Donald Trump - Mocny prezydent USA na ciężkie czasy
Donald Trump przyjmuje fotel prezydenta USA, wciąż najsilniejszego mocarstwa na świecie, w jednym z najtrudniejszych i najbardziej złożonych momentów w historii. Konfliktów jest bardzo dużo – tylko wojna na Ukrainie to pierwsza tak poważna wojna XXI wieku zagrażająca całemu światu. Deklaracja Trumpa o jej zakończeniu w 24 godziny po objęciu prezydentury już po wygranych przez niego wyborach zamieniła się w sześć miesięcy.
Bezprecedensowy od stu lat amerykański izolacjonizm gospodarczy zapowiadany przez przyszłego prezydenta został przygaszony jego zaskakującą deklaracją zajęcia Grenlandii i Kanady.
Państwo jak koncern
Donald Trump zamierza rządzić krajem, tak jak zarządza się wielką spółką giełdową – sam już dziś zachowuje się tak, jakby przymierzał się do prowadzenia gigantycznego przedsiębiorstwa, a nie kraju, który jeszcze do niedawna był uznawany za żandarma świata prowadzącego walkę o prawa człowieka i po amerykańsku rozumianą demokrację. Jednak o tym, jaki będzie model rządzenia w USA, większość krajów Zachodu wiedziała już od dawna – to dlatego reakcje Danii, Grenlandii i Kanady na deklaracje zajęcia największej wyspy na Atlantyku i północnego sąsiada Stanów Zjednoczonych były wprawdzie stanowcze, lecz dalekie od wywoływania awantury na międzynarodowym szczeblu. Daleko groźniejsze są obietnice wprowadzenia wyższych taryf celnych na produkty z Azji i Europy.
Tego typu blefy w prowadzonych przez Trumpa biznesach zdarzały się w przeszłości nieraz i zwykle były skuteczne – znany był z tego, że zapowiadał swoim biznesowym partnerom, ale także konkurentom, przejęcie ich spółek i włączenie ich do swojego imperium. Jednak przez lata funkcjonowania w otoczeniu tuzów z Wall Street nauczył się, że w świecie najbogatszych jedyną skuteczną strategią była strategia win-win, czyli taka, która pozwala ze sporów wychodzić z twarzą obu stronom. Przejęcie jakiejkolwiek spółki powinno odbywać się więc w taki sposób, żeby pozbywający się jej właściciel odchodził od negocjacyjnego stołu z poczuciem odniesionego sukcesu i pełnym kontem. Nauczył się również, że niezadowolonego przeciwnika trzeba szanować, ale zniszczyć do końca, bo niedobity i rozzłoszczony wraca kilkukrotnie silniejszy, stając się problemem. Jeden z takich problemów doprowadził do bankructwa należących do niego kasyn w 1991 roku. To lekcja, której nie zapomniał do dzisiaj.
-
Właściciel TVN gotowy na cięcia. Ważna decyzja Warner Bros. Discovery
-
"Brzydka, stara, zaniedbana – kto by ją chciał?" Gwiazda TVN padła ofiarą ataku
Gra pieniędzmi i komplementami
Wielki biznes to także umiejętność publicznego prawienia komplementów. Ta umiejętność przydała się Trumpowi w polityce – tak samo krajowej (dzięki niej szybko „kupił” sobie większość Republikanów), jak i międzynarodowej, co pozwoliło mu na pierwsze od upadku Bloku Wschodniego spotkanie zachodniego lidera z koreańskim przywódcą Kim Dzong Unem i „przeciągnięcie” go przez granicę na stronę południowokoreańską. To pamiętne spotkanie pozostawiło po sobie wiele zdjęć, jednak w tym przypadku znacznie ważniejszy był odbiór Trumpa przez północno-koreańskie media. Pierwszy raz po 1948 roku (który uznawany jest za rok powstania Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej) przywódca zachodniego świata przedstawiony został jako potencjalny przyjaciel reżimu. Wprawdzie w oczach (i obiektywach) północnokoreańskich mediów to Kim Dzong Un był liderem spotkania i nie tyle został przeciągnięty przez Trumpa na południową stronę półwyspu, co sam „przeszedł odważnie na stronę wroga”, nie puszczając ręki amerykańskiego prezydenta, jednak bezspornym faktem jest, że wnuk z dynastii Kimów czuje respekt i sympatię do Donalda Trumpa. Tę prezydent USA z pewnością wykorzysta, kiedy na serio siądzie do stołu negocjacyjnego w sprawie zakończenia ukraińskiej wojny – w końcu spośród wszystkich sojuszników Rosji tylko Pjongjang zgodził się udzielić realnej militarnej pomocy Moskwie.
Zresztą grę o Ukrainę Trump faktycznie już z Putinem zaczął. To zresztą – zdaniem analityków – stąd zaskakujące słowa oskarżające administrację Joe Bidena o sprowokowanie rosyjskiego ataku poprzez deklaracje, że NATO zostanie w przyszłości rozszerzone o Ukrainę właśnie.
– Cóż, jeśli Rosja ma kogoś tuż u swoich progów, rozumiem ich uczucia na ten temat – powiedział prezydent elekt na jednej z niedawnych konferencji prasowych. Nie oznacza to jednak, że podczas negocjacji w sprawie zakończenia wojny będzie trzymał stronę Rosji, to tylko gest mający pokazać Trumpa jako pełnego empatii partnera w rozmowach. Gest doskonale znany ze spotkań negocjacyjnych na Wall Street czy w londyńskim City.
To tylko słowa
W tym konflikcie najbardziej liczy dla niego się interes Stanów Zjednoczonych, jednak – jak to w podejściu biznesowym – musi to być interes mierzalny w dolarach. Trump za wszelką cenę musi osłabić pozycję Chin wyrastających na drugiego światowego lidera w biznesie, polityce i wojskowości. Zapowiadane wprowadzenie nowych taryf celnych ma osłabić eksport Pekinu do USA, co z jednej strony będzie wsparciem dla amerykańskich producentów przegrywających konkurencję z tańszymi chińskimi odpowiednikami, z drugiej – wpłynie na spowolnienie chińskich inwestycji zagranicznych przede wszystkim w Afryce, której kraje mają ambicje uzyskania w tej dekadzie statusu państw rozwiniętych. Osłabienie Chin to dla Trumpa także kwestia polityki międzynarodowej i wojskowości. Z perspektywy interesów i pozycji USA armia chińska nie może w żaden sposób stać się drugim po Ameryce korpusem ekspedycyjnym rozwiązującym lokalne i regionalne konflikty, a o takich ambicjach od lat coraz głośniej mówi Pekin.
Niedawna groźba Donalda Trumpa rzucona w stronę Grenlandii i Kanady – o przyłączeniu obu krajów do USA (przy czym należącą do Danii wyspę miałby zająć zbrojnie, zaś Kanada stać miałaby się 51. stanem USA) – jest wyłącznie figurą retoryczną. Konstytucja USA zabrania takich jednoosobowych decyzji, nawet jeżeli chciałby je podejmować prezydent kraju. W strategii obronnej USA pojęcie wojny prewencyjnej istnieje tylko w przypadku podejrzenia przeprowadzenia na USA ataku jądrowego, bo – zgodnie z doktryną „use it or loose it” (użyj albo strać) warunkuje wykorzystanie broni, zanim zostanie zniszczona w wykrytym lub tylko podejrzewanym ataku. Ameryka atakowała tylko wtedy, kiedy zagrożone były interesy USA lub kiedy były zagrożone jej interesy – choćby tylko zamachami terrorystycznymi.
Grenlandia jest wyspą od dawna mającą kluczowe znaczenie w energetyce, obronności i nowych technologiach. Na wyspie oprócz bogatych złóż ropy naftowej i gazu występuje 25 z 34 światowych surowców krytycznych, minerałów i metali, poszukiwanych zarówno przez UE, jak i USA. Wśród nich są takie pierwiastki jak neodym i dysproz. Surowce krytyczne to takie, które mają szczególne znaczenie m.in. w sektorze energii odnawialnej (ogniwa bateryjne do samochodów, silniki do wiatraków), kosmicznego, cyfryzacji oraz obronności. Złoża metali rzadkich na Grenlandii szacowane są na rekordowe na półkuli północnej 38,4 mln ton, a obecnie monopol na wydobycie wielu z nich mają Chiny. Obszar wyspy, pokryty dotychczas lodem, na skutek zmian klimatycznych staje się coraz bardziej dostępny dla przemysłu wydobywczego, więc coraz częściej i chętniej patrzą w tym kierunku także Rosjanie. Stąd słowa Trumpa będące nie tyle chęcią zajęcia terytorium wolnego kraju, co sygnałem wysłanym Moskwie o determinacji, jaką są gotowi pokazać Amerykanie w nieoddawaniu tej wyspy komuś spoza NATO.
Wojny handlowe Ameryki
Kanada to przypadek, w którym Trump pokazuje determinację w kwestii polityki migracyjnej i handlowej. Przez granicę z Kanadą dostają się do USA wszyscy migranci z Ameryki Łacińskiej, którym nie udało się przedostać przez granicę z Meksykiem lub morzem z Zatoki Meksykańskiej. Do Kanady trafia również lwia część towarów przeznaczonych do sprzedaży w USA z Chin i Europy. Umowa handlowa między Kanadą a Stanami Zjednoczonymi jest dla obu zamorskich producentów wrotami na amerykańskie rynki. Trump proponował Kanadzie wprowadzenie podobnych do planowanych przez USA taryf celnych dla UE i Chin, ale na razie Kanada jedynie zapowiedziała wprowadzenia wyższych ceł wyłącznie na chińskie samochody. Wypowiadane przez Republikanów sugestie o konieczności radykalnej zmiany m.in. kanadyjskiej polityki migracyjnej rząd Justina Trudeau, odchodzącego premiera tego kraju, delikatnie mówiąc, lekceważył.
Powrót Donalda Trumpa na stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych stwarza duże wyzwanie również dla polityki handlowej Unii Europejskiej. Jego zapowiedzi podniesienia ceł na import towarów z UE to deklaracja potencjalnej wojny handlowej między Brukselą i Waszyngtonem. Przy czym potencjał gospodarczy Ameryki w porównaniu z UE wskazuje, że będzie to wojna, której Unia raczej nie wygra.
Ta deklaracja także jest niczym więcej niż zaproszeniem unijnych polityków do stołu negocjacyjnego, ponieważ już kilkukrotnie Trump zaznaczał, że kwestię ceł odpuści pod warunkiem zwiększonych zakupów przez europejskie państwa amerykańskiej ropy i gazu. Jeśli kraje Starego Świata dalej będą oglądać się na Rosję i Bliski Wschód, to europejski eksport mocno na tym ucierpi. A trzeba pamiętać, że w 2023 roku państwa UE wyeksportowały do USA towary o wartości 502 mld euro, a import towarów z USA do UE osiągnął wartość 344 mld euro. W rezultacie unijna „27” odnotowała nadwyżkę handlową z USA na poziomie 158 mld euro, co postawiło Waszyngton na pierwszym miejscu listy partnerów handlowych krajów Unii.
Analitycy w Brukseli i Londynie uprzedzają Komisję Europejską, że w grze Donalda Trumpa cła odwetowe mogą zaostrzyć napięcia, zaś otwarta kapitulacja stworzy niebezpieczny precedens, który nowy amerykański prezydent wykorzysta wielokrotnie.
-
"Tajny program Białorusi". Politico opisało mechanizm operacji hybrydowej przeciwko Polsce
-
Dziwna wypowiedź szefa IBRiS nt. ewentualnego zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego
-
Sędzia Waldemar Żurek ma przeprosić rzecznika Sądu Najwyższego
NATO do poprawki
Trump zapowiada również zmianę zasad obowiązujących w NATO. Oczywiście Stany Zjednoczone Sojuszu nie opuszczą, ale z pewnością będą wymagały większych nakładów na zbrojenia od członków do tej pory korzystających z amerykańskiego parasola bezpieczeństwa. W sierpniu ubiegłego roku mówił na konferencjach, że dotychczasowe 2 proc. PKB wydatków na bezpieczeństwo, jakie płaciły kraje europejskie, były „kradzieżą stulecia”. Wtedy domagał się, żeby każdy członek NATO wydawał na zbrojenia i wojsko co najmniej 3 proc. Dzisiaj domaga się już 5 proc. i choć unijni politycy głośno się pomysłowi Trumpa sprzeciwiają, podobnie sprzeciwiali się poprzedniej podwyżce wydatków. W związku z zagrożeniem ze strony Rosji, Chin i Korei Północnej oraz wciąż trwającej wojnie na Bliskim Wschodzie będą musieli ustąpić.
Druga prezydentura Trumpa bezspornie wpłynie na to, w jakim świecie będą żyć nie tylko Amerykanie, ale także mieszkańcy Europy. To, czy politycy w Brukseli umiejętnie wykorzystają narzędzia używane przez prezydenta USA, a przeniesione wprost ze świata biznesu, będzie decydowało o przyszłym kształcie Unii, a być może o jej istnieniu w ogóle.