Oskarżenia o prorosyjskość pretekstem do cenzury internetu

W świecie, w którym coraz więcej opinii wymyka się spod kontroli politycznych i medialnych elit, powracają próby „uporządkowania” debaty publicznej: od ustaw pozwalających na szybkie blokowanie treści w internecie, po oskarżenia o prorosyjskość kierowane wobec każdego, kto krytykuje liberalny mainstream.
Ikonka z
Ikonka z "x" zamiast ust / Pixabay

Co musisz wiedzieć:

  • Autor opisuje wieloletnie próby ograniczania debaty publicznej w Polsce i UE, które mają chronić dominujący liberalny "konsensus".
  • Nowe, przedstawiane jako ochrona użytkowników regulacje dotyczące internetu w praktyce dają państwowym organom szerokie narzędzia natychmiastowego blokowania treści, co zdaniem autora grozi cenzurą.
  • Oskarżenia o prorosyjskość stały się polityczną bronią przeciw krytykom zachodniego mainstreamu, co prowadzi do wypaczenia debaty i wzmocnienia nastrojów radykalnych.

 

Knebel w słusznej sprawie

Dla polityków swoboda dyskusji problemem jest tym większym, im mniejszy wpływ na nią mają tradycyjne media, które ze światem polityki w większości żyją w znakomitej symbiozie. W Unii Europejskiej, więc również w Polsce, w szczególny sposób dotyczy to głównego nurtu polityki i dyskusji o polityce. Zbyt szeroka debata publiczna staje się zmorą wszystkich środowisk wyznających neoliberalne dogmaty ekonomiczne, a zarazem wywodzące się z teorii końca historii przekonanie o nieuchronności coraz ściślejszej integracji z UE.
Nic więc dziwnego, że od dawna podejmowane są próby ograniczania pola dyskusji. W Polsce przez lata dokonywano tego dość skutecznie z pomocą nie administracyjnych (co nie znaczy, że nigdzie niezapisanych) norm, zakazów i nakazów dla chcących uzyskać prawo głosu tworzonych przez posiadaczy środków dystrybucji prestiżu.

 

Sterowany wolny rynek

Tuż po upadku PRL kioski pełne były tytułów reprezentujących pełen przekrój poglądów – od postkomunistycznych do skrajnie nacjonalistycznych – jednak większość z nich nie była w stanie utrzymać się na rynku. Do prawicowych gazet, nawet z dużym nakładem, nie trafiały reklamy, co sprawiało, że ich wydawanie było na dłuższą metę nieopłacalne. Kolejne konserwatywne dzienniki („Czas”, „Nowy Świat”, „Wiadomości Dnia”, „Życie”) upadały, a liberałowie tłumaczyli, że stało się to za sprawą wolnego rynku.

Podobnie rzecz wyglądała w segmencie telewizyjnym i radiowym. Wielcy nadawcy prezentowali podobną wizję świata, a próba stworzenia bardziej prawicowej alternatywy w stacji RTL 7 skończyła się wyjaśnianiem zachodnim właścicielom, że na pewne rzeczy w Polsce nie ma po prostu miejsca, i zmianą profilu tego kanału.

„Pierwszą troską towarzyszy założycieli III RP przy budowie «demokratycznego» ładu medialnego było niedopuszczenie, by powstało jakiekolwiek wpływowe medium pozostające w dysonansie z przekazem michnikowszczyzny”

– wspominał na łamach „Do Rzeczy” Rafał Ziemkiewicz. Symbolem takiej postawy może być los naszego tygodnika, który w wyniku apelu środowiska „Gazety Wyborczej” stracił olbrzymią część czytelników, gdy jego naczelnym został na pewien czas nieakceptowalny dla Czerskiej Jarosław Kaczyński. Wyłom zaczął się od rynku tygodników, bo choć bardzo szybko wykończono nowoczesne w swej formie „Spotkania”, dość szybko wychodzić zaczęła kontynuująca linię dziennika „Nowy Świat” „Gazeta Polska”, swoją niszę miał „Najwyższy Czas”, przez kilka lat jako tygodnik ukazywało się „Nowe Państwo”. Później rynek wzbogaciło „Uważam Rze”, z którego wypączkowały wychodzące do dziś „Do Rzeczy” i „Sieci”.

Największą rewolucją był jednak internet, w którym, gdzieś pod koniec rządów Leszka Millera i Marka Belki eksplodowała blogosfera dająca głos dotychczasowym wykluczonym na platformach w rodzaju Salonu24. Dziś blogi przestały odgrywać dawną rolę, jednak ich autorzy częściowo zasilili media tradycyjne, znajdując też nową przestrzeń w mediach społecznościowych.

