[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Śladami wielkich Polaków w Berlinie

W czasie zaborów w niemieckim Reichstagu działało ok. 30 polskich posłów. Mimo przewagi niemieckich deputowanych Polacy potrafili skutecznie wpłynąć na bieżące sprawy.
 [Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Śladami wielkich Polaków w Berlinie
/ W pałacu, który stał niegdyś dokładnie w miejscu obecnego berlińskiego Reichstagu, mieszkał Polak Atanazy Raczyński. Fot. Wikimedia Commons
Dziś po tym, gdy zbrodnie Niemców w latach 1933-1945 zostały już opisane przez historyków w sposób niebudzący wątpliwości, trudno sobie wyobrazić, że w XIX w. Berlin był otwartym na świat tyglem kultur i religii, przyciągającym ludzi ze wszystkich państw na świecie. Również Polaków, którzy wskutek rozbiorów znaleźli się na zakręcie historii.
 
Polskie ślady w XIX-wiecznym Berlinie Niemców raczej nie interesują, będąc co najwyżej tematem pytań zadawanych przez garstkę dziennikarzy i ekspertów na corocznych konferencjach. Pomordowanych polskich bohaterów, leżących w berlińskich grobach, trzeba było zamordować jeszcze raz - bronią niepamięci. W imię wyższych racji i historycznej konieczności.
 
Ale niektóre z tych śladów są na szczęście nieusuwalne. Kilka ciekawostek zdradzają nadgryzione zębem czasu fotografie starych, nieistniejących już zabytków. Na jednej z nich znana turystom Kolumna Zwycięstwa, zdobiąca stołeczny park w dzielnicy Tiergarten, stała niegdyś na Placu Republiki, czyli przed Reichstagiem. Na szczególną uwagę zasługuję na zdjęciu klasycystyczny budynek, który stał w miejscu obecnej siedziby parlamentu. Mieszkał w nim niejaki Atanazy Raczyński, który w latach 1847-1874 prowadził tam salon oraz galerię, uchodzącą wówczas za jedną z największych publicznych zbiorów sztuki w Prusach.
 
Po trzecim rozbiorze RP Prusy stały się de facto państwem dwunarodowym, co miało oczywiście niebagatelny wpływ na krajobraz stolicy. Oczywistą konsekwencją takiego biegu wydarzeń było osiedlanie się nad Sprewą polskiej magnaterii. Obok Raczyńskich, którzy zajmowali wysokie urzędy polityczne, polską historię Berlina kreowali także Radziwiłłowie, zapisując jej najpiękniejsze karty. Idąc berlińskimi śladami Antoniego Henryka Radziwiłła dotrzemy do centralnych punktów miasta. Polski książe był zresztą nie tylko znanym w stolicy Prus politykiem, ale też wybitnie utalentowanym kompozytorem, który napisał choćby słynny utwór do inscenizacji "Fausta" Goethego.
 
Po śmierci księcia Antoniego Radziwiłłowie w dalszym ciągu odgrywali istotną rolę w Berlinie. Jego wnuk Wilhelm Antoni należał do wpływowych osób w życiu politycznym Prus. To dzięki jego kontaktom zaistnieli na dworze kajzera Wilhelma II wybitni polscy malarze, jak np. Wojciech Kossak. Mimo swojej lojalności wobec pruskiej korony arystokraci znad Wisły próbowali propagować polską kulturę i realizować swoje cele polityczne.
 
Po przegranym powstaniu listopadowym polskie środowiska w Berlinie cieszyły się wśród wielu Niemców ogromną sympatią, która trwała w sumie aż do rewolucji w 1848 r. Jednym z najbardziej spektakularnych, acz niewiele do projektu polskiej niepodległości wnoszących wydarzeń było uwolnienie z berlińskiego więzienia Ludwika Mierosławskiego, który wraz z innymi powstańcami czekał w dzielnicy Moabit na wykonanie wyroku śmierci. Na miejscu dawnego więzienia, niedaleko dzisiejszej magistrali kolejowej przy Lehrter Strasse, znajduje się małe muzeum upamiętniające tamte wydarzenia.
 
Tymczasem w stolicy kajzerowskich Niemiec mnożyły się już instytucje, które przeciwdziałały patriotycznym dążeniom Polaków. Przed pierwszą wojną światową polityczno-kulturalnym centrum Polski nie był już Berlin, lecz znacznie życzliwszy wobec nas Wiedeń. Do Berlina napływało jednak wciąż wielu Polaków, chcących skorzystać z beneficjów dobrego wykształcenia i budować kariery.
 
Wśród znamienitych absolwentów stołecznych uczelni znaleźć można wiele polskich nazwisk. W dziedzinie literatury znakomite recenzje zebrał Przybyszewski, a uwagę miłośników muzyki skupił na sobie kompozytor Feliks Nowowiejski. Już w tamtym okresie na obszarze dzisiejszego Berlina mieszkało ok. 100 tys. Polaków, stolica Niemiec należała wobec tego do największych "polskich miast" na świecie. To nad Sprewą zapoczątkowała później swoją karierę m.in. Pola Negri. Wciąż też ukazywała się polska prasa, jak np. "Dziennik Berliński" czy "Bastion Kultury".
 
