Działacz "S" Bogdan Jamiołkowski: Dołożyliśmy swoją cząstkę do niepodległości

Co musisz wiedzieć:
-
W Ostrowi Mazowieckiej jedną z pierwszych Komisji Zakładowych NSZZ „S” założono w Zakładach Urządzeń Radiolokacyjnych "ZURAD". Jednym z organizatorów KZ „S” był Bogdan Jamiołkowski.
-
Działacze podziemia nawiązali kontakt z podziemiem w Warszawie, skąd otrzymywano m.in. prasę i książki. Rozpoczęto też produkcję ulotek na sitodruku i powielaczu.
-
– Straszono mnie, że nie znajdę zatrudnienia w całym województwie. Robiono rewizje zarówno w domu, jak i w pracy. Ale jakoś zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić z żoną, która przez cały czas mnie wspierała – wspominał Bogdan Jamiołkowski
"S" w ZURAD
Ostrów Mazowiecka to jedno ze średnich miast na Mazowszu. W 1980 roku zamieszkiwało je niespełna dwadzieścia dwa tysiące osób. Dziś mniej więcej tyle samo. Jedną z pierwszych Komisji Zakładowych NSZZ „S” założono w Zakładach Urządzeń Radiolokacyjnych „ZURAD”. Jednym z organizatorów KZ „S” był Bogdan Jamiołkowski.
Było ich pięcioro: dwóch chłopców i trzy dziewczyny. Mieszkali w niedalekiej wsi od Ostrowi – Chmielewo. Rodzice gospodarowali na niespełna trzech hektarach ziemi. Choć byli bardzo pracowitymi gospodarzami, niemożliwością było utrzymać rodzinę z pracy na roli. Ojciec Bogdana pracował więc w warszawskich PKP. Rodzina Jamiołkowskich osiadła na Mazowszu od kilku pokoleń. Pradziad Bogdana Jamiołkowskiego w Chmielewie zamieszkał po Powstaniu Listopadowym.
– Owszem, w domu istniały tradycje niepodległościowe. Wspominało się udział pradziadka w Powstaniu czy krótki udział ojca w walkach czasu II wojny. Później w Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej. Po wojnie zaś, też krótko w WiN – wspomina Bogdan Jamiołkowski. – Jednak w jakiś szczególny sposób nie mówiono o tym podczas rodzinnych spotkań. Urodziłem się w 1950 roku, więc nie był to bezpieczny czas, by wspominać ich udział w walkach o niepodległość Polski. O tym, że ojciec po wojnie był w partyzantce, dowiedziałem się już jako dorosły człowiek.
Chłopiec szybko zauważył powojenne zmiany polityczne. Było nimi chociażby usunięcie w drugiej klasie szkoły podstawowej krzyża i porannej modlitwy „Kiedy ranne wstają zorze”. Powszechniak, jak się wtedy mówiło, minął chłopcu szybko. Codzienność, podobnie jak wydarzenia szkolne podporządkowane były kalendarzowi prac polowych. Po podstawówce, wiedząc, że nie ma co liczyć na ojcowiznę, wybrał naukę w szkole zawodowej budowy okrętów w Gdańsku. Brat mamy młodzieńca mieszkał w Gdańsku, stąd łatwiejszy był dla chłopaka start w nieznane. Lata nauki w zawodówce szybko minęły i po niej rozpoczął on pracę jako ślusarz – spawacz w Stoczni im. Lenina na Wydziale Kadłubowym. Zamieszkał w hotelu robotniczym, co miało swoje plusy, ale i minusy. Największym minusem było to, że nie mógł słuchać Radia Wolna Europa, bo nie mieszkał sam. Nie bardzo też ludzie garnęli się do rozmów o bieżącej sytuacji kraju i polityce. Korzystano tylko z oficjalnych przekazów.
– Ale tak podskórnie czuło się, że coś może wybuchnąć – mówi Bogdan Jamiołkowski. – Bo co innego władza mówiła, a co innego było widać na półkach i w kieszeniach. Propaganda szeptana niosła wśród ludzi, że jako stoczniowcy dobrze zarabiamy, ale to było kłamstwo.
Po kilku latach pracy w stoczni Bogdan Jamiołkowski w kwietniu 1970 roku został powołany do wojska w Lęborku, gdzie stacjonowała 7. Łużycka Jednostka Desantowa. W grudniu 1970 roku jej żołnierze mieli m.in. za zadanie blokować bramy Stoczni Gdańskiej. Przed samym wyjazdem było ogłoszone pogotowie bojowe. Spali w mundurach, ale nie mówiono im, o co chodzi.
– Dopiero kiedy zajechaliśmy do naszej jednostki w Gdańsku, dowiedzieliśmy się, że są strajki i rozruchy. Na miejscu usłyszałem, że stacjonujący w Gdańsku wyjechali na miasto i zostali rozbrojeni przez stoczniowców. Jeden z nich powiedział mi: „Dopadli do mnie, no to co miałem robić? Strzelać? Nie było rozkazu. Oddałem broń, podobnie jak inni. Kilkanaście samochodów zostało spalonych, więc wróciliśmy do jednostki”.
Pod Stocznię żołnierze z Lęborka podjechali w nocy z wtorku na środę 15 grudnia. Bogdan Jamiołkowski z grupą poborowych miał rozkaz pilnowania stoczniowej bramy numer trzy, którą przez kilka lat wchodził do pracy.
– Stałem może dwieście metrów od niej. Tak przez tydzień, w napięciu. Sytuacja była dla mnie dramatyczna, bo za płotem Stoczni strajkował mój stryjeczny brat i koledzy. I cały czas chodziło mi po głowie, że gdybym, nie daj Boże, miał strzelać, to byłbym gotów strzelać do dowódcy, a nie do nich. Reagowaliśmy różnie. Jedni śmiechem przykrywali lęk, inni, nic nie mówiąc, palili jeden za drugim papierosy. Jedni akceptowali strajk, inni nie. Jedni użycie wojsk, inni nie. Ale generalnie entuzjazmu wśród żołnierzy nie było. Rozmawialiśmy między sobą swobodnie, jednak w żadnym wypadku nie wolno nam było rozmawiać z cywilami. No i ja złamałem ten zakaz. Pewnego dnia szedł po drugiej stronie ulicy kolega, z którym pracowałem. Zobaczył mnie, więc podszedłem. Zapytałem, co tam w Stoczni? Pogadaliśmy chwilę. Rozmowę widzieli dowódcy, no i zaczęły się przesłuchiwania. Kto to był, o czym rozmawialiśmy? Powiedziałem, że właściwie o niczym. W sumie trzy razy mnie przesłuchiwali, więc już mi nerwy puściły i w emocjach wykrzyknąłem: „Zanim mnie tu przywieźliście, to trzeba było zajrzeć w mój życiorys. Dowiedzielibyście się, że jestem stoczniowcem i że za tym płotem pracowałem. Jeśli uważacie, że będę strzelał do robotników, to się bardzo mylicie. Takiego rozkazu nie wykonam, bo tam są moi koledzy i mój brat! Ochłonąłem i pomyślałem sobie: „No, to teraz mnie pewnie posadzą”. Ale tak nie było. Nie wiem, dlaczego, ale już więcej mnie nie przesłuchiwali, ale też nie wycofali z posterunku.
"Namawiali mnie, bym wstąpił do PZPR"
Podczas jednej z wizyt w rodzinnych stronach Bogdan Jamiołkowski poznał swoją przyszłą żonę. Po jakimś czasie wzięli ślub i oczekiwali na obiecane przez Stocznię mieszkanie. Niestety z miesiąca na miesiąc oddalało się ono, więc młode małżeństwo postanowiło osiedlić się w Ostrowi Mazowieckiej. Tam w 1973 roku Bogdan Jamiołkowski znalazł pracę w zakładach „ZURAD”.
– Do 1980 roku niewiele działo się w zakładzie. Ale dwa wydarzenia utkwiły mi w pamięci w szczególny sposób – wspomina. – Namawiali mnie, bym wstąpił do PZPR. Najpierw ich zbywałem, a później zrobiłem awanturę, bo szantażowali mnie, że jeśli nie wstąpię, to żona – a pracowała wówczas na poczcie – zostanie przeniesiona na trzy zmiany. Mieliśmy wówczas małą córeczkę. No i tak się stało. Więc wpadłem któregoś dnia do sekretarza PZPR i powiedziałem, że jeśli nie przywrócą żony na jedną zmianę, to nie ręczę za siebie. No i przywrócili. Drugim wydarzeniem były strajki 1976 roku w Radomiu i Ursusie. I te kazali nam potępiać. Zwieźli część załogi na stadion w Ostrołęce i było to tak upokarzające, że obiecałem sobie, że przy najbliższej okazji im się odpłacę.
Najbliższa okazja – jak podkreśla Bogdan Jamiołkowski – nadarzyła się w 1978 roku. Karol Wojtyła został wybrany na papieża i ludzie w zakładzie nabierali odwagi. Publicznie zaczęli krytykować kierownictwo, również PZPR. I choć zwierzchnictwo usiłowało przeszkodzić wyjazdowi na Mszę podczas wizyty Jana Pawła II w kraju, to ludzie masowo jechali.
Kolejny rok „odpłaty” to już rok 1980 i rewolucyjne nastroje wśród załogi, a także niemal sto procent pracowników w Solidarności z blisko tysięcznej obsady.
– Nawet dyrektor zapisał się do KZ „S” – wspomina Bogdan Jamiołkowski. – Ale to trwało krótko. Później partyjniacy i dyrekcja rozpoczęli akcję wypisywania się z „S”. Jednak tylko kilkanaście osób z niej wystąpiło. Reszta pozostała i… zaczęliśmy uczyć się tego, czym powinny być związki zawodowe. Zaczęliśmy uczyć się odwagi i wolności. Do Komisji Zakładowej trafiały nieocenzurowane gazety z innych regionów. Czytaliśmy książki, do których wcześniej nie mieliśmy dostępu. Po raz pierwszy dowiedziałem się o istnieniu Sergiusza Piaseckiego i jego znakomitych książek. Dowiadywaliśmy się, że mamy polskich pisarzy mieszkających gdzieś w Anglii, Francji czy USA, o których w ogóle nie słyszeliśmy. Dzień był za krótki na te wszystkie nowości.
"To była chyba najtrudniejsza praca"
Bogdan Jamiołkowski został przewodniczącym Komisji Wydziałowej „S”. Wszedł też w skład Prezydium Zarządu Oddziału Miejskiego NSZZ „S”. Został też przewodniczącym Sekcji Handlu i Kontroli Społecznych w oddziale w Ostrowi.
– To była chyba najtrudniejsza praca. Komisja była, ale praktycznie nic nie mogła załatwić – mówi. – Komuniści robili wszystko, by zniechęcić społeczeństwo do „S”. W sklepach był tylko ocet. Na terenie Ostrowi jednak problemu z żywością nie było, bo mieszkańcy pochodzili z pobliskich wsi i każdy mógł się zaopatrzyć u rodziny czy znajomych. W sklepach natomiast całkowicie brakowało produktów AGD i tym podobnych. Brakowało również maszyn, nawozów czy nasion dla rolników.
Bogdan Jamiołkowski wkrótce zauważył, że „S” może być nie tylko związkiem, ale formacją prowadzącą do niepodległości Polski. Z upływem miesięcy marzenie zaczęło przeradzać się w pewność. Jednak w pierwszej połowie grudnia 1981 roku zostało brutalnie przerwane, jak sen zmęczonego.
– Uważałem, że walka z komuną musi trwać nadal, bo jeśli się coś zaczęło, to trzeba to kontynuować – opowiada Bogdan Jamiołkowski. – Po wprowadzeniu stanu wojennego czuć było w zakładzie dużą bezradność. Wprawdzie nikogo nie internowano, ale był strach. Poszedłem do przewodniczącego naszej KZ „S”, a on od razu powiedział: „Beze mnie”. Nie wiadomo było, co robić. Wezwano mnie na przesłuchanie. Chcieli bym podpisał lojalkę. Wtedy zacząłem się stawiać. Zapytałem, czy wszyscy będą musieli to podpisać. Odpowiedziano mi, że nie wszyscy. Więc zapytałem: „Wszyscy internowani podpisali?”. Odpowiedzieli, że podpisali. „No to dlaczego ich trzymacie, skoro podpisali?” – zapytałem. „Aha – mówię – to znaczy, że nie podpisali”. Wykonali telefon z tekstem: „Macie tu klienta do więzienia w Ostrołęce”. Inny wyjął pistolet, położył na biurku i nim kręcił. Chcieli mnie jakoś złamać. To przesłuchanie trwało ponad trzy godziny. Może dwa, może trzy tygodnie później poszedłem do przewodniczącego oddziału „S” w Ostrowi Adama Rukata. Mówię: „Adam, my nie możemy tak tego zostawić. Trzeba coś robić”. No i on wtedy: „Wiesz, myślałem, że zostanę sam. Ale jak się zjawiłeś, to zaczynamy”. No i zaczęliśmy organizować struktury. Ja w swoim zakładzie, ale też wspólnie stworzyliśmy podziemną strukturę w mieście. Zebrało się nas kilku, może kilkunastu w Ostrowi i okolicach. Rozpoczęliśmy zbieranie składek. Nie było wielu, którzy płacili, ale płacili. Zbieraliśmy m.in. na sztandar ostrowskiej „S”. Przed stanem wojennym zgromadziliśmy 33 tysiące złotych, ale komuniści nam je ukradli. Więc zbieraliśmy od nowa. Siódmego listopada 1982 roku sztandar został poświęcony w kościele przez księdza Jana Sobotkę.
"Robiono rewizje zarówno w domu, jak i w pracy"
W jakiś czas później działacze podziemia nawiązali kontakt z podziemiem w Warszawie, skąd otrzymywano m.in. prasę i książki.
Rozpoczęto też produkcję ulotek na sitodruku i powielaczu. Do roku 1989 nie udało się jednak zorganizować własnej podziemnej gazety. Kilkuosobową grupą, która miała bardzo jasno podzielone role, do 1989 roku kierował Adam Rukat.
– Różnie to było na przestrzeni lat – podsumowuje siedem lat konspiracji Bogdan Jamiołkowski. – Najpierw robiliśmy przedruki na maszynie. Później dostawaliśmy diapozytywy do sitodruku. U Tadeusza Kubata na strychu uruchomiliśmy powielacz i wydawaliśmy druki na rocznicowe potrzeby. Przez cały okres podziemnej działalności bardzo wspomagali nas miejscowi księża: Tadeusz Antonowicz i Stanisław Gadomski. Gdyby nie oni, wielu działań nie moglibyśmy podjąć albo byłyby one trudne. Organizowaliśmy spotkania z aktorami. Wykłady z zakresu historii czy ekonomii. Co tydzień odprawiano Msze Duszpasterstwa Ludzi Pracy. Wyjazdy na Msze do księdza Jerzego Popiełuszki były traktowane niemal jak obowiązek duchowy i patriotyczny. Tak samo było z corocznymi Pielgrzymkami Ludzi Pracy oraz ze spotkaniami z Janem Pawłem II podczas jego wizyt w Polsce. Wzywano mnie na przesłuchania. Nawet z tego powodu, że miałem w kościele czytania. Straszono mnie, że nie znajdę zatrudnienia w całym województwie. Robiono rewizje zarówno w domu, jak i w pracy. Ale jakoś zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić z żoną, która przez cały czas mnie wspierała. W małym mieście ludzie skupiali się wokół rodziny. Sprawy wolności, niepodległości były im raczej odlegle. Nie było nas wielu. Ale wytrwaliśmy. I tak przez te lata niewielka nasza grupa przetrwała. Mimo że po 1989 roku różnie się nasze losy potoczyły, zarówno pod względem ekonomicznym, jak i politycznym, to uważam, że warto było, bo jako jedno z miast dołożyliśmy swoją cząstkę do niepodległości.
- Komunikat dla mieszkańców Trójmiasta
- Komunikat dla mieszkańców Krakowa
- Niepokojące doniesienia z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Komunikat dla mieszkańców Katowic
- PKO BP wydał pilny komunikat
- Wojsko wyjechało na drogi. Pilny komunikat sztabu
- IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka
- Stanowski zmiażdżył Jońskiego. Europoseł KO sam się podłożył
- Prezydent Karol Nawrocki nie podpisał ustawy o pomocy Ukrainie. Złoży własny projekt
- "Nie macie szacunku do swoich widzów". Burza w sieci po programie TVN
- "Bezprecedensowe odkrycie". Złoty skarb uwięziony pod wodą
- Nowy komunikat IMGW. Oto co nas czeka