Marcin Królik: Nie chcą Polańskiego w Łodzi? Mam mieszane uczucia

Ale może na początek o tym nieszczęsnym Cambridge, żeby się kontekst zawiązał. Chodzi mianowicie o obraz "Targ ptactwa" autorstwa niejakiego Fransa Snydersa, który przedstawia martwe zwierzęta. A konkretnie o jego kopię, bo oryginał znajduje się w Petersburgu. Została ona zawieszona na stołówce w Hughes Hall - najstarszej podyplomowej uczelni wchodzącej w skład Cambridge. No i posypały się skargi - podobno liczne - studentów na wegańskiej i wegetariańskiej diecie. Podobno niektórzy nie mogli jeść z powodu obecności obrazu. Uznali go za odpychający i poprosili (poprosili czy zażądali?), by go zdjąć. No tak, młodzież dziś wyjątkowo delikatna. Jak płatki śniegu.
A ponieważ w dobie triumfu postępowej ludzkości owemu wydelikaceniu nieodzownie towarzyszy histeryczny fanatyzm, to łatwo sobie wyobrazić, jakie moralne wzmożenie musiało w szacownych murach Hughes Hall zapanować. Wnosząc z tonu petycji dotyczącej Polańskiego, tudzież z reakcji różnych osób na komentarz do niej rektora łódzkiej filmówki, możemy przypuszczać, że tu działają identyczne prądy. Te pryncypialne sformułowania o uniwersalnych zasadach etycznych i domaganiu się, by nie było od nich wyjątków… no, brawo, serce rośnie.
Przepraszam, jeśli zbyt daleko posuwam się w ironii. Jeszcze kilka lat temu nawet by mi w głowie nie postała. Kilka lat temu najpewniej bez mrugnięcia powieką stanąłbym w szeregu potępiaczy rektora Grzegorzka, a jego słowa o życiu jako skomplikowanym i pulsującym zjawisku i o epatowaniu ciemną, podnieconą energią uznałbym za skandaliczne. Bez zastrzeżeń zgodziłbym się też z tymi, którzy pisali wczoraj, że inicjatywa studentów to sygnał ważnej zmiany w środowisku artystycznym. Dziś niestety nie jest to dla mnie tak jednoznaczne, a bohaterowie dramatu nie plasują się tylko po stronie czerni i bieli. A naprawdę chciałbym, by tak było.
Polańskiego mi nie szkoda. W gruncie rzeczy zbiera to, co zasiał. I to zarówno w sensie jego własnych występków, jak i szerszego kulturowego tła, na którym one się wydarzyły. Rewolucja seksualna epoki dzieci-kwiatów weszła w fazę zaawansowanego purytanizmu, czyli odbicia w przeciwne ekstremum, czego najlepszym dowodem są właśnie akcje w rodzaju #MeToo. Dawni orędownicy wolnej miłości przeistoczyli się w ponurych inkwizytorów, bezlitośnie tropiących wszelkie odstępstwa od aktualnie panującej mądrości etapu. A dziś ta mądrość nakazuje bezwzględne palenie na medialnych stosach realnych i domniemanych krzywdzicieli kobiet oraz biednych zwierzątek.
Od niedawna do katalogu dołączyła też pedofilia. Stało się to oczywiście w wyniku społecznej presji po tym, jak na jaw zaczęły wychodzić kolejne skandale. Swoje na pewno zrobił też głośny dokument o Michaelu Jacksonie "Leaving Neverland", po którym wiele rozgłośni radiowych na świecie pousuwało jego piosenki ze swoich playlist. No a poza tym, jeżeli urządza się masowe polowania na pedofilów w koloratkach, jeżeli się w moralnym uniesieniu grzmi o przesiąkniętym dewiacjami Kościele, to logika i zwykły PR nakazywałyby zastosować analogiczne standardy wobec własnego gniazda. Przynajmniej dla zachowania pozorów. No właśnie, i tu zaczyna się mój problem. Bo na ile to wszystko szczere?
Po prostu jakoś ciężko mi traktować kciukiem w górę nagłe nawrócenie szeroko pojętego środowiska twórców w kwestii nadużyć seksualnych, kiedy równocześnie obserwuję samotną krucjatę Mariusza Zielke, domagającego się sprawiedliwości dla ofiar niejakiego pana Krzysztofa S. Przypomnijmy, że jak dotąd Zielke między innymi usłyszał, że jego prywatne śledztwo mogłoby przykryć grzanie pedofilii w Kościele, oraz dostał sądowy zakaz publikowania personaliów pana S. A w kolejce do ujawnienia - jak napomyka on sam i kilku innych dziennikarzy - czekają już między innymi: sławny podróżnik i wybitny reżyser.
Trudno mi wyrzucić z pamięci wypowiedź wielkiego moralisty Krzysztofa Zanussiego o Polańskim. Cytuję: "Gdyby nie był sławny, to fakt, że ponad trzydzieści lat temu w Los Angeles, mieście szczególnie swobodnych obyczajów, skorzystał z usług jakiejś nieletniej prostytutki, nie miałby dzisiaj przedłużenia. (…) To jest ciemna strona jego życia i nie mam ochoty go usprawiedliwiać. Ale to nie była zbrodnia, ale na pewno coś brudnego." Zanussi, mimo iż starał się niuansować, może nawet za bardzo, mówił o dziewczynce, która miała wtedy trzynaście lat. Trzy-naś-cie lat! Pamiętam też chór jego obrońców, gdy po tym jego występie w "Kropce nad i" wybuchła medialna burza.
Do tego dołóżmy całkiem świeże sprawy związane z molestowaniem - choćby takie jak ujawniony na łamach "Sieci" przez Maję Narbutt skandal w teatrze Bagatela i wiele innych, mniejszych i większych, o których się przy tej okazji przebąkuje. Wszystkie te sprawy mają jedną wspólną cechę - strach ofiar. Nie tylko przed postawionymi wyżej w hierarchii oprawcami. Przede wszystkim przed ostracyzmem w środowisku. O czym to świadczy? Na mój gust o tym - i przyznały to bohaterki reportażu Mai Narbutt - że wykorzystywanie seksualne to w tych kręgach powszechna praktyka i tajemnica poliszynela. Taką mamy, proszę państwa, kulturę.
Jak mam w tym świetle interpretować ten nagły festiwal walenia w Polańskiego? Nie tylko zresztą w Polsce. We Francji niedawno przecież doprowadzono do zatrzymania pokazu jego najnowszego filmu. Ma robić za dyżurnego kozła ofiarnego? Zamieszanie wokół niego ma przykryć lepkie paluchy innych? Na wymioty mnie bierze, kiedy zadaję te pytania, bo naprawdę ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, jest bronienie go. A trochę jednak na to wychodzi. Studentów można ostatecznie usprawiedliwić - młodzi są, wyrywni, radykalni, nałykali się jak pelikany tych wszystkich poprawnościowych frazesów. Tylko że to sięga wyżej.
To jest wyraz pewnej coraz silniej zarysowującej się tendencji. Po wyjściu na jaw afery z Harveyem Weinsteinem Woody Allen zaczął opowiadać o panującej w Hollywood atmosferze polowania na czarownice. Ponadto warto mieć na uwadze, że wśród ciskających w Weinsteina kamieniami byli tacy, którzy niedługo później sami znaleźli się na celowniku obyczajowej inkwizycji. Jak rewolucja zabiera się już do pożerania własnych dzieci, to nie ma, panie dzieju, zmiłuj. Prędzej czy później każdy z sędziego może się zmienić w zwierzynę łowną.
Żyjemy niestety w mrocznych czasach sądów kapturowych i rozszalałej politpoprawnościowej histerii, która wszelkie odruchy sprzeciwu wobec zła prędzej czy później topi w egzaltowanym absurdzie. Tak było z #MeToo, tak teraz dzieje się z rzekomą obroną praw zwierząt, której awangardą są skretyniali celebryci walczący o dobro ciemiężonych karpi, ale równocześnie popierający aborcję, i tak też będzie z Polańskim. Oby tylko wśród sygnatariuszy łódzkiej petycji nie znalazł się jakiś jego następca - i nie mam na myśli talentu.
Marcin Królik
Źródło cytatu z Zanussiego: https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/skorzystal-z-uslug-nieletniej-prostytutki,110421.html