Berlin wzbudzał wyobraźnię wielu polskich twórców i intelektualistów, choć na większą skalę Polacy zaczęli się tu przenosić dopiero na końcu XIX w., wraz z rosnącą wagą przemysłu i popytem na siłę roboczą. Niebawem stolicę Niemiec obrosła sieć polskich organizacji, choć najpierw większość berlińskiej Polonii stanowiły osoby, które przyjechały tu za chlebem, znalazłszy zatrudnienie w fabrykach jak Siemens.
 
Polscy robotnicy w Berlinie nie dawali zbytnio o sobie znać, z jednym bodaj wyjątkiem: w 1877 r. na śródmiejskim Alexanderplatz przybysze znad Wisły protestowali przeciwko kłamliwej propagandzie, jakoby "zabierali" Niemcom pracę. Dla stołecznych władz były to pierwsze sygnały, że należy wzniecić represje wobec polskiej mniejszości i ostatecznie trzymać ją w posłuchu siłą. Sposobów ratowania pozorów pruskiej "wyższości" było wiele. W utwierdzaniu Niemców w pogardzie do Polaków przodowały już wtedy gadzinówki typu "Gartenlaube", a także cieszące się uznaniem pruskich elit pisma jak "Berliner Börsen-Courier".
 
Seanse kłamstw, które odzierały Polaków z godności, wypełniały łamy tego berlińskiego dziennika nawet jeszcze w okresie międzywojennym. Natomiast medialnym erupcjom narzekania służyły najzmyślniejsze preteksty, choćby pobieżna lektura książki adresowej (telefonicznej jeszcze nie było).
 

Znajdujemy w niej tysiące egzotycznych nazwisk, których nie sposób wypowiedzieć: Czapski, Kuznicki, Szczepanski, Roslowski, Pilecki [...] é tutti quanti wypełniają całe strony, można by nimi zapełnić wyczerpujące tomy

 
- kpił dziennikarz "Couriera" w 1910 r.
 
Niemiecka propaganda mogła być o tyle skuteczna, że Polacy najczęściej pozostawali wobec niej bierni. Co gorliwsi patrioci wskazywali już wtedy na zjawisko, które po wielu historycznych zawirowaniach trwa niestety do dziś - na dezorganizację berlińskiej Polonii.
 

Ileż tysięcy Polaków znalazło się w Berlinie, wystarczy tylko powędrować ulicami stolicy i spojrzeć na widniejące na drzwiach nazwiska. Tym bardziej przykre jest to, że tylu naszych rodaków padło ofiarą germanizacji

 
- czytamy w 1897 r. na łamach polskojęzycznego "Dziennika Berlińskiego".
 
Na przełomie XIX. i XX. w. polskie sprawy w Berlinie zostały w istocie zaniedbane niczym zarośnięty ogród. To głównie przedstawiciele organizacji zainspirowanych przez Romana Dmowskiego próbowali w końcu położyć kres temu zjawisku. Z mozołem podnoszono Polaków z pruskiego błota, w które byli przez dekady wdeptywani. W miarę posiadanych sił narodowcy zakładali w Berlinie polskie szkoły, stowarzyszenia i kluby dyskusyjne, choć brakowało jeszcze osób, które by jasno zaznaczyły swoją pozycję na niepodległościowym froncie.
 
Jedną z przyczyn niepokojącej germanizacji "polskich berlińczyków" były niewątpliwie polsko-niemieckie małżeństwa. O ile w Zagłębiu Ruhry, gdzie na przełomie wieków też masowo osiadali się Polacy, do podobnych mariaży dochodziło z reguły rzadko, o tyle w stolicy wilhelmińskich Niemiec wybrankami Polek byli częstokroć rdzenni berlińczycy. Zarazem coraz więcej zwolenników "kulturkampfu" włączało się ochoczo w antypolską krucjatę, nie stroniąc nawet od ataków na duchownych. Nie umknęło bowiem uwadze niemieckich władz, że polski Kościół był ostoją restytucyjnych dążeń Polaków.
 
Z reguły niemieccy duchowni zezwalali na odprawianie mszy w języku Mickiewicza. Gdy jednak 15 marca 1914 r. w moabickim kościele św. Pawła (który jeszcze dziś jest bijącym sercem stołecznej Polonii) miało przystąpić do Komunii Świętej 60 polskich dzieci, metropolita berliński stanął po stronie miejscowych włodarzy, przekreślając nadzieje rodziców na uroczystości w języku ojczystym. Ten krzyczący akt demonstracji władzy zmusił polskie rodziny do przeniesienia uroczystości do Poznania, gdzie niemiecki "kulturkampf" nie zapuścił jeszcze swoich pazernych korzeni. Polskich śladów w świątyni na Oldenbruger Strasse w Moabit nie wytępiono zresztą do dziś.
 
Nadal obdywają się tam nabożeństwa w naszym języku, możemy go także usłyszeć w pobliskich kawiarniach. To w tej parafii słynny Nowowiejski przekazywał dzieciom swoją wiedzę o muzyce. Jeszcze dziś znajduje się obok świątyni szkoła katolicka, w której pracują m.in. też polscy nauczyciele. A mojej małej córce, która od następnego roku będzie do niej uczęszczać, już na szczęście nikt nie zakaże używania (z mozołem nabytego) języka polskiego. 
 
Mimo wzmożonych represji wobec Polaków niektórym naszym rodakom udało się więc wiele osiągnąć. Pochodzący z Pomorza krawiec Władysław Berkan (1859-1941) prowadził w centrum miasta znany sklep odzieżowy, a jego garnitury cieszyły się uznaniem nie tylko w Berlinie i Poznaniu, lecz nawet w odległych USA.
 
