Rosemann: Bartek pogromca
Że wrzutka to nie mam wątpliwości. Jednak bagatelizowanie materiału „Faktu” nie byłoby zbyt rozsądne. Ostatnie wypadki zdają się bowiem wskazywać, że, przynajmniej na razie, jeśli PiS miałby się o coś potknąć i przewrócić to chyba tylko o własne nogi. A takie upadki, jak pokazuje osobliwe „love story” w .Nowoczesnej, kosztują wyjątkowo drogo. Tak więc to, co dzieje się wewnątrz PiS nie może nie być ważne.*
Tak zaczynał się mój tekst opublikowany 23 stycznia i poświęcony, jakże by inaczej, kolejnej burzy wokół Bartłomieja Misiewicza. Jakie to ciągle aktualne, czyż nie?
Tekst „Deja vu czyli requiem dla Misiewiczów”* przypominam wcale nie dlatego, żeby puszyć się mówiąc „A nie mówiłem?” Raczej dlatego, by zwrócić uwagę, że kiedy przy okazji przywoływałem przykład .Nowoczesnej, sondażowe poparcie dla niej oscylowało jeszcze powyżej 10%. Dziś jest w okolicach progu wyborczego i już nie ściga się ona z PO o przywództwo w opozycji a raczej z Razem o ostatnie „biorące” miejsce.
PiS, tak uważam, przez Misiewicza władzy nie straci. A jeśli jednak straci, znaczyć to będzie, że po prostu na nią nie zasłużył.
Skoro zaczęliśmy od Misiewicza rozumiem, że padnie pytanie cóż takiego zrobił ów młody człowiek, że po nim tak się jeździ. Że ja po nim jeżdżę. Nic nie zrobił.
Nic nie zrobił żeby rozbić z niego wroga publicznego. Ale też nic nie zrobił, żeby dostawać posady może nie za 50 tysięcy miesięcznie ale pewnie znacznie lepiej płatne niż bylibyśmy w stanie spokojnie przełknąć ze świadomością, że to w jakiejś mierze z naszych podatków. I tu padnie kolejne pytanie. Skąd niby wiem, że nie zasłużył na tę ostatnia posadę w Polskiej Grupie Zbrojeniowej.
Wiem to przyglądając się komunikacji PGZ (za którą to komunikację i za wizerunek odpowiadać i brać tę kasę miał Misiewicz) w sprawie Misiewicza. Przez pół dnia od publikacji „Faktu” z kwotą 50000 wywaloną na pierwszej stronie czcionką wielkości 666 nic się nie działo. Dopiero kiedy sieć zaczęła się grzać od komentarzy pojawił się wyjątkowo durny twitt głównego bohatera, postulujący „karanie z automatu” brukowców, następnie oficjalny komunikat, z którego wynikało, że Misiewicz nie zarabia 50 tys. Ja się nie dziwię żartom, sugerującym, że nie 50 a tylko 49 ani sugestiom, że nie bez powodu nie podano ile bo takie informacja aż się prosi o takie reakcje. Kończąca zaś sprawę informacja o rozwiązaniu umowy „za porozumieniem stron” w zasadzie uprawnia wszelkie komentarze że coś było na rzeczy.
I tyle tej „komunikacji społecznej” za nieznaną nam kwotę kontraktu między PGZ a Bartłomiejem Misiewiczem.
Tym, którzy uważają, że jest to bicie piany, atak „wrogich mediów” i temat zastępczy, pokazujący, że poza Misiewiczem nic na PiS nie ma, przyznam rację. Ale zauważę od razu, że nie przypadkiem „wrogie media” uparcie wracają do Misiewicza. Wracają bo przede wszystkim mogą. Bo ciągle dostają kolejne okazje ku temu. Wracają bo, jak ktoś (żałuję, że nie ja pierwszy) zauważył, Platformie bardziej niż poważniejsze sprawy zaszkodził zegarek Nowaka i ośmiorniczki Sikorskiego. Niefrasobliwa, prywatna eskapada Petru i Schmidt do Hiszpanii chyba zabiła ich partię, której wcześniej niezbyt przeszkadzało to, że nie potrafiła stworzyć żadnego programu i przedstawić jakichkolwiek sensownych propozycji. To prosta zasada, którą zna nawet prymitywny bandzior- bić tam, gdzie szczególnie boli i gdzie małym kosztem można zrobić największą szkodę.
