[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Powiedziała, że są tylko dwie płcie. Oskarżyli ją o... nazizm
W minionych dekadach oskarżenia o antynaukowe postawy były wysuwane głównie przeciwko chrześcijanom. Szczególnie intensywna krytyka chrześcijaństwa zdominowała też Internet i pojawiające się w nim amatorskie nagrania i artykuły. „Nowy ateizm” był – szczególnie na YouTubie – na porządku dziennym i miał swoich wygadanych reprezentantów. Dziennikarz Christopher Hitchens, neurolog Sam Harris, biolog Richard Dawkins i filozof Daniel Dennett, zwani ateistycznymi jeźdźcami apokalipsy, i wielu innych popularyzowało przez wiele lat ideę, że Boga nie ma, być nie musi i że tak jest lepiej.
Ich krytyka była więcej niż tylko chamskim „gimbo-ateizmem”. Popularyzatorzy nowego ateizmu potrafili zgrabnie debatować z wierzącymi i często przedstawiać prowokujące zastanowienie argumenty. Ostrzegali, że musimy bać się wierzących, bo to oni ograniczą nam wolność.
Ich przeciwnicy często nie dorównywali im intelektualnie. Może po części dlatego, że były to dzwony, które są głośne, bo próżne, a może dlatego, że medialni ateiści stawali naprzeciw niszowym poglądom realnie antynaukowych, protestanckich denominacji, które kazały ludziom wierzyć, że wszystko w Biblii jest zawsze dosłowne, a dinozaury nie mogły istnieć. Dobrym przykładem takiego przeciwnika nowego ateizmu, który ponad dekadę temu mocno skompromitował religijną stronę argumentu był Kent Hovind, baptysta, który nie tylko faktycznie nie rozumiał nauki, ale i skończył w więzieniu za oszustwa podatkowe i przekręty finansowe. Jednym z jego rzekomych przekrętów była próba rekonstrukcji Arki Noego, którą krytykowali katoliccy teologowie i na którą Hovind zmarnował pieniądze wielu naiwnych.
Dekadę temu debata zdawała się być przegrana dla wierzących – przynajmniej medialnie. To wierzący "są szurami, to oni przeczą nauce, to od nich i od osób konserwatywnych wyjdzie nowa fala cenzury". Tymczasem okazało się zupełnie inaczej. Dziesięć lat później to środowiska konserwatywne i religijne bronią nauki i wolności słowa, a cenzura wychodzi od postępowej rzekomo lewicy.
Rewolucja pożera własne dzieci
Ktoś mógłby zapytać, czemu niby lesbijki miałyby być cenzurowane przez Ideologię Gender? Czy one same jej nie wyznają? I tak, i nie. Tutaj wiele zależy od wieku i innych poglądów danej kobiety homoseksualnej.
Większość homoseksualistek urodzonych przed epoką Internetu odrzuca bowiem tradycyjne, heteroseksualne modele życia, ale na bardzo podstawowym poziomie zgadza się – z braku lepszego słowa! - z konserwatywnym poglądem, że istnieją tylko mężczyźni i kobiety. Ostatecznie i hetero- i homoseksualność bazuje na dualizmie płci. Gdyby nie istniały różne od mężczyzn kobiety, to nie istniałaby żadna z obu orientacji. A gdyby mężczyźni żądali de facto w naszej kulturze pożycia z lesbijkami, to byłyby one krzywdzone. To jednak się nie dzieje, bo nasza obecna kultura jest tolerancyjna, również wobec osób homoseksualnych. Nietolerancyjna natomiast jest Ideologia Gender.
Przekonały się o tym lesbijki, które 5 sierpnia zorganizowały demonstrację w Hamburgu. Ich demonstracja miała być sprzeciwem wobec Markusa Ganserera, zaodrzańskiego parlamentarzysty, który identyfikuje się jako kobieta. Ganserer promuje tzn. self-ID, czyli wprowadzenie w Niemczech zmiany płci opartej o nic więcej, jak tylko opinię danej osoby. Jesteś mężczyzną, który uważa, że jest kobietą? Od 2023 będziesz mógł swoją płeć zmienić w dokumentach raz do roku za darmo – to nowelizacja ustawy, za którą Herr Ganserer jest współodpowiedzialny.
Niemiecki parlamentarzysta ostatecznie swojego występu w Hamburgu nie miał, marsz lesbijek odbył się jednak mimo tego. I został zaatakowany przez trans-aktywistów. Skutkiem ataku było wiele wystraszonych dziewczyn, spopychanych i zakrzyczanych przez mężczyzn w sukienkach, kilka podrapań i rozbitych warg. Trans-aktywiści wymagali bowiem od lesbijek tego, czego religijni konserwatyści na nich przemocą nie wymuszają: zaakceptowania płci przeciwnej jako swojej własnej.
Sytuacja z Hamburga nie jest jednak wyjątkiem. Niedługo potem bowiem – 27 sierpnia – podobny marsz miał miejsce w Cardiff, w Walii. Tam lesbijki, które demonstrowały, że kobiety nie mają penisów, zostały wyrzucone z parady LGBT. Przybyli na miejsce policjanci wyprosili je z oficjalnego wydarzenia, bo ich obecność powodowała rzekomo stres i przykrość u aktywistów gender.
Czarodziejka, czarownica, TERF
Mało kto przegapił kompletnie „inbę” związaną z Rowling. Może dlatego, że nie ma w sumie jednego skandalu otaczającego pisarkę, a wiele i te ciągną się za nią od lat. Pierwsza wybuchła właśnie w okresie powstawania Internetu, ruchów ateistycznych i bardziej radykalnych organizacji chrześcijańskich, krytykujących autorkę.
Ponad dekadę temu to ci ostatni palili jej książki. Albo dokładniej: robiła to mała część chrześcijan, którzy widzieli w jej opowieściach o Harrym Potterze niebezpieczeństwo okultystyczne. Nie jest to może bardzo dziwne: fenomen, który wywołały jej książki, przypominał nieco szaleństwo. Dzieci nagle mówiły o magii, która jest potępiana w chrześcijaństwie, fascynowały się Potterem bardziej, niż czymkolwiek innym i do tego stały po nocach, by nabyć najnowszą część historii o magicznym chłopcu. Spotkało się to ze strachem niektórych teologów, dla których młodzieżowy świat pozostawał niedostępny, a teologiczne aspekty czarostwa jasne.
Oburzenie wobec Rowling nigdy nie weszło u religijnych jej krytyków poza odrzucenie jej książek i okazjonalną destrukcje tychże w płomieniach sporadycznych ognisk. Nikt jej jednak de facto nie zrobił krzywdy ani nie starał się pozbawić godności. Można nawet powiedzieć, że prawdopodobnie zbyt newralgiczna reakcja na jej twórczość zrobiła jej dobrą reklamę. Tego samego nie można powiedzieć jednak o najnowszym oporze wobec pisarki, który tym razem wychodzi nie od ludzi Kościoła, a od ludzi „Postępu”.
Odkąd Rowling wstawiła się za faktem, że istnieją tylko dwie płcie, jest w agresywny sposób atakowana przez ideologów gender. Jest regularnie doxowana – jej prywatne dane wypuszczane są do Internetu. Życzy się jej śmierci i fałszuje wypowiedzi.
Szczególnie też dlatego, że Rowling wydaje nową książkę: The Ink Black Heart. Detektywistyczna powieść mówi o kobiecie, która spotyka się z hejtem w Internecie ze strony trans-aktywistów. Mimo że książka wyszła dopiero wczoraj, połowa-ponad połowa jej recenzji jest absolutnie negatywna. Zero gwiazdek, 1/10, niewarta uwagi, najgorsze, co kiedykolwiek powstało: tak wyglądają recenzje The Ink Black Heart, z których część przyznaje wprost, że ocena nie wynika z niezadowolenia z dzieła, ale z niechęci do autorki. Genderowcy na całym świecie starają się sztucznie zaniżyć opinię o powieści dlatego, bo pisarka twierdzi, że istnieją tylko dwie płcie. Do czegoś takiego nie posunęły się nigdy ruchy konserwatywne, religijne.
Nie zgadzasz się z nami? Jesteś nazistką!
Marie-Luise Vollbrecht jest 32-letnią doktorantką Uniwersytetu Humboldta w Berlinie, prawdopodobnie najbardziej prestiżowej uczelni niemieckiej stolicy. 14 lipca miał odbyć się jej wykład o ewolucji płci i powodach, dla których w ludzkiej biologii istnieją tylko samce i samice. Wykład jednak został odwołany pod wpływem protestów aktywistów gender, którzy uznali Vollbrecht za TERFa. Czyli za „trans exclusionary radical feminist” - feministkę, która nie zgadza się z transową ideologią. Rzeczywistym demonstracjom w Berlinie towarzyszyły jeszcze większe protesty w Internecie. Te skoncentrowały się wobec hasztagu #MarieLeugnetNSVerbrechen, „Marie zaprzecza zbrodniom nazistów”.
Argumentacja osób używających tego hasła w mediach społecznościowych bazowała na tym, że według Vollbrecht prześladowanie osób transseksualnych przez nazistów miało inny charakter, niż prześladowanie Żydów. Vollbrecht zwróciła bowiem uwagę, że Żydzi przed Holokaustem uciec sprawnie nie mogli. Łatwo też jej uwagi zrozumieć: ostatecznie, Żydzi byli rozpoznawalni, nie mogli pozbyć się swojego pochodzenia, a mężczyźni byli obrzezani i przy bliższej kontroli stawali się ofiarami systematycznego prześladowania. Transseksualiści natomiast mogli... przestać manifestować swój transseksualizm. Uciekający przed nazistami Żyd nie mógł wszak przestać być Żydem, ale zdjąć kobiece fatałaszki może każdy transseksualista. Jego tożsamość, w przeciwieństwie do tej żydowskiej, jest tylko w jego głowie i zewnętrznej, opartej o modę czy fetysz ekspresji.
Za zwrócenie na to uwagi użyto więc wobec Vollbrecht histerycznego hasztagu, stawiającego ją w jednej kategorii z szaleńcami, którzy twierdzą, że nie było żadnego Holokaustu. W aktywną demonizację kobiety szczególnie zaangażował się finansowany z publicznych pieniędzy Bundesverband Trans*, Stowarzyszenie Trans- i Interseksualistów. I to jemu Vollbrecht wytoczyła proces o dyfamację i wygrała.
Tylko czy to wystarczy? Bo to, że transseksualne stowarzyszenie nie ma prawa dalej twierdzić, że ekspert od biologii jest nazistką, nie cofa wyrządzonej jej szkody. Hasztag nie został zablokowany, nadal jest używany przez wiele osób – w tym anonimowe, trudne do wytropienia konta – a twitty, które zarzucały jej „bycie członkiem neonazistowskiej partii NPD”, nadal wiszą w sieci. Czy jeden wygrany proces niweluje zło, które się stało?
Legenda religijnej cenzury nadal jednak trwa: każdego dnia straszeni jesteśmy widmem katolickiego, chrześcijańskiego terroru, rzekomym faszyzmem konserwatystów. Prawdziwe niebezpieczeństwo idzie jednak dzisiaj z zupełnie innej strony, od postępowych faszystów, którzy mienią się antyfaszystami. Jeżeli ktoś odbierze nam wolność, to właśnie oni.