Cezary Krysztopa: Polska potrzebuje rozwoju, a nie "kompromisu obyczajowego"

Z wieloma tezami zawartymi w wywiadzie Igora Zalewskiego z Jarosławem Kaczyńskim się zgadzam. Jest jednak jedna, która zapala mi czerwoną lampkę - postulat "kompromisu obyczajowego".
Rafineria. Ilustracja poglądowa Cezary Krysztopa: Polska potrzebuje rozwoju, a nie
Rafineria. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Cieszy mnie podkreślanie konieczności rozwoju i potrzeby powrotu do pracy programowej. Cieszy mnie to, że Jarosław Kaczyński rozumie konsekwencje progresywnej polityki Zachodu i redukcji człowieczeństwa, do jakiej de facto prowadzi. Cieszy mnie analiza przyczyn zwycięstwa Donalda Trumpa i świadomość ich twardo konserwatywnego komponentu. A jednocześnie tym bardziej szokuje mnie jego wezwanie do „obyczajowego kompromisu”. Donald Trump nie szuka kompromisu z mordercami dzieci, tylko likwiduje "trzecie toalety", a mianowani za poprzedniej kadencji Trumpa sędziowie amerykańskiego Sądu Najwyższego demontują wieloletni aborcyjny mechanizm oparty na precedensie "Roe v. Wade".

 

"Kompromis"

Jarosław Kaczyński nie zarysowuje ani obszarów ani granic tego postulowanego kompromisu, tu skazani jesteśmy jedynie na domysły, ale tak przeglądając nasze najgorętsze debaty światopoglądowe, myślę, że warto byłoby zapytać, jak taki „kompromis” miałby np. wyglądać w sprawie aborcji? Chodzi o powrót do zabijania tysięcy dzieci, których jedyną winą jest to, że są podejrzane o Zespół Downa? Czy też może wręcz dzieci zdrowych, biorąc pod uwagę to, że ginekolodzy donosili o manipulacjach diagnozami? O taki „kompromis” chodzi? Okupiony krwią niewinnych dzieci zamordowanych w imię „spokoju społecznego”?

A może chodzi o kompromis w zakresie tzw. „edukacji zdrowotnej”, którą usiłuje zaimplementować przymusowo naszym dzieciom minister Barbara Nowacka? Chodzi o to żeby machnąć ręką na uczenie naszych dzieci o masturbacji zamiast o małżeństwie? Czy może coś źle zrozumiałem?

Czy też może chodzi o rozpowszechnioną na Zachodzie promocję kastrowania dzieci? Nawet bardzo nieletnich i nawet wbrew rodzicom. Można by ustalić na przykład jakieś kontyngenty, w ramach których, części, wyłonionej np. w drodze losowania, „szczęśliwców” przekonanych kolorową propagandą, że „mogą sobie zmienić płeć”, państwo sfinansuje kastrację. A tym, którzy chcieliby zostać piratami, sfinansuje wydłubanie oka i ucięcie dowolnie wybranej nogi.

Sądząc z postępów „rewolucji” w Polsce, zapewne za niedługi czas czeka nas jeszcze dyskusja na temat eutanazji. Przy czym historie z państw zachodnich, gdzie, jak pisały media, starszą panią, która się rozmyśliła, żeby można jej było podać śmiertelny zastrzyk, musiała przytrzymać rodzina i trzeba jej było podać herbatę ze środkiem usypiającym, są tu pewną wskazówką. Być może w ramach „kompromisu” powinniśmy się umówić, że kiedy mający swoje prawa wnuczek powie babci żeby już podpisała co trzeba, bo potrzebuje jej mieszkania, nie powinniśmy jako państwo przesadnie mnożyć trudności.

