Prof. Mirosława Grabowska: Czasami trudno przyznać się do swoich poglądów
– Wynik wyborów w Stanach Zjednoczonych oraz skala zwycięstwa Donalda Trumpa zaskoczyły wszystkich, z socjologami na czele. Według większości przedwyborczych sondaży różnica między kandydatami miała być nikła, w granicach błędu statystycznego, na korzyść Kamali Harris. Czy racje miał Thomas Malthus, ojciec demografii, mówiąc, że liczby podobne są do strachliwych zwierzątek: wystarczy je lekko poddać torturom i wyśpiewają nam to, co chcieliśmy od nich usłyszeć? Czy amerykańskie pracownie sondażowe zhańbiły się tak niegodnymi praktykami?
– Od ogłoszenia wyników wyborów poszperałam w analizach amerykańskich socjologów i politologów. Wszyscy próbują zrozumieć, skąd wzięły się dysproporcje między prognozami a ostatecznymi wynikami wyborów. Przede wszystkim nie było tak źle, jak nam się wydaje. Jeśli wziąć pod uwagę średnią z wielu sondaży, to na poziomie ogólnokrajowym Donald Trump osiągał poparcie 49,4%, a Kamala Harris – 50,6%. Ostateczny rezultat okazał się niemal odwrotny: Trump uzyskał 50,1% głosów, a Harris 49,9%. Błąd statystyczny wyniósł 1,5%. Warto zaznaczyć, że w tzw. „wahających się stanach” błąd wyniósł jeszcze mniej – 1,3%. Ale w przypadku wyborów nikogo nie interesuje wielkość błędu, tylko trafne wskazanie zwycięzcy. W tym sensie ma pan rację – poszczególne sondaże myliły się, na ogół na korzyść Harris, czyli mamy tu do czynienia z błędem systematycznym.
Pomyłka czy manipulacja?
– Zapytam wprost: Czy pracownie sondażowe manipulowały danymi?
– Nie sądzę. Pracownie badawcze to poważne biznesy, bazujące na nieposzlakowanej reputacji. Żyją nie tylko z prowadzenia sondaży wyborczych. W dużej mierze czerpią zyski z badań rynkowych, a zleceniodawcom zależy na trafnej diagnozie i ewentualnej prognozie, co ma się im opłacać. Dlatego nie mogą sobie pozwolić na praktykowanie „tortur”. To by podważyło zaufanie u tych, którzy w dziewięćdziesięciu procentach przyczyniają się do ich zysku. Manipulacje więc wykluczam. Co poszło nie tak? Przede wszystkim zawiodła tradycyjna metodologia. Większość badań przeprowadzono telefonicznie – w takich badaniach response rate w USA wynosi obecnie dwa procent. To znaczy, że na sto wykonanych telefonów udaje się przeprowadzić dwa wywiady – to bardzo mało. Wśród tych dwóch procent zabrakło pewnego typu respondentów, zabrakło wyborców Donalda Trumpa. Najgłośniejszą metodologiczną wpadkę zaliczyła firma Anny Selzer analizująca preferencje wyborcze w stanie Ohio. Badacze przewidywali, że Kamala Harris wygra o 3 punkty procentowe, a tymczasem Donald Trump wygrał z przewagą 13 punktów procentowych. Zdumiewa to tym bardziej, że zespół Selzer zazwyczaj nie mylił się w swoich przewidywaniach.
– Co się zatem wydarzyło?
– W badaniach telefonicznych, w tych dwóch procentach na sto, było więcej osób z wyższym wykształceniem, zwolenników Demokratów, a brakowało tych z niższym wykształceniem. Anna Selzer popełniła błąd, nie korygując uzyskanych danych. Firma Selzer ma filozofię „trzymania brudnych rąk z dala od danych”. Podaje je, by tak rzec, „na sucho”, co dotychczas się sprawdzało. Ale w roku 2024 zawiodło. Natomiast inne badanie, zlecone przez „Wall Street Journal”, starało się, aby w grupie respondentów byli ci, którzy nie głosowali w poprzednich wyborach (w 2020 roku). Zwykle do deklarowanych przez nich preferencji wyborczych przywiązuje się małą wagę lub w ogóle wyklucza się ich z przewidywania wyniku wyborów. Zakłada się bowiem, że skoro wyborca nie poszedł na wybory cztery lata temu, to nie pójdzie również w przyszłości. Okazało się to błędem. „Wall Street Journal” uwzględnił tych „potencjalnych” wyborców, którzy – jak teraz już wiemy – na wybory poszli i w dużej części zagłosowali na Trumpa. Ponadto badanie, o którym mowa, zrealizowano w oparciu o pogłębione wywiady „twarzą w twarz”, docierając do trudno dostępnych respondentów. Okazało się, że dopiero po dłuższym czasie, gdy zaufali ankieterom, ujawniali swoje rzeczywiste poglądy polityczne. Na początku mówili, że zagłosują na Kamalę Harris, a pod koniec wywiadu „przyznawali się” do sympatii dla Donalda Trumpa. Wybory w Stanach Zjednoczonych przekonują mnie, że metodologia badań wyborczych powinna być bardziej złożona: uwzględniać więcej sposobów docierania do badanych (nie tylko przez telefon), być uzupełniana o jakościowe metody badawcze i – co jest najtrudniejsze, bo poza metodologię wykracza – powinna uwzględniać specyfikę danych wyborów.
"Nie można bezrefleksyjnie przenosić z wyborów na wybory raz ustalonego wzorca metodologicznego"
– Nie można jednej optyki metodologicznej przekładać na każde wybory.
– Owszem. Nie można bezrefleksyjnie przenosić z wyborów na wybory raz ustalonego wzorca metodologicznego. Każde kolejne wybory mają swoją specyfikę. Bez uwzględniania swoistości sytuacji pracownie sondażowe będą się mylić. Cztery lata temu była inna sytuacja wewnętrzna Ameryki, inny entourage geopolityczny i ekonomiczny, inny zestaw kandydatów. Podczas gdy wzór badawczy pozostawiono bez zmian.
– Michael Bailey, politolog Uniwersytetu Georgetown, stwierdził, że pracownie sondażowe nie potrafiły zauważyć podstawowego elementu statystycznego: globalnego wzrostu poparcia dla Donalda Trumpa w porównaniu z zeszłymi wyborami. U Latynosów pokaźny wzrost o 13%, u młodych o 6%, u niewykształconych o 4%, u kobiet o 2%. Jak wytłumaczyć tę dynamikę?
– Trend, o którym Pan mówi, zaczął być zauważalny dopiero na ostatniej prostej kampanii. Proszę zwrócić uwagę, że gdy zgłoszono kandydaturę Kamali Harris, to przez dłuższy czas wiodła ona prym w większości sondaży. Z pewnością zadziałał powab nowości, efekt świeżości. Później, gdy Amerykanie bliżej ją poznali i posłuchali, przewaga Harris sukcesywnie malała. Wraz z analogicznym wzrostem poparcia Donalda Trumpa. Po pierwsze, przekaz Trumpa dotyczący polityki gospodarczej wydawał się wyborcom bardziej wiarygodny. W latach 2016–2020 Amerykanom żyło się lepiej. Pomimo obiektywnie niezłych wskaźników ekonomicznych ostatnich dwóch lat polityka gospodarcza Demokratów nie przekonała Amerykanów. Obiektywne wskaźniki się nie liczą – liczy się odczucie, że jest drogo, drożej niż było.
"Amerykanie odrzucili w wyborach skrajną postępowość Demokratów"
– Donald Trump świetnie wykorzystał „subiektywne” odczucia wyborców. Na swoich mitingach najczęściej używał słowa „grocery” – czyli sklep spożywczy. Powtarzał do znudzenia, że poprawi siłę nabywczą amerykańskich gospodarstw domowych.
– Owszem. Amerykanie odczuwają skutki inflacji. Na mniej ich stać. Coraz droższe są nie tylko produkty spożywcze, ale i ubezpieczenie zdrowotne. Kosmicznie podrożało czesne na amerykańskich uniwersytetach. Po drugie, migracja. Szacuje się, że w ostatnich latach wjechało nielegalnie do Stanów Zjednoczonych około 9 milionów osób. Narasta wśród amerykańskich obywateli poczucie, że państwo napływu imigrantów nie kontroluje. Integracja nowo przybyłych przychodzi, mówiąc delikatnie, z trudem. Proszę zwrócić uwagę, że poparcie dla Trumpa wzrosło nawet w Nowym Jorku, do którego władze Teksasu odsyłały migrantów autobusami. To zjawisko musiało się negatywnie odbić na odbiorze nielegalnej migracji nawet wśród zwolenników Demokratów.
– Nawet Latynosi głosowali masowo na Trumpa.
– Nie jestem zdziwiona. Napływ nowych migrantów zagraża bezpośrednio im. Latynosom, którzy od lat uczciwie pracują i płacą podatki. Z pewnością natrudzili się, aby umościć się w Stanach. Sceptycznie patrzą na „głodną” i nielegalną migrację. Napływ migrantów nie zagraża białym profesorom Uniwersytetu Harvarda, ale pracownikom niewykwalifikowanym. Administracja Joe Bidena nie poradziła sobie z tym problemem. Warto pamiętać, że w gabinecie Bidena to Harris odpowiadała za kwestie związane z migracją. Na tym polu nie miała się czym chwalić.
– A po trzecie?
– Progresywizm. Środkowe Stany Zjednoczone wciąż pozostają pod wpływem tradycyjnych wartości zakorzenionych jeszcze we wzorcu purytańskim. Nie chodzi tylko o aborcję. Amerykanie, moim zdaniem, odrzucili w wyborach skrajną postępowość Demokratów. Podczas dyskusji o amerykańskich wyborach w Katedrze Metodologii Uniwersytetu Warszawskiego Tadeusz Szawiel zwrócił uwagę, że nie było korelacji między głosowaniem na Trumpa a tym, czy dany stan w wyniku referendum zalegalizował aborcję, czy nie. Kamala Harris w swojej kampanii podnosiła temat aborcji, ale nie stało się to ważną kwestią. Przegrała nawet w stanach, które w referendum były za legalizacją aborcji.
– Z badania wykonanego przez Siena College dla „Wall Street Journal” wynika, że chętniej deklarowali swoje preferencje wyborcze biali demokraci niż biali republikanie. Skąd bierze się niechęć do przyznawania się do swoich poglądów?
– Nie oszukujmy się. Niechęć do przyznawania się do preferencji politycznych w dużej mierze bierze się z presji środowiskowej oraz z przekazu medialnego. Media wytworzyły wrażenie, że sprawa wyborów jest przesądzona, że wygra Kamala Harris. Wychwalano ją pod niebiosa. Natomiast Trumpa obrzucano niezliczoną ilością pejoratywnych epitetów. Pod presją swojego środowiska i ogólnej atmosfery w kraju czasami trudno przyznać się do swoich poglądów. Wtedy albo nie bierze się udziału w badaniach, albo odmawia się odpowiedzi na konkretne pytania o preferencje wyborcze. Radzenie sobie z takim problemem jest dla socjologa niezwykle trudne. Bo jak Pan przecież wie, ankieter nie może poddać torturom ani respondentów, ani liczb…
Prof. dr hab. Mirosława Grabowska
Prof. dr hab. Mirosława Grabowska – socjolog, wykłada na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. W latach 2008–2023 dyrektor Centrum Badania Opinii Publicznej. Autorka m.in. „Podział postkomunistyczny. Społeczne podstawy polityki w Polsce po 1989 roku”.
CZYTAJ TAKŻE:
- Drwiący wpis Tuska. Jest riposta PiS
- Prof. Krasnodębski: mamy przedstawiciela warszawskiej elitki kontra przedstawiciela Polski
- "Rozpłakałam się". Uczestniczka "Tańca z gwiazdami" przerwała milczenie
- Jaka pogoda nas czeka? IMGW wydał nowy komunikat
- Najgroźniejszy rywal Trzaskowskiego? Ekspert wskazał problem
- Ważne doniesienia z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- "Nigdy więcej tak nie mów". Burza w Pałacu Buckingham
- "Wybrałam najtrudniejszą opcję". Doda wydała oświadczenie