Przegląd niemieckich mediów: Morawiecki miałby uwiarygadniać coraz bardziej autorytarny kurs Polski PiS
A nieco dalej:Wydarzenia ostatniego tygodnia pokazują wyraźnie, że również wewnątrz PiS istnieją napięcia, których nie jest w stanie kontrolować nawet sam Kaczyński. Wygląda na to, że 49 letni Mateusz Morawiecki w kręgach partyjnych nie był wcale łatwy do przeforsowania. Posiada on co prawda to, co w Polsce określa się jako "piękny życiorys" - w młodości, jeszcze jako nastolatek, był już bardzo aktywny w opozycji antykomunistycznej. Ponadto jest on synem Kornela Morawieckiego, legendy ruchu oporu przeciwko dyktaturze. W ostatnich 20 latach zajmował jednak kierownicze stanowisko w obcym dla PiS-u środowisku finansjery. Przede wszystkim trudno będzie wytłumaczyć twardemu elektoratowi tej partii, dlaczego ulubiona przez nich Szydło musiała ustąpić miejsca człowiekowi, który kojarzony jest z polityką stawiającą głównie na gospodarkę - słychać w mediach bliskich PiS-owi.
(...)
Źródła napięć w obozie PiS szukać należy w wydarzeniach z lipca tego roku, kiedy to pochodzący z PiS
prezydent Andrzej Duda zawetował ustawy dotyczące reformy wymiaru sprawiedliwości. Było to centralne przedsięwzięcie szefa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, który w ten sposób zamierzał niby to zakończyć trwające wciąż rządy postkomunistycznych klik w sądownictwie i de facto podporządkować go kontroli PiS. Partia I prezydent starli się na tym tle w zażartej walce i od tego momentu sprawy nie posunęły się do przodu. (...)
Z otoczenia ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, w typowym dla polskiej prawicy tonie, dla których istnieją tylko patrioci i wrogowie ojczyzny, wychodziły ostre ataki na prezydenta. W międzyczasie eskalował również konflikt między ministrem obrony, Antonim Macierewiczem a prezydentem Dudą, będącym wedle Konstytucji głównodowodzącym Polskich Sił Zbrojnych. Przy czym nawet sam Kaczyński niektóre decyzje Macierewicza określał jako "ekstrawaganckie". Spekulowano zatem, że Kaczyński postanowił przeciągać rekonstrukcję rządu aż do momentu osiągnięcia porozumienia w sprawie reformy sądownictwa, aby tytułem rewanżu za zgodę prezydenta zaproponować zwolnienie Macierewicza. (...)
(...)
Im bardziej zagęszczały się w trakcie dnia pogłoski o "rebelii" przeciwko Morawieckiemu, tym częściej politycy PiS-u powtarzali, iż naturalnym kandydatem na stanowisko premiera byłby sam Jarosław Kaczyński. Tego też życzyłaby sobie opozycja. Jeśli Kaczyński chciałby być "nadpremierem" i "nadprezydentem", wtedy będzie musiał przejąć wreszcie formalną odpowiedzialność i tego właśnie oczekujemy" - powiedział w czwartek w sejmie przywódca opozycji Grzegorz Schetyna. Jednak Kaczyńskiemu i tym razem udało się wystawić kogoś innego.
kończy swój dość obszerny artykuł Reinhard Veser.
http://www.faz.net/aktuell/politik/in-polens-regierungspartei-herrschen-dramatische-machtkaempfe-15330924.html
#REKLAMA_POZIOMA#
#NOWA_STRONA#
W ten sposób na gorąco, bo już w czwartek, komentowała sprawę Frankfurter Allgemeine Zeitung, zaś w piątek, w tej samej gazecie, w artykule pt: "Nie pozwolimy się szantażować przez Unię Europejską", nie wymieniony nazwiska komentator zdobywa się już na pierwsze "diagnozy" co do przyszłych relacji nowego premiera z Brukselą.
