Mariusz Staniszewski: Platforma Oligarchiczna

Istotą obecnej władzy jest połączenie arogancji, ostentacyjnego łamania prawa oraz poczucia wyższości. Opiera się jednak na grupach społecznych, którym przyznaje przywileje, a one z wdzięczności z całej mocy udzielają jej wsparcia. W istocie to dla nich działa cały ten system.
 Mariusz Staniszewski: Platforma Oligarchiczna
/ fot. PAP / Paweł Supernak

Co musisz wiedzieć:

  • Nawet znaczna część wyborców Platformy Obywatelskiej nie chce już widzieć Donalda Tuska na fotelu premiera.

  • Jednym z zasadnych celów konserwatystów jest usuwanie barier obywatelom, by mogli osiągać sukces. Chodzi o otwieranie zawodów, walkę z przestępczością, która paraliżuje życie gospodarcze i społeczne, czy wyrównywanie szans w wolnorynkowej grze.

  • Lewica nie myśli kategoriami równych szans na starcie, ale równości sukcesu. Każdy powinien odczuwać podobny poziom szczęścia, który nie może być uzależniony od indywidualnych zdolności, pracowitości, kreatywności czy wykształcenia.

 

Z ostatnich badań opinii publicznej wynika, że zdecydowana większość Polaków nie akceptuje sposobu rządzenia obecnej ekipy. Nawet znaczna część wyborców Platformy Obywatelskiej nie chce już widzieć Donalda Tuska na fotelu premiera. Wyborcy odrzucają nie tylko metody sprawowania władzy, ale również kierunki prowadzonej polityki. Przejawia się to w pogarszających się nastrojach zarówno wśród przedsiębiorców, jak i konsumentów.

Mimo tego, że prawdziwy skok niezadowolenia może nastąpić po wakacjach, władza wydaje się tym wszystkim nie przejmować. Ani myśli zmieniać cokolwiek w swojej polityce. Receptą na poprawę nastrojów ma być jeszcze więcej bezprawia i arogancji.

Dlaczego więc ekipy Tuska kule zdają się nie imać? Odpowiedź jest banalnie prosta. Platforma Obywatelska z góry zakłada, że celem jej rządzenia jest poprawa sytuacji jedynie wybranych grup społecznych. To one mają stanowić jej oparcie w trudnych chwilach i zapewniać przewagę w tworzeniu opinii oraz wyzwalaniu emocji.

 

Duma kontra pogarda

Główna różnica między rządami prawicy i liberalnej lewicy w Polsce polega na uznaniu lub nie realnego istnienia narodu. Dla konserwatystów naród jest oczywistością, a to oznacza, że rolnika z Lubelszczyzny, stoczniowca z Gdańska, profesora z Krakowa i hipstera z Warszawy łączy poczucie wspólnoty – dziejów, języka, kultury, tożsamości, wrażliwości – oraz cel. Mogą nim być: bezpieczeństwo granic, szanowanie symboli, darmowe obiady dla dzieci z niezamożnych rodzin, budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego oraz elektrowni atomowych czy choćby zwycięstwo reprezentacji w piłkę nożną.

Aby utrzymać więzi między pozornie odległymi od siebie grupami społecznymi, konieczne jest zachowanie względnie spójnego systemu wartości i kulturowego kodu, który jest płaszczyzną zrozumienia i wzajemnego szacunku.

Istnienie narodu jest warunkiem działania prawdziwej demokracji, gdyż świadomi obywatele, którzy są uczestnikami wspólnoty, wybierają ludzi, mających reprezentować interesy ogółu.

Dla liberalnej lewicy brzmi to jak herezja. Naród jest wrogiem, bo niesie ze sobą wartości, z którymi postępowcy walczą. Oni pragną się właśnie wyzwolić z jego ram, by wreszcie oddychać pełnią swobody. Dlatego zamieniają naród na społeczeństwo, które nie jest już wspólnotą wartości, a raczej zbiorowiskiem grup społecznych, które ze sobą konkurują.

