[Tylko u nas] Prof. Grzegorz Górski: Jak może wyglądać Nowa Europa? Dorośnijmy do roli lidera
Wydarzenia ostatnich tygodni wynikające z prowokacyjnych działań Komisji Europejskiej powodują, iż konieczność szerszej aktywności Polski jest już palącą potrzebą. W moich wpisach na Facebooku skoncentrowałem się na wskazaniu tych elementów, które związane głownie z działaniami w wymiarze wewnętrznym, zwłaszcza w obszarze ekonomicznym. Są one podstawą do ugruntowania silnej pozycji Polski – pozycji, którą zawdzięczamy naszej roli w działaniach wokół wojny rosyjsko – ukraińskiej. Potrzeba jednak również owego „planu dla Europy”.
Dorośnijmy do roli lidera
We wspomnianym wpisie zasygnalizowałem, iż punktem wyjścia do naszych działań musi być dorośnięcie do roli europejskiego lidera. To wbrew pozorom może być jeden z najważniejszych problemów, bo mamy tu dwa ograniczenia.
Pierwsze jest takie, że w naszym myśleniu dominuje strategia defensywna. Koncentrujemy się na tym, jak się bronić przed atakami Brukseli albo jak blokować wychodzące stamtąd inicjatywy. Tymczasem istotą naszej postawy powinny być maksymalnie ofensywne działania, ukierunkowane w każdej sytuacji na uzyskiwanie pozytywnych celów. Musimy za wszelką cenę uniknąć opinii, że celem naszego działania jest destrukcja Unii. Destruują ją inni, a my chcemy ratować z niej to co jest najlepsze.
Musimy także – to kwestia druga – wyleczyć się z kompleksów. Nie możemy toczyć tej walki z poczuciem niższości wobec „starych Europejczyków”. To niestety ciągle pojawia się w polskim myśleniu, a przecież – nie sięgając już dalej w historię – choćby wszystko to, co wydarzyło się od grudnia 2021 roku daje nam dzisiaj potężny mandat do mówienia z pozycji mentora. Musimy mieć poczucie własnej wartości.
Powrót do Maastricht
Podniosłem też w majowym tekście, iż istotą naszej propozycji powinno być forsowanie koncepcji „Europy wielu kręgów integracyjnych”. Celem takiego projektu, byłoby co do zasady, osłabienie centralizacyjnej i federalizacyjnej presji ze strony rady komisarzy ludowych oraz trybunału ludowego Lenaertsa. Spróbujmy zastanowić się nad tym, jak mogłoby to wyglądać.
W pierwszym rzędzie stwierdzić należy, iż świadomość potrzeby takiego „osłabienia władzy Brukseli”, jest co najmniej równa, a może i większa niż presja federalistów, którzy chcą ciągle „więcej Unii w Unii”. Kolejne kompromitacje rady komisarzy ludowych w ostatnich latach i uzurpacje trybunału Lenaertsa budzą coraz szerszy opór i trzeba formułować alternatywę dla tych działań.
Narzędziem do tego – to po drugie – powinno stać się odejście od ustaleń traktatowych z Amsterdamu (1997) i Lizbony (2007). Nie ulega dzisiaj najmniejszej wątpliwości, że wszystkie najbardziej negatywne procesy w Unii Europejskiej, a w ślad za tym jej wewnętrzny paraliż i erozja pozycji międzynarodowej, są konsekwencją stypulacji zawartych w tych traktatach. Przypomnijmy o co tam chodziło.
Traktat amsterdamski otworzył proces znaczącego wzmocnienia pozycji komisji, parlamentu i trybunału, kreował funkcję „ministra spraw zagranicznych”, proklamował jako obowiązującą linię ideologiczną politykę gender equality (wtedy jeszcze w wersji soft, czyli równouprawnienia kobiet), wprowadzał tzw. „wspólne strategie” jako narzędzia podporządkowywania polityk krajowych „polityce wspólnotowej”, wreszcie – w celu ingerowania w sytuację wewnętrzną w Austrii - wprowadzenie pierwszych mechanizmów do „karania” niewłaściwych wyborów dokonywanych w poszczególnych krajach przez społeczeństwa. Jedynym, pozytywnym z perspektywy czasu dorobkiem Amsterdamu, było usankcjonowanie strefy Schengen, co pozwoliło na radykalne uproszczenie przemieszczania się Europejczyków między krajami.
Historia Lizbony jest jak sądzę, ciągle świeżo w naszej pamięci – głównym jej „dorobkiem” było oprócz przyjęcia będącej dziś wielkim ciężarem całej Unii Karty Praw Podstawowych, zmienionych reguł głosowania w Radzie Europejskiej.