 

Samoobrona elit

Warto zauważyć swoisty paradoks: środowiska liberalnego centrum i jego lewicowe bądź konserwatywne skrzydła najwięcej wpływów traciły wtedy, gdy były najsilniejsze politycznie i miały największy wpływ na przekaz dużych mediów – czy to w czasie wspomnianych ostatnich gabinetów lewicy, czy za rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz, czy wreszcie dziś, a więc w chwili, gdy na szczytach władzy dokonuje się ostateczna symbioza liberałów i postkomunistycznej lewicy. Ta utrata kontroli okazuje się bardzo kosztowna, prowadzi bowiem społeczeństwo do wyborów będących dla uzurpujących sobie rząd dusz nie do przyjęcia. By tego uniknąć, powracają pomysły na instytucjonalne „uporządkowanie” debaty publicznej. Lokalne elity znajdują w podobnych planach sojusznika w brukselskich i strasburskich gabinetach: unijni urzędnicy obawiają się, że nastroje społeczne mogą wymknąć się spod kontroli, gdy kolejne kontrowersyjne polityki doprowadzają do zubożenia społeczeństw czy niekontrolowanych kryzysów gospodarczych, migracyjnych, energetycznych itd.

Unia nie od dziś szuka sposobu wpływania na treści zamieszczane na dużych portalach społecznościowych, co jest przedmiotem sporu i z samymi firmami, i z amerykańską administracją. Echa tego sporu znalazły się choćby w pamiętnym wystąpieniu J.D. Vance’a w Monachium. Niedługo po unieważnieniu wyborów prezydenckich w Rumunii pod pretekstem rosyjskiej ingerencji w kampanię Vance mówił do przedstawicieli UE między innymi:

„Kiedy patrzę dziś na Europę, czasami nie jest dla mnie jasne, co się stało ze zwycięzcami zimnej wojny. Patrzę na Brukselę, gdzie komisarze Komisji Europejskiej ostrzegają obywateli, że w czasie niepokojów społecznych zamierzają wyłączyć media społecznościowe w momencie, gdy natkną się na treści, które ich zdaniem są, cytuję, «nienawistne»”.

Słowa Vance’a padały w czasie, gdy wielu ekspertów, również w polskiej debacie publicznej, zupełnie na serio zastanawiało się, czy nie należy ograniczyć dostępu do mediów społecznościowych, a przede wszystkim do należącego do krytycznego wobec UE Elona Muska portalu X.

 

Dla naszego dobra

Na początku tego roku pojawiły się informacje o pracach nad nową ustawą o świadczeniu usług drogą elektroniczną, będącą implementacją dyrektywy unijnej z 2022 roku na ten sam temat. W UE głosowali za nią zarówno politycy PO, jak i PiS, jednak krajowy ustawodawca poszedł dużo dalej niż Bruksela. Pozornie przepisy te chronią obywatela przed wieloma zagrożeniami, oszustwami, mobbingiem i rozmaitymi formami przemocy oraz nadużyć, na jakie człowiek narażony jest w sieci. Diabeł, a w tym przypadku urzędnik z cenzorskimi zapędami, ukryty jest jednak w szczegółach.

„Natychmiastowe zablokowanie w internecie treści, które uzna za naruszające «dobra osobiste lub prawa własności intelektualnej, wyczerpujące znamiona czynu zabronionego albo pochwalające lub nawołujące do popełnienia takiego czynu». Każda tego typu sprawa będzie rozpatrywana przez prezesa UKE w czasie postępowania nie dłuższego niż 21 dni, w którym nie będzie mógł uczestniczyć autor treści. Decyzje o zablokowaniu treści będą wykonywane natychmiastowo, bez zgody sądu”

– ostrzegał portal Spider Web, a my na łamach „TS” zastanawialiśmy się, jak takie brzmienie zapisu ma się do konstytucji zabraniającej cenzury prewencyjnej? Według posłów najwyraźniej nijak, skoro ustawę tę nie tak dawno przyjęli.

