Milczące "elity": historia zdrady myśli w Polsce

Ostrzeżenia, jakie przez lata mocno na wyrost formułowały pod adresem polskiej demokracji wszelkiego rodzaju elity, zdają się w ostatnich miesiącach materializować. Jednak większość niedawnych alarmistów dziś milczy. Jeśli natomiast ktoś z nich postanowi zabrać głos, czyni to najczęściej, by poprzeć in blanco działania władz. Inteligencja i twórcy nie mają już ochoty występować w roli strażników i sumień demokracji, która tak bardzo im przez lata odpowiadała. A może tylko wracają do dawnych nawyków, a akceptacja mniej lub bardziej zaawansowanego zamordyzmu jest po prostu ich przeznaczeniem?
cenzura Milczące
cenzura / Alberto Ortiz

„Ja na tyle się ucieszyłem, że ster przejęła inna grupa ludzi, że przestałem się polityką interesować” – mówił w maju tego roku wokalista Krzysztof Zalewski. Wcześniej Zalewski był bardzo mocno zaangażowany w komentowanie polityki. Złośliwe, choć niezbyt lotne komentarze na temat zatrucia Odry czy ministra Przemysława Czarnka wplatał w konferansjerkę, czy to między swoimi piosenkami, czy podczas przyznawania branżowych nagród. Wszystko to skończyło się po zmianie rządu. Nie jest to sytuacja jednostkowa, ani nawet niezrozumiała. Konsumenci przekazów medialnych z grupy niepodchodzącej do polityki w sposób pogłębiony, przez osiem ostatnich lat poddawani byli narracji wywołującej stres, gniew i lęk. Trudno dziwić się potrzebie uznania, że teraz wszystko będzie już w porządku i odetchnięcia – przynajmniej do czasu, aż znów do władzy przyjdą środowiska kwestionujące paradygmat liberalno-demokratyczny.

Czytaj także: Dr Artur Bartoszewicz o Zielonym Ładzie: Stoimy dzisiaj przed zagrożeniem upadku naszego państwa

Znamy to przecież również z lat 2007–2015 oraz z czasów wcześniejszych. Skoro jednak duża część szeroko pojętej grupy intelektualistów (na potrzeby tego tekstu zaliczmy do niej wszystkich, którzy się do tego tytułu poczuwają, a wyłączamy z niej chadzających własnymi drogami konserwatywnych inteligentów) przez lata poczuwała się do swoistego obowiązku wobec społeczeństwa, za który nagradzana była prestiżem, a czasem nawet pieniędzmi, mamy prawo wypominać im tę abdykację.

Zdrada klerków

Już w 1727 roku Francuz Julien Benda zarzucał intelektualistom, że porzucili dotychczasowy dystans wobec spraw bieżącej polityki, dając się porwać rozmaitym emocjom – narodowym, społecznym, rewolucyjnym. Dla Polaków, niemających przez ponad wiek swojego państwa, a potem państwo to odbudowujących, zarzuty te mogły wydawać się wówczas nie do końca zrozumiałe, u nas przecież to elita, zwłaszcza literacka, mówiąc górnolotnie: „przeniosła naród w sobie”, czy to w romantycznej poezji niespokojnych duchów, naszych narodowych wieszczów, czy w wielkich dziełach prozatorstwa ku pokrzepieniu serc. Jednak Benda trafił ze swoją „Zdradą klerków” chyba lepiej, niż by sobie tego życzył. Jeden zbrodniczy reżim już rozpanoszył się na Wschodzie, drugi tworzył swoje zręby na Zachodzie, a oba zyskały wsparcie oszołomionych intelektualistów: poetów, pisarzy, wreszcie nowego gatunku inżynierów dusz – reżyserów filmowych. Jeszcze w latach 30. polscy socjologowie zaczynali ostrzegać przed rodzącym się totalitaryzmem.

Stefan Czarnowski w pracy „Ludzie zbędni w służbie przemocy” opisywał, jak wstrząsy społeczne generują powstanie grup wnoszących do polityki element brutalnej siły. Tak dochodzimy do następnej warstwy problemu. Pomijając grupę emigracyjną, polscy intelektualiści tu, na miejscu, na ogół wchodzili w relacje z komunistami. Jedni z przyczyn przyziemnych, inni ideowych. Zbigniew Herbert, który współpracę z komunistami odrzucał, mówił później w „Hańbie domowej” Jacka Trznadla, że gdy pytał kolegów o ich motywacje, właściwie nie uzyskiwał żadnych przekonujących czy sensownych odpowiedzi.

Zaprzyjaźniony z nim Leopold Tyrmand całe spektrum zależności i omotania środowiska twórczego przez władzę i potrzebę ułożenia sobie życia znakomicie opisał w „Życiu towarzyskim i uczuciowym”, książce, której wydać w PRL nie mógł i pisał ją od razu tak, jakby żadnej cenzury nie brał w rachubę. PRL trwała, część elity różniła się z władzą przy kolejnych wstrząsach, by wreszcie wystąpić przeciwko niej razem z robotnikami w 1980 roku. Jednak i później nie brakowało przecież takich, którzy komunistyczny system autoryzowali do samego końca. W 1987 roku satyryk Jerzy Dobrowolski w swoim pamiętniku, po obejrzeniu kolejnej konferencji prasowej Urbana, zapisał: „To jest dopiero niemożliwe. Człowiek, bo człowiek w końcu, nieprzymuszony, nie bity, nie zagrożony, z własnej woli głosi coś, w co absolutnie nie wierzy […]. Skąd biorą się tacy ludzie? Nie myślę tu o ogłupionych, z natury tępych i ciemnych ćwokach, ale o inteligentnych ludziach, poniekąd wykształconych”. 

Od Stoczni Gdańskiej do Magdalenki

Zbliżenie światów pracowników wielkich fabryk i PRL-owskiej inteligencji musiało być i na pewno w dużym stopniu było autentyczne. Wszyscy mieli już dość coraz bardziej zakłamanego i niedomagającego komunizmu, połączył ich najpierw KOR, później nadzieja karnawału Solidarności, wreszcie beznadzieja stanu wojennego. „Oczom zdumionej publiczności/ Gdy ukazała się w teatrze/ Nie była w pełni w moim typie/ Ale lubiłem na nią patrzeć” śpiewał Jan Krzysztof Kelus w piosence „Sentymentalna panna S.”, oddając chyba dobrze nastroje swojej grupy społecznej. Jeśli jednak początek lat 80. zbliżył ze sobą elity i lud, sojusz ten zakończył się w Magdalence.

Z niedawnymi nadziejami wygrały stare strachy. Hannah Arendt w swoich ostrzeżeniach przed totalitaryzmem wprowadziła w swój opis stosunków społecznych pojęcie „motłochu”. Przez szkło magdalenkowych kieliszków duża część inteligenckiego zaplecza Solidarności w swoich robotniczych, chłopskich, katolickich i patriotycznych sprzymierzeńcach nagle zobaczyła ten właśnie motłoch. I przestraszyła się go, wcześniej przypisawszy mu swoje najgorsze lęki. „Jest ONR-u spadkobiercą partia” – pisał Miłosz w czasach komuny, gdy jednak zaczęła się transformacja, ludzie z okolic „Gazety Wyborczej” spadkobierców zaczęli dostrzegać wszędzie. Odwróciły się sojusze, powróciły dawne, nieraz rodzinne i mające wieloletnią tradycję przyjaźnie, eufemistycznie nazywane sojuszem reformatorów z obu stron niedawnej barykady. Dla reszty pozostała lękliwa pogarda, inteligencja wytworzyła sobie chochoła nieudacznika, nieroba, który na transformacji przegrywa, bo inaczej nie umie. Z drugiej strony przecież i inteligencja zbiedniała w swojej masie, spauperyzowały się zawody nauczyciela, pracownika naukowego, twórcy – wszyscy stracili bezpieczną egzystencję państwowej posady okupioną cichym posłuszeństwem. 

Na straży monopolu

Niechęć wobec innych przegranych transformacji była więc niekiedy odreagowaniem, a poczucie wyższości rekompensatą. Poparcie dla jedynego możliwego liberalno-demokratycznego modelu przemian stało się nie częścią, lecz warunkiem przynależności do pewnej grupy „ludzi myślących”, „ludzi rozsądnych”. Ci wiedzieli, że czyta się „Wyborczą” i „Politykę”, a głosuje na Unię Wolności, a potem Platformę.

