Waldemar Żyszkiewicz: (D)efekt Schulza
Sterowanie opinią publiczną, a w konsekwencji częścią decyzji wyborczych w krajach demokratycznego Zachodu pełniło tę samą funkcję, jaką w krajach i państwach zdominowanych przez Sowiety, odgrywał pakiet: represje, kontrola plus wszechobecna propaganda. Względnie wysoki poziom strachu, uzupełniany w razie potrzeby nawet niezbyt maskowanymi fałszerstwami pozwalał komunistom na regularne zwycięstwa wyborcze w granicach 90-98 proc., a niekiedy nawet na przekraczanie dogmatycznych (dla matematyków) stu procent głosów.
Opowieści o tym, jakoby postawienie na czele SPD Martina Schulza miało być kluczem do wrześniowego zwycięstwa socjalistów nad chadekami, wydają się bajką dla dość naiwnego wyborcy. Dlaczego Niemcy, zmęczeni i nieźle przestraszeni skrajnie nieodpowiedzialną polityką islamizacji kraju przez kanclerz Merkel, mieli postawić na niezbyt okrzesanego i kulturowo obcego polityka, który obiecuje zrobić to samo, tyle że skwapliwiej i pod czerwonymi sztandarami?
Czy niewykształcony i niejednokrotnie agresywny w sferze publicznej Schulz faktycznie ucieleśnia nadzieje przeciętnego Niemca na lepszą sukcesję po Angeli Merkel? To prawda, że pani kanclerz w znacznej mierze straciła już swą polityczną charyzmę oraz przejawiany przez lata impet. Co więcej, z całkiem niezrozumiałych powodów postawiła na destrukcyjną dla państwa i groźną dla społeczeństwa politykę tzw. otwartych drzwi (willkommenskultur), co w istotny sposób osłabiło również pozycję jej partii.
Tymczasem ten praktycznie niekontrolowany napływ przybyszów, którzy specjalnie nie garną się do pracy ani do choćby cząstkowej inkulturacji, nie rozwiązuje wewnątrzniemieckich problemów. Ani demograficznych, ani gospodarczych. Co gorsza, zagraża nie tylko samym Niemcom, ale i sąsiednim krajom unijnym. Co racjonalną dotąd i bardzo skuteczną niemiecką polityk zdołało do tego skłonić? Jakie rachuby, jakie przemożne, a ukryte motywacje?
W każdym razie dobrze, że elektorat Kraju Saary nie zakochał się w duecie Anke Rehlinger & Martin Schulz. Być może zadziałał jednak instynkt samozachowawczy. Choć nie da się wykluczyć, że jakieś elementarne wyczucie estetyki także odegrało tutaj pewną rolę.
Waldemar Żyszkiewicz