Dziś ówczesna bierność większości Polaków w Berlinie pozwala czasem zapomnieć o politycznym potencjale, który przy umiejętnie dokonanych inicjatywach dał się uruchomić. W pruskim landtagu i późniejszym niemieckim Reichstagu działało w sumie ok. 30 posłów, występujących w imieniu polskiego narodu. Byli to oczywiście rodacy o często odmiennych poglądach, ale w polskich sprawach przemawiali nieodmiennie jednym głosem, żywiąc zgodną nadzieję na restytucję Rzeczypospolitej.
 
W Reichstagu polscy politycy wpływali na bieżące debaty, sprzeciwiając się choćby zainspirowanej przez Bismarcka Komisji Kolonizacyjnej, która na Pomorzu i w Wielkopolsce wykupywała ziemię od Polaków gwoli zakładania nowych niemieckich wsi. A także na Górnym Śląsku wygrywali najczęściej polscy kandydaci, reprezentujący na przełomie wieków takzwane "Koło Polskie". Jego członkowie wiedzieli, że w niemieckim parlamencie działał mechanizm ucierania i uśredniania oczekiwań wyborców, a ponieważ siła "Koła" była stosunkowo niewielka, Polacy próbowali ugrać choćby coś pozytywnego w swoich okręgach wyborczych.
 
Toteż podczas stricte "niemieckich" debat polscy deputowani celowo nie zabierali głosu. Władysław Niegolewski, wieloletni poseł i powstaniec z 1848 r. i 1863 r., opisał tę postawę następująco:
 

My, Polacy, nie należymy do żadnej niemieckiej partii. Po pierwsze nie sądzę, żeby jakakolwiek z nich się o nas ubiegała, a po drugie nie chcemy do żadnej wstępować. Mamy bowiem zupełnie inne cele, nam chodzi głównie o polskie interesy

 
- przekonywał Niegolewski.
 
Złowrogie poczynania Bismarcka nie odwiodły Polaków od walki o własne interesy, ale gdy "żelazny Otto" - dozgonnie zainteresowany podtrzymywaniem Niemców w antypolskiej histerii - podał się do dymisji i na fotelu kanclerskim zastąpił go bardziej umiarkowany Leo von Caprivi, posłowie znad Wisły zaczęli się z wolna włączać w niemieckie sprawy. Przedtem zbywali przejawy pruskiego zbydlęcenia milczeniem i nie uderzali w lament - robili swoje. Po 1890 r. antypolska propaganda się nieco złagodziła, a polscy posłowie potrafili kongenialnie ze sobą współpracować, w sposób będący niedościgłym wzorem dla dzisiejszych politycznych graczy.
 
Józef Kościelski, endecki poeta z Wielkopolski, po ustąpieniu Bismarcka zyskał w Reichstagu wielu wielbicieli. Dzięki swoim talentom retorycznym wkradł się nie tylko w łaski Capriviego, lecz także samego kajzera, który usunął mu pod stóp niejedną przeszkodę. Z kolei bez głosów konserwatystów, skupiających się wokół Kościelskiego, Caprivi nie rozbudowałby np. swojej floty. W zamian politycy Koła Polskiego otrzymali pewne koncesje, co scementowało pragmatyczny sojusz pomiędzy niemieckimi i polskimi konserwatystami.
 
Jednakże kra, na której współdziałali, stawała się coraz mniejsza. Ich kooperacji zaczęli się sprzeciwiać zarówno polscy jak i niemieccy narodowcy, zasłaniając się zresztą tym samym argumentem odwracania się od własnych interesów.
 
Początek XX w. to zresztą też czas rozkwitu Ligi Narodowej na terenie Cesarstwa Niemieckiego. W wyborach do Reichstagu w 1903 r. formacja Dmowskiego uzyskała w okręgu poznańskim najwięcej mandatów i zaczęła następnie kiełkować na Górnym Śląsku, gdzie działał już zdolny polityk Wojciech Korfanty. Lata 1901-1908 to nieprzerwane pasmo aktywności charyzmatycznego działacza w Endecji, który jako jeden z niewielu Ślązaków zasiadał w "Kole Polskim". Podsumowaniem zwrotu Korfantego ku polskości były jego znakomite przemówienia, którymi zachwycał nawet swoich wrogów.
 
Polscy narodowcy wypuścili w Reichstagu "patriotycznego dżina", którego już trudno było zagnać do butelki. Działający w Rosji Dmowski wierzył, że snuty przezeń scenariusz może się ziścić. Wyborcze sukcesy dowiodły, iż wszystko zmierza ku ich ucieleśnieniu. W Wielkopolsce i na Śląsku z cierpliwością i chirurgiczną precyzją wycinano chore "antypolskie tkanki". Działalność tych ludzi była na wagę złota, zwłaszcza że kanclerzem miał wkrótce zostać Bernhard von Bülow, który w swojej antypolskiej gorliwości dorównywał Bismarckowi.
 
Toteż szybko zraził do siebie polskich posłów, a w Reichstagu dochodziło nieraz do kilkudniowych "Polendebatten", mających upokorzyć Koło Polskie. Antypolska histeria przelała się także na inne instytucje, np. w niemieckich pocztach regularnie znikały listy zaadresowane po polsku. W 1903 r. została ponadto uchwalona brzemienna w skutki "Ostmarkenzulage", dodatek pieniężny dla niemieckich urzędników, których zachęcano w ten sposób do osiadania się na polskich ziemiach.
 
