[Tylko u nas] Marcin Bąk: Siewierodonieck jak Verdun, czyli "Na Wschodzie bez zmian"
Użyta w tytule parafraza z Remarque’a kieruje nasze skojarzenia ku I wojnie światowej, która to wojna zwana była również Wielką i Europejską. W momencie jej wybuchu nikt chyba nie spodziewał się światowego charakteru. Na pewno też nikt z przywódców państw znajdujących się w blokach Ententy i Centralnych nie przewidywał takiego obrotu sprawy. Wojna miała się potoczyć szybko a na tamte realia szybko to były maksymalnie trzy miesiące. Szybka ofensywa, dwie, trzy wygrane bitwy i siadamy do spisywania nowego traktatu pokojowego, dzielącego świat na strefy wpływów. Rzecz jasna, każda ze stron przystępujących do wojny widziała siebie w roli zwycięzców. Francuzi kipieli wściekłością i chęcią rewanżu za klęskę 1870 roku, Niemcy rozpychali się łokciami w swych imperialnych planach, Brytyjczycy czujnie pilnowali kontynentalnej równowagi. Trzeba przyznać, że Niemcy mieli najbardziej zaawansowany plan szybkiego zakończenia wojny na swoją korzyść. Szybka mobilizacja dużej, dobrze wyszkolonej armii, wykorzystanie sieci kolejowej do strategicznych przerzutów wojska na wielką skalę, umiejętne współdziałanie ze sobą korpusów piechoty, kawalerii i współpracującej z nimi, nowoczesnej artylerii. Uderzenie od północy, przez terytorium Belgii i Luksemburga, obejście Paryża od północnego zachodu i zmuszenie stolicy Francji do kapitulacji. Plan Shlieffena był błyskotliwym planem, który miał szansę się udać. Historia potoczyła by się zapewne inaczej. Jednak nie udał się z kilku powodów i walki na froncie zachodnim, najważniejszym dla I wojny, utknęły na kilka lat w piekle okopów. Linie transzei przeorały ziemie Belgii i Francji od kanału La Manche do granicy szwajcarskiej. Obie walczące strony nie miały ani odpowiedniej technologii ani wystarczającej siły, by przełamać linie przeciwnika i uzyskać rozstrzygnięcie. Kolejne tzw. ofensywy, podejmowane przez jedną czy drugą stronę, były w istocie obustronnymi hekatombami, gdzie ofiary liczono w dziesiątkach tysięcy a zyski terytorialne w kilometrach. Środki bojowe, które stały się symbolami wojny z Zachodzie – karabin maszynowy, pola minowe i zasieki a także zmasowane użycie artylerii, dawały wystarczającą siłę do zatrzymania przeciwnika ale nie do wygrania wojny. Po kilku nieudanych ofensywach wojna przybrała obraz walk na wyniszczenie przeciwnika, siłą rzeczy, wyniszczano w ten sposób również własne oddziały. Cztery lata trwały te mordercze zapasy w okopach pod Ypres, Verdun, Sommą i w stu innych miejscach. Wynik okazał się zaskakujący – chociaż Państwa Centralne nie utraciły ani centymetra kwadratowego swoich terytoriów, to ostatecznie wojnę przegrały. Imperium Habsburgów rozpadło się zupełnie a Cesarstwo Niemieckie wyniszczone wojną kapitulowało. Wojna materiałowa, wojna na wyniszczenie, okazała się ostatecznie zabójcza dla Centralnych.
Siewierodonieck jak Verdun
Pewne analogie znajdujemy w napaści Rosji na Ukrainę. To miała być operacja błyskawiczna, „plan Gierasimowa”. Wszystkie dane świadczą o tym bezdyskusyjnie. Błyskotliwa operacja desantowa w pobliżu ukraińskiej stolicy, głębokie wtargnięcia oddziałów pancernych i zmechanizowanych w głąb terytorium Ukrainy, „szczypce” pancerne zaciskające się wokół Kijowa. Przekaz oficjalnej propagandy Kremla był tu jednoznaczny, liczono godziny do upadku stolicy. Trzy doby i po wszystkim. Gdyby plan się powiódł, rozmawialibyśmy już dawno o czym innym. Teraz, post factum propaganda rosyjska a za nią krajowe „gównojedy” tłumaczą, że nie, wszystko idzie zgodnie z założeniami, że tak miało być, cele „operacji specjalnej” są konsekwentnie realizowane. Jest to jednak robienie dobrej miny do złej gry.
Wojna utknęła teraz w Donbasie i przyjęła bardziej statyczny charakter. Zyski liczone są w kilometrach, straty po obu stronach – podobne. Obie strony okładają się nawałami artyleryjskimi, obie strony unikają dużych uderzeń wojsk. Codziennie słyszymy komunikaty, że „Rosjanie zajęli ostatniej doby Awdiejewkę i Pietrowkę ale w nocy Ukraińcom udało się odbić Prochorowsk. Za to na północnym odcinku frontu utracili Małe Załyszki lecz ustabilizowali obronę wokół Pawłowki” (nazwy przypadkowe, na potrzeby tekstu publicystycznego) Jak popatrzymy na mapę, okaże się, że są to wszystko małe wsie i miasteczka, odległe do siebie o kila kilometrów, bez większego znaczenia. Wojna jest wiec wojną na wyniszczenie. Ukraina ponosi duże straty, w ludziach i w sprzęcie, który płynie z Zachodu we wciąż niewystarczającej ilości. Rosja, Druga Potęga Militarna Świata, od dwóch miesięcy nie jest w stanie przełamać obrony na odcinku liczącym kilkadziesiąt kilometrów i ściąga w rejon walk stare czołgi T – 62 oraz oddziały Volksturmu z DNR składające się z siedemnastolatków i emerytów.
Kto wygra?
Gdyby Władimir Putin posiadał Maszynę Czasu, cofnął by się zapewne do 23 lutego i wszystko przeprowadził inaczej. Ale nie ma i musi brnąć dalej w wojnę, której końca nie widać. Analitycy zadają sobie pytania – czy i jak zaczną działać sankcje gospodarcze? Czy Rosja podzieli losy Państw Centralnych z I wojny i zacznie się sypać od środka, nie tracąc w walce ani centymetra? Czy Ukraina wytrzyma do tego czasu, czy też zmuszona przez „przyjaciół” z Zachodniej Europy podpisze wcześniej kapitulacje, by dać Putinowi „zachować twarz”? Wynik wojny będzie miał poważne konsekwencje nie tylko dla Ukrainy, nie tylko dla Europy Środkowej ale i dla reszty świata.