Mocno podkreślano w ogniu wczorajszych dyskusji, że społeczeństwo właśnie dostało świetny temat do rozmów przy świątecznych stołach.
Wracają bo PiS mocno podkreślało, że takich spraw za jego rządów nie będzie.
Nie mają więc racji ci, którzy uważają, że nie ma sprawy. Jest sprawa i jest to sprawa nie wizerunku Bartłomieja Misiewicza lecz wizerunku Prawa i Sprawiedliwości.
Ja nie chcę pisać o konflikcie Kaczyński-Macierewicz bo nic o nim nie wiem. Nawet nie wiem czy faktycznie mamy z takowym do czynienia. Oczywiście nie ulega wątpliwości, że fascynacja Macierewicza rzeczywistymi czy rzekomymi talentami Misiewicza i chroniczna ślepota na konsekwencje tej fascynacji kosztowała i kosztuje PiS sporo. Ja nie jestem bezkrytycznym fanem Macierewicza. Podobają mi się działania w sprawie Obrony Terytorialnej, podzielam przekonanie, że przed agresją ze Wschodu lepiej nas obronią czołgi z Wesołej niż z Żagania. Ale też chciałbym, żeby wreszcie kupiono do jasnej cholery choćby jeden helikopter.
Jeśli okaże się, że sprawa Misiewicza zakończy się jakąś groźną, nieobliczalną próbą sił między Kaczyńskim i Macierewiczem uznam, że Kaczyński powinien mocno przemyśleć swoje wybory personalne a Macierewicz jeszcze bardzo długo powinien dorastać do roli „męża stanu”. O ile w ogóle ma do tego jakiekolwiek predyspozycje. Liczę jednak mocno, że to dwaj odpowiedzialni, dorośli faceci, którym chodzi o to samo.
Myślę, że każdy, kto wiąże z obecną władzą jakieś nadzieję, bez względu na to czy popiera PiS „letnio”, wierzy w nieomylność Jarosława lub ufa Antoniemu bardziej niż sobie, miał przynajmniej przez chwilę, choć przez parę sekund poczucie złości, takiego naturalnego wkurwu gdy uświadamiał sobie że wszystkie dobre wieści z gospodarki, co to ją PiS miał przecież wpakować zdaniem „fachowców” z PO i .Nowoczesnej w „scenariusz grecki”, giną zupełnie, nie docierają do świadomości obywateli bo Bartkowi Misiewiczowi znów trafia się kolejna „odpowiedzialna” i przy tym doskonale płatna fucha i wszystkie media o tym trąbią.
Wracając na koniec do samego Misiewicza przyznam, że żal mi chłopaka. Faktycznie nie zrobił on nic złego i nie on ponosi winę za to, że być może już nigdy nikt nie zdecyduje się zaproponować mu żadnej eksponowanej funkcji. Ten życiowy upadek zawdzięcza łaskawości „dobrego wujka” Antoniego, która znakomicie ilustruje na czym polega „niedźwiedzia przysługa”, oraz swojemu nieproporcjonalnie małemu w porównaniu z apetytem na życie doświadczeniu.
Jedyne, co teraz powinien zrobić Misiewicz (a także PGZ), o ile prawdą jest, że nie było prawdą to, co pisały i podawały media, to seria pozwów przeciwko mediom. Tylko tak mogą przekonać nie tylko mnie, że jednak nic na rzeczy nie było. Robiąc przy tym dobrze wszystkim, którzy marzą by media w rodzaju „Faktu” czuły, że nie wszystko im wolno. Wszelkie uwagi, że „nie ma sensu bo to trwa lata” to, mówiąc kolokwialnie, zwykłe pieprzenie w bambus.
* http://rosemann.salon24.pl/750233,deja-vu-czyli-requiem-dla-misiewiczow