Zanim na Śląsku zatruły powietrze hutnicze kominy, zanim zalano ziemię betonem, postawiono pierwsze familoki i klocki z wielkiej płyty, zanim wreszcie kopalnie ryjąc pod miastami zaczęły powodować szkody górnicze ludzie żyli sobie tutaj sielsko, anielsko i ekologicznie. Ptaszki za oknami ćwierkały, drzewa szumiały a człowiek rano wychodził przed chałupę z miejsca oddychając powietrzem świeżym jak sok jednodniowy. Nie wierzycie? To spakujcie plecak i wpadajcie do chorzowskiego skansenu czyli Górnośląskiego Parku Etnograficznego.
Już po przekroczeniu bramy i opłaceniu biletów /chyba, że wybierzecie się akurat w poniedziałek, wtedy wejdziecie za darmo/ znajdziecie się w innym świecie, niczym wellsowski podróżnik w czasie. Zza zielonej ściany wyłonią się drewniane chałupy w jakich jeszcze sto z hakiem lat temu mieszkali Ślązacy we wsiach otaczających większe miasta. Kryte strzechą albo gontem co bardziej oczytanym zwiedzającym przywiodą na myśl reymontowskie Lipce czy Bohatyrowicze z powieści Elizy Orzeszkowej. Zagrody ustawiono tak, by odzwierciedlały układ dawnej wsi i choć pochodzą z różnych regionów Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowkskiego na pierwszy, ale też i drugi rzut oka nie widać żadnego zgrzytu.
Wpadam tutaj zawsze kiedy chcę się oderwać od gwaru i hałasu wielkiego miasta. Chociaż o przysłowiowy rzut beretem postawiono centrum handlowe, betonowe osiedle, dwie huty i trasę szybkiego ruchu skansen ulokowano tak by maksymalnie odizolować go od tych "cywilizacyjnych zdobyczy". Człowiek naprawdę może się tutaj oderwać od współczesności i przez chwilę żyć tak jak kiedyś nasi przodkowie, zanim pewien klecha, proboszcz parafii świętej Marii Magdaleny, wszystkiego nie spieprzył - ale to już zupełnie inna opowieść, po którą zapraszam za tydzień.