[Felieton "TS"] Prof. Marek Jak Chodakiewicz: Jesteśmy różni
![[Felieton "TS"] Prof. Marek Jak Chodakiewicz: Jesteśmy różni](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/40096.jpg)
Co jednak nie jest wymówką dla nas, aby się nie zapoznać ze słowami mądrości. Mam dwa przykłady. Pierwsza praca to popularyzatorski, medyczno-społeczny traktat: James C. Neely, „Gender: The Myth of Equality” [Gender: Mit równości] (New York: Simon and Schuster, 1981). Druga to logicznie bezwzględna socjologiczna monografia pióra Stevena Goldberga pod prowokacyjnym tytułem „Why Men Rule: A Theory of Male Dominance [Dlaczego mężczyźni rządzą: Teoria męskiej dominacji] (Chicago and La Salle, IL: Open Court, Publishing Company, 1993). W uprzednim wydaniu tytuł był jeszcze bardziej wyzywający: „The Inevitability of Patriarchy” – czyli Nieuniknioność Patriarchatu.
Zacznijmy od profesora socjologii Goldberga. Według jego teorii, „hierachie wywołują – w większym stopniu wśród tych, którzy posiadają systemy męskie neuroendokrynologiczne – zachowanie... odpowiedzialne za to, że hierarchie są zdominowane przez mężczyzn. Jeśli hierarchie nie istnieją, to naturalnie nie może istnieć patriarchiat”. W tym sensie jasne jest, że różnice między płciami są zdeterminowane w pierwszym rzędzie naturą (biologią). Jednak również wzmacnia je socjalizacja, a w tym wychowanie oraz edukacja dzieci.
Stąd rewolucjoniści obyczajowi stosują inżynierię społeczną, a w tym propagandę. Ich celem jest zniwelować naturalne różnice między kobietą a mężczyzną poprzez interwencje medyczne – podawanie hormonów oraz operacje plastyczne, oraz poprzez odrzucenie nauki odzwierciedlającej naturalny stan rzeczy, a więc taki, który opisuje i odnosi się do rzeczywistego charakteru płci ludzkich. Zastępuje się rzeczywistość sztuczną „edukacją seksualną” i innymi fanaberiami propagandowymi rzekomo opartymi na „równości”, czyli na „egalitaryzmie”. Jest to fałszywa równość wyników (equality of outcomes) a nie prawdziwa równość sposobności (equality of opportunity).
Ta druga oznacza, że wszyscy powinni mieć sposobność wystartować do osiągnięcia wymarzonego celu. Ta pierwsza zaś, że wszyscy muszą ten cel osiągnąć. Jest to możliwe tylko, gdy zaprowadzi się dyktaturę wymuszającą równość osiągnięć. Oznacza to, że osoby bardziej pracowite, zdolne, utalentowane zostaną zmiażdżone pod egalitarnym butem przeciętniactwa w imię rewolucji równości. Jeśli chodzi o stosunki męsko-damskie rewolucja równości wyników oznacza, że kobiety są rzekomo takie same jak mężczyźni, a więc mają osiągać to samo z dekretu.
Jest to naturalnie bzdura. Ale promowanie tej bzdury oznacza możliwość zmobilizowania przeciętniaków (głównie wśród kobiet, ale też i mężczyzn) w celu uchwycenia władzy. Przeciętny człowiek bowiem jest łasy na pochlebstwa demagogów. „Pokoju! Ziemi! Chleba!” obiecywali bolszewicy, kiedy mieli na myśli coś przeciwnego. I ludzie w wielu miejscach dali na to się złapać. W rezultacie nastąpiło pogwałcenie natury i masowe mordy.
Podobnie wielki jest potencjał piekła na ziemi za sprawą – jak ich nazywa Goldberg – „środowiskowców” (environmentalists, s. 4), czyli inżynierów społecznych ludzkiego środowiska. Ale nie da się oszukać natury. Socjolog podaje rozmaite argumenty z rozmaitych dziedzin. Podkreśla, że jego teoria oparta jest na materializmie (s. 98). Jednakowoż odnosi się też do judaizmu. Traktuje o hormonach, aby wskazywać na nierówności między płciami (s. 67). Pokazuje różnice w centralnym systemie nerwowym (s. 19). Dyskutuje stosunki wewnątrz rodzin, które przecież naturalnie formują się jako małe patriarchaty. Wprowadza nas w statystyczną dyskusję o możliwości przeżycia gatunku ludzkiego, jeśli system naturalny zostanie pogwałcony. Tłumaczy tendencję do dominacji wśród mężczyzn („dominance tendency”, s. 66). Pokazuje, że podczas gdy kobiety mają zwykle przeciętną inteligencję, mężczyźni unikają środka. Grupują się między najgorszymi idiotami a największymi geniuszami. Oznacza to, że przeciętna kobieta jest bardziej inteligentna niż przeciętny mężczyzna (s. 211). Punkt po punkcie Goldberg obala takie przesądy. Nie należy się dziwić, że jego monografię odrzuciło 63 wydawnictw. Jest to swoisty rekord Księgi Guinessa. Polityczna poprawność dyktowała zakneblowanie socjologa, bowiem nie ma merytorycznej dyskusji z żelazną logiką i niepodważalną faktografią.
James C. Neely pisze na bardzo podobny temat, ale w dużo bardziej łagodny sposób. Jednocześnie nie ukrywa, że jest konserwatywnym chrześcijaninem. „Gender: The Myth of Equality” to wykład z biologii, anatomii i medycyny, przeplatany socjologią, poezją, obserwacjami i anegdotami z życia dr. Neely’ego, a w tym o jego byłej i ówczesnej żonie oraz o ich dzieciach. Takie personalne wycieczki i dygresje powodują, że czytelnik łatwiej przyswaja sobie ściśle naukowy materiał, a przerwy między wykładami są odpowiednio relaksujące.
Praca jego to również podróż przez cykle życia, od zarania aż do śmierci. W pewnym sensie najłatwiej ją przeczytać niespecjaliście, gdy osiągnie się sześćdziesiątkę. Po prostu wtedy można dzięki życiowemu doświadczeniu – nawet bez odpowiedniego przygotowania naukowego czy medycznego – odnieść się do pereł mądrości wyskakujących z każdej stronnicy pracy.
Autor podkreśla, że kobiety są stworzeniami wyższego rzędu od mężczyzn. To dlatego, że od nich przecież zależy przedłużenie gatunku. To one rodzą i wychowują dzieci. Mężczyźni są po prostu dodatkiem do tej najważniejszej z punktu istnienia ludzkości funkcji. To prawda, że zapładniają, ale na tym ich działalność może się zakończyć. Natomiast rola kobiety właściwie nie kończy się przez całe życie, a już przynajmniej do chwili odchowania dzieci.
Neely pokazuje od początku, jak bardzo kobiety i mężczyźni różnią się między sobą. Z punktu widzenia anatomii i morfologii kobiety zostały stworzone w sposób dużo bardziej w skomplikowany niż mężczyźni, choćby system rozrodczy. Ale istnieją też różnice w mózgu: kobiety mają niektóre części inaczej rozbudowane niż mężczyźni. Z reguły kobiety są bardziej łagodne, a mężczyźni bardziej agresywni. Jest to wynikiem przewagi estrogenu u kobiet, a testosteronu u mężczyzn. Po prostu taka jest natura.
Czasami autor wyraża się o różnicach między płciami bardzo graficznie: „gdy aktywność seksualna nie jest odpowiednio wyuczona, wtedy to płeć męska jest dużo bardziej podatna na ekstremy, dziwaczne i chore aberracje seksualne, takie jak sadyzm, masochizm, transseksualizm. Seks z trupami, czyli nekrofilia, nigdy nie został odnotowany u kobiety. Kobieta rzadko gwałci mężczyznę. Jest warte odnotowania, że homoseksualizm jest dziesięciokrotnie częstszy u mężczyzn niż u kobiet”.
Neeley po pierwsze daje prymat kulturze jako najważniejszemu czynnikowi kształtującemu różnice między kobietami a mężczyznami. Uważa, że biologia jest wtórna wobec kultury. Jednak nie można tak sobie odrzucić natury. „Nie tylko są widoczne różnice obecne w naszych ciałach i naszych hormonach, ale cały dostępny materiał dowodowy wspiera pogląd, że męskie i żeńskie mózgi są zorganizowane inaczej, aby przyswoić sobie ten proces akulturacji”.
Od czasu do czasu Neely podrzuca nam obserwacje psychologiczne. „Jeśli kobieta kiedykolwiek miała dobry związek z mężczyzną, czy to z ojcem czy kochankiem, albo jednym i drugim, najpewniej nigdy nie zostanie radykalną feministką i będzie rozróżniała, tak jak musi, między różnymi mężczyznami”. Autor wypowiada się też o rozmaitych aspektach czasów rewolucyjnych. Na przykład, przestrzega przed „biurokratycznymi wysiłkami, aby zsekularyzować edukację seksualną”.
Najważniejszy apel Neely’ego to: „Jesteśmy razem w tym życiu i straszliwie potrzebujemy siebie na wzajem” („we are all in this life together and need each other terribly”, s. 44). Dokładnie tak jest. Kobiety i mężczyźni różnią się między sobą, ale w taki sposób, że dopełniamy się. Panie są lepszego sortu od facetów, również dlatego, że na nich opiera się cywilizacja. Dlatego rewolucjoniści, a w tym i feministyczne autosamice, starają się zniszczyć w pierwszym rzędzie kobiety poprzez przejechanie się buldożerem „równości” po tradycyjnej rodzinie, oraz poprzez wyszydzenie autorytetu matki. A w tym i matki Polki. Wycierają sobie gębę, jako to jesteśmy różni, a w rzeczywistości chcieliby nas wszystkich zglajszachtować [na siłę równać – przyp. red.]. Cała nadzieja w tym, że polskie kobiety się nie dadzą nabrać.
