Liberalni poganiacze szczurów wychowują nowe pokolenie
Co musisz wiedzieć:
- Tekst krytykuje liberalną promocję „kultury zapdolu” jako propagandę urabiającą młodych do akceptacji wyzysku kosztem zdrowia, rodziny i życia społecznego.
- Autor zwraca uwagę, że odrzucanie harmonii życiowej i redukowania życia wyłącznie do pracy nie służy rodzinie, całościowemu rozwojowi człowieka i jest sprzeczne konserwatywnymi oraz katolickimi wartościami.
- Wskazuje też, że narracje Sławomira Mentzena, Roberta Gwiazdowskiego i podobnych służą ideologicznemu szantażowi, który ma zniechęcać do walki o godne warunki pracy i prawo do odpoczynku.
Kultura "zapdolu"
„Zapdol” to oczywiście skrót od niecenzuralnego określenia na zbyt ciężką pracę, która stała się dla milionów Polaków codzienną zmorą. To zmora o konsekwencjach znacznie poważniejszych niż zwykłe zmęczenie. Jej wpływ na zdrowie, życie rodzinne i zdolność do budowania relacji jest oczywisty dla wszystkich poza turbokapitalistycznymi „poganiaczami szczurów” i młodymi odbiorcami ich przekazu. TikTok i YouTube zalane są filmikami (często tworzonymi przez politycznie zaangażowanych influencerów), którzy z zapałem sławią „uroki” pracy ponad normę, „startupowej kultury” spania pod biurkiem i pseudofilozoficznego zacierania granicy między pracą a życiem prywatnym.
Ten przeklęty work-life balance
Owszem, „work-life balance” to paskudny anglicyzm, od którego język więdnie. Ale sama idea jest jak najbardziej słuszna, zwłaszcza z konserwatywnego punktu widzenia, który podnosi walory harmonii życiowej (takoż życia społecznego, jak i indywidualnego). Bez równowagi między życiem a pracą trudno mówić o stabilnej rodzinie, odpowiedzialnym rodzicielstwie, rozwoju duchowym czy pielęgnowaniu relacji. Brak tego balansu kończy się często samotnością, wypaleniem, problemami zdrowotnymi i ucieczką młodych ludzi z kraju, co również odnotowują oficjalne statystyki.
Dlatego wgniótł mnie w fotel wywiad ze Sławomirem Mentzenem, który powtarzał propagandowe slogany w rodzaju: „Work-life balance nie wysłał ludzi na Księżyc”. A jeszcze bardziej wygłoszona przez niego „mądrość”, że praca ma być całym życiem człowieka, miejscem realizowania wizji i poczucia misji. Poziom odrealnienia tych wypowiedzi może porazić każdego, kto pracuje w jednym z setek nudnych, wyczerpujących zawodów, gdzie owa „misja” ogranicza się do „nie zwariować do końca zmiany”. Czasem więc człowiek aż wstydzi się polemizować z tezami jawnie fałszywymi. A jednak trzeba to robić, by ostrzec tych, którzy z racji braku doświadczenia mogą jeszcze uwierzyć w zgrabne słówka cwanych polityków. Z uczuciem lekkiego „krindżu” ruszam więc do działania.
- Pilne doniesienia z granicy. Jest komunikat Straży Granicznej
- Nie żyje znany naukowiec. Został zastrzelony
- Pilne doniesienia ws. właściciela TVN. Jest decyzja
- Prezydent reaguje po publikacji o Cenckiewiczu. „Nowa rzeczywistość, a metody wciąż te same”
- Polska w pierwszej dwudziestce świata, miliony w nędzy. Druga strona gospodarczego sukcesu
- Skandal w Wodach Polskich. Fikcyjna inwestycja po powodzi została "odebrana"
- "Chcemy prosić klientów o wsparcie". Handlowa Solidarność rozpoczyna akcję protestacyjną
"Żabka" jako sens życia?
Opowieści o „poczuciu misji” i „realizowaniu wizji” na stanowisku ekspediencko-barowo-pocztowym w pewnej znanej sieci na literkę „Ż” brzmią jak pomysł na montypythonowski skecz. Wyobraźmy sobie kierownika sklepu, który tłumaczy egzystencjalny sens nabijania towarów, jednoczesnego ich wykładania, podgrzewania pizzy i układania paczek, które już się nie mieszczą na zapleczu. Dorzućmy do tego zniecierpliwionych klientów, presję czasu i podpitych „małpkowiczów”, którym zebrało się na końskie zaloty wobec sprzedawczyni. Prawdziwy raj samorealizacji. Albo weźmy pracownika biurowego, który opanował system komputerowy po miesiącu lub dwóch i od tego czasu powtarza te same czynności niczym zaprogramowany golem. Pracownika infolinii robiącego za żywą spluwaczkę dla sfrustrowanych dzwoniących. Ochroniarza, którego jedynym bodźcem stymulującym mózg jest myśl o godzinie wyjścia do domu. To są zawody, które ma większość ludzi, a nie posiadanie własnego browaru, kancelarii i partii politycznej.
Dziwnym trafem wolnorynkowi politycy to niemal zawsze ludzie, którym się powiodło albo którzy nie robili nic poza polityką i sianiem libkowej propagandy. Zamknięci w wieży z kości słoniowej nie dostrzegają, że ich motywacyjne „mówki” odnoszą się do jakiegoś alternatywnego wymiaru, a nie do realiów polskiego rynku pracy. Interpretacja łaskawsza zakłada odrealnienie. Ta mniej łaskawa mówi wprost: to zwykłe urabianie przyszłych „proli” – wmawianie młodym, że „kultura zapdolu” jest najwyższą formą godności i celem życia, bo wtedy nie będą marudzić, domagać się wyższych płac, skrócenia czasu pracy czy prawa do odpoczynku. A jeśli ktoś ośmieli się chcieć czegoś więcej, to najwyraźniej „błądzi”.
Gwiazdowszczyzna w natarciu
Obok mentzenowskiego ogłupienia pojawia się również dobrze znane boomerskie kaznodziejstwo starych wyjadaczy liberalizmu: Roberta Gwiazdowskiego, Marcina Matczaka i kilku innych, którzy od lat opowiadają młodzieży, jak to „kiedyś było”. Aż dziw bierze, że ktokolwiek młody tego słucha, a co gorsza – popiera. Zwłaszcza że „spominki” Gwiazdowskiego z czasów młodości brzmią niemal jak parafraza słynnego skeczu ekipy Monty Pythona z programu „Prosimy nie regulować odbiorników”. Przypomnijmy: kilku panów w białych garniakach popija drogie wino i licytuje się, kto miał gorzej: od czternastogodzinnej pracy w młynie za szesnaście pensów tygodniowo, po harówkę przez dwadzieścia dziewięć godzin dziennie za osiem pensów „na całe życie”. Sparodiowany sens wypowiedzi dzisiejszych turboliberałów jest dokładnie taki sam: „Dzisiejszej młodzieży nie chce się pracować, a myśmy na pierwszy samochód tyrali po kilkanaście godzin dziennie”. Obowiązkowo pada też zaklęcie – każdy odmienny punkt widzenia to „roszczeniowe lewactwo”, które należy z góry unieważnić, zanim ktokolwiek odważy się zadać pytanie.
Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Po pierwsze – zaniedbywanie rodziny emocjonalnie i wychowawczo, wynikające z ciągłej pracy, wcale nie jest konserwatywne. Jeśli ktoś sądzi, że ważniejsze od obecności w domu jest prześcignięcie sąsiada w liczbie posiadanych samochodów czy cenie wakacji za granicą, to trudno o bardziej antyrodzinną postawę. Jak niby agresywny materializm, zmęczenie doprowadzające do otumanienia i późniejsze próby odkupienia win przez wzmożoną konsumpcję w galerii handlowej mają się do konserwatywnego wzorca opartego na chrześcijańskiej i narodowej kulturze Polski? Jakie są realne konsekwencje takiego stylu życia? Rozwody, brak więzi z dziećmi, dorosłe już dziecko pamiętające ojca tylko jako zmordowanego gościa z pilotem w ręku albo na rauszu, bo „musiał jakoś odreagować” stresy w pracy. No i zgorzkniałą matkę, na którą spadł cały ciężar wychowania. Właśnie taki model (często nieświadomie) promują osoby pokroju Roberta Gwiazdowskiego.
"Zapdol" niekonserwatywny
Po drugie – ten ich „ideał życia” stoi w jawnej sprzeczności ze społecznym nauczaniem Kościoła katolickiego. I tu pojawia się największa hipokryzja konserwatywnych liberałów, którzy od lat wykonują ideologiczne szpagaty: z jednej strony boją się wprost odrzucić papieskie encykliki, z drugiej – nie zamierzają zrezygnować z głoszenia „kultu zapdolu”, charakterystycznego raczej dla protestantyzmu. Tymczasem troska o wspólnotę domową, o obecność ojca i matki w życiu rodziny, o czas poświęcony wychowaniu i relacjom to w dokumentach Kościoła katolickiego elementarne, podstawowe zasady. Nie jakieś dodatki, tylko rdzeń. Pozostaje więc pytanie: jakiż to konserwatyzm wyznają konserwatywni liberałowie? Bo na pewno nie katolicki, i nie Polski.
Liberalni szantażyści
Oprócz zarzutów o „lewactwo” i domniemany brak efektywności pojawia się jeszcze ostatni, najcięższy kaliber: oskarżenie o nieróbstwo i pasożytnictwo. Fałszywa alternatywa w rodzaju: „Albo tyrasz od rana do nocy, albo jesteś leniem” nie wytrzymuje najprostszego testu logicznego. A przecież to właśnie „konserwatywni liberałowie” tak chętnie chlubią się swoją niezwykłą biegłością w „żelaznej logice”. Według ich narracji praca zawodowa to heroiczna, niemal mitologiczna harówka, podczas gdy opieka nad dziećmi, troska o dom czy pomoc małżonkowi w trudnym momencie to zaledwie lekka igraszka. Na taki obraz nabierają się właściwie tylko ci, którzy jeszcze nie założyli rodziny i nie mają pojęcia, czym jest odpowiedzialność rozłożona na wiele życiowych ról.
Co więcej, nikt poważny nie postuluje zniesienia pracy ani zamiany społeczeństwa w „kolonię leniwców”. Chodzi jedynie o to, by praca miała swoje miejsce – ważne, ale nie wszechogarniające. By nie spłaszczała człowieka do jednej funkcji, gdy jego obowiązków i relacji jest znacznie więcej. Operowanie propagandowymi schematami i emocjonalnymi szantażami pozostaje jednak stałym elementem przekazu liberalnych poganiaczy szczurów. I niestety – czasem działa. Zwłaszcza na młodych, którzy jeszcze nie zdążyli skonfrontować tych haseł z realnym życiem, realną rodziną i realną odpowiedzialnością.
[Niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]




