Najnowszy numer "Tygodnika Solidarność": Jarosław Gowin - ostra dezubekizacja nauki
Polski głos w sprawie Holocaustu na świecie nie istnieje…
Czy zgodzi się Pan z tezą, że utrzymanie habilitacji cementuje na polskich uczelniach trochę taki średniowieczny system wasalny?Gdy wybuchł międzynarodowy spór wokół ustawy o IPN, rząd chciał sięgnąć po polskie prace wydane w językach obcych, opisujące relacje polsko-żydowskie oraz II wojnę światową z perspektywy naszego narodu. Okazało się, że takich publikacji właściwie nie ma. Naprawdę powinniśmy się zadowalać tym, że o naszą historię prezentują światu Amerykanie, Anglicy, Niemcy czy Rosjanie? Czy jesteśmy pewni, że ich interpretacja odpowiada prawdzie i polskiej racji stanu?
Gdyby Jarosław Gowin był najsilniejszym politykiem, a Porozumienie najsilniejszą partią w obozie „dobrej zmiany”, czy strona społeczna miałaby się czego obawiać?Niestety jest w tym sporo racji. Przez trzy lata konsultacji spotykałem się z bardzo zdolnymi, młodymi uczonymi z Polski, którzy pracują na najlepszych uniwersytetach świata: Harvard, Yale, Cambridge, Oxford. Na pytanie, co przeszkadza im w powrocie do kraju, najczęściej wysuwanym argumentem była habilitacja. Po przyjeździe do Polski spadaliby z pozycji profesora Harvardu do szczebla adiunkta, który nosi teczkę za niekiedy dużo słabszym profesorem.
O obawach nie ma mowy, ale dla dobra wspólnego pewne rzeczy trzeba równoważyć, również nacisk na gospodarkę i przedsiębiorczość z realizacją celów społecznych. Chodzi o balans. Zbyt mocny przechył w jedną stronę grozi katastrofą. Obowiązkiem takich polityków jak ja, jak minister Jadwiga Emilewicz, Adam Bielan i inni liderzy Porozumienia, jest upominać się o prawa pracodawców. Każda grupa społeczna powinna mieć reprezentację w parlamencie. Porozumienie chce reprezentować przede wszystkim interesy pracodawców, z całym szacunkiem do pracowników, którzy mają już mocną reprezentację – Prawo i Sprawiedliwość. Byłoby bardzo niedobrze, gdyby interesy pracowników totalnie zdominowały interesy pracodawców lub odwrotnie. Można też ująć to tak: skoro jako Zjednoczona Prawica zapowiadamy i realizujemy duże programy społeczne, w tym większym stopniu musimy wesprzeć przedsiębiorców, bo z pustego i Salomon nie naleje.
Miniony tydzień przyniósł wyborcze obietnice Prawa i Sprawiedliwości dotyczące m.in. płacy minimalnej. We wstępniaku pisze o tym Michał Ossowski, redaktor naczelny.
Czasy, w których Polacy mieli być sprowadzeni do roli rezerwuaru taniej siły roboczej i rynku zbytu dla zachodnich koncernów, szczęśliwie jakby trochę się kończą. Boleśnie przekonali się o tym niemieccy plantatorzy szparagów. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że rola, którą przed laty Polakom wyznaczono, nie mieści się w ich ambicjach. Dzieje się tak również dlatego, że model gospodarki oparty na taniej sile roboczej, również zdaniem wielu ekonomistów, wyczerpuje swój potencjał wzrostu.
Zgodnie z obietnicą Premiera płaca minimalna ma od 1 stycznia 2020 roku wynieść 2600 PLN brutto [z kolei minimalna stawka godzinowa ma wynieść 17 PLN brutto]. Brutto, czyli ok. 1880 PLN na rękę. Ciekawe, ile zarabiają ci, którzy uważają, że to za dużo?
Szerzej tematem pensji minimalnej zajmuje się Anna Zielińska:
Jest to realizacją postulatu Solidarności, aby pensja minimalna wynosiła 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Postulatu podnoszonego już w 2011 roku za kadencji PO-PSL, przy pomocy obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej.
– To wielki sukces Solidarności – powiedział portalowi Tysol.pl Piotr Duda. Jak twierdzą władze związku, taki wzrost najniższego wynagrodzenia oznacza także podwyżki w sferze finansów publicznych, lepszą ochronę przed bezprawnym zwolnieniem. Wcześniej rząd zapowiedział także wyłączenie z płacy minimalnej dodatków stażowych. To również efekt negocjacji z Solidarnością.
W tym roku płaca minimalna wynosi 2250 zł, zaś minimalna stawka godzinowa – 14,70 zł brutto. Jeszcze 10 lat temu, w 2010 roku, płaca minimalna wynosiła zaś niewiele ponad 1300 zł.
Solidarność przekonuje, że podnoszenie płacy minimalnej ma istotny wpływ na wzrost wynagrodzeń w całej gospodarce, w tym w budżetówce. „W polskim modelu gospodarki (opartym na taniej sile roboczej) to praktycznie jedyny skuteczny mechanizm powszechnego wzrostu wynagrodzeń” – pisał niedawno na portalu Tysol.pl rzecznik Solidarności Marek Lewandowski.
(…)
Rząd podjął decyzję o podniesieniu minimalnego wynagrodzenia w 2020 roku do wysokości 2600 zł. Oznacza to, że minimalne wynagrodzenie w relacji do przeciętnego wynagrodzenia osiągnie poziom 50 proc. Taka decyzja jest realizacją jednego ze sztandarowych postulatów NSZZ „Solidarność”, który w formie obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej złożyliśmy już w 2011 roku. Wtedy koalicja PO-PSL wyrzuciła ten projekt do kosza razem z ponad 200 tysiącami podpisów.
Większy niż pierwotnie planowany wzrost płacy minimalnej to również efekt prowadzonego od kilku miesięcy dwustronnego dialogu pomiędzy Rządem i NSZZ „Solidarność” w ramach tzw. Piątki Solidarności. Udało się w ostatnim czasie m.in. wyłączyć z płacy minimalnej dodatki stażowe, przyspieszyć wzrost wskaźnika naliczania zakładowego funduszu socjalnego, zwiększyć środki na podwyżki w sferze finansów publicznych, ustanowić lepszą ochronę przed bezprawnym zwolnieniem czy przywrócić pluralizm związkowy w służbach mundurowych
Lubelską konwencję programową PiS ocenił Jakub Pacan:
W strategii marketingowej Zjednoczonej Prawicy widać konsekwentnie realizowaną regułę innowacyjności, która zakłada wprowadzenie nowych elementów do każdej następnej prowadzonej przez partię kampanii. Ba, z konwencji na konwencję partia inicjuje nowe programy, wprowadza dodatkowe elementy, ogłasza kolejne strategie. Warto tutaj przywołać kampanię opozycji, która kręci się ciągle wokół antyrządowej narracji: jak odsunąć PiS od władzy i bliżej nieokreślonych haseł typu „zbudujemy nowe oblicze Polski”.
Zakres czasowy nowych programów jest ważny nie tylko z marketingowego punktu widzenia, ale również sposobu sprawowania władzy. Partia rozróżnia w swojej strategii wyborczej cele bieżące – operacyjne, oraz cele długofalowe – strategiczne. Te pierwsze to poszerzone programy społeczne służące utrzymaniu wysokiego poziomu zainteresowania partią, co przekłada się na mobilizację przy urnach, te drugie, m.in. podniesienie ryczałtu czy projekty infrastrukturalne, mają uwiarygadniać partię w oczach wyborców na kolejne lata i wywołują poczucie niezbędności trwania u władzy właśnie tego ugrupowania dla realizacji dalekosiężnych przedsięwzięć. I cele operacyjne, jak i strategiczne służą technicznemu usprawnianiu Polski i modernizowaniu jej do poziomu zamożnych krajów UE.
Teresa Wójcik w artykule „Najbardziej drożeją warzywa i owoce” opisuje problem inflacji.
Rada Polityki Pieniężnej 11 września oceniła, że inflacja – po przejściowym wzroście w I kw. 2020 r. – w drugim kwartale będzie spadać. Przewidujemy według modelu, Że w pierwszym kwartale 2020 r. inflacja wzrośnie do 3,5 proc., a w drugim będzie wynosić 2,8 proc. – zapowiedział prezes Glapiński. To znaczy, że na razie ceny na polskim rynku do końca I kwartału 2020 r. będą wzrastać.
Coraz więcej kosztuje dieta wegetariańska, nie zdrożały chyba tylko algi, choć amatorzy schabowego też muszą się wykosztować. Jednak obecny wzrost cen żywności nie jest skutkiem nierównowagi – nadmiaru pieniędzy na rynku i braku towarów. Dlatego Rada Polityki Pieniężnej (RPP) m.in. ocenia, że postanowiony wzrost płacy minimalnej nie wpłynie na pogłębienie inflacji. Prezes NBP Adam Glapiński zapewnia, że ten wpływ będzie minimalny, wyniesie jedynie 0,1 proc. Z punktu widzenia inflacji to właściwie jest marginalne wydarzenie – powiedział. Perspektywy krajowej koniunktury pozostają korzystne, a dynamika PKB utrzyma się w najbliższych latach na relatywnie wysokim poziomie. Pełną wiedzę o inflacji, czyli doroczny raport o ruchu cen RPP, ma przedstawić w listopadzie z analizą przyczyn, zakresu i skutków.
W dziale zagranica intrygujący artykuł Pawła Pietkuna – „Odbudowa imperium rosyjskiego”
Temat rozszerza także rozmowa z Romualdem Szeremietiewem.
W ciągu ostatnich trzech miesięcy w europejskiej dyplomacji pojawiło się sześć wspólnych oświadczeń i komunikatów, pod którymi znalazł się również podpis szefa polskiej dyplomacji. Próba odbudowania przez Rosję imperium nie jest już dla nikogo tajemnicą. Można tylko pilnować, żeby tak się nie stało. A jeżeli światu zabraknie determinacji i możliwości – to żeby w granicach tego imperium nie znalazła się Polska.
(…)
Działania Rosji wzdłuż granic, a szczególnie jednostronne przesuwanie granicy w Gruzji, nie pozostawiają złudzeń – zagrożone są przynajmniej państwa będące niegdyś republikami radzieckimi.
„MSZ RP wyraża zaniepokojenie wznowieniem, przez wspierane przez Rosję de facto władze w Cchinwali, instalacji sztucznych barier w wiosce Gugutiantkari, położonej w pobliżu Administracyjnej Linii Granicznej pomiędzy Gruzją a separatystycznym regionem Cchinwali /Osetią Południową” – to jedno z licznych oświadczeń podpisanych przez polskie MSZ w sprawie sytuacji w Gruzji. – „Proces «borderyzacji», trwający nieprzerwanie od 2011 r., poważnie wpływa na sytuację ludności mieszkającej w pobliżu linii okupacyjnej (ABL) i skutkuje dalszym ograniczeniem swobodnego przepływu osób i towarów. To kolejne nielegalne działanie de facto władz regionu Cchinwali/Osetii Południowej nie tylko pogarsza i tak już dramatyczną sytuację humanitarną miejscowej ludności, ale także stwarza poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa i stabilności w terenie”.
Gruzja nie bez powodu obawia się ukraińskiego scenariusza na swoim terytorium. Pierwsza próba w 2008 r. skończyła się na wycofaniu wojsk rosyjskich – nie bez znaczenia była tu inicjatywa prezydenta RP śp. Lecha Kaczyńskiego, który zorganizował wspólny lot i wystąpienie w Tibillisi, przywódców Europy Środkowej i Wschodniej. Ten akt solidarności cofnął czołgi Putina, ale – jak pokazały kolejne lata – nie zatrzymał ich zupełnie.
Paweł Pietkun: Niedawna wymiana więźniów między Ukrainą i Rosją sugeruje ocieplenie stosunków między tymi krajami, choć przecież wciąż są w stanie wojny, a przede wszystkim ociepla wizerunek Rosji. Z drugiej strony od kilku lat ten kraj prowadzi gigantyczne ćwiczenia wojskowe. Czy Rosja szykuje się do wielkiej wojny?
Romuald Szeremietiew: Wielokrotnie nazywałem Rosję cierpliwym agresorem. Rosja jest i będzie agresorem i będzie prowadzić taką politykę – jej chęć agresji jest wartością stałą. Bezspornie jest również cierpliwa, potrafi postępować z umiarem na wszystkich płaszczyznach, które są dla niej istotne. Mówię o działaniach wojennych, ale także aspektach politycznym i propagandowym. To, że rosyjska armia tak intensywnie ćwiczy, może świadczyć, że przygotowuje się do wojny, ale na taką wojnę Rosja nie znalazła jeszcze możliwości ani szans. To dlatego nie weszła jeszcze na Ukrainę. Jestem przekonany, że z rosyjskiego punktu widzenia na zajęcie Ukrainy nie ma jeszcze warunków, przede wszystkim politycznych. Z pewnością Kreml liczył na to, że na Ukrainie rozsypie się władza, rozpadną się struktury państwa. Szczęśliwie Ukraińcy pokazali, że taka rzecz się nie wydarzy, że pomimo trudności państwo istnieje, jest spójne i na tyle silne, że zajęcie Ukrainy wciąż byłoby dla Rosji mało opłacalne. Pamiętajmy jednak, że pełzająca na Ukrainie wojna w każdej chwili może się przekształcić w otwarty konflikt, po którym Ukraina przestanie istnieć jako państwo.
W numerze również m.in.:
W numerze również:
- Co się dzieje z Platforą Obywatelską? - Jakub Pacan
- Chcę być sobą - rozmowa z A. Adamczewską
- Kobiety, które zmieniły historię - Mateusz Kosiński
- Świat według Chodakiewicza
Najnowszy numer "TS" (38/2019) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.