Lewica nie tylko gardzi tymi, którzy nie podzielają ich poglądów, ale pragnie także poddać ich reedukacji lub zbiorowej terapii. Próbuje okiełznać ich – rolników, katolików, kibiców, narodowców, monarchistów itp. – prymitywne instynkty, by następnie stworzyć z nich nowych, przystających do nowoczesnego świata ludzi.

 

System awansu

Najlepszym – oczywiście w mniemaniu lewicy – sposobem na przerobienie zacofanych i nieokrzesanych istot w osoby godne miana współczesnego człowieka jest oczywiście zawstydzanie oraz poniżanie. To cały system wywierania presji na słownictwo, system wartości, mody, aspiracje czy modele wzajemnego współżycia. Chodzi o to, by tradycję uznać za zacofanie i zastąpić ją oświeconą nowoczesnością.

Aby ten mechanizm mógł działać, potrzebne są rzesze ludzi, którzy będą nad tym pracować. Stąd właśnie sieć fundacji, stowarzyszeń, think tanków, instytutów, uczelni i innych podmiotów, które są karmione publicznymi pieniędzmi. Wprost z budżetu państwa czy samorządów albo za pomocą środków unijnych, funduszy norweskich, szwajcarskich, niemieckich, amerykańskich (ostatnio mniej) czy międzynarodowych fundacji.

W ten sposób wytwarza się warstwa ludzi zmotywowanych do wprowadzania nowych idei nie tylko z powodu przekonań, ale przede wszystkim materialnie. Przeprowadzanie rewolucji obyczajowo-światopoglądowej, klimatycznej czy świadomościowej jest ich zawodem. Niezbyt wymagającym, łatwym i przyjemnym. Nie trzeba szczególnie wysokich kwalifikacji, by poczuć przynależność do elity czy może raczej awangardy społecznych przemian.

Zawodowi rewolucjoniści muszą być jednak sowicie opłacani, gdyż to oni są zapleczem liberalno-lewicowej władzy. Gdy trzeba, wywołują zadymy, organizują protesty i demonstracje, kiedy indziej zajmują stanowiska, by wcielać w życie idee.

To pierwszy rodzaj oligarchii, która wyspecjalizowała się w przerabianiu grantów i dotacji, jednocześnie nie wytwarzając nic wartościowego. Żyją z władzy i dla władzy.

 

Uprzywilejowani i wykluczeni

Skoro władza z zasady dzieli społeczeństwo – już nie naród – na grupy lepsze i grosze, to podział dóbr również musi się odbywać według tego klucza. Z ich punktu widzenia nie ma sensu inwestować w osoby społecznie upośledzone, czyli takie, które nie nadążają za postępem.

Przewagę – także materialną – należy budować, dzieląc pieniądze w taki sposób, by „swoi” dostali większość, a najlepiej wszystko. Ale ci „swoi” to nie muszą być – jak w choćby w przypadku PSL – członkowie rodziny czy znajomi, ale ludzie z tej samej grupy, podzielający te same poglądy i idee. Powiązania te często pokrywają się z sieciami towarzyskimi, ale nie zawsze muszą to robić. Chodzi raczej o wspólną tożsamość.

Nie jest to więc czysty nepotyzm, ale rodzaj kasty. Jeśli się do niej należy, można liczyć na przykład na pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Jeśli nie, to informacja o konkursie dojdzie za późno. Wiadomości rozchodzą się przecież tylko wśród ludzi uprzywilejowanych.

Z jednej strony mamy więc tych, którzy z łatwością mogą uzyskiwać dobra rzadkie – dofinansowania, awanse, umorzenia płatności itp. Z drugiej – wykluczonych. Ci już na starcie nie mają szans w tym wyścigu, gdyż nie awansowali do odpowiedniej kasty.

To, co w przypadku konserwatystów jest uważane za patologię, czyli podział dóbr wyłącznie według klucza ideologicznego lub towarzyskiego, dla liberalnej lewicy jest przyjętym sposobem działania, oczywistą oczywistością. Nie mogą wszak wzmacniać prostaków, z którymi nie czują żadnej więzi. Wręcz się ich brzydzą.

 

Klienci władzy

Najbardziej oczywistą grupą, którą liberalna władza musi utrzymywać i finansować, są wszelkiej maści eksperci, pracownicy mediów oraz artyści. Oni nie tylko uzasadniają istnienie liberalno-lewicowych rządów, ale tworzą jej ideologiczną podstawę.

Mając ogromny wpływ na kształtowanie opinii publicznej, są w stanie uzasadniać i popierać nawet najbardziej idiotyczne pomysły władzy. Od rozwijania zielonej energii po fałszowanie historii.

Przykładem może być mianowanie prof. Krzysztofa Ruchniewicza na dyrektora Instytutu Pileckiego. Osoba, która zdaje się reprezentować interesy niemieckie, kieruje instytucją, która powinna dbać o prawdę o II wojnie światowej. Na domiar złego prof. Ruchniewicz na szefa oddziału Instytutu w Berlinie mianuje Joannę Kiliszek, która nie dość, że prezentuje poglądy skrajnie antypolskie, to jeszcze jest niemiecką radną Zielonych. Konflikt interesów jest oczywisty, ale to ta para ma dbać o to, by Niemcy nie próbowali zrzucać na nas winy za własne zbrodnie.

 

Fałszywa równość

Jednym z zasadnych celów konserwatystów jest usuwanie barier obywatelom, by mogli osiągać sukces. Chodzi o otwieranie zawodów, walkę z przestępczością, która paraliżuje życie gospodarcze i społeczne, czy wyrównywanie szans w wolnorynkowej grze. Jeśli prawicowy rząd odchodzi od tych zasad, zwykle przegrywa, i tak też było w Polsce. Nadmierna regulacja zamiast deregulacji oraz wiara w państwowy kapitalizm spowodowały, że mimo wielu sukcesów rząd Mateusza Morawieckiego stał się nielubiany i ostatecznie PiS przegrał.

Lewica nie myśli kategoriami równych szans na starcie, ale równości sukcesu. Innymi słowy – każdy powinien odczuwać podobny poziom szczęścia, który nie może być uzależniony od indywidualnych zdolności, pracowitości, kreatywności czy wykształcenia. Skoro wszyscy jesteśmy równi, mamy podobnie odczuwać zadowolenie.

To oczywiście głupota, która wypacza ideę równości wywodzącą się z chrześcijaństwa i zakładającą, że Bóg wszystkich nas tak samo kocha. Nie oznacza to jednak równości absolutnej, bo każdy z nas ma inne talenty, których szlifowanie wymaga różnych nakładów pracy.

Dla liberalnej lewicy sprawa jednak jest prosta: równość to równość. Osobom czy grupom, które funkcjonują na obrzeżach społeczeństwa, nie tylko należy więc stworzyć takie warunki, by mogły cieszyć się sukcesem jak inni, ale także ich odmienność uznać za normę.

W ten sposób powstają grupy posiadające szczególne prawa. Najbardziej jaskrawym przykładem są oczywiście mniejszości – etniczne, narodowe, wyznaniowe, seksualne – które dzięki wsparciu państwa mają lepiej zafunkcjonować w społeczeństwie.

Każdy akt przemocy czy niesprawiedliwości wobec przedstawiciela mniejszości staje się sprawą wagi państwowej. Staje się powodem do obciążania społeczeństwa winą za jego opresyjność.

W efekcie pojawia się jaskrawa nierówność, gdyż większość jest znacznie gorzej traktowana niż mniejszości. To one zarządzają zbiorową świadomością oraz wyznaczają standardy tolerancji, przyzwoitości i moralności. Większość ma się czuć obco we własnym kraju.


 

POLECANE
NFZ wydał ważny komunikat z ostatniej chwili
NFZ wydał ważny komunikat

Narodowy Fundusz Zdrowia wydał pilny komunikat. Do instytucji docierają kolejne sygnały o próbach wyłudzeń, w których oszuści podszywają się pod NFZ. Fałszywe SMS-y i e-maile mają nakłaniać do kliknięcia w niebezpieczne linki. Eksperci ostrzegają – możesz stracić nie tylko dane, ale i pieniądze.

Szokujące zachowanie europosła Platformy w odpowiedzi na pytania Telewizji Republika z ostatniej chwili
Szokujące zachowanie europosła Platformy w odpowiedzi na pytania Telewizji Republika

Republika opublikowała w swoich mediach społecznościowych serię pytań, jakie reporter telewizji zadał Krzysztofowi Brejzie. Europoseł był pytany o swoje kontakty z SKW w 2015 r. Powodem pytań, jak mówił reporter, miały być interpelacje poselskie in blanco znalezione w sejfie SKW, "takiej samej treści" jak te, które złożył do marszałka Sejmu ówczesny poseł PO Krzysztof Brejza.  

Spotkanie Karol Nawrocki – Friedrich Merz. Jest komunikat prezydenta RP z ostatniej chwili
Spotkanie Karol Nawrocki – Friedrich Merz. Jest komunikat prezydenta RP

Karol Nawrocki po raz pierwszy zabrał głos po spotkaniu z prezydentem Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem i kanclerzem Friedrichem Merzem.

USA: Nie żyje legendarny aktor i reżyser Robert Redford z ostatniej chwili
USA: Nie żyje legendarny aktor i reżyser Robert Redford

We wtorek rano w swoim domu w stanie Utah zmarł Robert Redford, jeden z największych aktorów i reżyserów w historii Hollywood. Artysta odszedł we śnie. Miał 89 lat.

Wyłączenia prądu w Pomorskiem. Ważny komunikat dla mieszkańców z ostatniej chwili
Wyłączenia prądu w Pomorskiem. Ważny komunikat dla mieszkańców

Mieszkańcy województwa pomorskiego muszą przygotować się na planowane przerwy w dostawie energii elektrycznej. Energa Operator poinformowała o pracach modernizacyjnych i konserwacyjnych, które spowodują czasowe wyłączenia prądu w wielu miastach i mniejszych miejscowościach regionu.

Greckie media: „Nawrocki zbombardował Niemcy” gorące
Greckie media: „Nawrocki zbombardował Niemcy”

„«Bomba» Nawrockiego w Niemczech – Polska żąda reparacji wojennych w wysokości 1,3 biliona euro – Grecja… śpi” – pisze grecki Banking News. Artykuł jest pisany językiem „poprawnościowym”, wyraża jednak pewnego rodzaju zazdrość wobec asertywności prezydenta RP.

Co spadło na dom w Wyrykach? „Rz”: To nie dron, ale rakieta z polskiego F-16 Wiadomości
Co spadło na dom w Wyrykach? „Rz”: To nie dron, ale rakieta z polskiego F-16

Prokuratura Okręgowa w Lublinie prowadzi śledztwo w sprawie „niezidentyfikowanego obiektu latającego”, który spadł na dom w Wyrykach na Lubelszczyźnie. Według oficjalnego komunikatu obiekt „nie został na chwilę obecną zidentyfikowany ani jako dron, ani jako jego fragmenty”. Z kolei, jak donosi dziennik „Rzeczpospolita”, powołując się na swoich informatorów, na dom spadła rakieta wystrzelona z polskiego F-16.  

Radosław Sikorski uderza w Karola Nawrockiego. Jest odpowiedź z ostatniej chwili
Radosław Sikorski uderza w Karola Nawrockiego. Jest odpowiedź

Prezydent RP Karol Nawrocki przybył w poniedziałek po południu do Berlina, gdzie we wtorek przed południem spotkał się z prezydentem Republiki Federalnej Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem, a następnie z kanclerzem Friedrichem Merzem. Szef MSZ Radosław Sikorski uznał to za dobrą okazję do twitterowych złośliwości.

Na profilach kanclerza Niemiec Friedricha Merza nie ma ani śladu po spotkaniu z prezydentem RP Karolem Nawrockim gorące
Na profilach kanclerza Niemiec Friedricha Merza nie ma ani śladu po spotkaniu z prezydentem RP Karolem Nawrockim

Prezydent RP Karol Nawrocki przybył w poniedziałek po południu do Berlina, gdzie we wtorek przed południem spotkał się z prezydentem Republiki Federalnej Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem, a następnie z Kanclerzem Friedrichem Merzem. Co ciekawe, na oficjalnych profilach tego drugiego nie ma śladu po spotkaniu.

Jest oświadczenie niemieckiego rządu po rozmowie Merz–Nawrocki z ostatniej chwili
Jest oświadczenie niemieckiego rządu po rozmowie Merz–Nawrocki

W rozmowie z prezydentem Karolem Nawrockim kanclerz RFN Friedrich Merz zapewnił go, że w obliczu rosyjskiego zagrożenia Niemcy „mocno i niezachwianie” stoją po stronie Polski – przekazał we wtorek rzecznik niemieckiego rządu Sebastian Hille. Oświadczenie wydał także prezydent RFN, Steinmeier.

REKLAMA

Mariusz Staniszewski: Platforma Oligarchiczna

Istotą obecnej władzy jest połączenie arogancji, ostentacyjnego łamania prawa oraz poczucia wyższości. Opiera się jednak na grupach społecznych, którym przyznaje przywileje, a one z wdzięczności z całej mocy udzielają jej wsparcia. W istocie to dla nich działa cały ten system.
 Mariusz Staniszewski: Platforma Oligarchiczna
/ fot. PAP / Paweł Supernak

Co musisz wiedzieć:

  • Nawet znaczna część wyborców Platformy Obywatelskiej nie chce już widzieć Donalda Tuska na fotelu premiera.

  • Jednym z zasadnych celów konserwatystów jest usuwanie barier obywatelom, by mogli osiągać sukces. Chodzi o otwieranie zawodów, walkę z przestępczością, która paraliżuje życie gospodarcze i społeczne, czy wyrównywanie szans w wolnorynkowej grze.

  • Lewica nie myśli kategoriami równych szans na starcie, ale równości sukcesu. Każdy powinien odczuwać podobny poziom szczęścia, który nie może być uzależniony od indywidualnych zdolności, pracowitości, kreatywności czy wykształcenia.

 

Z ostatnich badań opinii publicznej wynika, że zdecydowana większość Polaków nie akceptuje sposobu rządzenia obecnej ekipy. Nawet znaczna część wyborców Platformy Obywatelskiej nie chce już widzieć Donalda Tuska na fotelu premiera. Wyborcy odrzucają nie tylko metody sprawowania władzy, ale również kierunki prowadzonej polityki. Przejawia się to w pogarszających się nastrojach zarówno wśród przedsiębiorców, jak i konsumentów.

Mimo tego, że prawdziwy skok niezadowolenia może nastąpić po wakacjach, władza wydaje się tym wszystkim nie przejmować. Ani myśli zmieniać cokolwiek w swojej polityce. Receptą na poprawę nastrojów ma być jeszcze więcej bezprawia i arogancji.

Dlaczego więc ekipy Tuska kule zdają się nie imać? Odpowiedź jest banalnie prosta. Platforma Obywatelska z góry zakłada, że celem jej rządzenia jest poprawa sytuacji jedynie wybranych grup społecznych. To one mają stanowić jej oparcie w trudnych chwilach i zapewniać przewagę w tworzeniu opinii oraz wyzwalaniu emocji.

 

Duma kontra pogarda

Główna różnica między rządami prawicy i liberalnej lewicy w Polsce polega na uznaniu lub nie realnego istnienia narodu. Dla konserwatystów naród jest oczywistością, a to oznacza, że rolnika z Lubelszczyzny, stoczniowca z Gdańska, profesora z Krakowa i hipstera z Warszawy łączy poczucie wspólnoty – dziejów, języka, kultury, tożsamości, wrażliwości – oraz cel. Mogą nim być: bezpieczeństwo granic, szanowanie symboli, darmowe obiady dla dzieci z niezamożnych rodzin, budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego oraz elektrowni atomowych czy choćby zwycięstwo reprezentacji w piłkę nożną.

Aby utrzymać więzi między pozornie odległymi od siebie grupami społecznymi, konieczne jest zachowanie względnie spójnego systemu wartości i kulturowego kodu, który jest płaszczyzną zrozumienia i wzajemnego szacunku.

Istnienie narodu jest warunkiem działania prawdziwej demokracji, gdyż świadomi obywatele, którzy są uczestnikami wspólnoty, wybierają ludzi, mających reprezentować interesy ogółu.

Dla liberalnej lewicy brzmi to jak herezja. Naród jest wrogiem, bo niesie ze sobą wartości, z którymi postępowcy walczą. Oni pragną się właśnie wyzwolić z jego ram, by wreszcie oddychać pełnią swobody. Dlatego zamieniają naród na społeczeństwo, które nie jest już wspólnotą wartości, a raczej zbiorowiskiem grup społecznych, które ze sobą konkurują.

Lewica nie tylko gardzi tymi, którzy nie podzielają ich poglądów, ale pragnie także poddać ich reedukacji lub zbiorowej terapii. Próbuje okiełznać ich – rolników, katolików, kibiców, narodowców, monarchistów itp. – prymitywne instynkty, by następnie stworzyć z nich nowych, przystających do nowoczesnego świata ludzi.

 

System awansu

Najlepszym – oczywiście w mniemaniu lewicy – sposobem na przerobienie zacofanych i nieokrzesanych istot w osoby godne miana współczesnego człowieka jest oczywiście zawstydzanie oraz poniżanie. To cały system wywierania presji na słownictwo, system wartości, mody, aspiracje czy modele wzajemnego współżycia. Chodzi o to, by tradycję uznać za zacofanie i zastąpić ją oświeconą nowoczesnością.

Aby ten mechanizm mógł działać, potrzebne są rzesze ludzi, którzy będą nad tym pracować. Stąd właśnie sieć fundacji, stowarzyszeń, think tanków, instytutów, uczelni i innych podmiotów, które są karmione publicznymi pieniędzmi. Wprost z budżetu państwa czy samorządów albo za pomocą środków unijnych, funduszy norweskich, szwajcarskich, niemieckich, amerykańskich (ostatnio mniej) czy międzynarodowych fundacji.

W ten sposób wytwarza się warstwa ludzi zmotywowanych do wprowadzania nowych idei nie tylko z powodu przekonań, ale przede wszystkim materialnie. Przeprowadzanie rewolucji obyczajowo-światopoglądowej, klimatycznej czy świadomościowej jest ich zawodem. Niezbyt wymagającym, łatwym i przyjemnym. Nie trzeba szczególnie wysokich kwalifikacji, by poczuć przynależność do elity czy może raczej awangardy społecznych przemian.

Zawodowi rewolucjoniści muszą być jednak sowicie opłacani, gdyż to oni są zapleczem liberalno-lewicowej władzy. Gdy trzeba, wywołują zadymy, organizują protesty i demonstracje, kiedy indziej zajmują stanowiska, by wcielać w życie idee.

To pierwszy rodzaj oligarchii, która wyspecjalizowała się w przerabianiu grantów i dotacji, jednocześnie nie wytwarzając nic wartościowego. Żyją z władzy i dla władzy.

 

Uprzywilejowani i wykluczeni

Skoro władza z zasady dzieli społeczeństwo – już nie naród – na grupy lepsze i grosze, to podział dóbr również musi się odbywać według tego klucza. Z ich punktu widzenia nie ma sensu inwestować w osoby społecznie upośledzone, czyli takie, które nie nadążają za postępem.

Przewagę – także materialną – należy budować, dzieląc pieniądze w taki sposób, by „swoi” dostali większość, a najlepiej wszystko. Ale ci „swoi” to nie muszą być – jak w choćby w przypadku PSL – członkowie rodziny czy znajomi, ale ludzie z tej samej grupy, podzielający te same poglądy i idee. Powiązania te często pokrywają się z sieciami towarzyskimi, ale nie zawsze muszą to robić. Chodzi raczej o wspólną tożsamość.

Nie jest to więc czysty nepotyzm, ale rodzaj kasty. Jeśli się do niej należy, można liczyć na przykład na pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Jeśli nie, to informacja o konkursie dojdzie za późno. Wiadomości rozchodzą się przecież tylko wśród ludzi uprzywilejowanych.

Z jednej strony mamy więc tych, którzy z łatwością mogą uzyskiwać dobra rzadkie – dofinansowania, awanse, umorzenia płatności itp. Z drugiej – wykluczonych. Ci już na starcie nie mają szans w tym wyścigu, gdyż nie awansowali do odpowiedniej kasty.

To, co w przypadku konserwatystów jest uważane za patologię, czyli podział dóbr wyłącznie według klucza ideologicznego lub towarzyskiego, dla liberalnej lewicy jest przyjętym sposobem działania, oczywistą oczywistością. Nie mogą wszak wzmacniać prostaków, z którymi nie czują żadnej więzi. Wręcz się ich brzydzą.

 

Klienci władzy

Najbardziej oczywistą grupą, którą liberalna władza musi utrzymywać i finansować, są wszelkiej maści eksperci, pracownicy mediów oraz artyści. Oni nie tylko uzasadniają istnienie liberalno-lewicowych rządów, ale tworzą jej ideologiczną podstawę.

Mając ogromny wpływ na kształtowanie opinii publicznej, są w stanie uzasadniać i popierać nawet najbardziej idiotyczne pomysły władzy. Od rozwijania zielonej energii po fałszowanie historii.

Przykładem może być mianowanie prof. Krzysztofa Ruchniewicza na dyrektora Instytutu Pileckiego. Osoba, która zdaje się reprezentować interesy niemieckie, kieruje instytucją, która powinna dbać o prawdę o II wojnie światowej. Na domiar złego prof. Ruchniewicz na szefa oddziału Instytutu w Berlinie mianuje Joannę Kiliszek, która nie dość, że prezentuje poglądy skrajnie antypolskie, to jeszcze jest niemiecką radną Zielonych. Konflikt interesów jest oczywisty, ale to ta para ma dbać o to, by Niemcy nie próbowali zrzucać na nas winy za własne zbrodnie.

 

Fałszywa równość

Jednym z zasadnych celów konserwatystów jest usuwanie barier obywatelom, by mogli osiągać sukces. Chodzi o otwieranie zawodów, walkę z przestępczością, która paraliżuje życie gospodarcze i społeczne, czy wyrównywanie szans w wolnorynkowej grze. Jeśli prawicowy rząd odchodzi od tych zasad, zwykle przegrywa, i tak też było w Polsce. Nadmierna regulacja zamiast deregulacji oraz wiara w państwowy kapitalizm spowodowały, że mimo wielu sukcesów rząd Mateusza Morawieckiego stał się nielubiany i ostatecznie PiS przegrał.

Lewica nie myśli kategoriami równych szans na starcie, ale równości sukcesu. Innymi słowy – każdy powinien odczuwać podobny poziom szczęścia, który nie może być uzależniony od indywidualnych zdolności, pracowitości, kreatywności czy wykształcenia. Skoro wszyscy jesteśmy równi, mamy podobnie odczuwać zadowolenie.

To oczywiście głupota, która wypacza ideę równości wywodzącą się z chrześcijaństwa i zakładającą, że Bóg wszystkich nas tak samo kocha. Nie oznacza to jednak równości absolutnej, bo każdy z nas ma inne talenty, których szlifowanie wymaga różnych nakładów pracy.

Dla liberalnej lewicy sprawa jednak jest prosta: równość to równość. Osobom czy grupom, które funkcjonują na obrzeżach społeczeństwa, nie tylko należy więc stworzyć takie warunki, by mogły cieszyć się sukcesem jak inni, ale także ich odmienność uznać za normę.

W ten sposób powstają grupy posiadające szczególne prawa. Najbardziej jaskrawym przykładem są oczywiście mniejszości – etniczne, narodowe, wyznaniowe, seksualne – które dzięki wsparciu państwa mają lepiej zafunkcjonować w społeczeństwie.

Każdy akt przemocy czy niesprawiedliwości wobec przedstawiciela mniejszości staje się sprawą wagi państwowej. Staje się powodem do obciążania społeczeństwa winą za jego opresyjność.

W efekcie pojawia się jaskrawa nierówność, gdyż większość jest znacznie gorzej traktowana niż mniejszości. To one zarządzają zbiorową świadomością oraz wyznaczają standardy tolerancji, przyzwoitości i moralności. Większość ma się czuć obco we własnym kraju.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe