Paweł Jędrzejewski: Tu nie chodzi o kobiecy tenis. Tu chodzi o wojnę kulturową i fanatyczny irracjonalizm
Unieważnienie znaczenia płci lub wprowadzenie w ten obszar chaosu jest warunkiem zniszczenia "starego świata", który na rodzinie się opiera.
Obserwujemy kolejną odsłonę upadku kobiecego sportu. Tym razem ofiarą jest kobiecy tenis.
Ciekawe, jak długo przetrwa w tenisie Iga Świątek, gdy upowszechni się w sporcie podejście do transgenderyzmu (transpłciowości) reprezentowane przez największą organizację tenisową w Stanach Zjednoczonych, działającą od roku 1881. Zrzesza ona ponad 700 tysięcy członków i wyznacza ogólnoświatowe trendy. Co zadecyduje USTA (United States Tennis Association), wkrótce staje się międzynarodową normą. Tej organizacji podlega US Open, czyli międzynarodowe mistrzostwa USA, a zarazem jeden z czterech turniejów Wielkiego Szlema.
Będzie naprawdę niebezpiecznie. Te regiony są szczególnie zagrożone
USTA zdradza kobiecy sport
W obliczu szaleństwa transgenderyzmu w sporcie, podejście tej organizacji jest jednoznaczne: tenisowi zawodowcy, walczący o wielkie pieniądze, którzy są biologicznymi mężczyznami, muszą oświadczyć, że są kobietami i jedynie wykazać się obniżonym poziomem testosteronu. To jest tylko pozorne wyrównanie szans, bo ci mężczyźni - uważający się za kobiety - mają męską budowę ciała, męskie mięśnie i czasowe obniżenie poziomu męskiego hormonu nie powoduje, że zawodniczki, z którymi konkurują na korcie, mają realne szanse na zwycięstwo. Te rzeczywiste kobiety są oszukane, pozbawione prawa do uczciwej gry, bo mężczyźni, którzy na korcie tenisowym udają kobiety, wykorzystują swoją naturalną fizyczną przewagę. USTA nie tylko na to zezwala, ale sankcjonuje tę drastyczną niesprawiedliwość swoim autorytetem. Zdradza tenis, zdradza kobiecy sport.
Jednak znacznie gorzej jest w tenisie amatorskim, którym też zarządza USTA. Tu nawet nie ma żadnej kontroli testosteronu - wystarcza, żeby mężczyzna oświadczył, że jest kobietą i nikt nie ma prawa tego podważać, a on może wygrywać turnieje dla kobiet. Podstawa "prawna" jest sformułowana wprost w oświadczeniu organizacji tenisowej: "USTA stoi na stanowisku, że nie wymagamy potwierdzenia tożsamości płciowej. (...) wierzymy, że gracze, którzy rywalizują zgodnie z tymi zasadami, robią to nie po to, by zyskać przewagę nad konkurencją, ale po to, by cieszyć się uczestnictwem w sposób, który im odpowiada.".
Navratilova krytykuje
Niestety, ta wiara w uczciwość tenisistek-transkobiet, jest po prostu bezczelnym wykrętem. Rzeczywistość jej przeczy. Transkobieta Alicia Rowley wygrała właśnie trzy tenisowe mistrzostwa Stanów Zjednoczonych kobiet w kategorii powyżej 55 lat. Zwyciężyła w singlu na trawie, również w hali w grze pojedynczej i podwójnej. W tej sprawie zabrała głos słynna Martina Navraltilova: „To nie jest w porządku i nie jest sprawiedliwe”. Napisała, co myśli o stanowisku organizacji tenisowej, nawet mocniej: "Daj spokój USTA – kobiecy tenis nie jest dla nieudanych sportowców płci męskiej – bez względu na wiek." Navratilova odpowiedziała na post Kim Shasby Jones, założycielki Independent Council on Women's Sports (ICONS), która napisała, że „kobiecy tenis staje się pośmiewiskiem z powodu tych okropnych zasad, które stawiają zdrowie psychiczne i tożsamość mężczyzn nad kobietami, które odkryły miłość do tenisa". "Mężczyźni zdobywają tytuły, zajmują miejsce kobiet w tenisie drużynowym i rywalizują w turniejach kobiet w całym kraju. Musimy uświadomić kobietom i dziewczętom grającym w tenisa, że zasługują na sprawiedliwe traktowanie i uznanie ich osiągnięć bez względu na to, kiedy zaczęły uprawiać ten sport" - stwierdza Kim Shasby Jones.
Najważniejsze pytanie samo się nasuwa: dlaczego tak się dzieje? Dlaczego licząca ponad 140 lat organizacja poddaje się oczywistemu szaleństwu, podcinając zawzięcie gałąź, na której siedzi?
Spisek patriarchatu?
Z pozoru wygląda to na oczywisty spisek mężczyzn przeciwko kobietom. Mężczyźni zasiadający we władzach organizacji tenisowej, postanawiają zniszczyć kobiecy sport, ponieważ nie jest sportem męskim. Jednak najpierw chcą kobiety upokorzyć. Nie wystarczają im już od dawna zwycięstwa mężczyzn w turniejach dla mężczyzn. Chcą czegoś nowego: zwycięstw mężczyzn także w turniejach dla kobiet. Jest to ostatni atak upadającego patriarchatu: mężczyźni udają kobiety, żeby kobiety pokonywać w kobiecych konkurencjach. To wykracza poza sport: mężczyźni stający się kobietami, czyli transkobiety, są - w "progresywnym" rozumieniu - pod każdym względem "lepsi" od kobiet. Już zaczynając od ich kobiecości: u "zwyczajnych" kobiet jest ona kwestią biologii i przypadku. U transkobiet jest kwestią świadomego, "odważnego" wyboru. A to zasługuje przecież w dzisiejszym świecie na wyjątkowy aplauz i szacunek.
Tu w ogóle nie chodzi o kobiecy sport
Jednak to tylko komiczne pozory. Prawdziwe przyczyny są znacznie głębsze i bardziej mroczne. Są nimi irracjonalna wiara i paniczny strach. I nie chodzi tu w ogóle o kobiecy sport. To jest tylko jeden z przejawów wojny kulturowej, prowadzonej przeciwko kulturze Zachodu. Oczywiście, atakującymi w tej wojnie nie są jakieś inne, zewnętrzne kultury. Atak odbywa się od wewnątrz. Dlatego jest najgroźniejszy, bo - w przeciwieństwie do ataku zewnętrznego - nie mobilizuje, ale demobilizuje. Atakują ci, którzy powinni bronić. To my sami się atakujemy. Po prostu w cyklu rozwoju każdej kultury przychodzi taki moment dekadencji, wynikający z sytości i gnuśności, braku rzeczywistych przeciwieństw i realnego oporu, gdy kultura, w której się żyje, wydaje się największym wrogiem. Żeby sprawy dodatkowo skomplikować, w rzeczywistości ta wojna kulturowa jest wojną zastępczą. Otóż w świecie Zachodu istnieje tak gigantyczne rozwarstwienie ekonomiczne, jakiego ludzkość nigdy jeszcze nie doświadczyła w dziejach i nigdy nie było ono obecne na tak wielką skalę. Dlatego instytucje zarabiające miliardy, wielkie korporacje, nawet bez żadnej zmowy i spisku, wręcz instynktownie - w poczuciu winy i strachu - popierają finansowo najbardziej abstrakcyjne, dziwaczne cele i obsesje lewicowe, żeby zawsze stać wiernie po stronie tzw. "postępu". Finansując je, kupują sobie nietykalność, jednocześnie nakręcając spiralę szaleństw tego "postępu". Tworzy się błędne koło absurdu. I absurd rośnie.
Fanatyczna wiara
I tu właśnie pojawia się wspomniany fanatyzm. W naturze człowieka leży potrzeba fanatycznego oddania się jakiejś irracjonalnej wierze. Ta wiara działa jak narkotyk, bo daje nadludzką wręcz pewność siebie. Obdarza jej wyznawców stanem nawiedzenia. Tak było zawsze. I współcześnie taką irracjonalną wiarą jest - między innymi - przekonanie, że człowiek może zapanować nad własną biologią i stać się biologicznie tym, kim tylko zechce. W tym układzie tradycyjny podział na dwie płcie, jest czymś tak nieatrakcyjnym, zużytym, tak wstrętnym i prymitywnym, jak wiara, że Ziemia jest płaska. Z kolei wiara w to, że człowiek może dowolnie wybierać - wbrew genetyce, wbrew anatomii i fizjologii, czyli ostatecznie wbrew nauce i rozumowi - swoją biologiczną płeć i przebierać w kilkudziesięciu genderach, jest silniejsza od niegdysiejszej wiary w magiczne moce korzenia mandragory lub czarnego koguta. To właśnie płeć jest celem ataku w kulturowej wojnie. Dlaczego? Bo naturalny podział na dwie płci stanowi kulturowy fundament ludzkiego świata społecznego, ponieważ podział ten leży u podstaw rodziny. Unieważnienie znaczenia płci lub wprowadzenie w ten obszar chaosu jest warunkiem zniszczenia "starego świata", który na rodzinie się opiera. A przecież ostatecznie o to właśnie chodzi. Dlatego musi następować stała ucieczka przed rozumem. Musi zwyciężać irracjonalizm rządzący się emocjami. Cała sprawa transgenderyzmu (poza wąskim marginesem autentycznych przypadków) jest współczesną wiarą w czarną magię, uprawianą pod nadzorem szamanów z dyplomami psychologów, endokrynologów i chirurgów. Jest to spektakularny i wstrząsający rozkwit irracjonalności. Na razie wciąż na marginesie, ale stopniowo z niego wychodzi.
Strach
I z tym, rzecz jasna, ściśle wiąże się strach. Strach przed fanatykami tej wiary, tej groźnej obsesji. Są oni w stanie dokonywać publicznych linczów i egzekucji, a ich szpony sięgają daleko. Długo nie szukając - przekonała się o tym na własnej skórze głośna pisarka, miliarderka, matka samego Harry'ego Pottera, J. K. Rowling.
Dosłownie przed kilkoma dniami z Muzeum Popkultury w Seattle, z wystawy poświęconej Harry'emu Potterowi, fanatycy zarządzający muzeum i wystawą usunęli eksponaty związane z J.K. Rowling, czyli autorką cyklu powieściowego o małym czarodzieju. Pretekstem do pozbawienia książki o Potterze jej autorki stały się rzekomo "transfobiczne" wypowiedzi pisarki na temat osób transpłciowych. Jej zbrodnia polegała na publicznym stwierdzeniu, że ludzie w nowomowie transgenderowej nazywani "osobami menstruującymi", to są po prostu kobiety. Wiadomość o tej absurdalnej i jakże obrażającej ludzką inteligencję zemście przekazał szef tej placówki, który jest osobą transpłciową. "Chcielibyśmy pójść za internetową teorią, że te książki zostały faktycznie napisane bez autora, ale ta pewna osoba jest trochę zbyt głośna ze swoimi nienawistnymi i dzielącymi poglądami, aby ją zignorować" - wyjaśniał. Jeżeli wyznawcy irracjonalizmu są zdolni do tak absurdalnych działań jak wymazanie z historii powieści samej autorki tej powieści, to naprawdę jest się czego bać.
Nie dziwi więc, że w bezsensownych, niszczących kobiecy sport działaniach USTA strach przed zemstą fanatyków transgenderyzmu odgrywa kluczową rolę. Organizacja tenisowa nie liczy się z tymi, którym ma służyć, nie dba o dobro sportu, natomiast ze strachu ustępuje przed żądaniami wąskiego marginesu fanatycznych aktywistów współczesnej czarnej magii.