Krzysztof "Toyah" Osiejuk: San Escobar, czyli do czego służy gwizdek
Zanim przejdę do rzeczy, pragnę wszystkich uprzedzić, że ani nie mam najmniejszego zamiaru zajmować się tu ministrem Waszczykowskim, ani, co ważniejsze, sam Waszczykowski mnie nigdy i w jakikolwiek sposób nie interesował, i, pomijając jego zdecydowanie niedobry ostatnio wygląd, nadal nie interesuje. A zatem, uprzedzam, że jeśli ktoś zacznie mnie nagle przekonywać, że Waszczykowski to bałwan, który dla dobra PiS-u powinien wylecieć z rządu w trybie natychmiastowym, dostanę cholery.
Dlaczego zatem, ktoś zapyta, skoro ja nie chcę pisać o Waszczykowskim, użyłem już jego nazwiska czterokrotnie? Otóż chodzi o to, że Waszczykowski pełni tu funkcję wyłącznie niezbędnego pretekstu do tego, byśmy mogli zająć się czymś, co go zdecydowanie przewyższa, a mianowicie owym grepsem pod nazwą „San Escobar” i karierą medialną, jaką ta nazwa ostatnio robi.
Jestem pewien, że wszyscy doskonale wiemy, w czym rzecz – w tym też zresztą tkwi część problemu – więc nie będę powtarzał całej historii. Natomiast chętnie opowiem o czymś, czego się dowiedziałem ledwo co wczoraj, a co – w przeciwieństwie do głównej anegdoty – już tak naprawdę mało kogo zainteresowało. Otóż, jak donosi Onet, amerykańska publiczna stacja telewizyjna C-SPAN padła w miniony czwartek ofiarą ataku hakerskiego, skutkiem czego na ok. 10 minut została przerwana transmisja debaty w Izbie Reprezentantów, a zamiast niej Amerykanie mogli oglądać rosyjską telewizję Russia Today, jak ta szydzi z polskiego ministra i jego omyłki.
Ja nie twierdzę oczywiście, że gdyby coś takiego się przydarzyło Polsce jeszcze w latach rządów Platformy i podobnemu atakowi został poddany na przykład minister Rostowski i jego chęć zamieszkania w „Bydgoszczu”, ja bym natychmiast uznał, że skoro Rosja postanowiła aż tak bardzo zaangażować się w skompromitowanie Rostowskiego, to ja bym natychmiast zaczął popierać rządy Platformy Obywatelskiej. Aż tak, to pewnie by nie było. Natomiast z całą pewnością bym się zastanowił, czy przypadkiem czegoś po drodze nie przegapiłem.
Dziś mamy tak, że przez tę tak naprawdę kompletnie nieistotną omyłkę – pomyślmy tylko, ile o podobnej, lub nawet większej skali, przydarza się codziennie ministrom w dziesiątkach państw na całym świecie – polski minister jest wyszydzany przez najpierw całą Polskę, od lewej do prawej, następnie przez już cały świat, a na końcu tej kolejki nagle pojawia się telewizja Russia Today, i z absolutnie niespotykanym zacięciem, zaczyna to wszystko, co było wcześniej, przedstawiać w formie obrazkowej. I z jakiej to wszystko okazji? Bo Waszczykowski zamiast Cristóbal, powiedział Escobar?
Wiemy wszyscy, co to są Karaiby i jaką same w sobie tworzą egzotykę. W ich skład wchodzi cały szereg państw, terytoriów zależnych, zamorskich departamentów, oraz specjalnych gmin. Wymieńmy je wszystkie po kolei: Belize, Wenezuela, Gujana, Surinam i Gujana Francuska, Trynidad i Tobago, Haiti, Grenada, Anguilla, Wyspy Dziewicze Stanów Zjednoczonych, Antigua i Barbuda, Montserrat, Jamajka, Aruba, Kajmany, Bahamy, Turks i Caicos, Kuba, Barbados, Martynika, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Dominika, Dominikana, Gwadelupa, Portoryko, no i wreszcie Saint-Barthélemy, Saint-Martin, Saint Kitts i Nevis, Saint Lucia, Saint Vincent i Grenadyny. Do 2010 roku, do Karaibów było również zaliczane niderlandzkie terytorium autonomiczne obejmujące 5 wysp, a więc Bonaire, Curaçao, Saba, Sint Eustatius i Sint Maarten, z których w wyniku referendum Bonaire, Saba i Sint Eustatius stały się holenderskimi gminami zamorskimi, natomiast Curaçao oraz Sint Maarten stały się autonomicznymi krajami wchodzącymi w skład Królestwa Niderlandów (przy okazji polecam swój tekst w najnowszym numerze „Szkoły Nawigatorów”).
I oto w tej sytuacji, dowiadujemy się, że jeśli ktoś, a w dodatku minister w polskim rządzie, nie jest w stanie zapamiętać, że oficjalna nazwa jednego z tych państw, a mianowicie Saint Kitts i Nevis już od dawna nie nosi swojej tradycyjnej nazwy, czyli San Cristobal y Nieves, a w dodatku owo Cristóbal pomyliło mu się z Escobar, to mamy śmiech na cały świat, od Londynu aż po Pietuszki pod Moskwą. A przede wszystkim przewracają się na plecy i klepią po brzuchach ci, którzy nie dość, że nie mają pojęcia, z czym powszechnie kojarzy się nazwisko Escobar, to do niedawna nie mieli nawet pojęcia, co to są te jakieś Karaiby.
Oto siła propagandy opartej na tym, by w zwykłym człowieku zaktywizować to, co mu pozwala reagować na świat w sposób maksymalnie prymitywny. Pisałem tu już o tym kiedyś przed laty, że cała współczesna propaganda, jeśli tylko ma być skuteczna, musi w pewnym momencie zostać przepuszczona przez kulturę pop. W praktyce sprowadza się to do tego, by doprowadzić ludzi do takiego stanu intelektualnego, w którym na dźwięk nazwiska Kaczyński, będą krzyczeć „Fuhrer”, na dźwięk nazwiska Kwaśniewski – „wóda”, na dźwięk nazwiska Wałęsa – „Bolek” a na hasło „Waszczykowski” wszyscy wstaną i krzykną: „San Escobar”.
Spędziłem wczoraj nieco czasu na Facebooku i nie mogłem się nadziwić, jak ludzie, których dotychczas uważałem za myślących, by nie powiedzieć, że wręcz refleksyjnych, nagle dali się w tak głupi sposób porwać temu szaleństwu. Próbowałem się dowiedzieć, dlaczego coś tak nieistotnego, jak ten cały „San Escobar”, kazał im się aż tak mocno zaangażować w ten przekręt, i w pewnym momencie jeden z kolegów wyjaśnił mi, że to całe San Escobar go „po prostu bawi”. Przepraszam bardzo, ale co się Wam w głowach porobiło? Powiedzcie mi, na czym polega śmieszność nazwy San Escobar? W jaki sposób ona jest śmieszniejsza od San Cristóbal? I zastanówcie się proszę, co byście sobie pomyśleli, gdyby Waszczykowski rzeczywiście okazał się durniem i wspominając to całe Saint Kitts i Nevis powiedział, że się spotkał z przedstawicielami państwa El Dupa? Starczyło by Wam wtedy owego kulturalnego humoru, który Was tak w tych dniach obezwładnił, czy już by Wam tylko pozostało się ze śmiechu posrać?
Zadaję to pytanie, ale przyznam szczerze, że odpowiedź na nie znam bardzo dobrze. Gdyby Waszczykowski, zamiast Saint Kitts i Nevis, powiedział El Dupa, Wy byście się śmiali dokładnie tak samo głośno i przeciągle. Ani trochę bardziej, ani też mniej. Bo tu wcale nie chodzi o Wasz humor, ale o ten gwizdek, którego dźwięk w odpowiednich momentach każe Wam się uaktywnić.
Wszystkich zapraszam do księgarni na stronie www.coryllus.pl, gdzie niezmiennie są do kupienia moje książki. Serdecznie polecam.