Czytaj także: [Felieton „TS”] Karol Gac: Chaos i pospolite ruszenie

Co wspólnego mieli ze sobą przedstawiciel warszawskiej elity, piszący sążniste eseje o homo sovieticus, i nauczyciel z dotkniętej strukturalną biedą małej miejscowości? Lub pracownik likwidowanego właśnie domu kultury z upadającej prowincji? Jednak ten drugi często wolał wyobrazić sobie, że świeci światłem odbitym pierwszego, niż współodczuwać. Gdzieś w tym wszystkim zrodziło się zjawisko opisywane przez Rafała Ziemkiewicza jako „urojenie wyższościowe”. Tak udało się wytworzyć grupę, która de facto wpisała się w myśl przywołanego już wcześniej Czarnowskiego – stali się w dużym stopniu „ludźmi zbędnymi w służbie przemocy”, tyle że przemoc objawiła się tym razem pod sztandarami liberalizmu, a w ich przypadku na razie objawia się głównie w internetowych komentarzach.

Drugą stroną tego medalu było notoryczne zaszczuwanie tej części inteligencji, która nie poddała się środowiskowej politycznej poprawności. Cena bywała wysoka – mnożenie utrudnień na uczelniach dla studentów i wykładowców o niewłaściwym profilu ideowym, ostracyzm środowiskowy, protesty za każdym razem, gdy strona nieliberalna zdobywała jakiś przyczółek w systemie instytucji czy to edukacyjnych, czy kulturalnych.

Wystarczy przypomnieć sobie niedawne boje o Zachętę, CSW w Zamku Ujazdowskim czy poznańską Galerię Arsenał, a także o Muzeum II Wojny Światowej. W czasie „pierwszego PiS” udało się przykleić konserwatystom łatkę antyinteligentów. Dobrym przykładem jest tu histeria, którą wywołano w reakcji na słowa Ludwika Dorna o „wykształciuchach”. Dornowi chodziło o bardzo konkretną grupę ludzi, przejętą od Aleksandra Sołżenicyna „obrazowanszczinę”, ale cała inteligencja jego słowa wzięła do siebie. „Wykształciuch to dla mnie ktoś, kto uzyskał wyższe wykształcenie, jest niepewny własnej pozycji i buduje swoją tożsamość na okazywaniu niechęci, pogardy, także wobec tych środowisk, z których wyrósł, i to niezależnie, czy kończył szkołę na prowincji, czy na UW, czy UJ” – tłumaczył Dorn swoją wypowiedź, opisując trafnie całe zjawisko. 

Milczenie złotem

Czy w kontekście opisanych wyżej kilkudziesięciu co najmniej lat historii należy się dziwić dzisiejszej postawie elit? Wydaje się, że nie. Ich przedstawiciele robią przecież to, co robili przez kilkadziesiąt ostatnich lat, czego nauczyli się sami, czym nasiąkali przez formacyjne rytuały swojej grupy, medialne publikacje, naciski grup towarzyskich i rówieśniczych, co wreszcie wynieśli z domów lub sal wykładowych

. Ostatnie tygodnie przyniosły wiele wypowiedzi, w których tak wyczuleni w swoim mniemaniu na zło intelektualiści akceptują zapowiedzi działań łamiących prawo i niemających nic wspólnego z demokracją. Żądza zemsty Donalda Tuska jest ich własną żądzą, sama zemsta – ich własna zemstą. Nawet jeśli czasem zdarza im się przez chwilę szukać niuansów, ostatecznie zawsze odnajdują się w swoim głównym nurcie. Jak Waldemar Kuczyński czy Marcin Matczak. Pierwszy błysnął ostatnio, gdy padły słynne słowa premiera Tuska o demokracji walczącej, która może wymagać nie zawsze mieszczących się w prawie działań. „Mam pełne zaufanie do demokratyzmu Donalda Tuska, rozumiem dylematy, przed którymi postawiła koalicję dewastacja ustroju przez PiS. Z góry, jako obywatel udzielam poparcia jego działaniom. Złośliwy nowotwór usuwa się tym, co jest dostępne. Byle szybko i radykalnie” – pisze więc Kuczyński, stając się wymarzonym wyborcą i komentatorem dla każdego polityka. A raczej dla tego jednego jedynego. Tylko, czy faktycznie taka jest rola komentatorów? Przecież nie, wyborców zresztą również. „Jestem wyborcą, nie wyznawcą” – lata temu przekonywali zwolennicy Platformy, chcąc zaznaczyć swoją wyższość nad tymi drugimi, uważanymi przez nich za sektę. „W sprawie kontrasygnaty jestem po stronie Donalda Tuska. Wprawdzie nie potrafię tego prawniczo jednoznacznie uzasadnić i wiem, że prawnie to słaby argument, ale po prostu czuję, że tego, zważywszy na kontekst sprawy, wymaga przyzwoitość” – pisze prawnik Jerzy Zajadło, za którym stoi autorytet profesorski i dość ciekawa biografia.

I znów – czy taka jest rola elit? Intelektualista napisze, że zgadza się na wszystko, prawnik potwierdzi to w sądzie, a na koniec trzeci, łączący te role, uzasadni to jak prof. Matczak broniący wycofania podpisu przez premiera nadzwyczajnością sytuacji? Dorzućmy jeszcze kolejnego radykała, prof. Wojciecha Sadurskiego: „Po raz pierwszy od kilku miesięcy jestem optymistą. Nieszczęsna demokracja syzyfowa (w uścisku formalistów i legalistów) przemienia się w demokrację heraklesową (robota w stajni Augiasza), a więc walczącą”. Jeśli uznać więc szeroko pojętą inteligencję za grupę, której powinnością jest ostrzeganie nas i pilnowanie władzy, można uznać też, że ten termometr przegrzał się i wypalił. I gdy niektórym brakuje dziś głosu zatroskanych pisarzy, poetów czy aktorów, niech zastanowi się, o co prosi, bo gdy już ktoś przemówi z wyżyn swojego autorytetu, brzmi to bardziej złowrogo od zapowiedzi polityków. Oni wciąż śpiewają swój „Marsz intelektualistów”, napisany im w stanie wojennym przez Jacka Kaczmarskiego.  
 


 

POLECANE
IPN wręczył Krzyże Wolności i Solidarności. Sprawdź, kim są odznaczeni Wiadomości
IPN wręczył Krzyże Wolności i Solidarności. Sprawdź, kim są odznaczeni

17 października 2025 roku w sali konferencyjnej Delegatury IPN w Kielcach zastępca prezesa IPN dr Mateusz Szpytma wręczył Krzyże Wolności i Solidarności działaczom antykomunistycznym z regionu świętokrzyskiego.

Poziom wody w regionie może wzrosnąć. IMGW wydał ostrzeżenie Wiadomości
Poziom wody w regionie może wzrosnąć. IMGW wydał ostrzeżenie

Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał ostrzeżenie dotyczące Zalewu Szczecińskiego na najbliższy weekend.

Książę Andrzej zrzeka się tytułu. W tle kontrowersyjna sprawa z przeszłości Wiadomości
Książę Andrzej zrzeka się tytułu. W tle kontrowersyjna sprawa z przeszłości

Książę Andrzej poinformował w piątek w oficjalnym komunikacie, że zrzeka się tytułu księcia Yorku i zaprzecza wszelkim zarzutom. Młodszy brat króla Wielkiej Brytanii Karola III jest oskarżany o bliskie kontakty z amerykańskim finansistą Jeffreyem Epsteinem, który zajmował się stręczeniem młodych kobiet.

Będą problemy z dostawami LNG? Katarska firma chce wycofać się z unijnego rynku z ostatniej chwili
Będą problemy z dostawami LNG? Katarska firma chce wycofać się z unijnego rynku

Minister energii Kataru Saad Al-Kaabi po raz kolejny ostrzegł Unię Europejską, że jego kraj może nie być już w stanie prowadzić interesów z UE ani dostarczać skroplonego gazu ziemnego (LNG), jeśli blok nie wprowadzi zmian w przyjętych rygorystycznych przepisach dotyczących zrównoważonego rozwoju. UE z jednej strony chce wypełnić lukę energetyczną na kontynencie (dostawy LNG są kluczowe), z drugiej zaś forsuje uderzającą w firmy energetyczne politykę klimatyczną mocno osadzoną nie tyle na nauce, co na lewicowej ideologii.

Tȟašúŋke Witkó: Sanacja elit tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Sanacja elit

Ponoć nie ma głupich pytań, toteż pozwolę sobie – za pośrednictwem moich wspaniałych Czytelników – zasięgnąć języka u wszystkich demokratycznych rządów państw należących do NATO i Unii Europejskiej o taką przyziemną i prozaiczną rzecz: „Ile jeszcze lat i dekad będziemy wydawać miliardy dolarów amerykańskich, euro czy złotówek na reaktywną obronę przed niebezpiecznymi koncepcjami wojennymi, wydumanymi przez rosyjskich generałów, a także skompilowanymi z nimi działaniami zbrojnymi wojsk kremlowskich”?

Szef MON: W II kwartale 2026 roku rusza produkcja dronów Wiadomości
Szef MON: W II kwartale 2026 roku rusza produkcja dronów

W II kwartale 2026 r. rozpoczniemy produkcję dronów przez spółkę Hornet-Polskie Drony - poinformował w piątek wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. Tego samego dnia większościowy pakiet udziałów w spółce Hornet-Polskie Drony nabył na mocy warunkowej umowy Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych.

Polskie miasto przyciąga nowych mieszkańców jak magnes Wiadomości
Polskie miasto przyciąga nowych mieszkańców jak magnes

Kraków notuje kolejny wzrost liczby mieszkańców. Tylko w pierwszym półroczu 2025 roku do miasta wprowadziły się 1422 nowe osoby, co jest najwyższym wynikiem spośród wszystkich polskich miast. Jak wynika z danych opublikowanych na oficjalnej stronie krakowskiego magistratu, liczba mieszkańców dawnej stolicy Polski rośnie nieprzerwanie od 2009 roku.

Zgruzowała polskie sądownictwo. Otrzymała doktorat honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego z ostatniej chwili
Zgruzowała polskie sądownictwo. Otrzymała doktorat honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego

Wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Věra Jourová została uhonorowana tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego - poinformowała uczelnia na swojej stronie internetowej. W wygłoszonym uzasadnieniu rektor uczelni podkreślał jej „szacunek dla demokracji”.

Prezydent Ukrainy przybył do Białego Domu z ostatniej chwili
Prezydent Ukrainy przybył do Białego Domu

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski przybył w piątek do Białego Domu na spotkanie z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Tematem spotkania ma być m.in. kwestia sprzedaży Ukrainie broni oraz sankcje przeciwko Rosji.

Wiadomości
We Lwowie powstanie osiedle mieszkalne dla dzieci bez rodziców

W obliczu ogromnych zniszczeń i trwającego konfliktu na Ukrainie, Grupa VELUX, globalny producent okien dachowych, aktywnie angażuje się w odbudowę kraju. 14 października br. przedstawiciele firmy wzięli udział w uroczystej ceremonii wmurowania kamienia węgielnego pod budowę wyjątkowego projektu "Children’s Living Places" we Lwowie. To symboliczne wydarzenie buduje nadzieję na lepszą przyszłość dla dzieci pozbawionych dachu nad głową.

REKLAMA

Milczące "elity": historia zdrady myśli w Polsce

Ostrzeżenia, jakie przez lata mocno na wyrost formułowały pod adresem polskiej demokracji wszelkiego rodzaju elity, zdają się w ostatnich miesiącach materializować. Jednak większość niedawnych alarmistów dziś milczy. Jeśli natomiast ktoś z nich postanowi zabrać głos, czyni to najczęściej, by poprzeć in blanco działania władz. Inteligencja i twórcy nie mają już ochoty występować w roli strażników i sumień demokracji, która tak bardzo im przez lata odpowiadała. A może tylko wracają do dawnych nawyków, a akceptacja mniej lub bardziej zaawansowanego zamordyzmu jest po prostu ich przeznaczeniem?
cenzura Milczące
cenzura / Alberto Ortiz

„Ja na tyle się ucieszyłem, że ster przejęła inna grupa ludzi, że przestałem się polityką interesować” – mówił w maju tego roku wokalista Krzysztof Zalewski. Wcześniej Zalewski był bardzo mocno zaangażowany w komentowanie polityki. Złośliwe, choć niezbyt lotne komentarze na temat zatrucia Odry czy ministra Przemysława Czarnka wplatał w konferansjerkę, czy to między swoimi piosenkami, czy podczas przyznawania branżowych nagród. Wszystko to skończyło się po zmianie rządu. Nie jest to sytuacja jednostkowa, ani nawet niezrozumiała. Konsumenci przekazów medialnych z grupy niepodchodzącej do polityki w sposób pogłębiony, przez osiem ostatnich lat poddawani byli narracji wywołującej stres, gniew i lęk. Trudno dziwić się potrzebie uznania, że teraz wszystko będzie już w porządku i odetchnięcia – przynajmniej do czasu, aż znów do władzy przyjdą środowiska kwestionujące paradygmat liberalno-demokratyczny.

Czytaj także: Dr Artur Bartoszewicz o Zielonym Ładzie: Stoimy dzisiaj przed zagrożeniem upadku naszego państwa

Znamy to przecież również z lat 2007–2015 oraz z czasów wcześniejszych. Skoro jednak duża część szeroko pojętej grupy intelektualistów (na potrzeby tego tekstu zaliczmy do niej wszystkich, którzy się do tego tytułu poczuwają, a wyłączamy z niej chadzających własnymi drogami konserwatywnych inteligentów) przez lata poczuwała się do swoistego obowiązku wobec społeczeństwa, za który nagradzana była prestiżem, a czasem nawet pieniędzmi, mamy prawo wypominać im tę abdykację.

Zdrada klerków

Już w 1727 roku Francuz Julien Benda zarzucał intelektualistom, że porzucili dotychczasowy dystans wobec spraw bieżącej polityki, dając się porwać rozmaitym emocjom – narodowym, społecznym, rewolucyjnym. Dla Polaków, niemających przez ponad wiek swojego państwa, a potem państwo to odbudowujących, zarzuty te mogły wydawać się wówczas nie do końca zrozumiałe, u nas przecież to elita, zwłaszcza literacka, mówiąc górnolotnie: „przeniosła naród w sobie”, czy to w romantycznej poezji niespokojnych duchów, naszych narodowych wieszczów, czy w wielkich dziełach prozatorstwa ku pokrzepieniu serc. Jednak Benda trafił ze swoją „Zdradą klerków” chyba lepiej, niż by sobie tego życzył. Jeden zbrodniczy reżim już rozpanoszył się na Wschodzie, drugi tworzył swoje zręby na Zachodzie, a oba zyskały wsparcie oszołomionych intelektualistów: poetów, pisarzy, wreszcie nowego gatunku inżynierów dusz – reżyserów filmowych. Jeszcze w latach 30. polscy socjologowie zaczynali ostrzegać przed rodzącym się totalitaryzmem.

Stefan Czarnowski w pracy „Ludzie zbędni w służbie przemocy” opisywał, jak wstrząsy społeczne generują powstanie grup wnoszących do polityki element brutalnej siły. Tak dochodzimy do następnej warstwy problemu. Pomijając grupę emigracyjną, polscy intelektualiści tu, na miejscu, na ogół wchodzili w relacje z komunistami. Jedni z przyczyn przyziemnych, inni ideowych. Zbigniew Herbert, który współpracę z komunistami odrzucał, mówił później w „Hańbie domowej” Jacka Trznadla, że gdy pytał kolegów o ich motywacje, właściwie nie uzyskiwał żadnych przekonujących czy sensownych odpowiedzi.

Zaprzyjaźniony z nim Leopold Tyrmand całe spektrum zależności i omotania środowiska twórczego przez władzę i potrzebę ułożenia sobie życia znakomicie opisał w „Życiu towarzyskim i uczuciowym”, książce, której wydać w PRL nie mógł i pisał ją od razu tak, jakby żadnej cenzury nie brał w rachubę. PRL trwała, część elity różniła się z władzą przy kolejnych wstrząsach, by wreszcie wystąpić przeciwko niej razem z robotnikami w 1980 roku. Jednak i później nie brakowało przecież takich, którzy komunistyczny system autoryzowali do samego końca. W 1987 roku satyryk Jerzy Dobrowolski w swoim pamiętniku, po obejrzeniu kolejnej konferencji prasowej Urbana, zapisał: „To jest dopiero niemożliwe. Człowiek, bo człowiek w końcu, nieprzymuszony, nie bity, nie zagrożony, z własnej woli głosi coś, w co absolutnie nie wierzy […]. Skąd biorą się tacy ludzie? Nie myślę tu o ogłupionych, z natury tępych i ciemnych ćwokach, ale o inteligentnych ludziach, poniekąd wykształconych”. 

Od Stoczni Gdańskiej do Magdalenki

Zbliżenie światów pracowników wielkich fabryk i PRL-owskiej inteligencji musiało być i na pewno w dużym stopniu było autentyczne. Wszyscy mieli już dość coraz bardziej zakłamanego i niedomagającego komunizmu, połączył ich najpierw KOR, później nadzieja karnawału Solidarności, wreszcie beznadzieja stanu wojennego. „Oczom zdumionej publiczności/ Gdy ukazała się w teatrze/ Nie była w pełni w moim typie/ Ale lubiłem na nią patrzeć” śpiewał Jan Krzysztof Kelus w piosence „Sentymentalna panna S.”, oddając chyba dobrze nastroje swojej grupy społecznej. Jeśli jednak początek lat 80. zbliżył ze sobą elity i lud, sojusz ten zakończył się w Magdalence.

Z niedawnymi nadziejami wygrały stare strachy. Hannah Arendt w swoich ostrzeżeniach przed totalitaryzmem wprowadziła w swój opis stosunków społecznych pojęcie „motłochu”. Przez szkło magdalenkowych kieliszków duża część inteligenckiego zaplecza Solidarności w swoich robotniczych, chłopskich, katolickich i patriotycznych sprzymierzeńcach nagle zobaczyła ten właśnie motłoch. I przestraszyła się go, wcześniej przypisawszy mu swoje najgorsze lęki. „Jest ONR-u spadkobiercą partia” – pisał Miłosz w czasach komuny, gdy jednak zaczęła się transformacja, ludzie z okolic „Gazety Wyborczej” spadkobierców zaczęli dostrzegać wszędzie. Odwróciły się sojusze, powróciły dawne, nieraz rodzinne i mające wieloletnią tradycję przyjaźnie, eufemistycznie nazywane sojuszem reformatorów z obu stron niedawnej barykady. Dla reszty pozostała lękliwa pogarda, inteligencja wytworzyła sobie chochoła nieudacznika, nieroba, który na transformacji przegrywa, bo inaczej nie umie. Z drugiej strony przecież i inteligencja zbiedniała w swojej masie, spauperyzowały się zawody nauczyciela, pracownika naukowego, twórcy – wszyscy stracili bezpieczną egzystencję państwowej posady okupioną cichym posłuszeństwem. 

Na straży monopolu

Niechęć wobec innych przegranych transformacji była więc niekiedy odreagowaniem, a poczucie wyższości rekompensatą. Poparcie dla jedynego możliwego liberalno-demokratycznego modelu przemian stało się nie częścią, lecz warunkiem przynależności do pewnej grupy „ludzi myślących”, „ludzi rozsądnych”. Ci wiedzieli, że czyta się „Wyborczą” i „Politykę”, a głosuje na Unię Wolności, a potem Platformę.

Czytaj także: [Felieton „TS”] Karol Gac: Chaos i pospolite ruszenie

Co wspólnego mieli ze sobą przedstawiciel warszawskiej elity, piszący sążniste eseje o homo sovieticus, i nauczyciel z dotkniętej strukturalną biedą małej miejscowości? Lub pracownik likwidowanego właśnie domu kultury z upadającej prowincji? Jednak ten drugi często wolał wyobrazić sobie, że świeci światłem odbitym pierwszego, niż współodczuwać. Gdzieś w tym wszystkim zrodziło się zjawisko opisywane przez Rafała Ziemkiewicza jako „urojenie wyższościowe”. Tak udało się wytworzyć grupę, która de facto wpisała się w myśl przywołanego już wcześniej Czarnowskiego – stali się w dużym stopniu „ludźmi zbędnymi w służbie przemocy”, tyle że przemoc objawiła się tym razem pod sztandarami liberalizmu, a w ich przypadku na razie objawia się głównie w internetowych komentarzach.

Drugą stroną tego medalu było notoryczne zaszczuwanie tej części inteligencji, która nie poddała się środowiskowej politycznej poprawności. Cena bywała wysoka – mnożenie utrudnień na uczelniach dla studentów i wykładowców o niewłaściwym profilu ideowym, ostracyzm środowiskowy, protesty za każdym razem, gdy strona nieliberalna zdobywała jakiś przyczółek w systemie instytucji czy to edukacyjnych, czy kulturalnych.

Wystarczy przypomnieć sobie niedawne boje o Zachętę, CSW w Zamku Ujazdowskim czy poznańską Galerię Arsenał, a także o Muzeum II Wojny Światowej. W czasie „pierwszego PiS” udało się przykleić konserwatystom łatkę antyinteligentów. Dobrym przykładem jest tu histeria, którą wywołano w reakcji na słowa Ludwika Dorna o „wykształciuchach”. Dornowi chodziło o bardzo konkretną grupę ludzi, przejętą od Aleksandra Sołżenicyna „obrazowanszczinę”, ale cała inteligencja jego słowa wzięła do siebie. „Wykształciuch to dla mnie ktoś, kto uzyskał wyższe wykształcenie, jest niepewny własnej pozycji i buduje swoją tożsamość na okazywaniu niechęci, pogardy, także wobec tych środowisk, z których wyrósł, i to niezależnie, czy kończył szkołę na prowincji, czy na UW, czy UJ” – tłumaczył Dorn swoją wypowiedź, opisując trafnie całe zjawisko. 

Milczenie złotem

Czy w kontekście opisanych wyżej kilkudziesięciu co najmniej lat historii należy się dziwić dzisiejszej postawie elit? Wydaje się, że nie. Ich przedstawiciele robią przecież to, co robili przez kilkadziesiąt ostatnich lat, czego nauczyli się sami, czym nasiąkali przez formacyjne rytuały swojej grupy, medialne publikacje, naciski grup towarzyskich i rówieśniczych, co wreszcie wynieśli z domów lub sal wykładowych

. Ostatnie tygodnie przyniosły wiele wypowiedzi, w których tak wyczuleni w swoim mniemaniu na zło intelektualiści akceptują zapowiedzi działań łamiących prawo i niemających nic wspólnego z demokracją. Żądza zemsty Donalda Tuska jest ich własną żądzą, sama zemsta – ich własna zemstą. Nawet jeśli czasem zdarza im się przez chwilę szukać niuansów, ostatecznie zawsze odnajdują się w swoim głównym nurcie. Jak Waldemar Kuczyński czy Marcin Matczak. Pierwszy błysnął ostatnio, gdy padły słynne słowa premiera Tuska o demokracji walczącej, która może wymagać nie zawsze mieszczących się w prawie działań. „Mam pełne zaufanie do demokratyzmu Donalda Tuska, rozumiem dylematy, przed którymi postawiła koalicję dewastacja ustroju przez PiS. Z góry, jako obywatel udzielam poparcia jego działaniom. Złośliwy nowotwór usuwa się tym, co jest dostępne. Byle szybko i radykalnie” – pisze więc Kuczyński, stając się wymarzonym wyborcą i komentatorem dla każdego polityka. A raczej dla tego jednego jedynego. Tylko, czy faktycznie taka jest rola komentatorów? Przecież nie, wyborców zresztą również. „Jestem wyborcą, nie wyznawcą” – lata temu przekonywali zwolennicy Platformy, chcąc zaznaczyć swoją wyższość nad tymi drugimi, uważanymi przez nich za sektę. „W sprawie kontrasygnaty jestem po stronie Donalda Tuska. Wprawdzie nie potrafię tego prawniczo jednoznacznie uzasadnić i wiem, że prawnie to słaby argument, ale po prostu czuję, że tego, zważywszy na kontekst sprawy, wymaga przyzwoitość” – pisze prawnik Jerzy Zajadło, za którym stoi autorytet profesorski i dość ciekawa biografia.

I znów – czy taka jest rola elit? Intelektualista napisze, że zgadza się na wszystko, prawnik potwierdzi to w sądzie, a na koniec trzeci, łączący te role, uzasadni to jak prof. Matczak broniący wycofania podpisu przez premiera nadzwyczajnością sytuacji? Dorzućmy jeszcze kolejnego radykała, prof. Wojciecha Sadurskiego: „Po raz pierwszy od kilku miesięcy jestem optymistą. Nieszczęsna demokracja syzyfowa (w uścisku formalistów i legalistów) przemienia się w demokrację heraklesową (robota w stajni Augiasza), a więc walczącą”. Jeśli uznać więc szeroko pojętą inteligencję za grupę, której powinnością jest ostrzeganie nas i pilnowanie władzy, można uznać też, że ten termometr przegrzał się i wypalił. I gdy niektórym brakuje dziś głosu zatroskanych pisarzy, poetów czy aktorów, niech zastanowi się, o co prosi, bo gdy już ktoś przemówi z wyżyn swojego autorytetu, brzmi to bardziej złowrogo od zapowiedzi polityków. Oni wciąż śpiewają swój „Marsz intelektualistów”, napisany im w stanie wojennym przez Jacka Kaczmarskiego.  
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe