Solidarność nie zawiodła. Trwa akcja pomocy powodzianom
Czy tej powodzi można było uniknąć? Czy można było lepiej zabezpieczyć mieszkańców przed niszczycielskim żywiołem? Czy za kilka lat, gdy domy i drogi zostaną odbudowane, ten koszmar znów się nie powtórzy? – to pytania, które stawiało sobie wielu Polaków widzących zniszczone miasta i wsie na południu Polski.
Już 11 września IMGW alarmowało, że nadchodzą ulewne opady deszczu, szczególnie w południowej Polsce, które spowodują powodzie i zalania. Wszystko za sprawą niżu genueńskiego o nazwie Boris.
– Te niże genueńskie są bardzo niebezpieczne. W zeszłych latach powodowały powodzie – w 1997, 2010 czy 2014. Oczywiście wtedy opadów było zdecydowanie więcej, ale prognozowane 200 litrów na metr kwadratowy może spowodować wiele szkód – ostrzegał wtedy rzecznik IMGW Grzegorz Walijewski, cytowany przez Polskie Radio 24.
Jednak takiego rozwoju wypadków, jaki nastąpił w Głuchołazach w Opolskim czy w Kłodzku na Dolnym Śląsku – mało kto się spodziewał. Niemal 300 litrów wody na metr kwadratowy, które spadły w niektórym miejscach na południu Polski, to przecież półroczna suma opadów. Powódź swoją skalą i zniszczeniem, jakie pozostawiła, przekroczyła wyobrażenia mieszkańców, samorządowców i rządu w Warszawie.
Utracony dobytek, samochody, świeżo wyremontowane domy, niezbędne lekarstwa. Cały czas trwa liczenie strat, również po stronie ludzkich istnień. Pierwsze szacunki mówią o zniszczeniach na sumę 4,2 mld zł, ale z pewnością ta kwota jeszcze wzrośnie. Gdy w lipcu 1997 roku przez nasz kraj przeszła powódź tysiąclecia, zginęło 56 osób, a straty oszacowano na 3,5 mld dolarów. Ostateczny bilans to jednak kwestia drugorzędna. Najważniejsza jest pomoc, tu i teraz.
„Widoki jak po wojnie”
Na Dolnym Śląsku wśród najbardziej dotkniętych zniszczeniami miejscowości wskazać można Kłodzko, zalane przez rzekę Nysę Kłodzką, a także Stronie Śląskie i Lądek-Zdrój – najstarsze uzdrowisko w naszym kraju, gdzie przebywali cesarzowie, królowie, niemiecki poeta Johann Wolfgang von Goethe czy prezydent USA John Quincy Adams.
Miasto zostało zalane po przerwaniu wałów przy tamie w Stroniu Śląskim. Przez obie te miejscowości przepłynęła niszczycielska fala. Rwące potoki niszczyły wszystko na swojej drodze. Konieczna była ewakuacja części mieszkańców Lądka-Zdroju i Stronia Śląskiego. W tej drugiej miejscowości rzeka Biała Lądecka porwała budynek, gdzie mieścił się posterunek policji, a niektórzy mieszkańcy czekali na pomoc na dachach swoich domów.
W pomoc dla powodzian natychmiast zaangażowała się dolnośląska Solidarność. Związkowcy w pierwszym etapie skupili się na dostarczaniu żywności, napojów i pomocy rzeczowej dla najbardziej poszkodowanych.
– Dary dla powodzian dowoziliśmy naszym busem do hubu we Wrocławiu. To była instytucjonalna i skoordynowana z miastem pomoc, dzięki czemu mieliśmy pewność, że to, co zbierzemy, trafi bezpośrednio do potrzebujących. Równolegle rozpoczęliśmy zbiórkę pieniędzy, którą kontynuujemy. Na ten moment zebraliśmy już ponad 200 tysięcy złotych. Te środki zostaną przekazane tym członkom Solidarności i ich rodzinom, którzy ucierpieli w trakcie powodzi. Pieniądze spływały do nas z różnych regionów Solidarności oraz zakładów pracy. Osoby prywatne i fizyczne zachęcaliśmy natomiast do wpłacania środków na konto Stowarzyszenia Charytatywnego im. Kazimierza Michalczyka, dzięki czemu przekazane darowizny można odliczyć od podatku – przekazał nam przewodniczący Kazimierz Kimso.
Szef dolnośląskiej Solidarności osobiście udał się na zalane tereny, by na własne oczy zobaczyć skalę zniszczeń.
– Wszystko zaczęło się od przerwania tamy w Stroniu Śląskim. To miasto wygląda, jakby tam pług przeszedł. Widoki są jak po wojnie, z tą różnicą, że mamy jeszcze hałdy mułu, błota i kamieni. Stoi tam most, tylko że nie ma przyczółka po drugiej stronie. Gdyby ten zbiornik nie pękł, to straty byłyby nieporównywanie mniejsze – stwierdził przewodniczący Kimso.
Związkowiec zaapelował także, by nie zrażać się „niedobrą reklamą związaną z powodzią” i przyjeżdżać na Dolny Śląsk, by wspierać lokalną turystykę.
– Powódź dotknęła głównie miejscowości położone wzdłuż rzeki Białej Lądeckiej, ale miasta ościenne, jak na przykład Kudowa-Zdrój, są absolutnie nienaruszone przez żywioł. Jeśli chodzi o Lądek-Zdrój, to hotele, pensjonaty i domy przy rzece zostały zrujnowane, ale sam kurort nie ucierpiał i cały czas funkcjonuje – zwracał uwagę szef dolnośląskich struktur Związku.
Zdaniem Kazimierza Kimso, skutki powodzi mogłyby być mniejsze, gdyby dyrektor dolnośląskich Lasów Państwowych nie obciął środków przeznaczonych na inwestycje w budowę małych zbiorników retencyjnych oraz przepustów, które kierowałyby wodę w stronę lasów.
CZYTAJ TAKŻE: Lasy w Polsce stały się poligonem wojen kulturowych
Pomoc od pierwszych godzin
W wojewódzkie opolskim symbolem powodzi stały się Głuchołazy. Niemal połowa miasta została odcięta od wody i prądu, a stan wody był wyższy o metr w porównaniu do powodzi z 1997 roku.
Na pomoc błyskawicznie pospieszyła Solidarność. Związkowcy z Namysłowa zorganizowali zbiórkę żywności i tekstyliów dla powodzian, a zrzeszeni w Solidarności strażacy przetransportowali dary do Głuchołazów.
– Nasz region już od pierwszych godzin rozpoczął akcję pomocową, szczególnie w Głuchołazach, bo ta miejscowość została najszybciej i najdotkliwiej zniszczona przez powódź. Mamy tam na rynku swój oddział, więc zakupiliśmy wodę i pieczywo, a potem rozdysponowaliśmy je wśród mieszkańców. Nasz apel o pomoc finansową również nie pozostał bez echa. Otrzymaliśmy środki od organizacji zakładowych i regionów z całego kraju. Zakupiliśmy dzięki temu osuszacze, myjki ciśnieniowe, środki higieniczne i zawieźliśmy do takich miejscowości jak wspomniane Głuchołazy, Nysa, Paczków czy Otmuchów – relacjonował przewodniczący Dariusz Brzęczek, dodając, że mocno ucierpiał także Lewin Brzeski, powiat głubczycki i pobliskie miejscowości.
– We wszystkich tych powiatach i miejscowościach jest po kilkaset członków Związku, a wielu z nich może potrzebować wsparcia. O ile na początku pomagaliśmy wszystkim, o tyle w drugiej fazie pomoc będzie spływała do członków Solidarności ich rodzin. Będziemy wypłacać poszkodowanym zapomogi losowe – dodał.
Mobilizacja i obrona
Do odparcia wielkiej wody przygotowywali się także mieszkańcy województwa lubuskiego. Fala powodziowa na Odrze miała bowiem długość około 100 kilometrów. Gdy dotarła do Nowej Soli, wodowskaz pokazywał poziom 646 cm, podobnie było w Cigacicach czy Nietkowie. Ludzie żyjący w miejscowościach położonych nad rzeką układali tymczasowe wały z piasku i umacniali już istniejące obiekty. Dzięki temu, że fala kulminacyjna dotarła tam później, mobilizacja mieszkańców i służb przyniosła pozytywne efekty. Nie doszło do sytuacji kryzysowych, ewakuacji mieszkańców i wielkich zniszczeń, choć były wyjątki.
Trzy miejscowości w Lubuskiem nie były niestety chronione wałami przeciwpowodziowymi – to Radnica, Stary Raduszec i Osiecznica, gdzie łącznie zalanych zostało ponad 100 domów. Najmocniej ucierpiała licząca niemal tysiąc mieszkańców Osiecznica w powiecie krośnieńskim. Ludzie, mając w pamięci powodzie z 1997 i 2010 roku, gromadzili piasek, zabezpieczali mieszkania, wywozili swój dobytek. Woda podtopiła tam ponad 70 budynków, ale ze względu na ukształtowanie terenu może opadać nawet przez 2–4 tygodnie. Potem rozpocznie się sprzątanie i odbudowa.
Do podtopień doszło także w Szprotawie w powiecie żagańskim, gdzie fala kulminacyjna na rzece Bóbr osiągnęła taki sam poziom, jak w czasie powodzi z 1997 roku.
– Jako Region Zielonogórski byliśmy w kontakcie z organizacjami związkowymi na naszym terenie. W Szprotawie, która była zalewana przez rzekę Bóbr, mamy trzy organizacje związkowe, ale jak do tej pory nie dotarły do nas informacje o poszkodowanych członkach Związku. Stały kontakt utrzymywaliśmy także z przewodniczącymi z Krosna, Żagania i Sulechowa. Bezpośredni bój członkowie Solidarności stoczyli w Pomorsku przy umacnianiu wałów oraz przy obronie szkoły w Żaganiu – przekazał nam przewodniczący Bogusław Motowidełko.
Wspomniana szkoła to Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy im. Janusza Korczaka w Żaganiu, który leży nieopodal rzeki Bóbr. 15 września, gdy zaczęły pojawiać się informacje o zagrożeniu powodziowym, dyrektor placówki postanowiła ją zabezpieczyć. Na apel odpowiedzieli nauczyciele i pracownicy szkoły, w tym członkowie Solidarności, którzy zakasali rękawy i przystąpili do pracy. Po napełnieniu worków z piaskiem wznieśli barykady i zabezpieczyli okna oraz drzwi budynku. Ostatecznie zarówno szkoła, jak i sam Żagań udało się obronić. W zabezpieczeniu miasta pomagali mieszkańcy, ochotnicy, a także amerykańscy żołnierze. Do budowy wałów użyto ponad 40 tys. worków z piaskiem.
CZYTAJ TAKŻE: Nowa świecka ekoreligia – nowy numer "Tygodnika Solidarność"