Nowy premier Polski, Mateusz Morawiecki, gdy chodzi o kwestię uchodźców chce pozostawać na ostrym kursie z Unią Europejską. Już w kilka godzin po jego mianowaniu przez prezydenta w wywiadzie dla telewizji "Trwam" na pytanie: co myśli o groźbach ze strony Unii, w szczególności obcięcia Polsce środków finansowych jeśli nie przyjmie uchodźców, Morawiecki oświadczył: "Polska jest dumnym, ważnym i wielkim narodem. Nie pozwolimy, by nas szantażowano". (...) 49 letni eks-bankier uchodzi za bliskiego zaufanego Jarosława Kaczyńskiego - najpotężniejszego człowieka w polskiej polityce. (...) W swoim wywiadzie telewizyjnym Morawicki zapowiedział również zabranie pieniędzy mafii i oszustom podatkowym i danie ich "zwykłym ludziom" i "polskim rodzinom".
W tym kontekście nie zapomniano też oczywiście o najnowszych napięciach na linii Warszawa-Bruksela:
- czytamy w jednym z licznych komentarzy we Frankfurter Allgemeine Zeitung.Mimo ostrej krytyki Rady Europy, polski sejm w piątek zatwierdził dwa zawetowane wcześniej przez prezydenta Dudę ustawy dotyczące reformy sądownictwa. Przedstawiciele opozycji i najważniejszy związek zawodowy sędziów "Iustitia" zarzucają PiS chęć podporządkowania swojej kontroli całego wymiaru sprawiedliwości. Po bardzo burzliwym posiedzeniu sejmu Związek Sędziów zapowiedział, że "bronić będzie praw człowieka aż do ostatniego niezależnego sędziego". W Warszawie i innych miastach doszło do małych, spontanicznych protestów
#REKLAMA_POZIOMA#
#NOWA_STRONA#
http://www.faz.net/aktuell/politik/ausland/polens-regierungschef-fuer-harte-fluechtlingspolitik-15332265.html
O zmianie na stanowisku szefa rządu w Polsce piszą oczywiście również wszystkie inne niemieckie gazety. Na ogół komunikaty brzmią identycznie, a czasami nawet tytuły. Nie różnią się też zasadniczo same komentarze. Tutaj próbka stylu (bo chodzi przede wszystkim o styl) często cytowanego przeze mnie, Floriana Hassela, z Süddeutsche Zeitung. W artykule pod identycznie brzmiącym tytułem: "Nie pozwolimy się szantażować przez Unię Europejską" pisze tak:
"(...) A dlaczego w ogóle doszło do tej zmiany - to wie jedynie sam Kaczyński. Po dwóch latach rządów sytuacja PiS-u przedstawia się - przynajmniej we własnych oczach - wręcz imponująco. Poprzez wprowadzenie hojnego zasiłku dla dzieci czy też obniżenie wieku emerytalnego, narodowo-populistyczna partia zdołała jeszcze bardziej skonsolidować wokół siebie swój elektorat. Politycznie rzecz biorąc budowa autorytarnego stylu rządzenia postępuje zatem nadal bez przeszkód i bez jakichś masowych protestów ze strony Polaków. (...)
Co prawda wszelkie badania opinii publicznej w Polsce są z natury mało wiarygodne, pokazują jednak wyraźną polityczną dominację partii rządzącej, osiągającej jakoby 40 procent poparcia, podczas gdy opozycyjna Platforma Obywatelska oscyluje wokół zaledwie 20 procent. Krótko mówiąc, swoim zwolennikom rząd PiS przedstawia się jako ze wszech miar pełen sukcesu. Premier Beata Szydło jak żaden inny polityk kojarzona była z owym cieszącym się popularnością zasiłkiem rodzinnym. Po prezydencie Dudzie uważana też była za najbardziej popularnego polityka w Polsce. Ludzie PiS-u, jako grunt owej zmiany podają najczęściej jej utratę zaufania u Jarosława Kaczyńskiego. Co prawda tego rodzaju pogłoski słychać już od samego początku jej urzędowania, czyli od listopada 2015.
(...)
W ostatnich tygodniach spekulowano raczej, że to sam Kaczyński obejmie tekę premiera. Szef PiS wydaje się jednak nie być najlepszego zdrowia. Robi wrażenie mocno wyczerpanego, a jego image-macherzy tłumaczą to problemami z kolanami. Podobno czeka go operacja.
Być może zatem Kaczyński stara się przygotować swego następcę, zachowując jednak na razie całą władzę w swych rękach. Morawiecki widocznie bardzo mu odpowiada. Do PiS wstąpił dopiero w 2016, dlatego wielu prominentnych ludzi tej partii - i jego ewentualni konkurenci jako następcy sukcesorzy Kaczyńskiego - widzą go jako ciało obce. A ponieważ Morawiecki nie dysponuje żadnym własnym politycznym zapleczem, Kaczyński może go bez problemu w każdej chwili znów usunąć.
Jako inne wyjaśnienie powołania Morawieckiego na szefa rządu, warszawskie media podają na przykład, że ów człowiek wnosi ze sobą to, czego Kaczyńskiemu i innym prominentnym pisowcom najbardziej brakuje, mianowicie biegłą znajomość angielskiego oraz niemieckiego, a także to, że jako ów były bankowiec posiada pewne międzynarodowe doświadczenie. W czasach, gdy Polska na arenie międzynarodowej sama się izoluje, miałby on zapewne próbować poprawić nieco wizerunek kraju na Zachodzie oraz zapobiec - ewentualnie mocno je złagodzić - sankcjom Unii Europejskiej i Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Zwolniona właśnie Beata Szydło swoimi kontrowersyjnymi wystąpieniami w Brukseli zasłużyła sobie bowiem w Unii na bardzo złą opinię, w szczególności gdy domagała się, aby Polska została zwolniona z konieczności wdrażania europejskich wytycznych.
Zatem jeśli Morawiecki zostanie zaprzysiężony i w następnych tygodniach przedstawi swój nowy gabinet, to w swych najbliższych wizytach inauguracyjnych w krajach partnerskich miałby zapewne starać się odwrócić uwagę od systematycznego niszczenia demokracji w Polsce. Nie było też zapewne przypadkiem, że akurat w piątek, zaledwie kilka godzin po ogłoszenie informacji o zmianie na stanowisku premiera, sejm przegłosował dwie sprzeczne z konstytucją ustawy, które likwidują niezależność Sądu Najwyższego i równie ważnej Krajowej Rady Sądownictwa. Ustawy te podporządkowują wymiar sprawiedliwości do reszty rządowi, wziąwszy pod uwagę że już wcześniej PiS podporządkował sobie Trybunał Konstytucyjny i sądy powszechne.
Mateusz Morawiecki miałby więc uwiarygadniać swoją osobą coraz bardziej autorytarny kurs Polski pod rządami PiS. Po tym, gdy już pod koniec 2015 polski narodowo-populistyczny rząd wprowadził szereg sprzecznych z konstytucją ustaw, jego ojciec, Kornel Morawiecki, bronił ich w parlamencie takimi oto słowami: Ponad prawem stoi "wola narodu". Morawiecki-junior bynajmniej nie zdystansował się od słów swego ojca, a przeciwnie: w lutym 2017 w wywiadzie dla Deutsche Welle powiedział, że istnieje jakoby coś ważniejszego niż prawo, mianowicie "ludzkie życie i bezpieczeństwo."
http://www.sueddeutsche.de/news/politik/migration-polens-premier-wir-lassen-uns-nicht-von-der-eu-erpressen-dpa.urn-newsml-dpa-com-20090101-171209-99-208243
#REKLAMA_POZIOMA#
#NOWA_STRONA#
Zmieniając nieco temat powrócę znów do FAZ, gdzie pojawił się niedługi artykuł autorstwa Reinharda Müllera pt: "Dumni panowie". Autor stara się jakoby rozumieć stanowisko Polski i innych krajów naszego regionu w związku z kryzysem imigracyjnym, ale... oczywiście... "Ordnung muss sein... und Gesetz ist Gesetz." (Porządek musi być... a ustawy obowiązują):
Trzeba w zasadzie rozumieć, że Polska, Czechy i Węgry nie chcą podążać za niemiecką polityką imigracyjną. Nikt nie może nikogo zmuszać do stania się społeczeństwem otwartym dla wszystkich. Nie ma też chyba sensu wyjaśniać "starym Europejczykom", co znaczy wolność i własny naród? To, o czym inni zdają się już zapominać, w Warszawie, Pradze i Budapeszcie pamięta się jeszcze bardzo dobrze. (...) Młodzi członkowie UE dopiero niedawno wywalczyli swoją wolność, w dodatku nie są jej jeszcze do końca pewni, będąc krajami frontowymi w warunkach najnowszej konfrontacji z Rosją. Nie trzeba im zatem powtarzać, że to właśnie kraje członkowskie Unii są panami europejskich traktatów, których zadaniem jest chronić narodową tożsamość.
Lecz ci dumni panowie powinni jednak przyjąć do wiadomości całą zawartość owych traktatów. Zasadniczo jest bowiem tak: Unia Europejska może istnieć tylko jako całość (z całym dobrodziejstwem inwentarza), w przeciwnym razie jej po prostu nie ma. Wspólne ustalenia muszą zatem obowiązywać! Również te w sprawie rozdziału uchodźców - co potwierdzone zostało przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Owszem, można to krytykować, ale to obowiązuje! I nikt nie może zaprzeczać, że oprócz zapewnienia bezpieczeństwa granic zewnętrznych Unii Europejskiej, obowiązkiem jej członków jest również przyjmowanie uchodźców i ich relokacja.
Gdyż obok konkretnych regulacji istnieje również coś takiego, jak solidarność europejska. Przy czym liczba uchodźców, która została przewidziana dla poszczególnych członków, nie ma tu większego znaczenia. Nienawiść i przemoc wobec obcych nie ma prawa istnieć we wspólnocie praworządnych państw. Wyrazem i cechą takiej wspólnoty jest bowiem akceptowanie nawet nielubianych decyzji. Polityka dotycząca uchodźców i tak przecież zmieniła się znacząco - również pod wpływem głosów z Warszawy, Pragi i Budapesztu.
http://www.faz.net/aktuell/politik/die-stolzen-herren-kommentar-zur-fluechtlingskrise-15329703.html
#REKLAMA_POZIOMA#
#NOWA_STRONA#
Niemieckie media publiczne, w szczególności stacje ARD i ZDF, ale również Deutschlandfunk, słyną z tego, że mówi się w nich bez ogródek o konieczności interwencji w Polsce - cokolwiek przez to rozumieją. Niedawno z wezwaniem do wspierania "ruchu oporu" w Polsce popisała się niemiecka minister obrony Ursula von der Leyen. Nie była to zresztą pierwsza i jedyna tego rodzaju wypowiedź z ust ważnego niemieckiego polityka, by przypomnieć choćby Martina Schulza, który w wypowiedzi dla rozgłośni Deutschladfunk ponad rok temu mówił już o konieczności postawienia Polski "Unter Aufsicht" (pod kuratalę). Najczęściej jednak tego rodzaju odważne i - co tu dużo mówić - rodzące najgorsze skojarzenia wypowiedzi ich polityków padają mimochodem podczas różnego rodzaju "tokszołów" w niemieckiej telewizji. Przy czym praktyka jest taka, że jeśli już nie ma chętnego niemieckiego polityka do epatowania tego rodzaju "troskliwymi" enuncjacjami, wówczas doprasza się jakiegoś polityka "europejskiego" (cudzysłów jest tu niezbędny), który płynną niemczyzną powie to, co niemieckiemu politykowi być może nie całkiem byłoby zręcznie powiedzieć. W ubiegły czwartek, w popularnym programie w ARD "„ANNE WILL“" (w której nota bene udział wzięła również von der Leyen) taką z góry określoną rolę odegrała pani Viviane Reding - luksemburska eurodeputowana, wieloletnia komisarz Unii Europejskiej. Krótki fragment z tamtej dyskusji w omówieniu zamieszczonym w internetowej FAZ:
*) Wolfgang Merkel to nie rodzina Angeli. Nazwisko to nosi również znany niemiecki politolog, stały doradca polityczny premiera Nadrenii-Palatynatu - Kurta Becka.(...) Wymóg osiągnięcia kompromisu dla każdego niemieckiego rządu koalicyjnego był czymś nieuniknionym - na co słusznie wskazała pani von der Leyen. W rzeczy samej kanclerz Merkel swoim prezydialnym stylem rządzenia rozwinęła to do rangi swoistej politycznej sztuki. Aż do kryzysu imigracyjnego panowała niepodzielnie nad sporami partyjno-politycznymi, a jednocześnie harmonizowało to z przekonaniami większości społeczeństwa. W ten sposób czyniła siebie nie możliwą do zaatakowania. Jako kanclerz rządu mniejszościowego nie będzie już mogła sobie na to pozwolić. Musi wychodzić z nowymi inicjatywami, zamiast jedynie wyczekiwać. Dzięki jej inicjatywom ustawodawczym będzie przynajmniej rozpoznawalny jakiś polityczny kierunek, na przykład w polityce europejskiej. A jaki tkwi tutaj potencjał konfliktowy, pokazano we wczorajszej dyskusji, w kontekście obchodzenia się ze wschodnimi Europejczykami. Pani Viviane Reding w odniesieniu do Polski i Węgier oczekuje od Niemców zdecydowanego zaangażowania się na rzecz ochrony europejskich wartości w tych krajach. Wolfgang Merkel * natomiast tęskni za "niemiecką siłą mediacyjną i kształtującą" w stosunku do państw Europy wschodniej. Tylko głupcy uważają, że można robić i jedno i drugie.
http://www.faz.net/aktuell/feuilleton/medien/tv-kritik-anne-will-kann-merkel-minderheitskanzlerin-15323425.html?printPagedArticle=true#pageIndex_0
#REKLAMA_POZIOMA#
#NOWA_STRONA#
I jeszcze wspomniany Martin Schulz, który wobec fiaska tak zwanej koalicji "Jamajka, poczuł się znów w swoim "misyjnym" żywiole, mając perspektywę współrządzenia w Niemczech (i w Europie) - w sytuacji gdy z braku alternatywy w Niemczech mogłaby być kontynuowana tak zwana "Groko" (czyli wielka koalicja z udziałem CDU/CSU oraz SPD). Dla Polski nie oznacza to nic dobrego, zresztą tak jak każda inna polityczna opcja w tym przeżywającym znów jakiś "misyjno-przywódczye" rausz kraju.
W czwartek, podczas "parteitagu" SPD jej obecny przewodniczący wyraził swoje gorące pragnienie stworzenia do roku 2025 Stanów Zjednoczonych Europy. Powiedział tak:
Chciałbym, aby pojawiła się europejska Konstytucja. Nie odczuwam strachu przed ludźmi w Europie, ale coraz częściej przed taktycznie działającymi centralami rządowymi. Tego rodzaju "Traktat Konstytucyjny" powinien być zatem wypracowany przez samych obywateli Europy, a dopiero następnie przedłożony zostałby poszczególnym krajom członkowskim. I kto będzie przeciwny po prostu wystąpi. Musimy mieć odwagę ruszyć z Europą do przodu. W najbliższych latach rozstrzygnie się przyszłość europejskiej wspólnoty. Mając ów Traktat Konstytucyjny spodziewam się przekształcenia Unii Europejskiej w Stany Zjednoczone Europy do roku 2025. Ludzie, Europa jest naszym ubezpieczeniem na życie!
#REKLAMA_POZIOMA#
#NOWA_STRONA#
I na koniec coś z tematów historycznych. Nasi sąsiedzi - w każdym razie ich elity i media - zarzucają nam zbytnie "patrzenie w przeszłość". Zbyt wiele miejsca w polskim dyskursie publicznych zajmuje jakoby tematyka historyczna. Sądzę, że jest to klasyczny przykład mierzenia czegoś własną miarą. Obserwując niemieckie media od dość dawna, nie zauważyłem bowiem, aby na łamach ich prasy i w innych mediach tematyki historycznej brakowało. Co więcej w ostatnim czasie jest tego bardzo dużo, znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiem czym to tłumaczyć, może groźbą reparacji wojennych na rzecz Polski? Przy czym odnosi się wrażenie, że nasi sąsiedzi wyjątkowo pracowicie poszukują ostatnio - i coraz częściej znajdują - owych sprawiedliwych Niemców ratujących honor ich narodu w tamtych mrocznych czasach nazizmu. Niedawno, bodaj Spiegel, trafił na trop Niemca, który wyprzedził jakoby Jana Karskiego w misji poinformowania świata o zagładzie Żydów. Teraz z kolei Süddeutsche Zeitung w 14 już odcinku cyklu poświęconego kampanii wojennej przeciwko ZSRS skupia się na postaci oficera Wehrmachtu, niejakiego Helmutha Groscurtha, który jakoby od początku stawiał opór władzy hitlerowskiej.
Ale ponieważ z dalszej części tekstu dowiadujemy się, że właściwie żadnych negatywnych konsekwencji swego działania nie poniósł (zmarł na tyfus wkrótce po tym, gdy po "stalingradzkim kotle" dostał się do niewoli sowieckiej) to narzuca mi się kilka poważnych wątpliwości oraz pytanie, dlaczego ów ruch oporu w Niemczech był tak znikomy, skoro zbyt surowe konsekwencje za to nie groziły? Albo też opór owego oficera, którego kreują teraz na jakiagoś bohatera, był z gatunku tych... bezobjawowych. Zresztą w samych Niemczech również powątpiewają co niektórzy w to jego bohaterstwo. Na przykład twórcy serialu telewizyjnego "Die Grube" (polski tytuł nie istnieje), gdzie oficer ten wymieniony został w kontekście rozstrzeliwań żydowskich dzieci w ukraińskiej miejscowości Biała Cerkiew (nazywana w tekście z rosyjska Bjelaja Zerkov)."Trzeba się wstydzić, że jest się jeszcze Niemcem". Te słowa zanotował Helmuth Groscurth w swoim dzienniku już 9 listopada 1938 roku, w dniu pogromu niemieckich Żydów. Na uwagę zasługuje to, że człowiek, który napisał te pełne goryczy słowa, należał do sztabu generalnego Wehrmachtu. Groscurth zaliczał się do tej bardzo nielicznej grupy wysokich rangą oficerów, którzy już przed wojną, a potem również w czasach sukcesów niemieckiej armii, konsekwentnie pozostawali zdecydowanymi przeciwnikami narodowego socjalizmu. Wśród żołnierzy Wehrmachtu aktywny opór przeciwko zbrodniczemu sposobowi prowadzenia wojny był bowiem rzadkością. Nawet generałowie, którzy 20 lipca 1944 odegrali rolę przywódczą w antyhitlerowskim spisku, tacy jak Carl-Heinrich von Stülpnagel i Erich Hoepner, w 1941 uwikłani byli w sposób integralny w politykę ekterminacji, jaka towarzyszyła napaści na Związek Sowiecki. (...) Groscurth, jako syn ewangelickiego pastora, ze swymi - jak sam określał - "starym pruskim i chrześcijańskim światopoglądem" należał do bardzo konserwatywnego obozu, a jego zasady podobne były do tych, jakie wyznawali czołowi przywódcy ruchu oporu, jak generał Ludwig Beck czy Urlich von Hassel, którzy zresztą bardzo Groscurtha cenili. Trzeba przyznać, że Robi wielkie wrażenie ta jego tak wczesna i tak konsekwentna opozycja wobec Hitlera, i ta jego moralna integralność oraz gotowość, bez względu na konsekwencje, postępowania zgodnie z własnymi przekonaniami, nawet jeśli szkodziło to jego karierze.
Co prawda autor tekstu z SZ się z tym nie zgadza twierdząc, cytuję:Karl Fruchtmann (reżyser filmu) przedstawia Groscurtha jako oficera, który nie miał raczej nic przeciwko zbrodniom na ludności cywilnej, a którego drażniło jedynie to, że jego żołnierze musieli być świadkami masowych rozstrzeliwań dzieci.
- wyjaśnia Christian Streit w dzienniku Süddeutsche Zeitung.Do takiego wniosku Fruchtmann nie mógłby jednak dojść, gdyby gruntowniej zapoznał się z materiałami źródłowymi. Co prawda Groscurth w swoim meldunku do dowództwa "grupy południe" argumentował, iż "dla zachowania morale i dyscypliny wojska w warunkach wszechobecnej przemocy konieczne jest, aby podobne środki (rozstrzeliwanie dzieci) odbywało się z dala od żołnierzy". Fruchtmann wywnioskował z tego, iż oficerowi chodziło jedynie o formę tych zbrodni nie zaś o ich popełnianie. Nie rozumiał chyba, że stawianie oporu w tamtych warunkach mogło przynosić sukces jedynie wówczas, gdy użyte zostały argumenty, których jego wierzący w Hitlera przełożeni, nie mogliby zignorować. Zachowanie dyscypliny było niewątpliwie jednym z takich argumentów"
http://www.sueddeutsche.de/leben/historie-gegen-die-graeuel-1.3780710
Marian Panic
#REKLAMA_POZIOMA#