Współczesna cenzura, czy też groźba cenzury, kryje się na ogół za całkiem szlachetnymi na pierwszy rzut oka założeniami. Według ustawodawców i wspierających ich części organizacji pozarządowych nowe przepisy mają wzmocnić użytkownika w sporze z dostawcami usług, tworząc specjalnego pełnomocnika – krajowego koordynatora usług cyfrowych – który będzie rozstrzygał sprawy związane z usuwaniem treści przez platformy. Jak pamiętamy, w czasach PiS problemu tego nie udało się rozwiązać, choć jego ofiarą często padały osoby związane ze Zjednoczoną Prawicą lub jej sympatycy. Równocześnie jednak ten sam użytkownik będzie w dużo gorszej sytuacji, gdy o usunięciu jego publikacji zdecyduje urzędnik, na wniosek kilku państwowych organów lub monitorujących sieć organizacji. W ramach prac nad ustawą ograniczono co prawda liczbę przesłanek do kasowania treści, pozostawiono jednak wśród nich nieostre pojęcie mowy nienawiści. Ruch należy jednak teraz do prezydenta, a ten raczej ustawy nie podpisze. Świadczą o tym słowa wypowiedziane podczas wykładu w Czechach.

– Opowiadamy się za odrzuceniem rozporządzenia Komisji Europejskiej – DSA. Polskiej kulturze politycznej obca jest myśl o jakiejkolwiek cenzurze. Już pod koniec XVI wieku kanclerz wielki koronny i hetman wielki koronny Jan Zamoyski na żądanie posłów moskiewskich Iwana Groźnego, by spalić księgi w złym świetle ukazujące władcę Kremla, odpowiedział: „My tu w tej Rzeczypospolitej ksiąg żadnych pisać nie zakazujemy ani nie nakazujemy”

– mówił Karol Nawrocki w Pradze. Czy jednak nie ma u nas polityków, którzy chcą cenzury internetu?

– Dopóki nie wyszły te środki: internety, […] telefony, to ludzie wierzyli politykom. [Jeśli polityk] mówił ładnie, popierali go, walczyli o niego. Jak teraz te środki przekazały, […] co ci politycy mówią, a co robią, przestali wierzyć politykom. To jest załamanie demokracji w tym wydaniu

– narzekał niedawno Lech Wałęsa. Prof. Władysław T. Bartoszewski zapytany w Radiu Zet, czy jest za cenzurą w sieci, odpowiedział wprost:

– Tak, dlatego że internet został stworzony bez żadnych ograniczeń, nie ma takiej możliwości w normalnych mediach, starych mediach, bo odpowiadają one za to, co piszą, a w internecie internauci, którzy są anonimowi, za to nie odpowiadają.

 

Fałszywe oskarżenia

Choć jeszcze 15 lat temu ówczesny rząd Donalda Tuska prowadził wobec Rosji politykę resetu, będącą w pewnym sensie doświadczeniem geopolitycznym przeprowadzanym przez największych zachodnich graczy, dziś to właśnie ludzie z tej ekipy najchętniej szafują (i szachują) oskarżeniami o prorosyjskość lub wręcz powielanie rosyjskich narracji. Jest to temat zarazem kuszący, jak i trudny. Kuszący, bo znalezienie prorosyjskich zachowań i wypowiedzi dzisiejszych wrogów Moskwy jest dziecięco łatwe. Ot, choćby pozujący na antyputinowskiego jastrzębia Radosław Sikorski nie tak dawno widział Rosję w NATO, doceniał rozwój tamtejszej demokracji, a Putina chwalił za to, że jeśli zabija, to tylko detalicznie. Dziś tropi prorosyjską propagandę i – jak większość przedstawicieli obozu władzy – znajduje ją tam, gdzie jej nie ma.

– To nie jest tak, jak za czasów Związku Radzieckiego, że chciał on [Związek Radziecki], abyśmy go kochali, żebyśmy byli proradzieccy. Dzisiaj Rosja tego nie wymaga, jest bardziej perfidna. Jej wystarczy, że jesteśmy antyzachodni, że rozwalamy sojusz, że rozwalamy Unię od wewnątrz, że powodujemy podziały w naszym własnym kraju. Dla niej ktoś, kto nawet mówi antyrosyjsko, ale w rzeczywistości rozwala jedność Zachodu, jest pożytecznym idiotą

– mówił kilka dni temu Sikorski studentom Uniwersytetu Warszawskiego. Tym samym wszelka krytyka kierunku, w którym zmierza Zachód, automatycznie staje się funkcją prorosyjskości. Jednym z ostatnich głośnych przypadków tego zjawiska jest atak na znanego publicystę Bronisława Wildsteina przeprowadzony przez Patryka Michalskiego z Wirtualnej Polski.

„PiS w ramach wykładów „Myśląc Polska” o dezinformacji i walce z nią zaprasza na wykład Bronisława Wildsteina, który w materiałach programowych na konwencji PiS powielał tezy znane z rosyjskiej propagandy”

– pisze Michalski w serwisie X.

„Wildstein napisał: «Słabość Zachodu podmywanego ideologią emancypacji powoduje, że Rosja zdecydowała się na atak na Ukrainę». Czyli wykład o walce z dezinformacją ma zaczynać osoba, która dezinformowała. No chyba że to wykład o dezinformacji w praktyce”.

Ukraina staje się więc kolejną wymówką, pretekstem do koncesjonowania debaty i szerzej – obecności w polityce. Blokowanie normalnej dyskusji sprawia, że sympatie obracają się przeciw grupie podlegającej szczególnej ochronie, a kierują się ku radykałom. I dopiero na tym, a nie na krytyce posunięć rządu w Kijowie czy zachowań niektórych Ukraińców w Polsce, zyskuje Rosja. Podobnie jest z krytyką Zachodu i kierunku, w którym zmierza – politycznie, kulturowo, cywilizacyjnie. Niech puentą tego tekstu będzie komentarz Dawida Wildsteina, syna zaatakowanego publicysty, a zarazem dziennikarza mocno angażującego się od lat w pomoc dla Ukrainy.

„Ewolucja oskarżeń o proputinizm jest w zasadzie tożsama z tymi o faszyzm. Na ten moment zostały one wypłukane z jakiejkolwiek treści, można ich używać do właściwie każdej sytuacji. I, jak to zwykle bywa, okazuje się, że najchętniej dziś tego oskarżenia używają ci, którym można zarzuci nie tylko, że latami budowali potęgę Rosji, ale nadal czekają, żeby wrócić do tzw. business as usual. Mowa oczywiście o Niemczech. […] taka pustka semantyczna jest idealną zasłoną, za którą Rosja będzie mogła ukrywać swoje kolejne operacje agenturalne. I to ostatnie jest chyba najgorsze – a właśnie do tego dziś doprowadziły szeroko pojęte unijne środowiska liberalne. Na Kremlu muszą strzelać korki od szampana”.


 

POLECANE
Przetarg na tunel CPK wywołał burzę. Zarzuty o szycie pod zagraniczne korporacje Wiadomości
Przetarg na tunel CPK wywołał burzę. Zarzuty o szycie pod zagraniczne korporacje

Atmosfera wokół przetargu na jeden z najważniejszych kontraktów całej inwestycji Centralnego Portu Komunikacyjnego staje się coraz bardziej napięta. Chodzi o projekt i budowę tunelu oraz podziemnej stacji kolejowej pod lotniskiem CPK. Branża budowlana kwestionuje stawiane wymagania, a sześć dużych firm skierowało odwołania do Krajowej Izby Odwoławczej, zarzucając CPK ograniczanie konkurencji i faworyzowanie największych korporacji międzynarodowych.

Właściciel TVN na sprzedaż. Trump zabrał głos z ostatniej chwili
Właściciel TVN na sprzedaż. Trump zabrał głos

Prezydent USA Donald Trump poinformował w niedzielę, że będzie zaangażowany w proces decyzyjny dotyczący potencjalnego przejęcia przez Netflixa części koncernu Warner Bros.

Nawet do 50 tys. zł kary. Wiceminister zapowiada z ostatniej chwili
Nawet do 50 tys. zł kary. Wiceminister zapowiada

W poniedziałkowej "Rzeczpospolitej" wiceminister sportu i turystyki Ireneusz Raś ocenił, że unijny obowiązek rejestracji obiektów wynajmowanych na doby może skłonić część właścicieli do ich długoterminowego wynajmu lub sprzedaży. Zapowiedział, że kara za brak rejestracji wyniesie do 50 tys. zł.

Komunikat Straży Granicznej. Pilne doniesienia z granicy z ostatniej chwili
Komunikat Straży Granicznej. Pilne doniesienia z granicy

Straż Graniczna publikuje raporty dotyczące wydarzeń na polskiej granicy z Białorusią.

Tragiczna noc w Świętokrzyskiem. Nie żyją dwie osoby z ostatniej chwili
Tragiczna noc w Świętokrzyskiem. Nie żyją dwie osoby

Dwóch mężczyzn zginęło w pożarze mieszkania w kamienicy przy ul. Opatowskiej w Sandomierzu. Tej samej nocy doszło też do pożaru domu w miejscowości Kopiec w powiecie opatowskim.

