ostatnich miesiącach Węgry stanowią przykład, jak krucha może być demokracja. Jeśli zmorą Białorusi jest nie dość popularny przywódca, na Węgrzech jest nią przywódca zbyt popularny – a w każdym razie mający za dużą większość – który może zmieniać prawo w celu zachowania władzy, bez uciekania się do przemocy”.
Applebaum nie pisze akurat, czy ta sytuacja ją martwi, ani tym bardziej, czy ją niepokoi. Może to wynikać z tego, że jej strach jest oczywisty, ale też może i z tego, że ona nie mieszka na Węgrzech, lecz w Polsce, pod opiekuńczymi skrzydłami miękkiej dyktatury dobrych ludzi z Sopotu i okolic. Z treści jednak całego artykułu, wynika, że to co się dzieje na Węgrzech Annie Applebaum się bardzo nie podoba. Z kolei – choć oczywiście on też nie opowiada nam o Węgrzech, lecz o Polsce, i w związku z tym nie wiemy, co o sytuacji demokracji na Węgrzech sądzi – mamy wiele powodów, by podejrzewać, że gdyby Paweł Śpiewak nie mieszkał dziś w Polsce, lecz właśnie na Węgrzech, to nie byłby już aż tak nonszalancki. Powiem więcej. Możemy mieć wręcz pewność, że on by się tam posrał ze strachu. Zwyczajnie by się posrał. W sensie jak najbardziej dosłownym.
Wciąż, jak większość nas wie, my tak sobie tu rozmawiamy – bardziej sami ze sobą, niż z nadzieją, że ktoś nas usłyszy. Jest jednak coś, co trzeba powiedzieć głośno i z tą właśnie intencją, by te słowa dotarły tam gdzie trzeba. Jest mianowicie tak, że od pewnego czasu wielu z nas dostrzega, że wraca PRL, tyle że w wersji nieco sparodiowanej, co wcale przy tym nie oznacza, że weselszej. I nie chodzi o to tylko, że, podobnie jak w PRL-u, zaczynamy wsiadać i wysiadać z pociągów przez okna. Ten PRL czuć właściwie z każdej strony, dzień i noc. I teraz pojawia się problem społeczeństwa. Jak na tę szczególną reaktywację PRL-u reaguje społeczeństwo? Wydaje mi się, że dokładnie tak samo, jak w tamtych czasach – a zatem dokładnie tą samą rezygnacją i pozorną obojętnością. Ludzie, jak wiemy, są tylko ludźmi, a więc dziś są tacy, a jutro już nagle zupełnie odmienieni. I odwrotnie. W związku z tym, nie wiedząc oczywiście, jak będzie, możemy liczyć na to, że ten letarg nagle pęknie z hukiem.
A co jeśli idzie o elity, a więc ludzi pokroju Pawła Śpiewaka i Anny Applebaum? Oni się już nie zmienią. Oni, jak można się było przekonać już dawno, a dziś tylko tę wiedzę z każdym dniem tylko potwierdzać, są całkowicie zakleszczeni. Albo w swojej historii z tym ich całym kulturowym i cywilizacyjnym bagażem, albo w tym czymś, co tak trudno nazwać, ale co ich tak fatalnie determinuje, i z pewnej perspektywy, czyni z nich potwory. Na nich nie można już liczyć. Jeśli dojdzie do ostatecznych decyzji i ostatecznych rozwiązań, nie będziemy ich ani przekonywać, ani edukować, ani zmieniać. I gdybym, jeśli mogę się pokusić o refleksję już całkowicie osobistą, miał im życzyć czegoś dobrego, to być może tylko to, by – jak prognozuje Jarosław Maria Rymkiewicz – zanim Polacy zaczną odzyskiwać niepodległość, oni sobie spokojnie umarli. Żeby ta śmierć była łagodna i cicha, i żeby ich przyłapała jeszcze zanim to oszustwo, które oni tak aktywnie przez lata budowali, i z którego są dziś tak bardzo zadowoleni, wyjdzie na wierzch.
I niech oni te moje życzenia potraktują jako ostatni dobry gest pod ich adresem z mojej strony. Więcej już nie będzie.
PS. I jeszcze jedno. Gdyby ktoś chciał skierować do mnie pretensję, że ja, podejmując dyskusję z kimś takim jak Śpiewak, go tylko dowartościowuję, pragnę zwrócić uwagę na fakt, że ja ze Śpiewakiem nie dyskutuję. Ja mu przekazuję pewną wiadomość. Jeśli natomiast dzięki temu, on się poczuje dowartościowany, to Bóg z nim.
Przypominam i napominam. Nasze książki są do kupienia w księgarni na stronie www.coryllus.pl. To jest ostatnia stacja. Dalej nie ma co szukać. Naprawdę.