Krzysztof "Toyah" Osiejuk: CO MOŻE DAĆ KOŚCIÓŁ TYM KTÓRZY GO NIE POTRZEBUJĄ

Zamykając Rok Miłosierdzia, Franciszek zwrócił się do szeregowych księży, by w swojej mądrości udzielali rozgrzeszenia tym wszystkim, którzy popełnili w swoim życiu grzech aborcji, a dziś szczerze swego grzechu żałują i proszą Pana Boga o przebaczenie, który to gest niemal natychmiast uruchomił falę niespotykanego entuzjazmu po stronie tradycyjnie określanej, jako bezbożna. Oto w jednej chwili pojawiły się dziesiątki komentarzy proklamujących ostateczny koniec grzechu i powszechne odpuszczenie wszystkiego, czym świat zgrzeszył wobec Boga i człowieka, a ja już się tylko zastanawiam, co to za cholera sprawiła, że to akurat towarzystwo aż tak bardzo przejęło się rozstrzygnięciami na linii papież – konfesjonał.
 Krzysztof "Toyah" Osiejuk: CO MOŻE DAĆ KOŚCIÓŁ TYM KTÓRZY GO NIE POTRZEBUJĄ
/ screen YT

 
      Mimo że wydawało się, iż rozmowa na temat prowokacji, jaką wobec papieża Franciszka zorganizowało czterech kardynałów – prowokacji, co warto podkreślić, której Franciszek bardzo zgrabnie uniknął – doprowadziła nas do w miarę zgodnych konkluzji, wciąż to tu to tam pojawiają się głosy ze strony tak zwanej „lepszej” części Kościoła, która ze świętym uporem wzywa do tego, by ów Kościół wobec części swoich wiernych powstrzymał się od jakichkolwiek gestów litości.
      W dodatku, niejako zamykając ów Rok Miłosierdzia, Franciszek zwrócił się do szeregowych księży, by w swojej mądrości udzielali rozgrzeszenia tym wszystkim, którzy popełnili w swoim życiu grzech aborcji, a dziś szczerze swego grzechu żałują i proszą Pana Boga o przebaczenie, który to gest niemal natychmiast uruchomił falę niespotykanego entuzjazmu po stronie tradycyjnie określanej, jako bezbożna. Oto w jednej chwili pojawiły się dziesiątki komentarzy proklamujących ostateczny koniec grzechu i powszechne odpuszczenie wszystkiego, czym świat zgrzeszył wobec Boga i człowieka, a ja już się tylko zastanawiam, co to za cholera sprawiła, że to akurat towarzystwo aż tak bardzo przejęło się rozstrzygnięciami na linii papież – konfesjonał. A co ich to nagle obchodzi, że, jak oni sami lubią powtarzać, „banda pedofilów” będzie im odpuszczać tak zwane grzechy?
     W tej sytuacji pomyślałem sobie, że wrócę może do swojego, bardzo już starego, bo jeszcze z roku 2008, tekstu, w którym najlepiej jak tylko potrafiłem, trochę na przykładzie pogrzebu Bronisława Geremka, pokazałem, w jaki sposób Kościół Katolicki może zaspokoić potrzeby tych, co go zwyczajnie nie potrzebują. Zapraszam.
 
 
 
      Niedawno miałem okazję wziąć udział w spotkaniu towarzyskim, na którym, wśród wielu najróżniejszych osób, pojawili się pan i pani z planami małżeńskimi. Rozmowa kręciła się więc przez pewien czas wokół tematów zwykle pojawiających się w podobnych sytuacjach, czyli domu, pieniędzy, dzieci, przystojnych mężczyzn i ładnych kobiet, kiedy nagle pani z planami wyraziła zaniepokojenie sytuacją, w której będzie musiała pójść do spowiedzi.
      W tym momencie, dotychczas lekka wymiana lekkich myśli, zamieniła się w dość jednostronną ideologicznie debatę na temat niezrozumiałych represji, z jakimi kochający się ludzie muszą się potykać na drodze do szczęścia. Generalnie, wszyscy zabierający głos uczestnicy spotkania, bardzo współczuli pani prawie młodej i prawie młodemu panu, że będą musieli się zmierzyć z tak dramatyczną sytuacją.
      Nagle, któryś z uczestników spotkania, poinformował zainteresowaną parę, że on słyszał o księdzu, który jest księdzem bardzo porządnym i za drobną łapówką jest skłonny podpisać „karteczkę”, która, jak kolec w sercu, nie dawała spać zakochanej parze. Więc spróbuje się ten ktoś popytać i uzyskać odpowiednie namiary.
      Ponieważ to, co słyszałem stanowiło dla mnie absolutnie fascynująca egzotykę, zwróciłem się do przyszłej małżonki z pytaniem, dlaczego ona w ogóle pragnie wziąć ślub w kościele. Dlaczego nie zarejestruje po prostu małżeństwa w urzędzie i w ten sposób pozbędzie się kłopotu z bezwzględnym klerem, a przy tym zaoszczędzi na ewentualnym haraczu dla księdza o dobrym sercu.
      Zakochana pani była bardzo zdziwiona moim pytaniem, a ponieważ nie chciałem drążyć tematu, przyjąłem tylko uprzejmie wyjaśnienie, że przecież ślub musi być w kościele. Zaproponowałem tylko, żeby może poprosiła swojego tatę, albo kolegę, żeby złożył jakikolwiek podpis na karteczce, która stanowiła dla niej taki problem i dołączyła do innych dokumentów, ale to już było zdecydowanie za dużo, a ponieważ moja znajoma zaczęła węszyć prowokację, zamilkłem i temat zamknąłem.
      Pozostał problem. Po co ludzie, dla których kwestie wiary, religii, Kościoła są kompletnie obce, tracą czas na takie drobiazgi, jak to, czy ślub ma być kościelny, czy nie-kościelny?
      Od razu muszę też się przyznać, że to, co mnie spotkało podczas omawianego spotkania, owszem - było intrygujące, niemniej nie stanowiło jakiegoś bardzo dużego szoku. Niejednokrotnie w moim życiu, spotykałem się z ludźmi, którzy sprawy religii traktowali - że tak powiem - specyficznie. Koleżanka mojej córki, na przykład, kiedy ma mieć egzamin, zakłada na szyję łańcuszek z Matką Boską, a kiedy już się dowie, że zdała (a jak nie zdała, to tym bardziej), zdejmuje ten swój medalik, bo „to głupio wygląda”.
      Jestem też pewien, że choćby ta młoda osóbka, czy to przy okazji chrztu swojego dziecka, czy to jego Pierwszej Komunii, czy, wcześniej, przy okazji swojego ślubu, czy za wiele, wiele lat, widząc nadchodzącą śmierć, będzie się nieustannie zmagać z kwestią, jak tu poradzić sobie z kaprysami Kościoła.
      Umiera człowiek, który w życiu nie chodził do kościoła. Ba, człowiek, którego rodzina, od ślubu, właśnie, czy może wręcz od Pierwszej Komunii, nie miała z kościołem, zarówno z dużej, jak i małej litery, żadnego kontaktu. Człowiek, który niejednokrotnie Kościół i księży traktował wyłącznie, jako obiekt żartów i szyderstwa. Umiera ów człowiek, a ci z jego otoczenia, co jeszcze przez jakiś czas muszą tu pozostać, zaczynają podejmować zabiegi na rzecz zorganizowania dla zmarłego kościelnego pochówku.
      I dobrzy ludzie dręczą się myślą, po co? Gdyby chodziło o zwykły strach przed piekłem, to jeszcze rozumiem. Ale najczęściej wszystko wskazuje na to, że o piekle nikt nie myśli. Problem sprowadza się wyłącznie do żądania pięknej uroczystości i do pomstowania na bezdusznego księdza-służbisty.
      Myślałem więc sobie o tej dziwnej kwestii wielokrotnie. Ostatni raz podczas pogrzebu, jak się właśnie niespodziewanie okazało, świętej pamięci profesora Bronisława Geremka. I właśnie w trakcie minionych dni przypomniał mi się wywiad, który jeszcze przed laty opublikowała „Gazeta Wyborcza” z którymś z wyższych rangą polskich masonów.
      Mistrz ów, w wywiadzie, na pytanie, co przyciąga tak wielu wybitnych ludzi do Loży, wśród kilku powodów, wymienił coś, co, według mojej pamięci, brzmiało, jak „stara, ponad dwustuletnia tradycja wolnomularstwa”.
      Wówczas, kiedy jeszcze czytałem te słowa, czułem oczywiste rozbawienie, ale w miarę upływu lat, problemu tej - a przecież nie tylko tej - nędznej i żałosnej tradycji, mogłem doświadczać już wielokrotnie na własne oczy.
      Akurat nie trzeba być masonem, żeby raz na jakiś czas stanąć twarzą twarz z własną nędzą. Z mojego punktu widzenia, żeby poczuć tę samotność, wystarczy w ogóle oderwać się od czegoś, co bez narażania się na łatwe kpiny, można nazwać tradycją i historią. Z tego punktu widzenia, w którym się szczęśliwie znalazłem, sprawy się mają tak, że jeśli stracimy ten szczególny drogowskaz w postaci tego, co daleko za nami, stajemy się nikim.
      I wcale tym drogowskazem nie musi być religia rzymsko-katolicka. Wystarczy, żebyśmy w naszej świadomości mieli cokolwiek, na co będziemy się mogli powołać i do czego się odwołać, a co jednak będzie sięgało nieco dalej, niż marne dwieście lat wstecz. I to nam też powinno zdecydowanie wystarczyć.
      Pragnę jednak wrócić do kwestii tych wszystkich uroczystości na styku religii i życia codziennego. Chodzi o to mianowicie, że jakkolwiek by na to nie patrzeć, w kulturze, w której wszyscy żyjemy, jeśli chcemy prawdziwego święta i prawdziwej uroczystości, to musimy zawsze zwrócić się do Kościoła. Czy to jest Boże Narodzenie, czy to są Święta Wielkanocne, czy zwykła „powszednia” niedziela, za tym wszystkim zawsze stoi Kościół.
      Pamiętam, jak kiedyś, bardzo już dawno temu, któryś z działaczy Kongresu Liberalno-Demokratycznego z Gdańska - może to był nawet Donald Tusk - przechwalał się, że oni w niedzielę nie chodzą do kościoła, ale idą pograć w piłkę. I ani mu do głowy nie przyszło do głowy, że po to, żeby pograć w piłkę, też musi poczekać do niedzieli, która na przykład w języku rosyjskim do dziś oznacza Zmartwychwstanie.
      Więc nie ma najmniejszej wątpliwości, że jeśli chcemy liczyć na prawdziwie uroczysty pogrzeb, czy ślub, czy jakąkolwiek inną okazję, musimy zwrócić się o pomoc do Kościoła. Bo tylko Kościół może się wykazać odpowiednio długą tradycją, a dzięki niej właśnie, odpowiednio bogatymi środkami, żeby nadać jakiemukolwiek wydarzeniu prawdziwie piękną oprawę. Bez tego, co może nam zapewnić tylko Kościół, możemy się co najwyżej najeść i napić wódki. A jeśli mamy trochę więcej pieniędzy, to jeszcze zamówić sobie występ piosenkarki.
      Właśnie dlatego, kiedy zapragniemy zawrzeć związek małżeński, a chcemy, by ten dzień zapisał się w naszej pamięci, jako dzień szczególny i kiedy chcemy, żeby był i welon i żeby była biała suknia i żeby sypano na nas czy to kwiaty, czy to ryż, czy zwykłe grosiki i kiedy chcemy, żeby nam grały prawdziwe organy, a nie tandetny keyboard, musimy zwrócić się do Kościoła.
      I właśnie dlatego też, kiedy umrze nam osoba bliska, albo kiedy umrze człowiek wybitny, godny wielkiego gestu i wielkich słów, wiemy, że ten gest i te słowa mogą paść tylko z ust księdza.
      Wielu moich znajomych zadawało sobie i mi pytanie, dlaczego rodzina i przyjaciele zmarłego tragicznie Bronisława Geremka, człowieka, który zdawał się stać bardzo, bardzo daleko od Kościoła Rzymskokatolickiego, człowieka, który najprawdopodobniej absolutnie nie uważał za konieczne uczestniczyć w niedzielnych nabożeństwach, po jego śmierci poprosili o najbardziej uroczystą mszę w warszawskiej katedrze, z udziałem trzech wybitnych katolickich biskupów, z odpowiednimi pieśniami, z odpowiednimi modlitwami i z pełną oprawą eucharystyczną.
      Czy dlatego, że ktoś, kto zmarłego Profesora kochał, wystraszył się nagle, że bez tego wszystkiego pan Profesor nie zostanie zbawiony?
Ależ co za bzdura! Chodziło dokładnie o to samo, o co chodziło podczas organizacji pogrzebowych uroczystości księżnej Diany i tylu innych zmarłych osób, masonów, ateistów, gangsterów, ale również najzwyklejszych, bardzo porządnych ludzi, których jedynym grzechem było to, że nie zaznali łaski wiary. Ludzi. dla których niedziela nigdy nie stanowiła pretekstu do udania się na Mszę Świętą, ale którzy zawsze pragnęli mieć piękny pogrzeb.
      Zastanówmy się, jakiż to miałby pogrzeb wspomniany już profesor Bronisław Geremek, czy, jeszcze wiele lat jeszcze przed nim, Jacek Kuroń, gdyby zamiast w warszawskiej archikatedrze, został pożegnany w Pałacu Kultury, albo w budynku Sejmu, albo choćby i na brukselskich salonach, a mistrzami ceremonii byłby były premier Bielecki, red. Michnik i ewentualnie - jako osoba pobożna - Lech Wałęsa?
      Dlatego więc, kiedy słyszę tu i tam różne głosy sprzeciwu, czy wręcz oburzenia, a choćby tylko zwykłego zdziwienia, odpowiadam: A jakże inaczej?
      I niech już tak będzie. Po tych wszystkich latach, kiedy nikt z nich od Kościoła nie chciał nic, to o to jedno mogą się zwrócić.
      A my szczodrą ręką możemy im to dać.
      A modlitwę możemy dorzucić nawet i bez proszenia.
 
Przypominam, że mam u siebie jeszcze kilkanaście egzemplarzy kończącego się już nakładu mojej drugiej książki „Twój pierwszy elementarz”. Jeśli ktoś reflektuje, a zapewniam, że zdecydowanie warto, proszę o kontakt mailowy pod adresem [email protected]. Cena egzemplarza razem z wysyłką 25 zł. Dedykacja w cenie.
 

 

POLECANE
Plan na zakończenie wojny? Doradca Trumpa zabrał głos z ostatniej chwili
Plan na zakończenie wojny? Doradca Trumpa zabrał głos

Ekipa prezydenta elektra Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa rozpocznie współpracę z administracją prezydenta Joe Bidena w celu osiągniecia „porozumienia” między Ukrainą i Rosją - oświadczył w niedzielę w telewizji Fox News Michael Waltz, nominowany przez Trumpa na stanowisko doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego.

Genialne w swej prostocie. Zaskoczenie dla fanów Familiady z ostatniej chwili
"Genialne w swej prostocie". Zaskoczenie dla fanów "Familiady"

Z okazji 30-lecia „Familiady” produkcja programu zdecydowała się ujawnić tajemnicę słynnego kącika muzycznego. Przez lata widzowie wyobrażali sobie to miejsce jako profesjonalne, dźwiękoszczelne studio - być może szklany pokój lub elegancką kabinę. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

Nawrocki: Polska to moja miłość, dlatego jestem gotowy zostać jej prezydentem z ostatniej chwili
Nawrocki: Polska to moja miłość, dlatego jestem gotowy zostać jej prezydentem

Prezes IPN Karol Nawrocki zadeklarował podczas niedzielnej konwencji w Krakowie, że Polska to jego miłość, dlatego jest gotowy zostać jej prezydentem. Jego pierwszą obietnicą wyborczą jest zakończenie wojny polsko-polskiej.

Prof. Krasnodębski: mamy przedstawiciela warszawskiej elitki kontra przedstawiciela Polski tylko u nas
Prof. Krasnodębski: mamy przedstawiciela warszawskiej elitki kontra przedstawiciela Polski

- Mamy ponadpartyjnego kandydata, podkreślającego swoje związki ze zwykłymi Polakami, Karol Nawrocki dosyć też skutecznie wypunktował słabości przeciwnika, a z drugiej strony mówił o programie, o ambitnej Polsce, o inwestycjach, o tych wszystkich rzeczach, o których Polacy dyskutują - skomentował wybór kandydata PiS prof. Zdzisław Krasnodębski.

Rozpłakałam się. Uczestniczka Tańca z gwiazdami przerwała milczenie z ostatniej chwili
"Rozpłakałam się". Uczestniczka "Tańca z gwiazdami" przerwała milczenie

Vanessa Aleksander, która wygrała 15. edycję „Tańca z Gwiazdami”, po tygodniu milczenia przerwała ciszę i udzieliła pierwszego wywiadu. W rozmowie w programie „Halo tu Polsat” aktorka opowiedziała o emocjach związanych z wygraną i wielu trudnych momentach na drodze do finału.

Prezes PiS zabrał głos. Uzasadnił wybór kandydata z ostatniej chwili
Prezes PiS zabrał głos. Uzasadnił wybór kandydata

Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił, że mamy dziś stan wojny polsko-polskiej, której Polacy nie chcą. Dlatego - jak przekonywał - potrzebny jest kandydat na prezydenta, który będzie niezależny od formacji politycznych i zakończy tę wojnę w imię interesu Polski. Dodał, że takim kandydatem jest Karol Nawrocki.

Potężne uderzenie w kieszenie Polaków. Drastyczny wzrost rachunków w 2025 roku z ostatniej chwili
Potężne uderzenie w kieszenie Polaków. Drastyczny wzrost rachunków w 2025 roku

Rok 2025 może okazać się finansowym wyzwaniem dla wielu Polaków. Jak wynika z badania Krajowego Rejestru Długów, aż 80% rodaków spodziewa się wzrostu rachunków i opłat. Najbardziej drastyczne podwyżki mogą dotknąć ogrzewania, a także innych podstawowych kosztów życia.

To już oficjalnie. Wiemy, kto będzie kandydatem PiS z ostatniej chwili
To już oficjalnie. Wiemy, kto będzie kandydatem PiS

Rozpoczęła się konwencja z udziałem m.in. prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, w trakcie której ogłoszono decyzję dotyczącą poparcia bezpartyjnego kandydata na prezydenta.

Drwiący wpis Tuska. Jest riposta PiS z ostatniej chwili
Drwiący wpis Tuska. Jest riposta PiS

W niedzielę, w krakowskiej Hali "Sokół", Prawo i Sprawiedliwość ogłosi swojego kandydata na prezydenta podczas wydarzenia określanego jako "spotkanie obywatelskie". Choć oficjalne nazwisko nie padło, według wielu doniesień medialnych to Karol Nawrocki, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, ma otrzymać poparcie partii Jarosława Kaczyńskiego. Proces wyłaniania kandydata był jednak burzliwy, a decyzję podjęto po długich negocjacjach.

Jaka pogoda nas czeka? IMGW wydał nowy komunikat z ostatniej chwili
Jaka pogoda nas czeka? IMGW wydał nowy komunikat

Synoptyk Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Ewa Łapińska poinformowała, że w niedzielę niemal w całej Polsce będzie pochmurnie. Kolejne dni przyniosą stopniową poprawę pogody; będzie coraz więcej przejaśnień i rozpogodzeń, choć niewykluczone są także miejscowe, silne porywy wiatru i gołoledź.

REKLAMA

Krzysztof "Toyah" Osiejuk: CO MOŻE DAĆ KOŚCIÓŁ TYM KTÓRZY GO NIE POTRZEBUJĄ

Zamykając Rok Miłosierdzia, Franciszek zwrócił się do szeregowych księży, by w swojej mądrości udzielali rozgrzeszenia tym wszystkim, którzy popełnili w swoim życiu grzech aborcji, a dziś szczerze swego grzechu żałują i proszą Pana Boga o przebaczenie, który to gest niemal natychmiast uruchomił falę niespotykanego entuzjazmu po stronie tradycyjnie określanej, jako bezbożna. Oto w jednej chwili pojawiły się dziesiątki komentarzy proklamujących ostateczny koniec grzechu i powszechne odpuszczenie wszystkiego, czym świat zgrzeszył wobec Boga i człowieka, a ja już się tylko zastanawiam, co to za cholera sprawiła, że to akurat towarzystwo aż tak bardzo przejęło się rozstrzygnięciami na linii papież – konfesjonał.
 Krzysztof "Toyah" Osiejuk: CO MOŻE DAĆ KOŚCIÓŁ TYM KTÓRZY GO NIE POTRZEBUJĄ
/ screen YT

 
      Mimo że wydawało się, iż rozmowa na temat prowokacji, jaką wobec papieża Franciszka zorganizowało czterech kardynałów – prowokacji, co warto podkreślić, której Franciszek bardzo zgrabnie uniknął – doprowadziła nas do w miarę zgodnych konkluzji, wciąż to tu to tam pojawiają się głosy ze strony tak zwanej „lepszej” części Kościoła, która ze świętym uporem wzywa do tego, by ów Kościół wobec części swoich wiernych powstrzymał się od jakichkolwiek gestów litości.
      W dodatku, niejako zamykając ów Rok Miłosierdzia, Franciszek zwrócił się do szeregowych księży, by w swojej mądrości udzielali rozgrzeszenia tym wszystkim, którzy popełnili w swoim życiu grzech aborcji, a dziś szczerze swego grzechu żałują i proszą Pana Boga o przebaczenie, który to gest niemal natychmiast uruchomił falę niespotykanego entuzjazmu po stronie tradycyjnie określanej, jako bezbożna. Oto w jednej chwili pojawiły się dziesiątki komentarzy proklamujących ostateczny koniec grzechu i powszechne odpuszczenie wszystkiego, czym świat zgrzeszył wobec Boga i człowieka, a ja już się tylko zastanawiam, co to za cholera sprawiła, że to akurat towarzystwo aż tak bardzo przejęło się rozstrzygnięciami na linii papież – konfesjonał. A co ich to nagle obchodzi, że, jak oni sami lubią powtarzać, „banda pedofilów” będzie im odpuszczać tak zwane grzechy?
     W tej sytuacji pomyślałem sobie, że wrócę może do swojego, bardzo już starego, bo jeszcze z roku 2008, tekstu, w którym najlepiej jak tylko potrafiłem, trochę na przykładzie pogrzebu Bronisława Geremka, pokazałem, w jaki sposób Kościół Katolicki może zaspokoić potrzeby tych, co go zwyczajnie nie potrzebują. Zapraszam.
 
 
 
      Niedawno miałem okazję wziąć udział w spotkaniu towarzyskim, na którym, wśród wielu najróżniejszych osób, pojawili się pan i pani z planami małżeńskimi. Rozmowa kręciła się więc przez pewien czas wokół tematów zwykle pojawiających się w podobnych sytuacjach, czyli domu, pieniędzy, dzieci, przystojnych mężczyzn i ładnych kobiet, kiedy nagle pani z planami wyraziła zaniepokojenie sytuacją, w której będzie musiała pójść do spowiedzi.
      W tym momencie, dotychczas lekka wymiana lekkich myśli, zamieniła się w dość jednostronną ideologicznie debatę na temat niezrozumiałych represji, z jakimi kochający się ludzie muszą się potykać na drodze do szczęścia. Generalnie, wszyscy zabierający głos uczestnicy spotkania, bardzo współczuli pani prawie młodej i prawie młodemu panu, że będą musieli się zmierzyć z tak dramatyczną sytuacją.
      Nagle, któryś z uczestników spotkania, poinformował zainteresowaną parę, że on słyszał o księdzu, który jest księdzem bardzo porządnym i za drobną łapówką jest skłonny podpisać „karteczkę”, która, jak kolec w sercu, nie dawała spać zakochanej parze. Więc spróbuje się ten ktoś popytać i uzyskać odpowiednie namiary.
      Ponieważ to, co słyszałem stanowiło dla mnie absolutnie fascynująca egzotykę, zwróciłem się do przyszłej małżonki z pytaniem, dlaczego ona w ogóle pragnie wziąć ślub w kościele. Dlaczego nie zarejestruje po prostu małżeństwa w urzędzie i w ten sposób pozbędzie się kłopotu z bezwzględnym klerem, a przy tym zaoszczędzi na ewentualnym haraczu dla księdza o dobrym sercu.
      Zakochana pani była bardzo zdziwiona moim pytaniem, a ponieważ nie chciałem drążyć tematu, przyjąłem tylko uprzejmie wyjaśnienie, że przecież ślub musi być w kościele. Zaproponowałem tylko, żeby może poprosiła swojego tatę, albo kolegę, żeby złożył jakikolwiek podpis na karteczce, która stanowiła dla niej taki problem i dołączyła do innych dokumentów, ale to już było zdecydowanie za dużo, a ponieważ moja znajoma zaczęła węszyć prowokację, zamilkłem i temat zamknąłem.
      Pozostał problem. Po co ludzie, dla których kwestie wiary, religii, Kościoła są kompletnie obce, tracą czas na takie drobiazgi, jak to, czy ślub ma być kościelny, czy nie-kościelny?
      Od razu muszę też się przyznać, że to, co mnie spotkało podczas omawianego spotkania, owszem - było intrygujące, niemniej nie stanowiło jakiegoś bardzo dużego szoku. Niejednokrotnie w moim życiu, spotykałem się z ludźmi, którzy sprawy religii traktowali - że tak powiem - specyficznie. Koleżanka mojej córki, na przykład, kiedy ma mieć egzamin, zakłada na szyję łańcuszek z Matką Boską, a kiedy już się dowie, że zdała (a jak nie zdała, to tym bardziej), zdejmuje ten swój medalik, bo „to głupio wygląda”.
      Jestem też pewien, że choćby ta młoda osóbka, czy to przy okazji chrztu swojego dziecka, czy to jego Pierwszej Komunii, czy, wcześniej, przy okazji swojego ślubu, czy za wiele, wiele lat, widząc nadchodzącą śmierć, będzie się nieustannie zmagać z kwestią, jak tu poradzić sobie z kaprysami Kościoła.
      Umiera człowiek, który w życiu nie chodził do kościoła. Ba, człowiek, którego rodzina, od ślubu, właśnie, czy może wręcz od Pierwszej Komunii, nie miała z kościołem, zarówno z dużej, jak i małej litery, żadnego kontaktu. Człowiek, który niejednokrotnie Kościół i księży traktował wyłącznie, jako obiekt żartów i szyderstwa. Umiera ów człowiek, a ci z jego otoczenia, co jeszcze przez jakiś czas muszą tu pozostać, zaczynają podejmować zabiegi na rzecz zorganizowania dla zmarłego kościelnego pochówku.
      I dobrzy ludzie dręczą się myślą, po co? Gdyby chodziło o zwykły strach przed piekłem, to jeszcze rozumiem. Ale najczęściej wszystko wskazuje na to, że o piekle nikt nie myśli. Problem sprowadza się wyłącznie do żądania pięknej uroczystości i do pomstowania na bezdusznego księdza-służbisty.
      Myślałem więc sobie o tej dziwnej kwestii wielokrotnie. Ostatni raz podczas pogrzebu, jak się właśnie niespodziewanie okazało, świętej pamięci profesora Bronisława Geremka. I właśnie w trakcie minionych dni przypomniał mi się wywiad, który jeszcze przed laty opublikowała „Gazeta Wyborcza” z którymś z wyższych rangą polskich masonów.
      Mistrz ów, w wywiadzie, na pytanie, co przyciąga tak wielu wybitnych ludzi do Loży, wśród kilku powodów, wymienił coś, co, według mojej pamięci, brzmiało, jak „stara, ponad dwustuletnia tradycja wolnomularstwa”.
      Wówczas, kiedy jeszcze czytałem te słowa, czułem oczywiste rozbawienie, ale w miarę upływu lat, problemu tej - a przecież nie tylko tej - nędznej i żałosnej tradycji, mogłem doświadczać już wielokrotnie na własne oczy.
      Akurat nie trzeba być masonem, żeby raz na jakiś czas stanąć twarzą twarz z własną nędzą. Z mojego punktu widzenia, żeby poczuć tę samotność, wystarczy w ogóle oderwać się od czegoś, co bez narażania się na łatwe kpiny, można nazwać tradycją i historią. Z tego punktu widzenia, w którym się szczęśliwie znalazłem, sprawy się mają tak, że jeśli stracimy ten szczególny drogowskaz w postaci tego, co daleko za nami, stajemy się nikim.
      I wcale tym drogowskazem nie musi być religia rzymsko-katolicka. Wystarczy, żebyśmy w naszej świadomości mieli cokolwiek, na co będziemy się mogli powołać i do czego się odwołać, a co jednak będzie sięgało nieco dalej, niż marne dwieście lat wstecz. I to nam też powinno zdecydowanie wystarczyć.
      Pragnę jednak wrócić do kwestii tych wszystkich uroczystości na styku religii i życia codziennego. Chodzi o to mianowicie, że jakkolwiek by na to nie patrzeć, w kulturze, w której wszyscy żyjemy, jeśli chcemy prawdziwego święta i prawdziwej uroczystości, to musimy zawsze zwrócić się do Kościoła. Czy to jest Boże Narodzenie, czy to są Święta Wielkanocne, czy zwykła „powszednia” niedziela, za tym wszystkim zawsze stoi Kościół.
      Pamiętam, jak kiedyś, bardzo już dawno temu, któryś z działaczy Kongresu Liberalno-Demokratycznego z Gdańska - może to był nawet Donald Tusk - przechwalał się, że oni w niedzielę nie chodzą do kościoła, ale idą pograć w piłkę. I ani mu do głowy nie przyszło do głowy, że po to, żeby pograć w piłkę, też musi poczekać do niedzieli, która na przykład w języku rosyjskim do dziś oznacza Zmartwychwstanie.
      Więc nie ma najmniejszej wątpliwości, że jeśli chcemy liczyć na prawdziwie uroczysty pogrzeb, czy ślub, czy jakąkolwiek inną okazję, musimy zwrócić się o pomoc do Kościoła. Bo tylko Kościół może się wykazać odpowiednio długą tradycją, a dzięki niej właśnie, odpowiednio bogatymi środkami, żeby nadać jakiemukolwiek wydarzeniu prawdziwie piękną oprawę. Bez tego, co może nam zapewnić tylko Kościół, możemy się co najwyżej najeść i napić wódki. A jeśli mamy trochę więcej pieniędzy, to jeszcze zamówić sobie występ piosenkarki.
      Właśnie dlatego, kiedy zapragniemy zawrzeć związek małżeński, a chcemy, by ten dzień zapisał się w naszej pamięci, jako dzień szczególny i kiedy chcemy, żeby był i welon i żeby była biała suknia i żeby sypano na nas czy to kwiaty, czy to ryż, czy zwykłe grosiki i kiedy chcemy, żeby nam grały prawdziwe organy, a nie tandetny keyboard, musimy zwrócić się do Kościoła.
      I właśnie dlatego też, kiedy umrze nam osoba bliska, albo kiedy umrze człowiek wybitny, godny wielkiego gestu i wielkich słów, wiemy, że ten gest i te słowa mogą paść tylko z ust księdza.
      Wielu moich znajomych zadawało sobie i mi pytanie, dlaczego rodzina i przyjaciele zmarłego tragicznie Bronisława Geremka, człowieka, który zdawał się stać bardzo, bardzo daleko od Kościoła Rzymskokatolickiego, człowieka, który najprawdopodobniej absolutnie nie uważał za konieczne uczestniczyć w niedzielnych nabożeństwach, po jego śmierci poprosili o najbardziej uroczystą mszę w warszawskiej katedrze, z udziałem trzech wybitnych katolickich biskupów, z odpowiednimi pieśniami, z odpowiednimi modlitwami i z pełną oprawą eucharystyczną.
      Czy dlatego, że ktoś, kto zmarłego Profesora kochał, wystraszył się nagle, że bez tego wszystkiego pan Profesor nie zostanie zbawiony?
Ależ co za bzdura! Chodziło dokładnie o to samo, o co chodziło podczas organizacji pogrzebowych uroczystości księżnej Diany i tylu innych zmarłych osób, masonów, ateistów, gangsterów, ale również najzwyklejszych, bardzo porządnych ludzi, których jedynym grzechem było to, że nie zaznali łaski wiary. Ludzi. dla których niedziela nigdy nie stanowiła pretekstu do udania się na Mszę Świętą, ale którzy zawsze pragnęli mieć piękny pogrzeb.
      Zastanówmy się, jakiż to miałby pogrzeb wspomniany już profesor Bronisław Geremek, czy, jeszcze wiele lat jeszcze przed nim, Jacek Kuroń, gdyby zamiast w warszawskiej archikatedrze, został pożegnany w Pałacu Kultury, albo w budynku Sejmu, albo choćby i na brukselskich salonach, a mistrzami ceremonii byłby były premier Bielecki, red. Michnik i ewentualnie - jako osoba pobożna - Lech Wałęsa?
      Dlatego więc, kiedy słyszę tu i tam różne głosy sprzeciwu, czy wręcz oburzenia, a choćby tylko zwykłego zdziwienia, odpowiadam: A jakże inaczej?
      I niech już tak będzie. Po tych wszystkich latach, kiedy nikt z nich od Kościoła nie chciał nic, to o to jedno mogą się zwrócić.
      A my szczodrą ręką możemy im to dać.
      A modlitwę możemy dorzucić nawet i bez proszenia.
 
Przypominam, że mam u siebie jeszcze kilkanaście egzemplarzy kończącego się już nakładu mojej drugiej książki „Twój pierwszy elementarz”. Jeśli ktoś reflektuje, a zapewniam, że zdecydowanie warto, proszę o kontakt mailowy pod adresem [email protected]. Cena egzemplarza razem z wysyłką 25 zł. Dedykacja w cenie.
 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe