Protest czy polityka? Wrzawa wokół planowanej przez rząd reformy edukacji nie ustaje
Przeciw gimnazjom występuje też wielu ekspertów:
– mówi psycholog i pedagog Agnieszka Balla, podczas debaty w TVP Info.– Psychologia rozwojowa mówi o problemach adolescencyjnych i granicy, jaką jest 15. rok życia. Musimy pamiętać o tym, że piętnastolatek jest już dojrzały, żeby pójść do pierwszej klasy liceum, zaś czternastolatek nie zawsze się w nim odnajduje
Odmiennego zdania jest Sławomir Broniarz, prezes ZNP:
– mówi.– Likwidacja samej struktury nie zlikwiduje problemu. Dziecko ma w okresie rozwoju taką fazę, że musi się wyszaleć, bez względu na to, czy to będzie szkoła podstawowa czy gimnazjum
Jednak zdania ekspertów w kwestiach wychowawczych zawsze były podzielone. Nie tędy więc droga w ustaleniu, czy gimnazja są potrzebne czy nie, gdyż taki spór zapewne mógłby ciągnąć się w nieskończoność. Dość powiedzieć, że badania opinii publicznej wśród osób w wieku 24-35 lat pokazują ponad 50 proc. poparcia tej grupy dla likwidacji gimnazjów.
Winny niż czy reforma?
Główne obawy związane z reformą to spodziewana utrata miejsc pracy wśród nauczycieli. Nadal nie wiadomo bowiem, ilu może zostać zwolnionych w wyniku likwidacji gimnazjów.
Wielu straciło pracę już w tym roku szkolnym, również na skutek – co przyznaje NSZZ „S” – powrotu sześciolatków do przedszkoli, o który walczyli rodzice. Jednak jako główną przyczynę zwolnień szef Krajowej Sekcji Oświaty „S” Ryszard Proksa wskazuje duży niż demograficzny. Lecz dodaje, że wyliczenia MEN co do potencjalnej utraty miejsc pracy w trakcie likwidacji gimnazjów w praktyce rzeczywiście mogą okazać się błędne.
Dlatego NSZZ „S” wciąż postuluje wprowadzenie działań osłonowych, takich jak możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę po 30 latach pracy, w tym po 20 latach przy tablicy. Drugim postulatem związku jest program dobrowolnych odejść, czyli system odpraw dla nauczycieli. Pomysł ten wydaje się dość kontrowersyjny, jednak biorąc pod uwagę, iż uczelnie, mimo nacisków, wciąż kształcą zbyt wielu nauczycieli, należałoby się mu dokładniej przyjrzeć.
Na razie nie ma jednak informacji, czy MEN zgodzi się na te postulaty.
Sławomir Broniarz z ZNP podkreślił z kolei ogromny wysiłek ze strony samorządów, by utratę miejsc pracy zminimalizować. Dodał jednak, że nadal oczywistym jest, iż utworzenie jednej dużej klasy jest tańsze niż zorganizowanie dwóch mniejszych. – Jakichkolwiek cudów byśmy nie dokonywali, nie da się tych dzieci ulokować tak, by znaleźć miejsca pracy dla wszystkich nauczycieli – powiedział. – Bez wsparcia jednostek samorządu terytorialnego z budżetu państwa nie da się poprawić warunków, o których mówimy – dodał.
Likwidować czy nie?
Szef KSO przypomniał, że „S” jeszcze na etapie prezentacji programu PiS była przeciwna likwidacji gimnazjów. Nie udało się jednak zablokować realizacji jednego z flagowych pomysłów PiS. Związek zdecydował się więc na drodze dialogu wspierać prace przy planowaniu reformy, starając się, by jej koszty społeczne były jak najmniejsze.
Z kolei ZNP wciąż uważa, że gimnazja powinny zostać, mimo że decyzja w tej sprawie została już podjęta.
Każda okazja do wiecu jest dobra
Do protestów nauczycieli, współorganizowanych przez ZNP, standardowo już przyłączyła się opozycja – posłowie Nowoczesnej, PO, PSL, a nawet działacze KOD. Dwie strony – nauczyciele i politycy – zwaśnione jeszcze w czasach, gdy stery w MEN trzymała Platforma, najwidoczniej zapomniały o dawnych urazach. – W momencie, gdy pojawiły się założenia do nowej ustawy oświatowej, przystąpiliśmy natychmiast do negocjacji z MEN – mówi Ryszard Proksa. – Dwukrotnie występowaliśmy do RDS o stworzenie tzw. podstolika, ale, niestety, pan Broniarz i konederacja Lewiatan spacyfikowali pomysł – zaznacza.
Szef KSO sugeruje ponadto, że nauczyciele zostali wykorzystani w politycznej rozgrywce opozycji. – Wykorzystano ich zrozumiały niepokój i strach przed utratą pracy. My przez osiem lat rządów Platformy około 20 razy wychodziliśmy na ulicę, lecz nigdy nie zapraszaliśmy polityków na manifestacje – dodaje.
Polityka zamiast dyskusji
– Wydaje nam się, że cała sekwencja zmian w polskiej edukacji wynika raczej z emocji czy analiz politycznych, nie z faktycznych uwarunkowań szkolnych. Gdybyśmy przyjrzeli się całemu procesowi rozwojowemu, także w zakresie organizacji procesu szkolnego, to trzeba by stworzyć model optymalny i utrzymać go przez kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, a nie udawać, że reformujemy polską edukację – mówi prezes ZNP. Ma wiele racji. Problem w tym, że ZNP również dał się wciągnąć w polityczne kalkulacje opozycji.
Reasumując – NSZZ „S” mimo że w wielu punktach nie zgadzał się z pomysłami rządu, zdecydował się iść drogą współpracy, by zyskać jak najwięcej. Za to zarzuca się mu konformizm.
Z kolei ZNP, chcący zachować systemowe status quo, wybrał wyjście na ulicę. Wspólnie z tymi, przeciw którym wcześniej protestował.
Co już udało się wywalczyć
Jak mówi nam Ryszard Proksa, minister Zalewska obiecała już, iż sporne zapisy dotyczące godzin karcianych zostaną zmienione. Były one przyczyną nadużyć ze strony dyrektorów szkół, niewłaściwie je interpretujących. Teraz jednak jasne jest, że nie będzie dodatkowych, bezpłatnych nadgodzin. Pieniądze na wynagrodzenia za nie samorządy mają otrzymać z budżetu państwa.
MEN obiecało także zmiany w definicji wynagrodzeń. Pozwoli to uniknąć problemów z określeniem, ile tak naprawdę zarabiają nauczyciele. Ich pensje nie będą więc już sztucznie przeszacowywane.
Ryszard Proksa:
Naszym głównym działaniem jest teraz wywalczenie jak największych osłon dla nauczycieli likwidowanych szkół. O tym, czy będziemy protestować, zdecydujemy, gdy zobaczymy, ile naszych postulatów rząd uwzględni w nowelizacjach. Nigdy nie powiedziałem, że będziemy siedzieć cicho, jeśli rząd ich nie zrealizuje.
Wzmocniona zostanie także rola kuratora. Ponadto Karta nauczyciela ma objąć także pedagogów, psychologów, doradców zawodowych czy metodyków.
Kolejnym ważnym postulatem „S”, który obiecało zrealizować MEN, jest wprowadzenie standaryzacji, która pozwoli chociażby na ustalenie maksymalnej liczby uczniów w klasie i określenie warunków pracy. Według słów Ryszarda Proksy ze standaryzacji będą też zadowolone samorządy. – Wreszcie zostanie dokładnie policzone, kto i ile płaci – mówi szef Sekcji Oświaty.
Anna Brzeska
Wersja cyfrowa artykułu, który ukazał się w najnowszym numerze "TS" (43/2016). Cały numer do kupienia tutaj