Z kolei w Berlinie proponowane przez polskich posłów projekty ustaw obwarowywano coraz częściej paraliżującymi je i odbierającymi im sens poprawkami. Co z punktu widzenia niemieckich posłów paradoksalne, te długie dyskusje w Reichstagu były szczegółowo relacjonowane w polskiej prasie, przez co wzrastała popularność członków Koła Polskiego.
 
W ten sposób polscy posłowie podnosili swoje umiejętności i otrzaskali się z arkanami polityki międzynarodowej, nie rezygnując z niepodległościowych celów. Zresztą późniejsze lata potwierdziły trafność ich spotrzeżeń w całej rozciągłości, wskrzeszona Polska była logicznym skutkiem założeń przyjętych przez narodowców. Kiedy proklamacja wolnego państwa była jeszcze w sferze daleko posuniętej niepewności, osoby jak Korfanty czy Dmowski byli już dojrzałymi politykami, co w II RP wykorzystali z naddatkiem.
 
Gwoli ścisłości należy dodać, że w politycznym Berlinie nie brakowało wtedy także innych "zaangażowanych" Polaków. Początki karier Róży Luksemburg, Karola Radka czy Juliana Marchlewskiego sięgają właśnie tych czasów. Osobny temat, ile w ich czynach było troski o polskie dobro narodowe, a ile zapiekłego "czerwonego" mszczenia zadawnionych urazów. Ci ludzie z gorliwością przekonywali swoich rodaków przećwiczonym w moskiewskich szkołach argumentem o historycznej nieuchronności bolszewizmu, odwoławszy się do przeświadczenia, że projekt "wolnej Polski" jest mało istotny i obstrukcją na drodze do "rewolucji".
 
Nad Wisłą ta przenikająca bagnistą konsystencją ideologia przekonała na szczęście niewielu. W odwracaniu uwagi od "polskiej sprawy" Luksemburg była jednak pewna poparcia niemieckich socjalistów. Natomiast w 1920 r. to Warszawa, nie zaś opromieniony "kosmopolitycznym" splendorem Berlin, okazała się skuteczną antybolszewicką zaporą w sercu Europy.
 
Tymczasem Berlin do dziś pozostaje podatny na uroki "czerwonej Róży", czego potwierdzeniem coroczne uroczystości czczące polską rewolucjonistkę. W każdą rocznicę jej śmierci nawiedzają jej grób w berlińskim Friedrichsfelde politycy lewicowej maści. Widocznie część niemieckich elit nadal jest jeszcze przesiąknięta sentymentalizmem do socjalizmu w jego sowieckim wydaniu oraz nadrzędnym założeniem, że prawda historyczna jest rzeczą całkowicie względną. W dzisiejszym Berlinie za "wielkich Polaków" nie uchodzą przeto bohaterzy walczący z bolszewizmem, lecz jego zaciekli propagatorzy. Warto sobie o tym przypomnieć szczególnie teraz, u progu 2020 r. i w kontekście zbliżającej się 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej.

Wojciech Osiński
 

 

POLECANE
Miliony metrów sześciennych gazu. Polska rusza z wydobyciem z ostatniej chwili
Miliony metrów sześciennych gazu. Polska rusza z wydobyciem

Orlen uruchomił wydobycie gazu ziemnego ze złoża Grodzewo (0,25 mld m³) w Wielkopolsce. Jak przekazano, wystarczy na 18 lat eksploatacji.

Nie żyje gwiazda amerykańskiego kina Wiadomości
Nie żyje gwiazda amerykańskiego kina

Media obiegła smutna wiadomość o śmierci aktorki, która największe sukcesy święciła jako dziecięca gwiazda amerykańskiej kinematografii.

Wielka Brytania: Niewyjaśnione przerwy w dostawach energii przed hiszpańską awarią z ostatniej chwili
Wielka Brytania: "Niewyjaśnione przerwy w dostawach energii" przed hiszpańską awarią

Brytyjski operator sieci energetycznej powiadomił, ze prowadzi dochodzenie w sprawie niewyjaśnionych przerw w dostawach energii elektrycznej, które dotknęły brytyjski system na kilkanaście godzin przed tym, gdy w poniedziałek prądu zostały pozbawione Hiszpania i Portugalia - poinformował we wtorek dziennik "The Telegraph" .

Sędzia SN w stanie spoczynku komentuje opinię rzecznika TSUE ws. neosędziów: miażdżąca dla Adama Bodnara tylko u nas
Sędzia SN w stanie spoczynku komentuje opinię rzecznika TSUE ws. "neosędziów": miażdżąca dla Adama Bodnara

Przysłowia mądrością narodów. Anglicy mają takie przysłowie: „Don't count your chickens before they hatch”. W Polsce mówi się: „Nie chwal dnia przed zachodem słońca” albo „Nie dziel skóry na niedźwiedziu”. Wydarzenia ostatnich dni pokazały, że znajomość starych ludowych mądrości pozostaje obca urzędnikom ministerstwa sprawiedliwości.

Debata prezydencka TVP. Stanowski ujawnił pismo z ostatniej chwili
Debata prezydencka TVP. Stanowski ujawnił pismo

Krzysztof Stanowski ujawnia dokument dotyczący debaty prezydenckiej TVP. Znamy prowadzących i szczegóły wydarzenia zaplanowanego na 12 maja.

Śmiertelny atak nożownika. Tusk zabrał głos z ostatniej chwili
Śmiertelny atak nożownika. Tusk zabrał głos

Premier Donald Tusk zabrał głos po tragicznym ataku nożownika w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, w którym zginął 40-letni lekarz.

Nie chcemy być częścią upolitycznionej instytucji. Węgry podjęły ważną decyzję pilne
"Nie chcemy być częścią upolitycznionej instytucji". Węgry podjęły ważną decyzję

Szef węgierskiej dyplomacji Peter Szijjarto poinformował, że parlament Węgier zagłosował we wtorek za wystąpieniem kraju z Międzynarodowego Trybunału Karnego.

Matecki: Zablokowano mi konto bankowe i prywatny profil na Facebooku pilne
Matecki: Zablokowano mi konto bankowe i prywatny profil na Facebooku

''Prokuratura zablokowała mi konto bankowe. Nie mogę opłacić rachunków, czy zamówić czegokolwiek dziecku'' – przekazał poseł PiS Dariusz Matecki, który w piątek opuścił areszt, w którym przebywał od 7 marca. Dodał także, że jego jego prywatny profil na Facebooku został zablokowany.

Znany youtuber Tomasz Samołyk opowiedział, jak został potraktowany przez izraelskie służby Wiadomości
Znany youtuber Tomasz Samołyk opowiedział, jak został potraktowany przez izraelskie służby

Tomasz Samołyk podzielił się swoimi wrażeniami z wyprawy do Izraela. – Spotkało nas nękanie psychiczne, manipulacja i kontrola, jakbyśmy byli potencjalnymi przestępcami. Youtuber znalazł przyczynę takiego zachowania. Jak stwierdził, "pomagaliśmy nie tym, co trzeba".

Ekspert: dzisiejsza opinia rzecznika TSUE potwierdza, że narracja o neosędziach jest całkowicie kłamliwa tylko u nas
Ekspert: dzisiejsza opinia rzecznika TSUE potwierdza, że narracja o "neosędziach" jest całkowicie kłamliwa

Dzisiejsza opina rzecznika Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, o tym, że "udział w procesie nominacyjnym sędziego organu niedającego gwarancji niezawisłości nie uzasadnia konieczności wyłączenia go z rozpoznania sprawy", potwierdza, że cala narracja o „neosędziach” jest całkowicie kłamliwa.

REKLAMA

[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Śladami wielkich Polaków w Berlinie

W czasie zaborów w niemieckim Reichstagu działało ok. 30 polskich posłów. Mimo przewagi niemieckich deputowanych Polacy potrafili skutecznie wpłynąć na bieżące sprawy.
 [Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Śladami wielkich Polaków w Berlinie
/ W pałacu, który stał niegdyś dokładnie w miejscu obecnego berlińskiego Reichstagu, mieszkał Polak Atanazy Raczyński. Fot. Wikimedia Commons
Dziś po tym, gdy zbrodnie Niemców w latach 1933-1945 zostały już opisane przez historyków w sposób niebudzący wątpliwości, trudno sobie wyobrazić, że w XIX w. Berlin był otwartym na świat tyglem kultur i religii, przyciągającym ludzi ze wszystkich państw na świecie. Również Polaków, którzy wskutek rozbiorów znaleźli się na zakręcie historii.
 
Polskie ślady w XIX-wiecznym Berlinie Niemców raczej nie interesują, będąc co najwyżej tematem pytań zadawanych przez garstkę dziennikarzy i ekspertów na corocznych konferencjach. Pomordowanych polskich bohaterów, leżących w berlińskich grobach, trzeba było zamordować jeszcze raz - bronią niepamięci. W imię wyższych racji i historycznej konieczności.
 
Ale niektóre z tych śladów są na szczęście nieusuwalne. Kilka ciekawostek zdradzają nadgryzione zębem czasu fotografie starych, nieistniejących już zabytków. Na jednej z nich znana turystom Kolumna Zwycięstwa, zdobiąca stołeczny park w dzielnicy Tiergarten, stała niegdyś na Placu Republiki, czyli przed Reichstagiem. Na szczególną uwagę zasługuję na zdjęciu klasycystyczny budynek, który stał w miejscu obecnej siedziby parlamentu. Mieszkał w nim niejaki Atanazy Raczyński, który w latach 1847-1874 prowadził tam salon oraz galerię, uchodzącą wówczas za jedną z największych publicznych zbiorów sztuki w Prusach.
 
Po trzecim rozbiorze RP Prusy stały się de facto państwem dwunarodowym, co miało oczywiście niebagatelny wpływ na krajobraz stolicy. Oczywistą konsekwencją takiego biegu wydarzeń było osiedlanie się nad Sprewą polskiej magnaterii. Obok Raczyńskich, którzy zajmowali wysokie urzędy polityczne, polską historię Berlina kreowali także Radziwiłłowie, zapisując jej najpiękniejsze karty. Idąc berlińskimi śladami Antoniego Henryka Radziwiłła dotrzemy do centralnych punktów miasta. Polski książe był zresztą nie tylko znanym w stolicy Prus politykiem, ale też wybitnie utalentowanym kompozytorem, który napisał choćby słynny utwór do inscenizacji "Fausta" Goethego.
 
Po śmierci księcia Antoniego Radziwiłłowie w dalszym ciągu odgrywali istotną rolę w Berlinie. Jego wnuk Wilhelm Antoni należał do wpływowych osób w życiu politycznym Prus. To dzięki jego kontaktom zaistnieli na dworze kajzera Wilhelma II wybitni polscy malarze, jak np. Wojciech Kossak. Mimo swojej lojalności wobec pruskiej korony arystokraci znad Wisły próbowali propagować polską kulturę i realizować swoje cele polityczne.
 
Po przegranym powstaniu listopadowym polskie środowiska w Berlinie cieszyły się wśród wielu Niemców ogromną sympatią, która trwała w sumie aż do rewolucji w 1848 r. Jednym z najbardziej spektakularnych, acz niewiele do projektu polskiej niepodległości wnoszących wydarzeń było uwolnienie z berlińskiego więzienia Ludwika Mierosławskiego, który wraz z innymi powstańcami czekał w dzielnicy Moabit na wykonanie wyroku śmierci. Na miejscu dawnego więzienia, niedaleko dzisiejszej magistrali kolejowej przy Lehrter Strasse, znajduje się małe muzeum upamiętniające tamte wydarzenia.
 
Tymczasem w stolicy kajzerowskich Niemiec mnożyły się już instytucje, które przeciwdziałały patriotycznym dążeniom Polaków. Przed pierwszą wojną światową polityczno-kulturalnym centrum Polski nie był już Berlin, lecz znacznie życzliwszy wobec nas Wiedeń. Do Berlina napływało jednak wciąż wielu Polaków, chcących skorzystać z beneficjów dobrego wykształcenia i budować kariery.
 
Wśród znamienitych absolwentów stołecznych uczelni znaleźć można wiele polskich nazwisk. W dziedzinie literatury znakomite recenzje zebrał Przybyszewski, a uwagę miłośników muzyki skupił na sobie kompozytor Feliks Nowowiejski. Już w tamtym okresie na obszarze dzisiejszego Berlina mieszkało ok. 100 tys. Polaków, stolica Niemiec należała wobec tego do największych "polskich miast" na świecie. To nad Sprewą zapoczątkowała później swoją karierę m.in. Pola Negri. Wciąż też ukazywała się polska prasa, jak np. "Dziennik Berliński" czy "Bastion Kultury".
 
Berlin wzbudzał wyobraźnię wielu polskich twórców i intelektualistów, choć na większą skalę Polacy zaczęli się tu przenosić dopiero na końcu XIX w., wraz z rosnącą wagą przemysłu i popytem na siłę roboczą. Niebawem stolicę Niemiec obrosła sieć polskich organizacji, choć najpierw większość berlińskiej Polonii stanowiły osoby, które przyjechały tu za chlebem, znalazłszy zatrudnienie w fabrykach jak Siemens.
 
Polscy robotnicy w Berlinie nie dawali zbytnio o sobie znać, z jednym bodaj wyjątkiem: w 1877 r. na śródmiejskim Alexanderplatz przybysze znad Wisły protestowali przeciwko kłamliwej propagandzie, jakoby "zabierali" Niemcom pracę. Dla stołecznych władz były to pierwsze sygnały, że należy wzniecić represje wobec polskiej mniejszości i ostatecznie trzymać ją w posłuchu siłą. Sposobów ratowania pozorów pruskiej "wyższości" było wiele. W utwierdzaniu Niemców w pogardzie do Polaków przodowały już wtedy gadzinówki typu "Gartenlaube", a także cieszące się uznaniem pruskich elit pisma jak "Berliner Börsen-Courier".
 
Seanse kłamstw, które odzierały Polaków z godności, wypełniały łamy tego berlińskiego dziennika nawet jeszcze w okresie międzywojennym. Natomiast medialnym erupcjom narzekania służyły najzmyślniejsze preteksty, choćby pobieżna lektura książki adresowej (telefonicznej jeszcze nie było).
 

Znajdujemy w niej tysiące egzotycznych nazwisk, których nie sposób wypowiedzieć: Czapski, Kuznicki, Szczepanski, Roslowski, Pilecki [...] é tutti quanti wypełniają całe strony, można by nimi zapełnić wyczerpujące tomy

 
- kpił dziennikarz "Couriera" w 1910 r.
 
Niemiecka propaganda mogła być o tyle skuteczna, że Polacy najczęściej pozostawali wobec niej bierni. Co gorliwsi patrioci wskazywali już wtedy na zjawisko, które po wielu historycznych zawirowaniach trwa niestety do dziś - na dezorganizację berlińskiej Polonii.
 

Ileż tysięcy Polaków znalazło się w Berlinie, wystarczy tylko powędrować ulicami stolicy i spojrzeć na widniejące na drzwiach nazwiska. Tym bardziej przykre jest to, że tylu naszych rodaków padło ofiarą germanizacji

 
- czytamy w 1897 r. na łamach polskojęzycznego "Dziennika Berlińskiego".
 
Na przełomie XIX. i XX. w. polskie sprawy w Berlinie zostały w istocie zaniedbane niczym zarośnięty ogród. To głównie przedstawiciele organizacji zainspirowanych przez Romana Dmowskiego próbowali w końcu położyć kres temu zjawisku. Z mozołem podnoszono Polaków z pruskiego błota, w które byli przez dekady wdeptywani. W miarę posiadanych sił narodowcy zakładali w Berlinie polskie szkoły, stowarzyszenia i kluby dyskusyjne, choć brakowało jeszcze osób, które by jasno zaznaczyły swoją pozycję na niepodległościowym froncie.
 