 

Spin jednej z frakcji

Jakąś wskazówką tego o co może chodzić prezesowi Kaczyńskiemu, jest fragment, w którym mówi, że „Mamy świadomość, że decyzja Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji naruszała to poczucie (że państwo nie powinno ingerować w ludzką prywatność) i dlatego wywołała tak silny sprzeciw”. Po pierwsze wynika on z absolutnie błędnego założenia, że w imię ochrony czyjejś prywatności wolno mu zabić kogoś innego i państwo nie powinno się do tego mieszać. To z kolei wynika z uprzedmiotowienia dziecka, które miałoby być kimś gorszym, kogo nie tylko dobro, ale wręcz życie, mogłoby zostać poświęcone na ołtarzu czyjejś „ochrony prywatności”. 

Po drugie, trudno mi uniknąć pewnego, popartego rozmowami z przedstawicielami różnych frakcji w PiS, wrażenia, że wniosek o tym, że „decyzja TK naruszyła poczucie”, ergo „przegraliśmy przez to wybory”, jest nie tyle wnioskiem, co spinem jednej z frakcji PiS, która bardzo by w ten sposób chciała odwrócić uwagę od swoich błędów. Może i ktoś się na to nabiera, ja jakoś nie umiem.

Oczywiście każde polityczne zdarzenie ma swoje konsekwencje, w tym konsekwencje w postaci zmiany nastrojów opinii publicznej. Jednak założenie, że to wyrok Trybunału Konstytucyjnego, rozsądny, merytoryczny i wynikający z linii orzeczniczej poprzednich Trybunałów, miał tu decydujące znaczenie, wydaje mi się co najmniej błędny. Tak, znaczny spadek PiS w sondażach przypadł mniej więcej na ten okres, ale w tym samym czasie miała miejsce pandemia i podejmowano często bardzo kontrowersyjne decyzje z niej wynikające. Założenie, że po wyroku TK na PiS „przestała głosować” agresywna dzicz uczestnicząca w Strajku Kobiet, która prawdopodobnie nigdy na PiS nie głosowała, a nie zwykli ludzie wkurzeni tym, ze są zamknięci w domu, nie mogą pójść do lasu, czy na cmentarz, wydaje mi się jakimś horrendum. Nie oceniam tu samej polityki kowidowej, mam w tej kwestii szereg wątpliwości, ale nie jestem ekspertem, nie wiem jaka powinna być. Szokuje mnie tylko abstrahowanie od jej skutków w postaci emocji opinii publicznej, przecież nie tylko w Polsce.

A sprawa katastrofalnej polityki wobec Brukseli, w ramach której poddaliśmy wszystko co mogliśmy, nie uzyskując w zamian niczego oprócz obraźliwych i szkodliwych "kamieni milowych", które Donalda Tuska już praktycznie nie obowiązują? Sprawa spolegliwości ws. Zielonego Ładu? Sprawa braku "pokwitowań" na pomoc Ukrainie, za co Ukraina nam się dzisiaj "odwdzięcza"? Sprawa "Piątki dla zwierząt"? I wiele innych. Te nie miały wpływu na spadek poparcia dla PiS? Bez żartów.

I nie chodzi teraz o to żeby pogrążyć się w w związku z tym w depresji i niemożności, tylko przeciwnie, dokonać analizy, wyciągnąć wnioski i wypracować strategię na bliższą i dalszą przyszłość. Tyle, że z błędnej analizy nie da się wyciągnąć prawidłowych wniosków.

 

Nietrafione postulaty

Postulat "kompromisu obyczajowego" kojarzy mi się z innym, podnoszonym już w kampanii wyborczej postulatem "zakończenia wojny polsko-polskiej". Oba wydają mi się nie tylko nietrafione, ale też wyświechtane i nieaktualne. Nie ma czegoś takiego jak "wojna polsko-polska". Może jeszcze dziesięć, czy kilkanaście lat temu można się było oszukiwać, ze chodzi o spór różnych frakcji narodu polskiego, które wykłócają się o środki dojścia do wspólnego celu, w postaci dobrobytu ojczyzny. Dziś przecież gołym okiem widać, że najbardziej ognisty spór nie toczy się pomiędzy Polakami i Polakami, a raczej pomiędzy tymi, którzy chcą być jeszcze Polakami, a tymi, którzy uznali, że Polska to przeżytek, "trzeba się rozpuścić w unijnym imperium", ci liczą na coś w rodzaju statusu "wice-Niemców". Oczywiście głęboko się mylą, taka oferta nie leży na stole, a ściślej rzecz biorąc - leży, ale jest skierowana wyłącznie do lokalnych gubernatorów na Polskę. Reszta, o czym świadczy choćby celowe obniżanie ich statusu przy pomocy chaosu w edukacji, systemie sprawiedliwości, czy statusu ekonomicznego, ma wrócić do roli pokornych zbieraczy szparagów (ktoś mógłby uznać, że może jednak warto zostać częścią jakiegoś "imperium", ale sądząc z postępującego upadku państwa niemieckiego, to też raczej niemożliwe). Jakiego rodzaju "wojnę" mielibyśmy z nimi zakończyć? Oni nie są zainteresowani ani wojną z nami, ani wygraną, ani jej zakończeniem, po prostu są już gdzie indziej.

Podobnie kwestia "kompromisu obyczajowego". Oczywiście, że podgrzewanie w Polsce sporów światopoglądowych służy rozbijaniu narodu i leży w interesie ościennych mocarstw, ale fundamenty i wsparcie "rewolucji obyczajowej", która temu służy, leżą daleko poza Polską. Wzmacniane przez potężne międzynarodowe organizacje i futrowane obrzydliwie wielkimi pieniędzmi. Czy te pieniądze przestaną płynąć, a międzynarodowe organizacje przestaną nas łajać w oparciu o fake newsy na temat Polski? Nie, nie przestaną. A tutaj na miejscu znajdą się, tak jak się znajdują do tej pory, płatni prowokatorzy, pilnujący by "ogień rewolucji" nie zgasł. Klucz do jego wygaszenia nie leży w Polsce, ale np. w stanach Zjednoczonych, o ile da sobie z nim radę Donald Trump, w wieżowcach wielkich i finansujących "rewolucję" korporacji, które jedna po drugiej rezygnują już z jej wsparcia, widząc, że zaczęła im szkodzić, w mniejszym stopniu w siedzibach rządów progresywnych państw Zachodu, które zaczynają odchodzić np. od kastrowania dzieci w imię rzekomego "wyboru płci". Droga "kompromisu obyczajowego" przypomina mi drogę zachodniej chadecji, która po latach "kompromisów" nie umie się już przeżegnać. Droga "kompromisu" to w istocie droga kapitulacji przed lewackim "determinizmem". Śmiem wręcz twierdzić, że nie przyniesie ani jednego głosu poparcia dla PiS, ale za to może zdemobilizować niemałą część elektoratu.

 

Racja stanu

Co nie znaczy, że Polaków nie należy łączyć. Należy. To jak to zrobić pokazują ruchy takie jak "Tak dla CPK". I nie chodzi tylko o CPK. W ostatnim roku okazało się bowiem - uważam, to za jedno z najbardziej obiecujących zjawisk w historii najnowszej Polski - że Polacy chcą żeby Polska była ambitna, że chcą żeby się rozwijała, żeby była bogata i asertywna. A, co najciekawsze, te hasła połączyły Polaków od prawa do lewa. I, na co chciałbym zwrócić uwagę Jarosława Kaczyńskiego, klucze do tych postulatów leżą w PiS, o ile PiS zechce je podjąć. Leżą, ponieważ gospodarzem tematów rozwojowych - CPK, energii atomowej, użeglowienia Odry, rozbudowy portów itd. stał się PiS. Ten kto pierwszy w Polsce podniesie i najwyżej wzniesie postulat rozwoju, śmiem twierdzić, że o ile będzie co dominować, może zdominować scenę polityczną.

