Marek Popiełuszko: Dostaliśmy od Wujka szczeniaka o imieniu "Tajniak". Przejechała go milicyjna "nyska"
Cezary Krysztopa: Jak bliski był Panu bł. ks. Jerzy Popiełuszko?
Marek Popiełuszko, bratanek bł. ks. Jerzego Popiełuszki: Był moim Wujkiem, więc chyba dość bliski. Jestem synem starszego brata Ks. Jerzego, Józefa. Tato jest o dwa lata starszy. Od 28 lat mieszkam w USA. Wyjechałem zaraz po ukończeniu 18 lat ze względów bezpieczeństwa. Wiadomo jakie to były czasy. Nie wiedzieliśmy jaka będzie reakcja komunistów i czy nie będą chcieli zastraszyć rodziny Ks. Jerzego. Rodzice otrzymywali dużo anonimowych listów i telefonów z pogróżkami.
Mój Tata był oskarżycielem posiłkowym w procesie toruńskim i każdego dnia był na rozprawie. Tam, podczas wypowiedzi Piotrowskiego usłyszał słowa, które bardzo utkwiły mu w pamięci: "Nie będzie Piotrowskich, ale nie będzie też Popiełuszków". Rodzice po tej wypowiedzi jeszcze bardziej martwili się o nasze bezpieczeństwo i kiedy tylko skończyłem 18 lat wyjechałem do Stanów, gdzie mieliśmy dalszą rodzinę i trochę znajomych.
Kim był dla Pana i dla rodziny Popiełuszków?
Spotykaliśmy się z ks. Jerzym podczas wszystkich uroczystości rodzinnych. Oczywiście przed rokiem 80-tym były to wizyty dłuższe i częstsze. Ja spędzałem każdą wolną chwilę u Dziadków, więc byłem często w tym samym czasie co Wujek. Pamiętam jak kiedyś podczas wakacji Ks. Jerzy przyjechał i przywiózł ze sobą slajdy. Wieczorem po zakończeniu wszystkich prac domowych zaprosił całą wieś i wyświetlał im slajdy z misji w Afryce. Te slajdy od swego kolegi Ks. Bogdana Liniewskiego, który był na misji w Afryce. Ludzi było bardzo dużo i wszyscy z wielkim zaciekawieniem wsłuchiwali się w opowieści Ks. Jerzego.
Byłem wraz z rodzicami na kilku Mszach za Ojczyznę. Miałem też to szczęście, że dwa tygodnie wakacji 1984 roku spędziłem właśnie z Wujkiem. Mieszkałem co prawda u znajomych kilkaset metrów od kościoła, gdyż pokoik Ks. Jerzego był bardzo mały i nie było drugiego łóżka, ale każdego ranka przychodziłem na plebanię i spędzaliśmy razem dużo czasu. Był to mój pierwszy tak długi pobyt w stolicy, więc jak była tylko możliwość to zwiedzaliśmy. Pamiętam, że byłem wtedy wraz z Wujkiem w kościele św. Anny, a później poszliśmy na pyszne lody na Starówkę. Pamiętam przepyszne lody Pod Bazyliszkiem. Była to wtedy budka na środku Rynku i przy zakupie dostawało się "złotą" monetę ze smokiem Bazyliszkiem.
Dużo czasu spędzaliśmy też na spacerach w pobliskim parku i ogródku przy plebanii z psem Tajniakiem. Był to przemiły psiak. Później kiedy "został ojcem" mieliśmy szczeniaka, który był taki sam jak Tajniak i też nazwaliśmy go Tajniak. Niestety nie mieliśmy go długo, ponieważ kiedy Tato był z nim na spacerze, zerwał się ze smyczy i przejechała go „nyska” MO. Milicjant nawet się nie zatrzymał.
Wracając jeszcze do wakacji. Wieczorami i w deszczowe dni często siadaliśmy na kozetce w części sypialnej małego pokoiku i graliśmy w grę telewizyjną. Nie były to oczywiście takie gry jak teraz, ale jeśli ktoś pamięta tamte czasy, to pewnie pamięta grę w hokeja i tenisa. W obu grach chodziło tak naprawdę o to samo, aby pałeczka, którą się poruszało w dół i do góry odbiła kwadratową piłeczkę. "Grafikę" i ten powtarzający się dźwięk „pim pam” mam w uszach do dziś.
Każdego dnia idąc do kościoła św. Stanisława przechodziłem koło samochodów Star z armatkami wodnymi. Były to oddziały ZOMO, które ustawiały się wzdłuż ul. Krasickiego. Zawsze staraliśmy się jak najszybciej wejść za bramkę na teren kościoła. Ponieważ byliśmy dziećmi, więc nas nie zaczepiano, ale po przekroczeniu bramki czuliśmy się bezpiecznie. Ten kościół miał zawsze wspaniałą atmosferę, tam się czuło Wolność.
#NOWA_STRONA#
Ile miał Pan lat kiedy dowiedział się Pan o śmierci księdza Jerzego? W jakich okolicznościach się to stało?
Kiedy porwano i zamordowano ks. Jerzego miałem 14 lat. 20 października pomimo tylu lat pamiętam dokładnie. Są w życiu takie daty, które pamiętamy i możemy odtworzyć niemal minuta po minucie. Mówię o 20 października ponieważ wtedy, jak wszyscy, dowiedzieliśmy się o porwaniu Wujka z Dziennika Telewizyjnego i to z powtórki o godz. 22.00. Nikt nas wcześniej nie poinformował.
Byliśmy wtedy sami w domu i po dobranocce poszliśmy spać. Zaraz po pierwszym wydaniu Dziennika zadzwoniła Mama, która miała nocny dyżur w szpitalu. Koleżanki z pracy kiedy usłyszały wiadomość o porwaniu Ks. Jerzego zapytały Mamę czy nie przejęła się tą tragiczną informacją. Mama nie oglądała telewizji, więc nie wiedziała co się stało. Zadzwoniła więc do nas i poprosiła, abyśmy wstali i oglądali powtórkę Dziennika, bo „coś złego stało się z Ks. Jerzym". W takich to okolicznościach dowiedzieliśmy się, co się stało. Później już nie mogliśmy zasnąć, a ja pamiętam że strasznie płakałem i nikt nie mógł mnie uspokoić. Nie mogliśmy uwierzyć, że coś takiego mogło się zdarzyć w Polsce.
Tato w tym czasie przebywał w RFN i jeszcze przez kilka dni nic nie wiedział. W miejscu gdzie pracował nie było telefonu, więc musieli się umawiać z Mamą na rozmowę z kilkutygodniowym wyprzedzeniem.
Były to dla nas bardzo trudne dni w oczekiwaniu na każdą najdrobniejsza wiadomość. Godziny i dni się strasznie dłużyły i w końcu Mama poprosiła swego brata, aby zawiózł nas do Warszawy. W czwartek byliśmy już na Żoliborzu i tam postanowiliśmy czekać na odnalezienie Wujka. Nikt oczywiście nie dopuszczał do siebie myśli, że nie zobaczymy go już żywego. Byliśmy bardzo związani z Ks. Jerzym i wiedzieliśmy, że jak zostanie odnaleziony to będzie potrzebował pomocy najbliższej rodziny.
Podczas oczekiwania mogliśmy śledzić co się działo dookoła kościoła św. Stanisława Kostki. Teren kościoła i kościół był niemal 24 na dobę wypełniony ludźmi modlącymi się o odnalezienie Ks. Jerzego. Co kilka godzin odprawiana była msza święta.
Dookoła kościoła też było widać, że coś się stało. Cały parkan był w kwiatach i transparentach, których z godziny na godzinę przybywało. Szeroki chodnik dookoła kościoła stawał się coraz węższy, gdy zapełniały go płonące znicze. Myśmy chodzili dookoła i przyglądaliśmy się co się dzieje. Ludzie modlili się nie tylko w kościele. Także na trawnikach i parkach układano z kamieni kopczyki, kładziono zdjęcie Ks. Jerzego i palono znicze.
Były to dla nas bardzo trudne dni, ale dzięki wszystkim ludziom, którzy nas wspierali modlitwą i słowem, było o wiele łatwiej je przeżyć niż w odległej Dąbrowie Białostockiej. Babcia z Dziadkiem w tym czasie czekali na wiadomość w rodzinnym domu w Okopach. Przyjechali do Warszawy dopiero po wiadomości o odnalezieniu ciała Ks. Jerzego. Jeszcze przed 30 października dołączył do nas Tata, który w ciągu jednego dnia spakował się i jadąc non stop wrócił do Warszawy. Opowiadał, że na przejściu granicznym potraktowano go bardzo nieprzyjemnie, a jeden z pograniczników nawet powiedział: "Co, wywiozłeś Brata za granicę a sam wracasz?"
#NOWA_STRONA#
Co czujecie dzisiaj, po latach? Czy uważacie, że sprawa jest wyjaśniona?
Przy okazji kolejnych rocznic powraca pytanie o datę śmierci Ks. Jerzego. Jedynymi datami, które uważam za pewne, są data porwania i odnalezienia - 30 października. Wszystko co wydarzyło się pomiędzy, jest nam nieznane. Myślę, że większość rodziny nie zgadza się z wersją podaną podczas pokazowego procesu toruńskiego, który był pierwszym w Polsce reality show. Wszystko tam było dokładnie wyreżyserowane. Z relacji Taty wiem, że zawsze kiedy tylko pojawiały się nieplanowane wątki była zarządzana przerwa i po wznowieniu już do tego nie wracano.
Od samego początku przewijała się nazwa Kazun. Myślę, że rzeczywiście tam Ks. Jerzy mógł być przetrzymywany. Kiedy byłem po porwaniu w pokoju Wujka, byłem świadkiem, kiedy Pani, która była lekarką lub pielęgniarką dbającą o zdrowie Ks. Jerzego przebiegła z wiadomością, że ktoś do niej dzwonił z zapytaniem o lekarstwa przyjmowane przez Księdza.
Piotrowskiego widziałem tylko w TV, ale trudno mi uwierzyć, że osoba w stopniu kapitana, która przesłuchała na pewno wiele osób, nagle wpadła w taki szał, że nie mogła się powstrzymać i zabiła w kilka godzin od porwania.
Tato też był jedyną osobą z rodziny, która została poproszona o rozpoznanie Brata. Nie był w stanie tego zrobić i rozpoznał go dopiero po znamieniu. Zdjęcia, które pokazały się zaraz po pogrzebie we francuskiej gazecie, były zrobione z ukrycia przez rodzinę i było to już po makijażu. Zdjęcia te zostały wykradzione przez kogoś komu zaufaliśmy i daliśmy negatyw do wywołania. Negatyw wraz z bardzo złą jakością odbitek powróciły do nas, ale była to bardzo zła kopia. Osoba robiąc kopię nawet nie pofatygowała się, aby zrobić kopię w tej samej kolejności zdjęć.
Jeśli mogę to chciałbym jeszcze wspomnieć o naszej Fundacji. Rok temu wraz z siostrą i z kuzynką założyliśmy Fundacje im. Ks. Jerzego Popiełuszko "Dobro". Są to nasze początki i wszędzie, gdzie tylko możliwe, staram się o tym mówić. Celem Fundacji jest przede wszystkim kontynuacja działalności Ks. Jerzego w pomocy ludziom potrzebującym.
Ponieważ za rok przypadają 70 urodziny Ks. Jerzego, chcielibyśmy stworzyć w ogrodzie rodzinnym w Okopach, miejsce modlitwy i skupienia. Miejsce gdzie moglibyśmy zaprosić wszystkich na urodziny Ks. Jerzego. Mamy już skromny projekt, który można obejrzeć na stronie www.fundacjapopieluszko.pl. Tam też są nasze wszystkie kontakty i oczywiście numer konta, gdzie można nas wesprzeć, gdyż bez pomocy nie uda się nam niczego zrobić. Chcielibyśmy, aby na dzień urodzin ten ogród znowu zakwitł kwiatami, które Ks. Jerzy tak bardzo kochał.
Dziękuję za rozmowę