Jedną z przyczyn niepokojącej germanizacji "polskich berlińczyków" były niewątpliwie polsko-niemieckie małżeństwa. O ile w Zagłębiu Ruhry, gdzie na przełomie wieków też masowo osiadali się Polacy, do podobnych mariaży dochodziło z reguły rzadko, o tyle w stolicy wilhelmińskich Niemiec wybrankami Polek byli częstokroć rdzenni berlińczycy. Zarazem coraz więcej zwolenników "kulturkampfu" włączało się ochoczo w antypolską krucjatę, nie stroniąc nawet od ataków na duchownych. Nie umknęło bowiem uwadze niemieckich władz, że polski Kościół był ostoją restytucyjnych dążeń Polaków.
 
Z reguły niemieccy duchowni zezwalali na odprawianie mszy w języku Mickiewicza. Gdy jednak 15 marca 1914 r. w moabickim kościele św. Pawła (który jeszcze dziś jest bijącym sercem stołecznej Polonii) miało przystąpić do Komunii Świętej 60 polskich dzieci, metropolita berliński stanął po stronie miejscowych włodarzy, przekreślając nadzieje rodziców na uroczystości w języku ojczystym. Ten krzyczący akt demonstracji władzy zmusił polskie rodziny do przeniesienia uroczystości do Poznania, gdzie niemiecki "kulturkampf" nie zapuścił jeszcze swoich pazernych korzeni. Polskich śladów w świątyni na Oldenbruger Strasse w Moabit nie wytępiono zresztą do dziś.
 
Nadal obdywają się tam nabożeństwa w naszym języku, możemy go także usłyszeć w pobliskich kawiarniach. To w tej parafii słynny Nowowiejski przekazywał dzieciom swoją wiedzę o muzyce. Jeszcze dziś znajduje się obok świątyni szkoła katolicka, w której pracują m.in. też polscy nauczyciele. A mojej małej córce, która od następnego roku będzie do niej uczęszczać, już na szczęście nikt nie zakaże używania (z mozołem nabytego) języka polskiego. 
 
Mimo wzmożonych represji wobec Polaków niektórym naszym rodakom udało się więc wiele osiągnąć. Pochodzący z Pomorza krawiec Władysław Berkan (1859-1941) prowadził w centrum miasta znany sklep odzieżowy, a jego garnitury cieszyły się uznaniem nie tylko w Berlinie i Poznaniu, lecz nawet w odległych USA.
 
Dziś ówczesna bierność większości Polaków w Berlinie pozwala czasem zapomnieć o politycznym potencjale, który przy umiejętnie dokonanych inicjatywach dał się uruchomić. W pruskim landtagu i późniejszym niemieckim Reichstagu działało w sumie ok. 30 posłów, występujących w imieniu polskiego narodu. Byli to oczywiście rodacy o często odmiennych poglądach, ale w polskich sprawach przemawiali nieodmiennie jednym głosem, żywiąc zgodną nadzieję na restytucję Rzeczypospolitej.
 
W Reichstagu polscy politycy wpływali na bieżące debaty, sprzeciwiając się choćby zainspirowanej przez Bismarcka Komisji Kolonizacyjnej, która na Pomorzu i w Wielkopolsce wykupywała ziemię od Polaków gwoli zakładania nowych niemieckich wsi. A także na Górnym Śląsku wygrywali najczęściej polscy kandydaci, reprezentujący na przełomie wieków takzwane "Koło Polskie". Jego członkowie wiedzieli, że w niemieckim parlamencie działał mechanizm ucierania i uśredniania oczekiwań wyborców, a ponieważ siła "Koła" była stosunkowo niewielka, Polacy próbowali ugrać choćby coś pozytywnego w swoich okręgach wyborczych.
 
Toteż podczas stricte "niemieckich" debat polscy deputowani celowo nie zabierali głosu. Władysław Niegolewski, wieloletni poseł i powstaniec z 1848 r. i 1863 r., opisał tę postawę następująco:
 

My, Polacy, nie należymy do żadnej niemieckiej partii. Po pierwsze nie sądzę, żeby jakakolwiek z nich się o nas ubiegała, a po drugie nie chcemy do żadnej wstępować. Mamy bowiem zupełnie inne cele, nam chodzi głównie o polskie interesy

 
- przekonywał Niegolewski.
 
Złowrogie poczynania Bismarcka nie odwiodły Polaków od walki o własne interesy, ale gdy "żelazny Otto" - dozgonnie zainteresowany podtrzymywaniem Niemców w antypolskiej histerii - podał się do dymisji i na fotelu kanclerskim zastąpił go bardziej umiarkowany Leo von Caprivi, posłowie znad Wisły zaczęli się z wolna włączać w niemieckie sprawy. Przedtem zbywali przejawy pruskiego zbydlęcenia milczeniem i nie uderzali w lament - robili swoje. Po 1890 r. antypolska propaganda się nieco złagodziła, a polscy posłowie potrafili kongenialnie ze sobą współpracować, w sposób będący niedościgłym wzorem dla dzisiejszych politycznych graczy.
 
Józef Kościelski, endecki poeta z Wielkopolski, po ustąpieniu Bismarcka zyskał w Reichstagu wielu wielbicieli. Dzięki swoim talentom retorycznym wkradł się nie tylko w łaski Capriviego, lecz także samego kajzera, który usunął mu pod stóp niejedną przeszkodę. Z kolei bez głosów konserwatystów, skupiających się wokół Kościelskiego, Caprivi nie rozbudowałby np. swojej floty. W zamian politycy Koła Polskiego otrzymali pewne koncesje, co scementowało pragmatyczny sojusz pomiędzy niemieckimi i polskimi konserwatystami.
 
Jednakże kra, na której współdziałali, stawała się coraz mniejsza. Ich kooperacji zaczęli się sprzeciwiać zarówno polscy jak i niemieccy narodowcy, zasłaniając się zresztą tym samym argumentem odwracania się od własnych interesów.
 
Początek XX w. to zresztą też czas rozkwitu Ligi Narodowej na terenie Cesarstwa Niemieckiego. W wyborach do Reichstagu w 1903 r. formacja Dmowskiego uzyskała w okręgu poznańskim najwięcej mandatów i zaczęła następnie kiełkować na Górnym Śląsku, gdzie działał już zdolny polityk Wojciech Korfanty. Lata 1901-1908 to nieprzerwane pasmo aktywności charyzmatycznego działacza w Endecji, który jako jeden z niewielu Ślązaków zasiadał w "Kole Polskim". Podsumowaniem zwrotu Korfantego ku polskości były jego znakomite przemówienia, którymi zachwycał nawet swoich wrogów.
 
Polscy narodowcy wypuścili w Reichstagu "patriotycznego dżina", którego już trudno było zagnać do butelki. Działający w Rosji Dmowski wierzył, że snuty przezeń scenariusz może się ziścić. Wyborcze sukcesy dowiodły, iż wszystko zmierza ku ich ucieleśnieniu. W Wielkopolsce i na Śląsku z cierpliwością i chirurgiczną precyzją wycinano chore "antypolskie tkanki". Działalność tych ludzi była na wagę złota, zwłaszcza że kanclerzem miał wkrótce zostać Bernhard von Bülow, który w swojej antypolskiej gorliwości dorównywał Bismarckowi.
 
Toteż szybko zraził do siebie polskich posłów, a w Reichstagu dochodziło nieraz do kilkudniowych "Polendebatten", mających upokorzyć Koło Polskie. Antypolska histeria przelała się także na inne instytucje, np. w niemieckich pocztach regularnie znikały listy zaadresowane po polsku. W 1903 r. została ponadto uchwalona brzemienna w skutki "Ostmarkenzulage", dodatek pieniężny dla niemieckich urzędników, których zachęcano w ten sposób do osiadania się na polskich ziemiach.
 
Z kolei w Berlinie proponowane przez polskich posłów projekty ustaw obwarowywano coraz częściej paraliżującymi je i odbierającymi im sens poprawkami. Co z punktu widzenia niemieckich posłów paradoksalne, te długie dyskusje w Reichstagu były szczegółowo relacjonowane w polskiej prasie, przez co wzrastała popularność członków Koła Polskiego.
 
W ten sposób polscy posłowie podnosili swoje umiejętności i otrzaskali się z arkanami polityki międzynarodowej, nie rezygnując z niepodległościowych celów. Zresztą późniejsze lata potwierdziły trafność ich spotrzeżeń w całej rozciągłości, wskrzeszona Polska była logicznym skutkiem założeń przyjętych przez narodowców. Kiedy proklamacja wolnego państwa była jeszcze w sferze daleko posuniętej niepewności, osoby jak Korfanty czy Dmowski byli już dojrzałymi politykami, co w II RP wykorzystali z naddatkiem.
 
Gwoli ścisłości należy dodać, że w politycznym Berlinie nie brakowało wtedy także innych "zaangażowanych" Polaków. Początki karier Róży Luksemburg, Karola Radka czy Juliana Marchlewskiego sięgają właśnie tych czasów. Osobny temat, ile w ich czynach było troski o polskie dobro narodowe, a ile zapiekłego "czerwonego" mszczenia zadawnionych urazów. Ci ludzie z gorliwością przekonywali swoich rodaków przećwiczonym w moskiewskich szkołach argumentem o historycznej nieuchronności bolszewizmu, odwoławszy się do przeświadczenia, że projekt "wolnej Polski" jest mało istotny i obstrukcją na drodze do "rewolucji".
 
Nad Wisłą ta przenikająca bagnistą konsystencją ideologia przekonała na szczęście niewielu. W odwracaniu uwagi od "polskiej sprawy" Luksemburg była jednak pewna poparcia niemieckich socjalistów. Natomiast w 1920 r. to Warszawa, nie zaś opromieniony "kosmopolitycznym" splendorem Berlin, okazała się skuteczną antybolszewicką zaporą w sercu Europy.
 
Tymczasem Berlin do dziś pozostaje podatny na uroki "czerwonej Róży", czego potwierdzeniem coroczne uroczystości czczące polską rewolucjonistkę. W każdą rocznicę jej śmierci nawiedzają jej grób w berlińskim Friedrichsfelde politycy lewicowej maści. Widocznie część niemieckich elit nadal jest jeszcze przesiąknięta sentymentalizmem do socjalizmu w jego sowieckim wydaniu oraz nadrzędnym założeniem, że prawda historyczna jest rzeczą całkowicie względną. W dzisiejszym Berlinie za "wielkich Polaków" nie uchodzą przeto bohaterzy walczący z bolszewizmem, lecz jego zaciekli propagatorzy. Warto sobie o tym przypomnieć szczególnie teraz, u progu 2020 r. i w kontekście zbliżającej się 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej.

Wojciech Osiński
 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe