Stocznia Gdańska. Co słychać w kolebce Solidarności?

Dla większości Polaków zawsze będzie symbolem oporu wobec komunistycznej represji. Wielokrotnie zwiastowano jej upadek; mimo to wciąż funkcjonuje, a wielu ludzi pracuje bez wytchnienia, by zapisać w jej historii nowy rozdział. Czy sędziwa Stocznia Gdańska znajdzie dla siebie godne miejsce we współczesnym przemyśle? - pisze na łamach "TS" Robert Wąsik.
 Stocznia Gdańska. Co słychać w kolebce Solidarności?
/ Fot. A. Chojnacki
Czytaj więcej na ten temat: Roman Gałęzewski [stoczniowa "S"]: Stocznia Gdańska musi być wybudowana na zupełnie nowych zasadach

Niegdyś była Stocznią im. Lenina. Jedna z największych polskich stoczni, zlokalizowana w Gdańsku na lewym brzegu Martwej Wisły i na Ostrowiu. Kolebka Solidarności. Właśnie tam narodził się pierwszy niezależny, samorządny związek zawodowy, właśnie tam zamordowano trzech stoczniowców – ofiary wydarzeń z grudnia 1970 roku. Na jej terenie podpisano Porozumienia Sierpniowe. Ponad 20 lat temu padła ofiarą wolności, o którą tak zaciekle walczyła – bezlitosna kapitalistyczna konkurencja doprowadziła ją do upadku. Produkcja wtedy nie została jednak przerwana, a mimo wielu zakrętów, zawirowań i trudnych chwil, Stocznia funkcjonuje do dziś. I wszystko wskazuje na to, że niebawem w jej bogatej historii będzie można zapisać kolejny, nowy rozdział. 

W prywatnych rękach
Po upadku komunizmu w Polsce Stocznia Gdańska stanęła przed zupełnie nową sytuacją. Skończyła się gospodarka planowana z góry, polityczne i ekonomiczne uzależnienie od ZSRR, a ceny statków nie były już ustalane centralnie. Przestawienie gospodarki na zasady wolnorynkowe drastycznie zmieniło sytuację zakładu, dotychczas funkcjonującego w oparciu o tanie kredyty operacyjne. Utrata dotychczasowych rynków zbytu, brak finansowania, technologiczne zapóźnienie wobec rywali w Europie i Azji – przyczyn lawinowo rosnącego zadłużenia można wymienić wiele. Brak pomysłu na wyjście z kryzysu spowodował, że w 1996 roku upadek legendarnej Stoczni stał się faktem – Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy ogłosiło upadłość spółki. Spowodowało to odejście wielu doświadczonych pracowników, jednak produkcja statków nie została przerwana. Dwa lata później właścicielem 100 procent akcji Stoczni Gdańskiej została Stocznia Gdynia. Kolebka „S” wciąż jednak borykała się z dużymi problemami ekonomicznymi, dlatego w listopadzie 2007 roku zakład został sprywatyzowany. Głównym udziałowcem Stoczni stała się spółka Gdańsk Shipyard Group należąca do Siergieja Taruty, który zapewniał, że powstanie w tym miejscu nowoczesna, konkurencyjna stocznia. Czy ukraiński oligarcha, który dzierży większościowe udziały w spółce po dziś dzień, spełnił swoje obietnice?

„Stocznia wciąż oddycha komuną”
– Stoczniowcem jestem, odkąd zacząłem pracę. To już ponad 10 lat, więc parę stoczni w tym czasie zwiedziłem. Teraz pracuję w miarę dobrych warunkach – opowiada w rozmowie z „TS” Pan Marek, monter wyposażenia okrętowego. – W Stoczni Gdańskiej pracowałem w ubiegłym roku, ale nie wytrzymałem zbyt długo. Około cztery miesiące. Nowi pracownicy, którzy tam przychodzą jak ja, raczej szybko się zwijają. Bo jak ktoś pracował w innych firmach i wie, jak to wygląda gdzieś indziej, długo tam miejsca nie zagrzeje – twierdzi. – Tam są starzy pracownicy, którzy pracują od początku istnienia tej stoczni i oni są tam zakorzenieni. Starych drzew się nie przesadza. Oni pracują, bo pracowali tam całe życie i tego się trzymają. Ogólnie jest dziwnie tam w środku, to miejsce żyje swoim życiem – powiedział. – Z zewnątrz, na rozmowach, wygląda wszystko bardzo fajnie. Ale rzeczywistość, niestety... zupełnie inna. Tam jest klimat, który był w latach 70., 80. i to cały czas jest, tam się nic nie zmieniło od tamtej pory. Mówię o sprzęcie, o podejściu ludzi, to miejsce wciąż oddycha komuną. Widać to, jak się wchodzi. Bije po oczach. 

Zakład jest przestarzały 
– Stocznia kiedyś budowała statki, była jednym z głównych producentów w Polsce – wspomina nasz rozmówca. – A teraz zajmują się głównie wieżami wiatrowymi, ale nie ma tego jakoś mega wiele. Dodatkowo spółki niezależne od stoczni zlecają budowę części do statków, więc z tego także się utrzymują. Samych okrętów stocznia obecnie nie produkuje – informuje Pan Marek. W jego opinii zakład jest po prostu przestarzały. – Jeśli chodzi o linię produkcyjną tych wież wiatrowych, to faktycznie są tam nowe maszyny. Ale poza tym za dużo nie zostało zrobione. Hala jest wielka, jedna z największych, jak nie największa w Europie. Ale są dziury w dachu, woda leci, także jakichś inwestycji wielkich tam nikt nie zrobił – dodaje. A jak ocenia Stocznię z punktu widzenia pracownika? – Zatrudnienie na umowie o pracę jest, ale jeśli chodzi o zarobki... słabo, kiedyś naprawdę było lepiej. Nie ma nawet średniej krajowej. Ale problemów z wypłatą nigdy nie miałem, pieniądze zawsze docierały bez problemu. Nie wiem jak jest teraz, w jakiej są sytuacji, ale jak stocznia upadała, to wiem, że wtedy były problemy z pieniędzmi, duże problemy. Takie rzeczy jak warunki BHP, odzież robocza, stopery, z tym akurat w porządku. Problemem są natomiast koszmarne warunki sanitarne, jest to masakra po prostu. Łazienki, prysznice, szatnie, stan jest tragiczny, momentami strach wchodzić. To przede wszystkim było przyczyną mojego odejścia – powiedział. – Dodatkowo nie dostałem się tam, gdzie chciałem iść. Miałem robić wieże wiatrowe, a przydzielono mnie do budowania elementów do platformy, takie bardziej kadłubowe rzeczy. Ciężka praca, dużo cięższa niż to, co miało być. Jako nowy pracownik nie miałem nic do powiedzenia, nie było szansy się stamtąd wybić – podsumował.

Brak konsekwencji, trochę pech…
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Stocznia od lat ma poważne problemy ekonomiczne. Zamiast rozwoju można obserwować wygaszanie działalności, zamiast zysków – straty. Dzieje się to w czasach, w których panuje ożywienie na rynku stoczniowym. Czego zatem zabrakło ukraińskiemu inwestorowi, aby postawić Stocznię na nogi? 

– Konsekwencji. Konsekwencji, ale mieli też trochę pecha – odpowiada Roman Gałęzewski, przewodniczący stoczniowej „S”. – Na początku Ukraińcy mówili, że będą się trzymali tylko trzech produktów finalnych, bo to jest rozsądne: wieże, konstrukcje stalowe i statki. Jednak gdy przemysł okrętowy był w kryzysie, zarządca, zamiast utrzymywać go na poziomie minimalnym, ale utrzymywać, praktycznie z niego zrezygnował. Postawiono tylko na wiatrowe wieże. A proszę mi wskazać najlepsze zakłady, które opierają swoją produkcję na jednym, może dwóch odbiorcach? Nie ma takiej możliwości. Po jakimś czasie skupujący produkt dojdą do wniosku, że skoro są monopolistami, mogą zmusić producenta do obniżenia cen. I to się właśnie stało – opowiada przewodniczący. – A zakład został tak przerobiony, że był uzależniony od trzech klientów. Tymczasem oni mieli dostawców gdzieś indziej, więc mogli sobie pozwolić na wywieranie presji na stocznię. Ponadto nie inwestowano regularnie w odnawianie urządzeń, co poskutkowało spadkiem wydajności. Co prawda urządzenia, których używamy, nie są stare, to jednak technologicznie nie nadążamy za Zachodem. A przecież działamy i konkurujemy na tym samym na rynku: światowym – twierdzi Gałęzewski. Dodał, że w takim biznesie fundamentalna jest umiejętność odpowiedniego zareagowania na zmieniające się warunki światowe. – Gdy jeden z produktów przestaje być opłacalny, to się wprowadza kolejny. Tak się dzieje w nowoczesnych firmach: produkcja jest utrzymywana do poziomu opłacalności na jakiejś marży określonej dla danego działu. A później już zmienia się produkty – robią to inne przedsiębiorstwa, które zadowalają się mniejszą marżą – podsumował.

Nowy rozdział
Prawda jest jednak taka, że gdyby stocznia nie trafiła w ręce ukraińskiego inwestora, w ogóle by jej dzisiaj nie było. I choć ilość zakrętów, jakie w swej historii pokonała kolebka Solidarności, jest imponująca, dzisiaj znów wróciliśmy do punktu wyjścia – Stoczni zajrzało w oczy widmo upadłości, a do przetrwania konieczna jest pomoc z zewnątrz. Tutaj z pomocą przychodzi skarb państwa, gdyż rząd Prawa i Sprawiedliwości jako jeden z celów postawił sobie odbudowę polskiego przemysłu stoczniowego, a premierowi Mateuszowi Morawieckiemu „sprawy gdańskiej Stoczni leżą głęboko na sercu”. Agencja Rozwoju Przemysłu usiłuje odzyskać nad zakładem kontrolę operacyjną już ponad rok. I choć nikt nie odważy się powiedzieć tego głośno, wszystko wskazuje na to, że intensywne negocjacje w sprawie przejęcia przez państwową spółkę Stoczni Gdańsk i GSG Towers są coraz bliżej szczęśliwego końca...



#REKLAMA_POZIOMA#

 

POLECANE
Niemcy grają na dwa fronty. Dostarczają do Rosji rekordowe ilości protez Wiadomości
"Niemcy grają na dwa fronty". Dostarczają do Rosji rekordowe ilości protez

Mimo trwającej wojny w Ukrainie i obowiązujących sankcji wobec Rosji, niemiecki eksport produktów technologii medycznej nie tylko nie spada, ale, jak czytamy na portalu welt.de, "wręcz kwitnie". Największe wzrosty dotyczą protez i sztucznych stawów, które w pierwszym półroczu 2025 roku sprzedawano za granicę znacznie częściej niż rok wcześniej. Publicystka współpracująca z portalem Tysol.pl, Aleksandra Fedorska, komentuje: "Niemcy grają na dwa fronty".

Po co Donald Tusk nas straszy? tylko u nas
Po co Donald Tusk nas straszy?

Sytuacja, w której znajduje się Polska jest groźna obiektywnie. I jest groźna od dawna, sam o tym pisałem wielokrotnie. I ta groza narasta, choć dzięki wyborowi Karola Nawrockiego na Prezydenta RP wróciły również szanse. Natomiast po naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez kilkanaście dronów, tę grozę Donald Tusk, a w moim najgłębszym przekonaniu również Niemcy, przeciwko nam bardzo skutecznie wykorzystują.

Kłótnia radnej PO z taksówkarzem-imigrantem. Jest oświadczenie Sylwii Cisoń ws. jej wulgaryzmów z ostatniej chwili
Kłótnia radnej PO z taksówkarzem-imigrantem. Jest oświadczenie Sylwii Cisoń ws. jej wulgaryzmów

Sylwia Cisoń, radna PO z Gdańska, wydała oświadczenie po publikacji nagrania z jej sprzeczki z kierowcą taksówki. Początkowo wiadomo był jedynie o zajściu, podczas którego kierowca-imigrant jednej z aplikacji przewozowych zaatakował ją gazem pieprzowym po tym, gdy kobieta zwróciła mu uwagę, że pomylił trasę i wysadził pasażerów w niewłaściwym miejscu. Potem ukazało się nagranie, w którym słychać, w jaki sposób radna wyrażała się podczas rozmowy z kierowcą. 

Niemcy zastanawiają się nad podejrzaną falą zgonów kandydatów AfD. Statystycznie prawie niemożliwe z ostatniej chwili
Niemcy zastanawiają się nad podejrzaną falą zgonów kandydatów AfD. "Statystycznie prawie niemożliwe"

Media prawicowe i społecznościowe piszą o „podejrzanej fali zgonów kandydatów”. W ostatnich tygodniach zmarło siedmiu reprezentujących prawicową AfD. Jedni twierdzą, że to "statystycznie prawie niemożliwe", dw.com pisze z kolei o spiskowych teoriach.

Charlie Kirk (1993-2025), morderstwo wschodzącej gwiazdy… z ostatniej chwili
Charlie Kirk (1993-2025), morderstwo wschodzącej gwiazdy…

Mówią o nim, że był apostołem Jezusa Chrystusa. Chciał prowadzić dialog z ludźmi o przeciwnym światopoglądzie dla urzeczywistnienia wartości jakie wyznawał i dla dobra przyszłości pogrążonej w wewnętrznym konflikcie Ameryki, która przestaje wierzyć w “american dream”, który przeradza się w “scream”

Jest nowy komunikat Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych z ostatniej chwili
Jest nowy komunikat Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych

Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało w niedzielę, że podjęte w sobotę działania wojska nie potwierdziły naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej. Wszystkie decyzje miały na celu zapewnienie maksymalnego bezpieczeństwa obywatelom - podkreślono w komunikacie.

Nowy sondaż. Czego boją się Niemcy po wtargnięciu rosyjskich dronów w polską przestrzeń? z ostatniej chwili
Nowy sondaż. Czego boją się Niemcy po wtargnięciu rosyjskich dronów w polską przestrzeń?

Po wtargnięciu rosyjskich dronów w polską przestrzeń powietrzną, większość Niemców obawia się ataku Rosji na państwo NATO, takie jak Polska lub Litwa, w najbliższej przyszłości – wynika z sondażu przeprowadzonego przez instytut badania opinii publicznej INSA na zlecenie „Bild am Sonntag”. Według sondażu takiego ataku obawia się 62 proc. ankietowanych. 28 proc. nie podziela tych obaw.

Wspaniały sukces polskiego boksu. Mamy złoto i srebro, ale na tym nie koniec Wiadomości
Wspaniały sukces polskiego boksu. Mamy złoto i srebro, ale na tym nie koniec

Agata Kaczmarska w kategorii +80 kg zdobyła złoty, a Julia Szeremeta w 57 kg srebrny medal bokserskich mistrzostw świata w Liverpoolu. W niedzielę o tytuł powalczy Aneta Rygielska (60 kg).

To między innymi on doprowadził do lewitacji magnetycznej pierwszego żywego organizmu w historii [VIDEO] gorące
To między innymi on doprowadził do lewitacji magnetycznej pierwszego żywego organizmu w historii [VIDEO]

By to zrealizować, całe miasto musiało mieć ograniczony dostęp do energii. Dlatego eksperyment przeprowadzono w nocy. Dziś gościem naszego pierwszego w historii kanału „wywiadu rzeki” jest Laureat Nagrody Ig Nobla, Medalu Lorentza, Medal Diraca i Nagrody Wolfa w dziedzinie fizyki, sir Michael Berry.

Bartosz Zmarzlik ponownie mistrzem świata w żużlu z ostatniej chwili
Bartosz Zmarzlik ponownie mistrzem świata w żużlu

Bartosz Zmarzlik po raz kolejny zapisał się w historii polskiego sportu, zdobywając tytuł mistrza świata na żużlu. Polak potwierdził swoją dominację w sezonie, triumfując w klasyfikacji generalnej i zdobywając najwyższe trofeum w światowym speedwayu.

REKLAMA

Stocznia Gdańska. Co słychać w kolebce Solidarności?

Dla większości Polaków zawsze będzie symbolem oporu wobec komunistycznej represji. Wielokrotnie zwiastowano jej upadek; mimo to wciąż funkcjonuje, a wielu ludzi pracuje bez wytchnienia, by zapisać w jej historii nowy rozdział. Czy sędziwa Stocznia Gdańska znajdzie dla siebie godne miejsce we współczesnym przemyśle? - pisze na łamach "TS" Robert Wąsik.
 Stocznia Gdańska. Co słychać w kolebce Solidarności?
/ Fot. A. Chojnacki
Czytaj więcej na ten temat: Roman Gałęzewski [stoczniowa "S"]: Stocznia Gdańska musi być wybudowana na zupełnie nowych zasadach

Niegdyś była Stocznią im. Lenina. Jedna z największych polskich stoczni, zlokalizowana w Gdańsku na lewym brzegu Martwej Wisły i na Ostrowiu. Kolebka Solidarności. Właśnie tam narodził się pierwszy niezależny, samorządny związek zawodowy, właśnie tam zamordowano trzech stoczniowców – ofiary wydarzeń z grudnia 1970 roku. Na jej terenie podpisano Porozumienia Sierpniowe. Ponad 20 lat temu padła ofiarą wolności, o którą tak zaciekle walczyła – bezlitosna kapitalistyczna konkurencja doprowadziła ją do upadku. Produkcja wtedy nie została jednak przerwana, a mimo wielu zakrętów, zawirowań i trudnych chwil, Stocznia funkcjonuje do dziś. I wszystko wskazuje na to, że niebawem w jej bogatej historii będzie można zapisać kolejny, nowy rozdział. 

W prywatnych rękach
Po upadku komunizmu w Polsce Stocznia Gdańska stanęła przed zupełnie nową sytuacją. Skończyła się gospodarka planowana z góry, polityczne i ekonomiczne uzależnienie od ZSRR, a ceny statków nie były już ustalane centralnie. Przestawienie gospodarki na zasady wolnorynkowe drastycznie zmieniło sytuację zakładu, dotychczas funkcjonującego w oparciu o tanie kredyty operacyjne. Utrata dotychczasowych rynków zbytu, brak finansowania, technologiczne zapóźnienie wobec rywali w Europie i Azji – przyczyn lawinowo rosnącego zadłużenia można wymienić wiele. Brak pomysłu na wyjście z kryzysu spowodował, że w 1996 roku upadek legendarnej Stoczni stał się faktem – Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy ogłosiło upadłość spółki. Spowodowało to odejście wielu doświadczonych pracowników, jednak produkcja statków nie została przerwana. Dwa lata później właścicielem 100 procent akcji Stoczni Gdańskiej została Stocznia Gdynia. Kolebka „S” wciąż jednak borykała się z dużymi problemami ekonomicznymi, dlatego w listopadzie 2007 roku zakład został sprywatyzowany. Głównym udziałowcem Stoczni stała się spółka Gdańsk Shipyard Group należąca do Siergieja Taruty, który zapewniał, że powstanie w tym miejscu nowoczesna, konkurencyjna stocznia. Czy ukraiński oligarcha, który dzierży większościowe udziały w spółce po dziś dzień, spełnił swoje obietnice?

„Stocznia wciąż oddycha komuną”
– Stoczniowcem jestem, odkąd zacząłem pracę. To już ponad 10 lat, więc parę stoczni w tym czasie zwiedziłem. Teraz pracuję w miarę dobrych warunkach – opowiada w rozmowie z „TS” Pan Marek, monter wyposażenia okrętowego. – W Stoczni Gdańskiej pracowałem w ubiegłym roku, ale nie wytrzymałem zbyt długo. Około cztery miesiące. Nowi pracownicy, którzy tam przychodzą jak ja, raczej szybko się zwijają. Bo jak ktoś pracował w innych firmach i wie, jak to wygląda gdzieś indziej, długo tam miejsca nie zagrzeje – twierdzi. – Tam są starzy pracownicy, którzy pracują od początku istnienia tej stoczni i oni są tam zakorzenieni. Starych drzew się nie przesadza. Oni pracują, bo pracowali tam całe życie i tego się trzymają. Ogólnie jest dziwnie tam w środku, to miejsce żyje swoim życiem – powiedział. – Z zewnątrz, na rozmowach, wygląda wszystko bardzo fajnie. Ale rzeczywistość, niestety... zupełnie inna. Tam jest klimat, który był w latach 70., 80. i to cały czas jest, tam się nic nie zmieniło od tamtej pory. Mówię o sprzęcie, o podejściu ludzi, to miejsce wciąż oddycha komuną. Widać to, jak się wchodzi. Bije po oczach. 

Zakład jest przestarzały 
– Stocznia kiedyś budowała statki, była jednym z głównych producentów w Polsce – wspomina nasz rozmówca. – A teraz zajmują się głównie wieżami wiatrowymi, ale nie ma tego jakoś mega wiele. Dodatkowo spółki niezależne od stoczni zlecają budowę części do statków, więc z tego także się utrzymują. Samych okrętów stocznia obecnie nie produkuje – informuje Pan Marek. W jego opinii zakład jest po prostu przestarzały. – Jeśli chodzi o linię produkcyjną tych wież wiatrowych, to faktycznie są tam nowe maszyny. Ale poza tym za dużo nie zostało zrobione. Hala jest wielka, jedna z największych, jak nie największa w Europie. Ale są dziury w dachu, woda leci, także jakichś inwestycji wielkich tam nikt nie zrobił – dodaje. A jak ocenia Stocznię z punktu widzenia pracownika? – Zatrudnienie na umowie o pracę jest, ale jeśli chodzi o zarobki... słabo, kiedyś naprawdę było lepiej. Nie ma nawet średniej krajowej. Ale problemów z wypłatą nigdy nie miałem, pieniądze zawsze docierały bez problemu. Nie wiem jak jest teraz, w jakiej są sytuacji, ale jak stocznia upadała, to wiem, że wtedy były problemy z pieniędzmi, duże problemy. Takie rzeczy jak warunki BHP, odzież robocza, stopery, z tym akurat w porządku. Problemem są natomiast koszmarne warunki sanitarne, jest to masakra po prostu. Łazienki, prysznice, szatnie, stan jest tragiczny, momentami strach wchodzić. To przede wszystkim było przyczyną mojego odejścia – powiedział. – Dodatkowo nie dostałem się tam, gdzie chciałem iść. Miałem robić wieże wiatrowe, a przydzielono mnie do budowania elementów do platformy, takie bardziej kadłubowe rzeczy. Ciężka praca, dużo cięższa niż to, co miało być. Jako nowy pracownik nie miałem nic do powiedzenia, nie było szansy się stamtąd wybić – podsumował.

Brak konsekwencji, trochę pech…
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Stocznia od lat ma poważne problemy ekonomiczne. Zamiast rozwoju można obserwować wygaszanie działalności, zamiast zysków – straty. Dzieje się to w czasach, w których panuje ożywienie na rynku stoczniowym. Czego zatem zabrakło ukraińskiemu inwestorowi, aby postawić Stocznię na nogi? 

– Konsekwencji. Konsekwencji, ale mieli też trochę pecha – odpowiada Roman Gałęzewski, przewodniczący stoczniowej „S”. – Na początku Ukraińcy mówili, że będą się trzymali tylko trzech produktów finalnych, bo to jest rozsądne: wieże, konstrukcje stalowe i statki. Jednak gdy przemysł okrętowy był w kryzysie, zarządca, zamiast utrzymywać go na poziomie minimalnym, ale utrzymywać, praktycznie z niego zrezygnował. Postawiono tylko na wiatrowe wieże. A proszę mi wskazać najlepsze zakłady, które opierają swoją produkcję na jednym, może dwóch odbiorcach? Nie ma takiej możliwości. Po jakimś czasie skupujący produkt dojdą do wniosku, że skoro są monopolistami, mogą zmusić producenta do obniżenia cen. I to się właśnie stało – opowiada przewodniczący. – A zakład został tak przerobiony, że był uzależniony od trzech klientów. Tymczasem oni mieli dostawców gdzieś indziej, więc mogli sobie pozwolić na wywieranie presji na stocznię. Ponadto nie inwestowano regularnie w odnawianie urządzeń, co poskutkowało spadkiem wydajności. Co prawda urządzenia, których używamy, nie są stare, to jednak technologicznie nie nadążamy za Zachodem. A przecież działamy i konkurujemy na tym samym na rynku: światowym – twierdzi Gałęzewski. Dodał, że w takim biznesie fundamentalna jest umiejętność odpowiedniego zareagowania na zmieniające się warunki światowe. – Gdy jeden z produktów przestaje być opłacalny, to się wprowadza kolejny. Tak się dzieje w nowoczesnych firmach: produkcja jest utrzymywana do poziomu opłacalności na jakiejś marży określonej dla danego działu. A później już zmienia się produkty – robią to inne przedsiębiorstwa, które zadowalają się mniejszą marżą – podsumował.

Nowy rozdział
Prawda jest jednak taka, że gdyby stocznia nie trafiła w ręce ukraińskiego inwestora, w ogóle by jej dzisiaj nie było. I choć ilość zakrętów, jakie w swej historii pokonała kolebka Solidarności, jest imponująca, dzisiaj znów wróciliśmy do punktu wyjścia – Stoczni zajrzało w oczy widmo upadłości, a do przetrwania konieczna jest pomoc z zewnątrz. Tutaj z pomocą przychodzi skarb państwa, gdyż rząd Prawa i Sprawiedliwości jako jeden z celów postawił sobie odbudowę polskiego przemysłu stoczniowego, a premierowi Mateuszowi Morawieckiemu „sprawy gdańskiej Stoczni leżą głęboko na sercu”. Agencja Rozwoju Przemysłu usiłuje odzyskać nad zakładem kontrolę operacyjną już ponad rok. I choć nikt nie odważy się powiedzieć tego głośno, wszystko wskazuje na to, że intensywne negocjacje w sprawie przejęcia przez państwową spółkę Stoczni Gdańsk i GSG Towers są coraz bliżej szczęśliwego końca...



#REKLAMA_POZIOMA#


 

Polecane
Emerytury
Stażowe