To pokazuje jedno - potrzebujemy zdefiniowania minimum racji stanu, wokół której byłaby się w stanie zgodzić jak najszersza grupa Polaków. Opozycja o której pisałem wyżej "Polacy - postPolacy" nie jest oczywiście sytuacją zero-jedynkową, to bieguny jakiegoś spektrum. Jeśli więc istnieją postulaty wokół których jesteśmy się w stanie zgodzić, to to jest niesamowicie pozytywne zjawisko. Nie musimy być wszyscy tacy sami, nie musimy się ze sobą zgadzać we wszystkim, ale jesteśmy zdolni do zdefiniowania minimum celów, które jesteśmy w stanie wspólnie realizować. Jeśli okazałoby się, ze to działa, być może do pozyskania dla takiej racji stanu byliby nie tylko Polaków "ze spektrum", ale kto wie, być może również jakichś "postPolaków". Szczególnie wobec coraz bardziej narzucającego się wniosku o katastrofie systemu "demokracji liberalnej" na Zachodzie. To wszystko prowadzi również do prostego wniosku - Polska nie tylko musi istnieć, ale musi również posiadać realne narzędzia wpływu na samą siebie, ponieważ tylko taka Polska jest w stanie realizować aspiracje Polaków. Każda inna, będzie tylko masą upadłościową, cudzym zasobem, cudzym lebensraum.

Nie wiem czy tak w istocie będzie, ale sporo wskazuje na to, że być może dostaniemy jeszcze jedną szansę na wykorzystanie swoich potencjałów. Donald Trump nas nie uratuje, wygrał po to żeby ratować Amerykanów, ale jego zwycięstwo zmienia sytuację wokół Polski. Myślę, ze upadek rządu wyjątkowo antypolskiego Scholza w Niemczech, jest jednym z objawów tej sytuacji. Francja również drży w posadach, Bruksela nie wie ja zawrócić z drogi na ścianę. Przegrana kandydatów "postPolski" w wyborach prezydenckich w Polsce, może nam to okienko wystarczająco poszerzyć.

Dlatego uważam, że nie potrzebujemy dziś "kompromisu" ze zdychającą "rewolucją". Potrzebujemy stać twardo na ziemi, definiować szeroko akceptowalną rację stanu i być gotowymi na wykorzystanie okazji kiedy się nadarzy. 
 


 

POLECANE
Tadeusz Płużański: Pilecki kontra Bartoszewski tylko u nas
Tadeusz Płużański: Pilecki kontra Bartoszewski

24 kwietnia 2015 r. w Warszawie zmarł Władysław Bartoszewski. Człowiek, który próbował przywłaszczyć sobie zasługi rtm. Witolda Pileckiego. Pilecki - dobrowolny więzień niemieckiego KL Auschwitz - został zamordowany strzałem w tył głowy 25 maja 1948 ….

RKW: Uchwała PKW otwiera szeroko drzwi fałszerstwom wyborczym gorące
RKW: Uchwała PKW otwiera szeroko drzwi fałszerstwom wyborczym

W dniu 23 kwietnia br. została opublikowana przez Państwową Komisję Wyborczą Uchwała Nr 165/2025 w sprawie wytycznych dla Obwodowych Komisji Wyborczych (OKW) w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej 2025.

Tȟašúŋke Witkó: Szyderczy śmiech rosyjskiej duszy tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Szyderczy śmiech rosyjskiej duszy

Marco Antonio Rubio, 72. sekretarz stanu USA, jest obecnie jednym z moich większych rozczarowań, jeśli chodzi o ocenę kadr tworzących administrację Donalda Trumpa. Gorzej od niego wypada jedynie Steven Charles Witkoff, Specjalny Wysłannik Stanów Zjednoczonych na Bliski Wschód, ale żadne to pocieszenie dla Rubio – człowieka odpowiedzialnego za całokształt polityki zagranicznej atomowego mocarstwa i wciąż światowego hegemona, które ponownie aspiruje do bezdyskusyjnego przewodzenia wolnym narodom.

Grecja nie chce imigrantów z Niemiec. Twarde stanowisko po wyroku sądu z ostatniej chwili
Grecja nie chce imigrantów z Niemiec. Twarde stanowisko po wyroku sądu

Niemiecki sąd zezwala na deportacje migrantów do Grecji, ale Ateny odmawiają ich przyjęcia, żądając najpierw sprawiedliwego podziału odpowiedzialności w UE – informuje Die Welt.

Prognoza pogody na weekend. Oto, co nas czeka z ostatniej chwili
Prognoza pogody na weekend. Oto, co nas czeka

IMGW wydało komunikat dotyczący pogody na najbliższy weekend - 26 i 27 kwietnia 2025 r.

Wówczas nikt nie wierzył. Zestawiono kadry z wieców Dudy i Nawrockiego z ostatniej chwili
"Wówczas nikt nie wierzył". Zestawiono kadry z wieców Dudy i Nawrockiego

Kandydat na prezydenta Karol Nawrocki spotkał się w piątek z mieszkańcami Koszalina, gdzie witały go tłumy. Publicysta Wojciech Mucha przypomniał wiec wyborczy z lutego 2015 roku przyszłego prezydenta Andrzeja Dudy.

Senator Piotr Woźniak usunięty z klubu Lewicy z ostatniej chwili
Senator Piotr Woźniak usunięty z klubu Lewicy

Klub Lewicy podczas posiedzenia zdecydował o usunięciu ze swoich szeregów senatora Piotra Woźniaka.

Powinniśmy wtedy przesłuchać Ziobrę. Sroka przyznaje się do błędu z ostatniej chwili
"Powinniśmy wtedy przesłuchać Ziobrę". Sroka przyznaje się do błędu

– Dzisiaj analizując wstecz to, co się wydarzyło i w którym miejscu bylibyśmy dzisiaj — tak, uważam, że powinniśmy wtedy przesłuchać Zbigniewa Ziobrę – stwierdziła w piątek szefowa komisji ds. Pegasusa Magdalena Sroka.

Marcin Romanowski objął ważne stanowisko na Węgrzech z ostatniej chwili
Marcin Romanowski objął ważne stanowisko na Węgrzech

Były wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski, który uzyskał azyl polityczny na Węgrzech, stanął na czele Polsko-Węgierskiego Instytutu Wolności w Budapeszcie.

Niespokojnie na granicy. Nowy komunikat Straży Granicznej Wiadomości
Niespokojnie na granicy. Nowy komunikat Straży Granicznej

Straż Graniczna regularnie publikuje raporty dotyczące wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej. Jak donosi, nie ustają ataki agresywnych migrantów.

REKLAMA

Cezary Krysztopa: Polska potrzebuje rozwoju, a nie "kompromisu obyczajowego"

Z wieloma tezami zawartymi w wywiadzie Igora Zalewskiego z Jarosławem Kaczyńskim się zgadzam. Jest jednak jedna, która zapala mi czerwoną lampkę - postulat "kompromisu obyczajowego".
Rafineria. Ilustracja poglądowa Cezary Krysztopa: Polska potrzebuje rozwoju, a nie
Rafineria. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Cieszy mnie podkreślanie konieczności rozwoju i potrzeby powrotu do pracy programowej. Cieszy mnie to, że Jarosław Kaczyński rozumie konsekwencje progresywnej polityki Zachodu i redukcji człowieczeństwa, do jakiej de facto prowadzi. Cieszy mnie analiza przyczyn zwycięstwa Donalda Trumpa i świadomość ich twardo konserwatywnego komponentu. A jednocześnie tym bardziej szokuje mnie jego wezwanie do „obyczajowego kompromisu”. Donald Trump nie szuka kompromisu z mordercami dzieci, tylko likwiduje "trzecie toalety", a mianowani za poprzedniej kadencji Trumpa sędziowie amerykańskiego Sądu Najwyższego demontują wieloletni aborcyjny mechanizm oparty na precedensie "Roe v. Wade".

 

"Kompromis"

Jarosław Kaczyński nie zarysowuje ani obszarów ani granic tego postulowanego kompromisu, tu skazani jesteśmy jedynie na domysły, ale tak przeglądając nasze najgorętsze debaty światopoglądowe, myślę, że warto byłoby zapytać, jak taki „kompromis” miałby np. wyglądać w sprawie aborcji? Chodzi o powrót do zabijania tysięcy dzieci, których jedyną winą jest to, że są podejrzane o Zespół Downa? Czy też może wręcz dzieci zdrowych, biorąc pod uwagę to, że ginekolodzy donosili o manipulacjach diagnozami? O taki „kompromis” chodzi? Okupiony krwią niewinnych dzieci zamordowanych w imię „spokoju społecznego”?

A może chodzi o kompromis w zakresie tzw. „edukacji zdrowotnej”, którą usiłuje zaimplementować przymusowo naszym dzieciom minister Barbara Nowacka? Chodzi o to żeby machnąć ręką na uczenie naszych dzieci o masturbacji zamiast o małżeństwie? Czy może coś źle zrozumiałem?

Czy też może chodzi o rozpowszechnioną na Zachodzie promocję kastrowania dzieci? Nawet bardzo nieletnich i nawet wbrew rodzicom. Można by ustalić na przykład jakieś kontyngenty, w ramach których, części, wyłonionej np. w drodze losowania, „szczęśliwców” przekonanych kolorową propagandą, że „mogą sobie zmienić płeć”, państwo sfinansuje kastrację. A tym, którzy chcieliby zostać piratami, sfinansuje wydłubanie oka i ucięcie dowolnie wybranej nogi.

Sądząc z postępów „rewolucji” w Polsce, zapewne za niedługi czas czeka nas jeszcze dyskusja na temat eutanazji. Przy czym historie z państw zachodnich, gdzie, jak pisały media, starszą panią, która się rozmyśliła, żeby można jej było podać śmiertelny zastrzyk, musiała przytrzymać rodzina i trzeba jej było podać herbatę ze środkiem usypiającym, są tu pewną wskazówką. Być może w ramach „kompromisu” powinniśmy się umówić, że kiedy mający swoje prawa wnuczek powie babci żeby już podpisała co trzeba, bo potrzebuje jej mieszkania, nie powinniśmy jako państwo przesadnie mnożyć trudności.

 

Spin jednej z frakcji

Jakąś wskazówką tego o co może chodzić prezesowi Kaczyńskiemu, jest fragment, w którym mówi, że „Mamy świadomość, że decyzja Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji naruszała to poczucie (że państwo nie powinno ingerować w ludzką prywatność) i dlatego wywołała tak silny sprzeciw”. Po pierwsze wynika on z absolutnie błędnego założenia, że w imię ochrony czyjejś prywatności wolno mu zabić kogoś innego i państwo nie powinno się do tego mieszać. To z kolei wynika z uprzedmiotowienia dziecka, które miałoby być kimś gorszym, kogo nie tylko dobro, ale wręcz życie, mogłoby zostać poświęcone na ołtarzu czyjejś „ochrony prywatności”. 

Po drugie, trudno mi uniknąć pewnego, popartego rozmowami z przedstawicielami różnych frakcji w PiS, wrażenia, że wniosek o tym, że „decyzja TK naruszyła poczucie”, ergo „przegraliśmy przez to wybory”, jest nie tyle wnioskiem, co spinem jednej z frakcji PiS, która bardzo by w ten sposób chciała odwrócić uwagę od swoich błędów. Może i ktoś się na to nabiera, ja jakoś nie umiem.

Oczywiście każde polityczne zdarzenie ma swoje konsekwencje, w tym konsekwencje w postaci zmiany nastrojów opinii publicznej. Jednak założenie, że to wyrok Trybunału Konstytucyjnego, rozsądny, merytoryczny i wynikający z linii orzeczniczej poprzednich Trybunałów, miał tu decydujące znaczenie, wydaje mi się co najmniej błędny. Tak, znaczny spadek PiS w sondażach przypadł mniej więcej na ten okres, ale w tym samym czasie miała miejsce pandemia i podejmowano często bardzo kontrowersyjne decyzje z niej wynikające. Założenie, że po wyroku TK na PiS „przestała głosować” agresywna dzicz uczestnicząca w Strajku Kobiet, która prawdopodobnie nigdy na PiS nie głosowała, a nie zwykli ludzie wkurzeni tym, ze są zamknięci w domu, nie mogą pójść do lasu, czy na cmentarz, wydaje mi się jakimś horrendum. Nie oceniam tu samej polityki kowidowej, mam w tej kwestii szereg wątpliwości, ale nie jestem ekspertem, nie wiem jaka powinna być. Szokuje mnie tylko abstrahowanie od jej skutków w postaci emocji opinii publicznej, przecież nie tylko w Polsce.

A sprawa katastrofalnej polityki wobec Brukseli, w ramach której poddaliśmy wszystko co mogliśmy, nie uzyskując w zamian niczego oprócz obraźliwych i szkodliwych "kamieni milowych", które Donalda Tuska już praktycznie nie obowiązują? Sprawa spolegliwości ws. Zielonego Ładu? Sprawa braku "pokwitowań" na pomoc Ukrainie, za co Ukraina nam się dzisiaj "odwdzięcza"? Sprawa "Piątki dla zwierząt"? I wiele innych. Te nie miały wpływu na spadek poparcia dla PiS? Bez żartów.

I nie chodzi teraz o to żeby pogrążyć się w w związku z tym w depresji i niemożności, tylko przeciwnie, dokonać analizy, wyciągnąć wnioski i wypracować strategię na bliższą i dalszą przyszłość. Tyle, że z błędnej analizy nie da się wyciągnąć prawidłowych wniosków.

 

Nietrafione postulaty

Postulat "kompromisu obyczajowego" kojarzy mi się z innym, podnoszonym już w kampanii wyborczej postulatem "zakończenia wojny polsko-polskiej". Oba wydają mi się nie tylko nietrafione, ale też wyświechtane i nieaktualne. Nie ma czegoś takiego jak "wojna polsko-polska". Może jeszcze dziesięć, czy kilkanaście lat temu można się było oszukiwać, ze chodzi o spór różnych frakcji narodu polskiego, które wykłócają się o środki dojścia do wspólnego celu, w postaci dobrobytu ojczyzny. Dziś przecież gołym okiem widać, że najbardziej ognisty spór nie toczy się pomiędzy Polakami i Polakami, a raczej pomiędzy tymi, którzy chcą być jeszcze Polakami, a tymi, którzy uznali, że Polska to przeżytek, "trzeba się rozpuścić w unijnym imperium", ci liczą na coś w rodzaju statusu "wice-Niemców". Oczywiście głęboko się mylą, taka oferta nie leży na stole, a ściślej rzecz biorąc - leży, ale jest skierowana wyłącznie do lokalnych gubernatorów na Polskę. Reszta, o czym świadczy choćby celowe obniżanie ich statusu przy pomocy chaosu w edukacji, systemie sprawiedliwości, czy statusu ekonomicznego, ma wrócić do roli pokornych zbieraczy szparagów (ktoś mógłby uznać, że może jednak warto zostać częścią jakiegoś "imperium", ale sądząc z postępującego upadku państwa niemieckiego, to też raczej niemożliwe). Jakiego rodzaju "wojnę" mielibyśmy z nimi zakończyć? Oni nie są zainteresowani ani wojną z nami, ani wygraną, ani jej zakończeniem, po prostu są już gdzie indziej.

Podobnie kwestia "kompromisu obyczajowego". Oczywiście, że podgrzewanie w Polsce sporów światopoglądowych służy rozbijaniu narodu i leży w interesie ościennych mocarstw, ale fundamenty i wsparcie "rewolucji obyczajowej", która temu służy, leżą daleko poza Polską. Wzmacniane przez potężne międzynarodowe organizacje i futrowane obrzydliwie wielkimi pieniędzmi. Czy te pieniądze przestaną płynąć, a międzynarodowe organizacje przestaną nas łajać w oparciu o fake newsy na temat Polski? Nie, nie przestaną. A tutaj na miejscu znajdą się, tak jak się znajdują do tej pory, płatni prowokatorzy, pilnujący by "ogień rewolucji" nie zgasł. Klucz do jego wygaszenia nie leży w Polsce, ale np. w stanach Zjednoczonych, o ile da sobie z nim radę Donald Trump, w wieżowcach wielkich i finansujących "rewolucję" korporacji, które jedna po drugiej rezygnują już z jej wsparcia, widząc, że zaczęła im szkodzić, w mniejszym stopniu w siedzibach rządów progresywnych państw Zachodu, które zaczynają odchodzić np. od kastrowania dzieci w imię rzekomego "wyboru płci". Droga "kompromisu obyczajowego" przypomina mi drogę zachodniej chadecji, która po latach "kompromisów" nie umie się już przeżegnać. Droga "kompromisu" to w istocie droga kapitulacji przed lewackim "determinizmem". Śmiem wręcz twierdzić, że nie przyniesie ani jednego głosu poparcia dla PiS, ale za to może zdemobilizować niemałą część elektoratu.

 

Racja stanu

Co nie znaczy, że Polaków nie należy łączyć. Należy. To jak to zrobić pokazują ruchy takie jak "Tak dla CPK". I nie chodzi tylko o CPK. W ostatnim roku okazało się bowiem - uważam, to za jedno z najbardziej obiecujących zjawisk w historii najnowszej Polski - że Polacy chcą żeby Polska była ambitna, że chcą żeby się rozwijała, żeby była bogata i asertywna. A, co najciekawsze, te hasła połączyły Polaków od prawa do lewa. I, na co chciałbym zwrócić uwagę Jarosława Kaczyńskiego, klucze do tych postulatów leżą w PiS, o ile PiS zechce je podjąć. Leżą, ponieważ gospodarzem tematów rozwojowych - CPK, energii atomowej, użeglowienia Odry, rozbudowy portów itd. stał się PiS. Ten kto pierwszy w Polsce podniesie i najwyżej wzniesie postulat rozwoju, śmiem twierdzić, że o ile będzie co dominować, może zdominować scenę polityczną.

To pokazuje jedno - potrzebujemy zdefiniowania minimum racji stanu, wokół której byłaby się w stanie zgodzić jak najszersza grupa Polaków. Opozycja o której pisałem wyżej "Polacy - postPolacy" nie jest oczywiście sytuacją zero-jedynkową, to bieguny jakiegoś spektrum. Jeśli więc istnieją postulaty wokół których jesteśmy się w stanie zgodzić, to to jest niesamowicie pozytywne zjawisko. Nie musimy być wszyscy tacy sami, nie musimy się ze sobą zgadzać we wszystkim, ale jesteśmy zdolni do zdefiniowania minimum celów, które jesteśmy w stanie wspólnie realizować. Jeśli okazałoby się, ze to działa, być może do pozyskania dla takiej racji stanu byliby nie tylko Polaków "ze spektrum", ale kto wie, być może również jakichś "postPolaków". Szczególnie wobec coraz bardziej narzucającego się wniosku o katastrofie systemu "demokracji liberalnej" na Zachodzie. To wszystko prowadzi również do prostego wniosku - Polska nie tylko musi istnieć, ale musi również posiadać realne narzędzia wpływu na samą siebie, ponieważ tylko taka Polska jest w stanie realizować aspiracje Polaków. Każda inna, będzie tylko masą upadłościową, cudzym zasobem, cudzym lebensraum.

Nie wiem czy tak w istocie będzie, ale sporo wskazuje na to, że być może dostaniemy jeszcze jedną szansę na wykorzystanie swoich potencjałów. Donald Trump nas nie uratuje, wygrał po to żeby ratować Amerykanów, ale jego zwycięstwo zmienia sytuację wokół Polski. Myślę, ze upadek rządu wyjątkowo antypolskiego Scholza w Niemczech, jest jednym z objawów tej sytuacji. Francja również drży w posadach, Bruksela nie wie ja zawrócić z drogi na ścianę. Przegrana kandydatów "postPolski" w wyborach prezydenckich w Polsce, może nam to okienko wystarczająco poszerzyć.

Dlatego uważam, że nie potrzebujemy dziś "kompromisu" ze zdychającą "rewolucją". Potrzebujemy stać twardo na ziemi, definiować szeroko akceptowalną rację stanu i być gotowymi na wykorzystanie okazji kiedy się nadarzy. 
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe