Słowa ratowników górniczych idących na akcję: "Zawsze idziemy po żywych"
Jest coś takiego jak ratownicze szczęście. Miałem kolegę, który chociaż był ratownikiem od lat 80., pierwszą ofiarę śmiertelną wyciągnął dopiero w Halembie w 2006 roku. Ja takiego szczęścia nie miałem. Mnie ofiary śmiertelne zdarzały się dużo częściej – mówi ratownik Jacek Golik. Pierwsza ofiara śmiertelna wydobyta na powierzchnię nazywana jest w żargonie ratowniczym „pierwszą skórką”. Nie z braku szacunku, ale po to, by nabrać dystansu do tej pracy, bo ofiary zawsze traktowane są z szacunkiem.
Święta Barbara zebrała krwawe żniwo
We wtorek 29 listopada 2016 roku doszło do trzech następujących po sobie tąpnięć w kopalni Rudna. Od pierwszego do trzeciego tąpnięcia upłynęło 50 sekund. Wstrząsy miały siłę 8, 6 i 5 stopni. Zginęło 8 górników. 9 trafiło do szpitala. Akcja ratownicza trwała 24 godziny. Pamiętam, jak byłem wtedy w Rudnej, w siedzibie zakładowej komisji Solidarności. Był tam związkowiec, ratownik. Nie był wówczas na służbie, ale wyglądał tak, jakby razem z drużynami ratowniczymi zjechał pod ziemię, by odnaleźć zasypanych. Jego koledzy poszukiwali górników wyposażeni w najnowocześniejszy sprzęt. Dawno temu nie było takiego sprzętu, procedur i organizacji pracy. Ale człowiek do człowieka docierał zawsze.
Początkowo ratownictwo górnicze polegało na udzielaniu sobie wzajemnej pomocy przez górników. Jednak w 1906 r. doszło do katastrofy we francuskiej kopalni węgla kamiennego Courrières. Zginęło wówczas 1099 górników, w tym wiele dzieci...
#REKLAMA_POZIOMA#