Odrzucenie tych traktatów cofałoby nas do sytuacji prawnej wytworzonej w traktacie z Maastricht. To ważne, bowiem to na mocy jego postanowień doprowadzono do kreacji z dniem 1 stycznia 1999 wspólnej waluty Euro. Dla wielu krajów członkowskich, tkwienie w strefie Euro jest dzisiaj ciągle wartością, więc nie ma potrzeby tworzenia tutaj zbyt wielu niepotrzebnych wahań. Tym bardziej, że pozostajemy poza tym mechanizmem.
Maastricht kreowało również Unię Gospodarczą i Walutową w oparciu o dotychczas istniejące Wspólnoty Europejskie. Z naszej perspektywy i dla naszych interesów ekonomicznych – przynajmniej na tym etapie – jest to rozwiązanie korzystne, więc i w tym wypadku nie mamy powodów, aby negować postanowienia z Maastricht.
Co ważne, i Amsterdam i Lizbona były traktatami wymuszanymi już przez Niemców, którzy konsumując efekty zjednoczenia, rozpoczynali swoją grę o pozycję imperialną. I właśnie dzisiaj wszyscy mogą oglądać skutki ówczesnej uległości wobec Niemiec, które zarzekały się, że ani im w głowie jakiekolwiek dyktaty względem innych państw. Dlatego nasz postulat powrotu do Maastricht, powinien być dobrze odbierany wśród większości krajów Unii.
Powinien on być również uzupełniony postulatem, że cofamy się do stanu sprzed 1997 roku po to, aby na nowo przemyśleć jak kształtować Unię. Wtedy bowiem, w 1997 roku „krojono” tę Unię w taki sposób, aby w kontekście planowanego już jej rozszerzenia, zapewnić po tym poszerzeniu faktyczną dominację „starej Unii”, a w praktyce Niemiec i Francji. Wtedy jednak Europa środkowo – wschodnia była „ubogim krewnym”, a dzisiaj sytuacja ta wygląda już zupełnie inaczej. Jej siła uzasadnia inne rozwiązania.
Takie postawienie sprawy, uzupełnione o konieczność przemyślenia sposobów rozwiązania strukturalnych problemów krajów południa Europy (Grecja, Cypr, Włochy, Hiszpania i Portugalia), powinno nam zapewnić ich zainteresowanie renegocjacją podstawy traktatowej.
Potencjalni sojusznicy
Wreszcie pamiętać należy, że Amsterdam był również swoistym dyktatem wobec Szwecji, Finlandii i Norwegii, które musiały decydować się na daleko idące wyrzeczenia i ograniczenia. Ostatecznie Norwegia odrzuciła akcesję do Unii, a Szwecja i Finlandia, wraz z będącą w podobnej pozycji Danią, do dziś kontestują różne projekty centralizacyjne. Wstąpienie Szwecji i Finlandii do NATO zasadniczo zmienia jednak pozycję Nordyków i powinniśmy także uwzględnić fakt, że tam również jest sporu potencjał dystansu do uzurpacji niemiecko – francuskich.
Jest więc w ten sposób zarysowany spory potencjał zmiany, bowiem zarysowany krąg państw może tworzyć dominujące w głosowaniach pozytywnych większości. Oczywiście aby zmaterializować to przedsięwzięcie, konieczne jest prowadzenie bardzo aktywnych działań dyplomatycznych, ale również twórcze prezentowanie pozytywnych rozwiązań w przypadku powrotu do Maastricht. Nie jest to wbrew pozorom jakieś bardzo skomplikowane zadanie, ale wymaga szybkich działań. Zwłaszcza koncepcja owych różnych kręgów integracyjnych, mogłaby spotkać się z dużym zainteresowaniem wymienionych grup państw. Trzeba tutaj dobrze oszacować interesy poszczególnych krajów i możliwe korzyści, jakie mogłyby czerpać z takiej kooperacji. I co ważne, straszący budową „Europy dwóch prędkości|" neobolszewiccy federaliści, nie mogliby w żaden sposób kwestionować takich propozycji.
Powrót do "lepszych czasów"
Realizacja takiego planu przywróciłaby taki stan Unii/Wspólnot, kiedy odnosiła ona największe sukcesy i miała odczuwalne przez Europejczyków, wielkie osiągnięcia. To właśnie trzeba w tej grze przypominać.
Trzeba też pamiętać, że taki polski „plan ratowania Europy”, ma olbrzymie znaczenie z punktu widzenia sytuacji wewnętrznej. Władze polskie nie mogą bowiem jawić się wobec polskiej opinii publicznej jako destruktorzy Unii czy też ci którzy dążą do obsesyjnie eksponowanego Polexitu. Zarysowany projekt „ratowania Unii” będzie mógł być przeciwstawiony jedynemu programowi jaki ma totalna opozycja – tkwieniu w Unii w pozycji wasala, wykonującego polecenia Brukseli i Berlina.
Jest o co walczyć, bo w grze jest niepodległość i suwerenność Rzeczypospolitej.