Coraz gorsza sytuacja pacjentów. Polacy nie mają złudzeń z ostatniej chwili
Coraz gorsza sytuacja pacjentów. Polacy nie mają złudzeń

Blisko połowa Polaków uważa, iż w ciągu dwóch lat rządów obecnej koalicji sytuacja pacjentów w przychodniach i szpitalach się pogorszyła – wynika z najnowszego sondażu pracowni Opinia24 na zlecenie RMF FM.

Trump skrytykował Zełenskiego. Jestem rozczarowany z ostatniej chwili
Trump skrytykował Zełenskiego. "Jestem rozczarowany"

Prezydent USA Donald Trump powiedział w niedzielę, że jest rozczarowany, bo – jak stwierdził – przywódca Ukrainy Wołodymyr Zełenski nie przeczytał jeszcze propozycji planu pokojowego. Według Trumpa Rosja zgadza się na wypracowaną propozycję.

Justina Kozan z rekordem Polski i złotym medalem z ostatniej chwili
Justina Kozan z rekordem Polski i złotym medalem

Justina Kozan zdobyła w Lublinie złoty medal mistrzostw Europy w pływaniu na krótkim basenie na dystansie 400 m stylem zmiennym. Polka czasem 4.28,56 pobiła rekord kraju, który od 2007 roku należał do Katarzyny Baranowskiej i wynosił 4.31,89.

Ponad 120 polskich intelektualistów wystosowało list otwarty przeciwko przypisywaniu polskim urzędnikom współsprawstwa Holokaustu tylko u nas
Ponad 120 polskich intelektualistów wystosowało list otwarty przeciwko przypisywaniu polskim urzędnikom współsprawstwa Holokaustu

Ponad 120 wybitnych przedstawicieli polskich elit intelektualnych i historycznych, jednocząc się ponad politycznymi podziałami, wystosowało list otwarty do niemieckich i austriackich instytucji kultury. Sygnatariusze wyrażają stanowczy sprzeciw wobec promowania narracji, która przypisuje polskim urzędnikom w okupowanej Polsce współsprawstwo w Holokauście.

Nie żyje ceniony reżyser teatralny z ostatniej chwili
Nie żyje ceniony reżyser teatralny

Nie żyje ceniony reżyser teatralny, wieloletni wykładowca warszawskiej Akademii Teatralnej Piotr Cieplak. Artysta, który wychodził z założenia, że „teatr ma swoją odpowiedzialność i niesie z sobą odpowiedzialność”, że teatr jest „miejscem, gdzie słowa jeszcze mogą mieć znaczenie”.

REKLAMA

Oskarżenia o prorosyjskość pretekstem do cenzury internetu

W świecie, w którym coraz więcej opinii wymyka się spod kontroli politycznych i medialnych elit, powracają próby „uporządkowania” debaty publicznej: od ustaw pozwalających na szybkie blokowanie treści w internecie, po oskarżenia o prorosyjskość kierowane wobec każdego, kto krytykuje liberalny mainstream.
Ikonka z
Ikonka z "x" zamiast ust / Pixabay

Co musisz wiedzieć:

  • Autor opisuje wieloletnie próby ograniczania debaty publicznej w Polsce i UE, które mają chronić dominujący liberalny "konsensus".
  • Nowe, przedstawiane jako ochrona użytkowników regulacje dotyczące internetu w praktyce dają państwowym organom szerokie narzędzia natychmiastowego blokowania treści, co zdaniem autora grozi cenzurą.
  • Oskarżenia o prorosyjskość stały się polityczną bronią przeciw krytykom zachodniego mainstreamu, co prowadzi do wypaczenia debaty i wzmocnienia nastrojów radykalnych.

 

Knebel w słusznej sprawie

Dla polityków swoboda dyskusji problemem jest tym większym, im mniejszy wpływ na nią mają tradycyjne media, które ze światem polityki w większości żyją w znakomitej symbiozie. W Unii Europejskiej, więc również w Polsce, w szczególny sposób dotyczy to głównego nurtu polityki i dyskusji o polityce. Zbyt szeroka debata publiczna staje się zmorą wszystkich środowisk wyznających neoliberalne dogmaty ekonomiczne, a zarazem wywodzące się z teorii końca historii przekonanie o nieuchronności coraz ściślejszej integracji z UE.
Nic więc dziwnego, że od dawna podejmowane są próby ograniczania pola dyskusji. W Polsce przez lata dokonywano tego dość skutecznie z pomocą nie administracyjnych (co nie znaczy, że nigdzie niezapisanych) norm, zakazów i nakazów dla chcących uzyskać prawo głosu tworzonych przez posiadaczy środków dystrybucji prestiżu.

 

Sterowany wolny rynek

Tuż po upadku PRL kioski pełne były tytułów reprezentujących pełen przekrój poglądów – od postkomunistycznych do skrajnie nacjonalistycznych – jednak większość z nich nie była w stanie utrzymać się na rynku. Do prawicowych gazet, nawet z dużym nakładem, nie trafiały reklamy, co sprawiało, że ich wydawanie było na dłuższą metę nieopłacalne. Kolejne konserwatywne dzienniki („Czas”, „Nowy Świat”, „Wiadomości Dnia”, „Życie”) upadały, a liberałowie tłumaczyli, że stało się to za sprawą wolnego rynku.

Podobnie rzecz wyglądała w segmencie telewizyjnym i radiowym. Wielcy nadawcy prezentowali podobną wizję świata, a próba stworzenia bardziej prawicowej alternatywy w stacji RTL 7 skończyła się wyjaśnianiem zachodnim właścicielom, że na pewne rzeczy w Polsce nie ma po prostu miejsca, i zmianą profilu tego kanału.

„Pierwszą troską towarzyszy założycieli III RP przy budowie «demokratycznego» ładu medialnego było niedopuszczenie, by powstało jakiekolwiek wpływowe medium pozostające w dysonansie z przekazem michnikowszczyzny”

– wspominał na łamach „Do Rzeczy” Rafał Ziemkiewicz. Symbolem takiej postawy może być los naszego tygodnika, który w wyniku apelu środowiska „Gazety Wyborczej” stracił olbrzymią część czytelników, gdy jego naczelnym został na pewien czas nieakceptowalny dla Czerskiej Jarosław Kaczyński. Wyłom zaczął się od rynku tygodników, bo choć bardzo szybko wykończono nowoczesne w swej formie „Spotkania”, dość szybko wychodzić zaczęła kontynuująca linię dziennika „Nowy Świat” „Gazeta Polska”, swoją niszę miał „Najwyższy Czas”, przez kilka lat jako tygodnik ukazywało się „Nowe Państwo”. Później rynek wzbogaciło „Uważam Rze”, z którego wypączkowały wychodzące do dziś „Do Rzeczy” i „Sieci”.

Największą rewolucją był jednak internet, w którym, gdzieś pod koniec rządów Leszka Millera i Marka Belki eksplodowała blogosfera dająca głos dotychczasowym wykluczonym na platformach w rodzaju Salonu24. Dziś blogi przestały odgrywać dawną rolę, jednak ich autorzy częściowo zasilili media tradycyjne, znajdując też nową przestrzeń w mediach społecznościowych.

 

Samoobrona elit

Warto zauważyć swoisty paradoks: środowiska liberalnego centrum i jego lewicowe bądź konserwatywne skrzydła najwięcej wpływów traciły wtedy, gdy były najsilniejsze politycznie i miały największy wpływ na przekaz dużych mediów – czy to w czasie wspomnianych ostatnich gabinetów lewicy, czy za rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz, czy wreszcie dziś, a więc w chwili, gdy na szczytach władzy dokonuje się ostateczna symbioza liberałów i postkomunistycznej lewicy. Ta utrata kontroli okazuje się bardzo kosztowna, prowadzi bowiem społeczeństwo do wyborów będących dla uzurpujących sobie rząd dusz nie do przyjęcia. By tego uniknąć, powracają pomysły na instytucjonalne „uporządkowanie” debaty publicznej. Lokalne elity znajdują w podobnych planach sojusznika w brukselskich i strasburskich gabinetach: unijni urzędnicy obawiają się, że nastroje społeczne mogą wymknąć się spod kontroli, gdy kolejne kontrowersyjne polityki doprowadzają do zubożenia społeczeństw czy niekontrolowanych kryzysów gospodarczych, migracyjnych, energetycznych itd.

Unia nie od dziś szuka sposobu wpływania na treści zamieszczane na dużych portalach społecznościowych, co jest przedmiotem sporu i z samymi firmami, i z amerykańską administracją. Echa tego sporu znalazły się choćby w pamiętnym wystąpieniu J.D. Vance’a w Monachium. Niedługo po unieważnieniu wyborów prezydenckich w Rumunii pod pretekstem rosyjskiej ingerencji w kampanię Vance mówił do przedstawicieli UE między innymi:

„Kiedy patrzę dziś na Europę, czasami nie jest dla mnie jasne, co się stało ze zwycięzcami zimnej wojny. Patrzę na Brukselę, gdzie komisarze Komisji Europejskiej ostrzegają obywateli, że w czasie niepokojów społecznych zamierzają wyłączyć media społecznościowe w momencie, gdy natkną się na treści, które ich zdaniem są, cytuję, «nienawistne»”.

Słowa Vance’a padały w czasie, gdy wielu ekspertów, również w polskiej debacie publicznej, zupełnie na serio zastanawiało się, czy nie należy ograniczyć dostępu do mediów społecznościowych, a przede wszystkim do należącego do krytycznego wobec UE Elona Muska portalu X.

 

Dla naszego dobra

Na początku tego roku pojawiły się informacje o pracach nad nową ustawą o świadczeniu usług drogą elektroniczną, będącą implementacją dyrektywy unijnej z 2022 roku na ten sam temat. W UE głosowali za nią zarówno politycy PO, jak i PiS, jednak krajowy ustawodawca poszedł dużo dalej niż Bruksela. Pozornie przepisy te chronią obywatela przed wieloma zagrożeniami, oszustwami, mobbingiem i rozmaitymi formami przemocy oraz nadużyć, na jakie człowiek narażony jest w sieci. Diabeł, a w tym przypadku urzędnik z cenzorskimi zapędami, ukryty jest jednak w szczegółach.

„Natychmiastowe zablokowanie w internecie treści, które uzna za naruszające «dobra osobiste lub prawa własności intelektualnej, wyczerpujące znamiona czynu zabronionego albo pochwalające lub nawołujące do popełnienia takiego czynu». Każda tego typu sprawa będzie rozpatrywana przez prezesa UKE w czasie postępowania nie dłuższego niż 21 dni, w którym nie będzie mógł uczestniczyć autor treści. Decyzje o zablokowaniu treści będą wykonywane natychmiastowo, bez zgody sądu”

– ostrzegał portal Spider Web, a my na łamach „TS” zastanawialiśmy się, jak takie brzmienie zapisu ma się do konstytucji zabraniającej cenzury prewencyjnej? Według posłów najwyraźniej nijak, skoro ustawę tę nie tak dawno przyjęli.

Współczesna cenzura, czy też groźba cenzury, kryje się na ogół za całkiem szlachetnymi na pierwszy rzut oka założeniami. Według ustawodawców i wspierających ich części organizacji pozarządowych nowe przepisy mają wzmocnić użytkownika w sporze z dostawcami usług, tworząc specjalnego pełnomocnika – krajowego koordynatora usług cyfrowych – który będzie rozstrzygał sprawy związane z usuwaniem treści przez platformy. Jak pamiętamy, w czasach PiS problemu tego nie udało się rozwiązać, choć jego ofiarą często padały osoby związane ze Zjednoczoną Prawicą lub jej sympatycy. Równocześnie jednak ten sam użytkownik będzie w dużo gorszej sytuacji, gdy o usunięciu jego publikacji zdecyduje urzędnik, na wniosek kilku państwowych organów lub monitorujących sieć organizacji. W ramach prac nad ustawą ograniczono co prawda liczbę przesłanek do kasowania treści, pozostawiono jednak wśród nich nieostre pojęcie mowy nienawiści. Ruch należy jednak teraz do prezydenta, a ten raczej ustawy nie podpisze. Świadczą o tym słowa wypowiedziane podczas wykładu w Czechach.

– Opowiadamy się za odrzuceniem rozporządzenia Komisji Europejskiej – DSA. Polskiej kulturze politycznej obca jest myśl o jakiejkolwiek cenzurze. Już pod koniec XVI wieku kanclerz wielki koronny i hetman wielki koronny Jan Zamoyski na żądanie posłów moskiewskich Iwana Groźnego, by spalić księgi w złym świetle ukazujące władcę Kremla, odpowiedział: „My tu w tej Rzeczypospolitej ksiąg żadnych pisać nie zakazujemy ani nie nakazujemy”

– mówił Karol Nawrocki w Pradze. Czy jednak nie ma u nas polityków, którzy chcą cenzury internetu?

– Dopóki nie wyszły te środki: internety, […] telefony, to ludzie wierzyli politykom. [Jeśli polityk] mówił ładnie, popierali go, walczyli o niego. Jak teraz te środki przekazały, […] co ci politycy mówią, a co robią, przestali wierzyć politykom. To jest załamanie demokracji w tym wydaniu

– narzekał niedawno Lech Wałęsa. Prof. Władysław T. Bartoszewski zapytany w Radiu Zet, czy jest za cenzurą w sieci, odpowiedział wprost:

– Tak, dlatego że internet został stworzony bez żadnych ograniczeń, nie ma takiej możliwości w normalnych mediach, starych mediach, bo odpowiadają one za to, co piszą, a w internecie internauci, którzy są anonimowi, za to nie odpowiadają.

 

Fałszywe oskarżenia

Choć jeszcze 15 lat temu ówczesny rząd Donalda Tuska prowadził wobec Rosji politykę resetu, będącą w pewnym sensie doświadczeniem geopolitycznym przeprowadzanym przez największych zachodnich graczy, dziś to właśnie ludzie z tej ekipy najchętniej szafują (i szachują) oskarżeniami o prorosyjskość lub wręcz powielanie rosyjskich narracji. Jest to temat zarazem kuszący, jak i trudny. Kuszący, bo znalezienie prorosyjskich zachowań i wypowiedzi dzisiejszych wrogów Moskwy jest dziecięco łatwe. Ot, choćby pozujący na antyputinowskiego jastrzębia Radosław Sikorski nie tak dawno widział Rosję w NATO, doceniał rozwój tamtejszej demokracji, a Putina chwalił za to, że jeśli zabija, to tylko detalicznie. Dziś tropi prorosyjską propagandę i – jak większość przedstawicieli obozu władzy – znajduje ją tam, gdzie jej nie ma.

– To nie jest tak, jak za czasów Związku Radzieckiego, że chciał on [Związek Radziecki], abyśmy go kochali, żebyśmy byli proradzieccy. Dzisiaj Rosja tego nie wymaga, jest bardziej perfidna. Jej wystarczy, że jesteśmy antyzachodni, że rozwalamy sojusz, że rozwalamy Unię od wewnątrz, że powodujemy podziały w naszym własnym kraju. Dla niej ktoś, kto nawet mówi antyrosyjsko, ale w rzeczywistości rozwala jedność Zachodu, jest pożytecznym idiotą

– mówił kilka dni temu Sikorski studentom Uniwersytetu Warszawskiego. Tym samym wszelka krytyka kierunku, w którym zmierza Zachód, automatycznie staje się funkcją prorosyjskości. Jednym z ostatnich głośnych przypadków tego zjawiska jest atak na znanego publicystę Bronisława Wildsteina przeprowadzony przez Patryka Michalskiego z Wirtualnej Polski.

„PiS w ramach wykładów „Myśląc Polska” o dezinformacji i walce z nią zaprasza na wykład Bronisława Wildsteina, który w materiałach programowych na konwencji PiS powielał tezy znane z rosyjskiej propagandy”

– pisze Michalski w serwisie X.

„Wildstein napisał: «Słabość Zachodu podmywanego ideologią emancypacji powoduje, że Rosja zdecydowała się na atak na Ukrainę». Czyli wykład o walce z dezinformacją ma zaczynać osoba, która dezinformowała. No chyba że to wykład o dezinformacji w praktyce”.

Ukraina staje się więc kolejną wymówką, pretekstem do koncesjonowania debaty i szerzej – obecności w polityce. Blokowanie normalnej dyskusji sprawia, że sympatie obracają się przeciw grupie podlegającej szczególnej ochronie, a kierują się ku radykałom. I dopiero na tym, a nie na krytyce posunięć rządu w Kijowie czy zachowań niektórych Ukraińców w Polsce, zyskuje Rosja. Podobnie jest z krytyką Zachodu i kierunku, w którym zmierza – politycznie, kulturowo, cywilizacyjnie. Niech puentą tego tekstu będzie komentarz Dawida Wildsteina, syna zaatakowanego publicysty, a zarazem dziennikarza mocno angażującego się od lat w pomoc dla Ukrainy.

„Ewolucja oskarżeń o proputinizm jest w zasadzie tożsama z tymi o faszyzm. Na ten moment zostały one wypłukane z jakiejkolwiek treści, można ich używać do właściwie każdej sytuacji. I, jak to zwykle bywa, okazuje się, że najchętniej dziś tego oskarżenia używają ci, którym można zarzuci nie tylko, że latami budowali potęgę Rosji, ale nadal czekają, żeby wrócić do tzw. business as usual. Mowa oczywiście o Niemczech. […] taka pustka semantyczna jest idealną zasłoną, za którą Rosja będzie mogła ukrywać swoje kolejne operacje agenturalne. I to ostatnie jest chyba najgorsze – a właśnie do tego dziś doprowadziły szeroko pojęte unijne środowiska liberalne. Na Kremlu muszą strzelać korki od szampana”.



 

Polecane