[Z Niemiec dla Tysol.pl] W. Osiński: "Gen. Stanisław Maczek w Niemczech - Lwów pod holenderską granicą"
![[Z Niemiec dla Tysol.pl] W. Osiński: "Gen. Stanisław Maczek w Niemczech - Lwów pod holenderską granicą"](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/38937.jpg)
Również w Niemczech tylko niewiele się dziś mówi o zasługach gen. Maczka. W atmosferze powojennej RFN, gdzie pod lukrem "przebaczenia" nowe elity blatowały się z nazistami przefarbowanymi na zachodnich demokratów, przypadek polskiego pancerniaka nie kwalifikował się do informowania o nim w wiodących mediach. Wieści o żołnierzach Maczka przemykały co najwyżej po łamach nieistotnych gazetek, dając pasjonatom lokalnej historii asumpt do niszowych artykułów o przygranicznym regionie. Niesłusznie.
Co bowiem ciekawe, dywizja gen. Maczka zaznaczyła swoją obecność także na pewnym skrawku Dolnej Saksonii, który w mrocznym okresie stalinizmu stanowił obok Rządu RP na Emigracji jedną z nielicznych namiastek prawdziwie niepodległej Polski.
Gdy 19 maja 1945 r. na świeżo oswobodzonych z jarzma nazistów ulicach powiatu Emsland zawisły ulotki nawołujące niemieckich mieszkańców do natychmiastowego opuszczenia swoich posiadłości, lokalna ludność nie posiadała się ze zdumienia. Zaledwie dwa tygodnie po kapitulacji hitlerowskich Niemiec zaczęła się w regionie u ujścia rzeki Amizy epoka, którą historycy po dziś dzień określają jako "Polenzeit" (okres polski).
Już w 1939 r. na tereny graniczące z Holandią trafiło ponad 10 tys. jeńców wojennych oraz setki robotników przymusowych znad Wisły. Jesienią 1944 r. do obozu w Oberlangen Niemcy wywieźli ponad 1,7 tys. kobiet - uczestniczek Powstania Warszawskiego. W okresie schyłkowego reżimu nazistowskiego przebywało w okolicach Emslandu już niemal 48 tys. Polaków (łącznie z żołnierzami zasilającymi szeregi aliantów).
Najcenniejsza moja pamiątka to kawałek drewna, a na nim trzy blaszki: nasz emblemat, napis Maczków, a na trzeciej - 22 czerwiec 1945. Otrzymałem je od kobiet z AK zesłanych do Oberlangen
- opowiadał gen. Maczek w 1988 r.
W ówczesnym okresie powojennych konwulsji, w których znalazła się RFN, nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł przypuszczać, że akurat w Dolnej Saksonii powstanie polska enklawa. Przebywających na terenie Emslandu Polaków alianci nazywali "dipisami" ("di-pi", od skrótu "D. P.", czyli "displaced persons"). Od maja do sierpnia 1945 r. repatriowano ok. 6 mln "dipisów" pochodzących głównie z Europy Zachodniej oraz Związku Sowieckiego.
Co ciekawe, jeszcze jesienią 1944 r. władze ZSRS wymusiły na aliantach umowę w sprawie wydalenia wszystkich obywateli sowieckich. Chociaż ustalenia te spotkały się na Zachodzie z powszechnym ostracyzmem, alianci ustawicznie wywozili mimowolnych "repatriantów". W tejże atmosferze Sowieci żywili również nadzieję na przejęcie polskich Kresowiaków, co na szczęście się nie powiodło.
Niemniej przypadek polskich przesiedleńców przedstawiał się zachodnim sojusznikom nader skomplikowanie. Gdy bowiem orszak generała Maczka nawiedził Dolną Saksonię, ogromna część przebywających tu Polaków dochowała wierności londyńskiemu rządowi RP na uchodźctwie, wykluczając powrót do ojczyzny. Sam gen. Maczek nie zamierzał ocalić złudzenia, że mógłby zasiąść z komunistycznymi władzami PRL przy jednym stole rokowań. Wysocy rangą przedstawiciele dywizji roztoczyli wkrótce wizję utworzenia na terenie Emslandu polskiej strefy okupacyjnej. Rozmowy przygotowujące grunt odbyły się właściwie już w 1942 r., gdy w sztabie Władysława Sikorskiego opracowano memoriał na temat powojennych stosunków polsko-niemieckich. Projekt trafił jednak do szuflady, a po śmierci Sikorskiego nikt szczególnie nie kwapił się do jego odkurzenia.
Dziejowy przymus sprawił tymczasem, że wspomniana jednostka Polskich Sił Zbrojnych zastała w Wilhelmshaven tysiące Polaków garnących się pod opiekę swoich żołnierzy. Byli to ludzie niekiedy krańcowo wycieńczeni wojną, mający poczucie znalezienia się w kompletnej pustce. Potrzeba udzielenia im pomocy legitymizowała wskrzeszenie projektu. Alianci kontestowali zaś coraz donośniej narastającą liczbę pojawiających się w Emslandzie "dipisów". Chcąc pozbyć się "polskiego problemu", poszli na ustępstwa, godząc się na oddanie okupowanego terenu pod polską administrację. Tym samym polscy żołnierze zajęli na powojennym gruzowisku Niemiec terytorium, które nigdy wcześniej nie zapisało się na kartach historii RP.
Brytyjska administracja terenów okupowanych, zaskoczona masą Polaków wychodzących z obozów, niewoli i przymusowej pracy, ewakuowała miasto Haren, znane z walk mojej dywizji, i oddała mi je do dyspozycji. W ten sposób na zachodzie Niemiec na kilka lat powstało czysto polskie miasto z polską ludnością i polskimi władzami
- wspominał po latach gen. Maczek.
Już pod koniec kwietnia 1945 r. gen. Henry Crerar, dowódca 1. Armii Kanadyjskiej, w ramach której pełniła służbę 1. Dywizja Pancerna, przedstawił zwierzchnikowi, marsz. Bernardowi Montgomery'emu, pomysł oddania części okupowanego terenu pod polską administrację. A w połowie maja premier Winston Churchill polecił Ministerstwu Obrony utworzenie z żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych korpusu okupacyjnego w Emslandzie. Brytyjczycy niezwłocznie zaczęli przesiedlać wszystkich polskich "dipisów" do Dolnej Saksonii, gdzie trafili oni pod opiekę PSZ i międzynarodowej organizacji UNRRA. W polskiej części Emslandu znalazły się miasta Papenburg, Lingen, Cloppenburg i Meppen, a także Leer, niewielka miejscowość w graniczącej z Holandią Fryzji Wschodniej. Cały teren obejmował w sumie 6,5 tys. km², stanowiąc piątą (obok amerykańskiej, angielskiej, francuskiej i sowieckiej) strefę okupacyjną w niestabilej jeszcze RFN.
Latem przebywało nad Amizą już 60 tys. Polaków, w związku z czym pojawił się wkrótce problem z ich zakwaterowaniem. W trybie przyspieszonym zorganizowano 15 obozów dla polskich repatriantów oraz pięć ośrodków dla jeńców wojennych. Wieść o ostatnim skrawku "niepodległej Polski" rozeszła się lotem błyskawicy po całej Europie. Polaków spieszących z całym dobytkiem ku Dolnej Saksonii było bardzo wielu. Polskie władze rozlokowały nadciągającą ludność w pustych domach i mieszkaniach, jakie pozostały po przesiedleńcach z Holandii i Francji. Dyspozycyjne budynki szybko się jednak zapełniły, a przypływ polskich repatriantów trwał w najlepsze.
Niebawem do polskich żołnierzy zaczęły docierać sygnały, jakoby "dipisi" żyli w niegodziwych warunkach. Przystąpiono zatem do sukcesywnego wysiedlania ludności niemieckiej. W opustoszałych domach lokowano polskie rodziny bądź matki z dziećmi, pozostawiając pomieszczenia obozowe osobom bezdzietnym. Ewakuację Niemców przeprowadzano w różny sposób, zależny od lokalnych władz okupacyjnych. W Papenburgu i pobliskich wsiach wyeksmitowano ludzi z 260 mieszkań, lecz zezwolono im na zamieszkanie we własnych rupieciarniach, oborach lub stajniach. Natomiast dla Polaków, którzy nadal przebywali w obozach, dzielenie na "równych i równiejszych" było przykrą niespodzianką. Wielu z nich nie potrafiło się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
"Na początku nasza sytuacja zmieniła się o tyle, o ile esesmanów zastąpili alianci"
- podsumował w 1971 r. sytuację pisarz Tadeusz Nowakowski, który spędził po wojnie dwa lata nad Amizą.
Gwoli rozwiązania tego problemu oraz utworzenia miejsca, które mogłoby w przyszłości stanowić centrum polskiej strefy, z miasteczka Haren ewakuowano na przełomie maja i czerwca 1945 r. wszystkich Niemców, z wyjątkiem burmistrza i sióstr zakonnych. To tylko jeden z morza przykładów uświadamiających, że miasto miało pełnić funkcję hermetycznie odgrodzonej "polskiej twierdzy".
Gdy w pobliskich wsiach dochodziło do starć między Polakami a Niemcami, wiedzieliśmy, że we 'Lwowie' jesteśmy bezpieczni
- pisał Józef Szajna, który po wyzwoleniu obozu w Buchenwaldzie trafił do Haren.
Znany reżyser teatralny należał do przytłaczającej większości "dipisów" wyróżniających się galicyjskim rodowodem. Również gen. Maczek przy każdej okazji podkreślał swoją "lwowskość". Wobec tego szybko pojawił się pomysł, by przemianować Haren na Lwów, gdzie w ponad 500 opuszczonych domach, z których przesiedlono ok. 1 tys. niemieckich rodzin, zamieszkało 5 tys. Polaków. Wybór nazwy miasta nie był przypadkowy: galicyjska ostoja II RP znalazła się po wojnie poza granicami PRL. Dopiero z perspektywy czasu widać całą siłę symboliki, jaką Maczek usiłował nadać zarządzanej przezeń enklawie.
Obecnie Haren jest zacisznym miasteczkiem, ale na przełomie lat 1945/46 przypominał brzeczący ul. Po latach żartowano, że obok Berlina Zachodniego "nowy" Lwów był "drugą niepodległą wyspą na morzu czerwonym". Natomiast decyzja o przechrzczeniu miasta wkrótce spotkała się z ostrą reakcją dyplomacji radzieckiej, która w napadzie złowróżbnej retoryki nie tylko domagała się zrezygnowania z nazwy, lecz zgłosiła także postulat całkowitego rozwiązania polskiej strefy.
Alianci zaś, jako że nie zamierzali poświęcić swoich interesów dla ocalenia polskiego honoru, usiłowali nakłonić Polaków do zmiany nazwy. Dziś wiadomo, że bez roztropnej mediacji gen. Bora-Komorowskiego nie doszłoby do tak szybkiego porozumienia. W wyniku jego interwencji w czerwcu 1945 r. Lwów został przemianowany na "Maczków", na cześć dowódcy 1. Dywizji Pancernej. Nowe miasto mogło się nawet pochwalić swoim własnym herbem, na którym widniały kwiat maku oraz symbol dywizji, czyli hełm i skrzydło husarskie. Ulice uzyskały natomiast polskie nazwy kojarzące się z centralnymi miejscami przedwojennego Lwowa.
Co znamienne, podczas gdy w innych miejscowościach Niemcy mieli zezwolenie pobytu, w Maczkowie zarządzono niemalże całkowity zakaz wstępu do miasta. Były niemiecki burmistrz Haren musiał z kolei wejść w rolę potencjalnego sukcesora pieczy nad wysiedlonymi mieszkańcami, co przerosło jego siły.
W niestabilnej sytuacji nie było miejsca na racjonalne argumenty: wśród wyeksmitowanych Niemców słowo "Polen" po prostu budziło wściekłość. O ile wielu z nich przed 1945 r. puszczało mimo uszu uwagi o nieodległych obozach koncentracyjnych, o tyle teraz tym głośniej wskazywali palcem na rzekomy nieład i bezprawie w Maczkowie. Niemcy, otwarcie odrzucając możliwość wspólnej przyszłości nad Amizą, motywowali swoją propagandę koniecznością obrony własnego mienia. W 1946 r. w miastach Papenburg i Meppen dochodziło przeto wielokrotnie do bójek, Niemcy sabotowali polski rząd, bijąc weń ze wszystkich posiadanych dział, również politycznych. Zdaniem zasiadających w Hanowerze posłów, w powiecie Emsland działy się rzeczy "niepokojące".
Polacy z Haren twierdzą, że są przesiedleńcami bez wpływu na ich los. To bzdury. Jeśli by naprawdę chcieli, to już byliby w swojej ojczyźnie
- oburzał się na końcu 1946 r. ówczesny premier Dolnej Saksonii, Hinrich Wilhelm Kopf.
Niemieckie władze zakładały, że polska strefa okupacyjna będzie mieć jedynie charakter ulotny, co jakiś czas bez cienia żenady sięgając po sprawdzone metody z nieodległych nazistowskich czasów. O ile w Maczkowie był spokój, o tyle Polacy w innych miejscowościach trwali w warunkach wzmagających się szykan. Duch nazistowskiej pedagogiki zaistniał np. w Aschendorfie, gdzie wywieszono listę z nazwiskami niemieckich kobiet, które rzekomo nabawiły się od Polaków "nieuleczalnej" choroby wenerycznej.
Niemcy zaciekle walczyli o utracone posiadłości, siejąc antypolską propagandę. W połowie 1947 r. niemiecka policja sporządziła wątpliwe statystki kryminalne mające zdyskredytować kompetencje polskich władz. Na domiar złego równocześnie napływały do Emslandu setki niemieckich przesiedleńców z ziem wschodnich, które znalazły się pod jurysdykcją PRL. Po akcji wysiedleńczej dokonanej przez PKWN ludzie ci znów trafili na polskie władze. Nie rozróźniając Polski "lubelskiej" od Polski niepodległej, z zapałem włączali się w antypolską kampanię.
Rzeczywistość w Maczkowie zadawała kłam niemieckiej propagandzie. Nie udało się potwierdzić ani jednego z licznych zarzutów mających udowodnić, że Polacy pogrążyli Haren w bezładzie. Nawet najzagorzalsi przeciwnicy musieli wkrótce stwierdzić, że polska "wyspa nadziei" rozwija się dynamicznie. W mieście powstała polska administracja, nowym burmistrzem zaś został - zapomniany już nieco - Zygmunt Gałecki. Związek Szkół Polskich patronował nie tylko instytucjom edukacyjnym w Emslandzie, lecz koordynował także polskie szkolnictwo na terenie całych Niemiec. Otwarto kilka szkół podstawowych i szkołę zawodową. Gimnazjum i liceum, którego dyrektorem został Nowakowski, rozpoczęło nauczanie we wrześniu 1945 r. Dla wielu uczniów był to pierwszy od siedmiu lat rok szkolny. Uruchomiono nadto Uniwersytet Ludowy, a już uprzednio powstała polska parafia.
Ukazywała się polska prasa lokalna, przemawiające w imieniu Polaków pisma "Defilada" i "Dziennik" miały łącznie nakład 90 tys. egzemplarzy. Funkcjonowały kluby sportowe, nocne kluby, kino oraz dwa teatry, mające rozproszyć ponure, powojenne nastroje. W środowisko tętniące działalnością społeczną wszedł sam Leon Schiller, realizując w Maczkowie liczne incjatywy kulturalne i zasiadając m.in. z Nowakowskim w radzie miejskiej.
Całe noce dyskutowaliśmy, upajając się niepodległością
- wspominał znany polski reżyser na początku lat 50.
A jednak w odróżnieniu od autora "Szopy za jaśminami" zatroskany o losy PRL Schiller niewzruszenie nawoływał do powrotu nad Wisłę, godząc się z nową polską rzeczywistością.
Na niekorzyść polskiej strefy okupacyjnej działała zmieniająca się sytuacja polityczna w Europie. Gdy Brytyjczycy opowiedzieli się po stronie rządu w Warszawie, afirmując tym samym utratę wpływów Rządu RP na uchodźstwie, historia Maczkowa dobiegła kresu. Polska enklawa nad Amizą stała się podówczas polityczną zadrą. Strefę opuściły w 1948 r. tysiące Polaków, z ktorych wielu powróciło do PRL lub zdecydowało się na osobisty dobrobyt na Zachodzie. Maczków przestał formalnie istnieć we wrześniu 1948 r. Już w październiku mieszkali tam niemal wyłącznie Niemcy, którzy jeszcze długo nie mogli zapomnnieć o polskim intermezzo w odwiecznie "teutońskim" Emslandzie. Dziś jednak nawet niemieccy historycy zgodnie zaznaczają, że polska okupacja przebiegła spokojnie.
Maczków zawdzięczał swój rozwój w latach 1945-1948 pomyślnemu zestawieniu niezwykle wyjątkowych ludzi. Polskim okresem na terytorium Niemiec zachłysnęli się wybitni twórcy i intelektualiści. Wielu z nich tak jak Nowakowski po rozwiązaniu obozów zjawiło się w polskiej strefie okupacyjnej. Był to czas erupcji kreatywności oraz zamiłowania do wolności. I nie tylko.
Rosnąca liczba panien i kawalerów była powodem nieustającej fali ślubów
- wspominał Nowakowski z nutą nostalgii na antenie Radia Wolna Europa.
Rzeczywiście w ciągu trzech lat czterech polskich kapłanów udzieliło 289 ślubów i przeszło 500 chrztów. W samym Maczkowie dzieci urodziło się aż 490. Wiele z nich nadal żyje, nosząc w kieszeni dowód osobisty z miejscem urodzenia, którego już nigdy nie znajdziemy na żadnej mapie Europy.
Wojciech Osiński