[Tylko u nas] Tadeusz Płużański: Morderca rtm Pileckiego pobierał 9 tys. złotych emerytury
Nic nie pamiętam
Przez godzinę nikt nie reagował na dzwonek do drzwi. Aż tu nagle pod willę podjechał człowiek na rowerze. Malutki, zadbany, z rumieńcem zdrowia na twarzy. Przyglądam się – to przecież Mońko. Rozmawiać jednak nie chce. To było dawno. Nic nie pamiętam – ucina. Przekonuję go, że jestem historykiem, a w tej chwili trwają prace ekshumacyjne na warszawskiej „Łączce”. Powinien złożyć relację – dla potomności. I tak zaczęła się nasza rozmowa, która przed bramą jego domu trwała około godziny. On trzymający mocno rower i co chwila nerwowo rozglądający się dokoła. Ja z mikrofonami pod kurtką, pilnujący, żeby nie gestykulować, bo na nagraniu słychać każdy ruch.
Winny Grabicki
O „Łączce” Mońko nie chciał mi nic powiedzieć, twierdząc, że na Mokotowie pracował do 1948 r., kiedy pochówków dokonywano jeszcze na Służewie, ale też… w więzieniu mokotowskim.
Mońko kłamał. Na procesie Łapińskiego zeznawał: „Na Mokotów zostałem skierowany w styczniu 1948 r. ze zlikwidowanej jednostki saperskiej. Jako funkcjonariusz ds. polityczno-wychowawczych uczyłem śledczych zasad polskiego ruchu robotniczego”. Przypomnę tu, że zamordowanych przy ul. Rakowieckiej więźniów grzebano na Służewie do wiosny 1948 r. (szacuje się, że w dołach śmierci leży tam nadal ok. 2 tys. osób). Od wiosny 1948 r. drugim polem więziennym była „Łączka” (ok. 300 zamordowanych).
O samych egzekucjach Mońko mówił trochę więcej. Przede wszystkim potwierdził, że w pierwszych latach powojennych odbywały się one na terenie więzienia – głównie w starej kotłowni za budynkiem X Pawilonu (potwierdzał to również np. więzień Rakowieckiej Stanisław Krupa). Przyznał również, że nie było żadnego plutonu egzekucyjnego: strzelał jeden funkcjonariusz - najpierw Piotr Śmietański, potem Aleksander Drej (ten drugi na ogół po pijanemu). Potem ciała wywoził jego przełożony – naczelnik więzienia – Alojzy Grabicki. To na niego – od dawna nieżyjącego - Mońko zrzucał całą odpowiedzialność za represje i morderstwa na Mokotowie. No i oczywiście na bezpiekę.
„Jedyny przypadek w karierze”
Mnie interesowała przede wszystkim egzekucja rotmistrza Witolda Pileckiego, w której – jak wynika z dokumentów – Mońko brał udział. Pamiętałem jego opowieść z procesu Łapińskiego: „To był jedyny przypadek w mojej karierze. Zastępowałem Grabickiego, który wyjątkowo wyjechał. 25 maja 1948 r., między godz. 21 i 21.30 do mojego gabinetu zgłosiło się czterech panów, dwóch w mundurach wojskowych, dwóch po cywilnemu. Byli z bezpieki. Na polecenie prokuratora Cypryszewskiego rozkazałem doprowadzenie Pileckiego na miejsce straceń. To był mały, oddzielnie stojący budynek za X pawilonem, którym rządził MBP, a oficerowie służby więziennej nie mieli tam wstępu. Widziałem, jak prowadzili Pileckiego pod ręce, a on poprosił ich, żeby go puścili, bo chce iść sam. Weszli do środka, ja zostałem na zewnątrz. Słyszałem jeden strzał. Więźniów politycznych rozstrzeliwano, pospolitych wieszano. Pluton egzekucyjny to był jeden funkcjonariusz UB [etatowy morderca starszy sierżant Piotr Śmietański]. Lekarz w wojskowym mundurze wszedł do budynku i stwierdził zgon. Przed wykonaniem wyroku z Pileckim rozmawiał ksiądz Matusiewicz”.
Oskarżający Łapińskiego prokurator IPN spytał jeszcze świadka Mońkę: „Dlaczego podpisał pan protokół wykonania kary śmierci?” Mońko opowiedział: „A co miałem robić?”
Założyli mu białą opaskę na oczy
Pamiętając te zeznania miałem nadzieję, że Mońko powie mi więcej. On powtórzył właściwie opis śmierci Pileckiego, który przedstawił w sądzie: „Wzięli go pod ręce. Czterech ludzi. On powiedział: „Będę szedł sam”. Założyli mu białą opaskę na oczy”.
Dopytywałem, powołując się na świadectwo księdza Jana Stępnia, współwięźnia z Rakowieckiej, który miał widzieć tę ostatnią drogę rotmistrza z okna celi: „Prowadziło go pod ręce dwóch strażników. Ledwie dotykał stopami ziemi. Nie wiem, czy był wtedy przytomny. Sprawiał wrażenie zupełnie omdlałego”. Czyli w momencie egzekucji skatowany przez „oficerów” bezpieki Pilecki mógł już nie mieć świadomości…
Taka zresztą była praktyka bezpieki. Często najgorsze śledztwo rozpoczynało się po procesie i wyroku skazującym, kiedy oprawcy wiedzieli już, że ich ofiara nie wyjdzie na wolność. Że zginie w więzieniu. Mogli sobie pofolgować. Często więzień był zmuszany do zeznań w innych sprawach.
Mońko jednak twardo powtórzył swoje: „Szedł sam, dobrowolnie. Widziałem to dokładnie, szedłem 30–40 metrów dalej. Nim doszedłem do miejsca, jego już rozstrzelano”. Gdzie to było, też w kotłowni? – doprecyzowałem. „Tak. Prócz kata Śmietańskiego byli prokurator, ksiądz”. Ile było strzałów? „Słyszałem jeden”. Co się potem stało? „Nie wiem. Nie uczestniczyłem w pochówkach. Od dyżurnych wartowników słyszałem, że ciała zabitych wywoziła gdzieś sanitarka więzienna.”
Zadowolony, z emeryturą
Ryszard Mońko, z zawodu technik rolniczy i mechanik, który po odejściu z Mokotowa był m. in. – do 1962 r. - naczelnikiem więzienia w Częstochowie, na koniec pochwalił mi się, że ma kilka tysięcy złotych emerytury („Wałęsa, dobry człowiek, wyrównał mi emeryturę”). Zadowolony z życia, miły dla sąsiadów starszy pan do końca cieszył się dobrym zdrowiem.
„Nie mam żadnych dochodzeń sądowych. Jestem czysty” – powiedział mi na odchodne. Zmarł w 2016 r. w rodzinnym Hrubieszowie, pożegnany na miejscowym cmentarzu parafialnym. Tak odszedł ostatni morderca Witolda Pileckiego.
Tadeusz Płużański